Miałem świadomość swojej wyjątkowości
fot. Tomasz Dubiel

19 minut czytania

/ Muzyka

Miałem świadomość swojej wyjątkowości

Rozmowa z Marcinem Maseckim

„Jako dziecko mieszkałem w Kolumbii, wszyscy byli czarni i mieli czarne włosy, a ja byłem biały i miałem białe włosy. We wszystkich jasełkach byłem Jezusem” – przypominamy rozmowę z pianistą przed koncertem w Filharmonii Narodowej

Jeszcze 5 minut czytania

Rozmowa poważna (Rzecz na osoby dwie, w okolicznościach cichych, lekko krępujących)

Osoby rzeczy:
Marcin Masecki
(M) (pianista artysta)
Joanna Halszka Sokołowska
(A) (pytająca)

Motto: (Pierwsza kwestia wypowiadana z offu)

A: To o której wolisz się spotkać?
M
: To zależy, bo jak rano, to będzie poważnie, jak wieczorem, to wiesz... inaczej.

Prolog/Epilog

A: Mów teraz
M
: Mówię; raz, raz... Tutaj jest chyba teraz fajnie?
A
: Fajnie. Już. Możesz mówić wszystko, nie mam do Ciebie żadnych pytań.

M: Yyy... więc dwie rzeczy wynikły, to, co mówiłem Ci, taka rzecz, że... Po pierwsze, to ona mi poleciła bardzo dobrą klinikę urologiczną... A druga to taka, że mój ojciec nastroił mi pianino... Po to, żeby jednak... bo tam... dość boleśnie się rozjeżdżało z klawesynem... Ja nie miałem nastrojonego swojego pianina od... zawsze. I to jest... bardzo fajne to jest teraz. Zapomniałem jak to jest: nastrojone pianino.

A: Myślałam, że to taka koncepcja...?
M
: Też myślałem... Bo to się przerodziło w koncepcję. Ze względu na to, że ono tyle jeździło i tam się, tak stopniowo tak się... Bo ono jest bardzo dobrze skonstruowane, więc bardzo wolno się rozstrajało. Przyzwyczajałem się do tego. I nie bolało mnie to zupełnie, a w pewnym momencie oczywiście ludzie mi mówili: „masz rozstrojone pianino”... A ja: „co, nie podoba Ci się?”. I taka to była koncepcja... A teraz jest już nastrojone i jest... piękne. Takie naprawdę szlachetne. Już dojrzałem do tego, żeby mi się mogło to teraz podobać.

A: Chcesz... Zadać Ci pytanie jakieś?
M
: (śmiech) Hmmm
A: Słuchaj, Marcin, lubisz wyzwania?
M
: Yhmm.
A: Mamy boiler do zainstalowania.
M
: O, tak ładnie Ci się zrymowało... I nie umiecie tego zrobić, próbowaliście na milion sposobów i nie umiecie? Dobrze. Zerkniemy w to.

Marcin Masecki: płyta, spotkanie, koncert

W sobotę 19 września o godz. 18.00 Marcin Masecki będzie gościem Narodowego Instytutu Audiowizualnego. Po spotkaniu obejrzymy rejestrację koncertu „Scarlatti” z 2013 roku oraz film dokumentalny na temat „Die Kunst der Fuge”. Spotkanie z artystą poprowadzi Kajetan Prochyra. Wstęp wolny.

22 września o godz. 20.00 w Filharmonii Narodowej odbędzie się koncert Maseckiego promujący jego najnowszy album „Beethoven: ostatnie sonaty fortepianowe” wydany w kooperacji Narodowego Instytutu Audiowizualnego i warszawskiej oficyny LADO ABC. Więcej o płycie na stronie Ninateki.

 Część pierwsza: „Byłem... Jezusem. Od samego początku”

A: Kim jest geniusz?
M
: Geniusz. Geniusz to jest jakaś tam bystra bestia. Nie wiem. Ale może to być chyba kierowca autobusu też. Tak mi się wydaje. Geniusz to takie pompatyczne słowo bardzo jest.

A: A czym się różni wunderkind od geniusza?
M
: Wunderkind to jest takie dziecko, które żongluje dwudziestoma rzeczami naraz.

A: Miałeś świadomość swojej wyjątkowości?
M
: Tak. Ewidentna była ta świadomość i świadomość jeszcze była tym wzmocniona, że mieszkałem w Kolumbii i byłem cudownie wyglądającym dzieckiem. Bo wszyscy byli czarni i mieli czarne włosy, a ja byłem biały i miałem białe włosy... Więc nawet gdybym nic nie grał, to już byłem... Jezusem. Od samego początku... We wszystkich jasełkach byłem Jezusem.

Wiesz, małe miasteczko bardzo, Popayan, podobno jako cztero-, pięcioletnie dziecko szedłem za rączkę z mamą i flirtowałem do dziewczyn dużo starszych i one też do mnie, bo byłem właśnie takim... cackiem małym. To było do siódmego roku życia, ale tam się ustaliły jakieś fundamenty osobowości... Niezależnie od muzycznych rzeczy, po prostu czucie się wyjątkowym od początku... to jest ciekawy temat.
Potem rodzice moi się rozwiedli, miałem 7 lat, matka poznała Amerykanina i polecieliśmy razem z tym Amerykaninem do San Francisco, tam mieszkałem przez następne półtora roku... Jako siedmiolatek, po trzech miesiącach oglądania Ulicy Sezamkowej zacząłem mówić po angielsku. Więc byłem siedmiolatkiem, który już zaczyna grać na pianinie i mówi w trzech językach płynnie, w akcentach lokalnych... Więc wiesz, bajer taki po prostu...
Chwilę później wróciłem do Polski... Moja babcia była przez czterdzieści lat dyrektorką szkoły muzycznej pierwszego stopnia na Wiktorskiej. Uczyłem się u niej, prywatnie w domu i to było jakoś zaliczane w tej szkole. Chodziłem też na parę lekcji do tej pani, tej blondynki... No tej, co wspominaliśmy?

A: A, do pani Cajler?
M: Do pani Cajler... Rzeczywiście byłem takim satelitą... I byłem dużo młodszy. I były dziewczyny, starsze ode mnie dwa lata, czyli były KOBIETAMI, no i pamiętam, że tam pierwszy raz zacząłem odczuwać pociąg do dziewczyny. Tak jeszcze nieświadomie.
Potem jako dwunastolatek zostałem zaciągnięty przez mojego ojca (co było bardzo sprytnym manewrem) do klubu Akwarium, żeby zagrać na jam session. Zagrałem, mam film z tego. Ojciec, który sprytnie planował mój sukces zawodowy (był klasykiem, wykształconym klarnecistą po akademii muzycznej w Warszawie), wiedział co tam się dzieje; „rozrywka” i tak dalej... Zresztą to było wszystko pod kątem bardzo zawodowym, a nigdy w zasadzie w domu, ani od strony babci, ani ojca, nie otrzymałem żadnych bodźców artystycznych, takich wiesz twórczych, nie było tego w powietrzu. I musiałem to odkryć bardzo późno. Jak już byłem zawodowym muzykiem.

A: Czyli kiedy?
M: Mniej więcej jak byłem na studiach w Bostonie, w 2000 r., pod koniec studiów i jak wracałem do Polski. Wracając z zagranicy, mogłem spojrzeć z dalszej perspektywy na to, co się dzieje tutaj, na to, co robię. Większa świadomość się uruchomiła. Wtedy musiałem zawalczyć o to, żeby mieć, ogólnie rzecz biorąc, cokolwiek do powiedzenia...
Więc „wunderkind” mocne piętno odcisnęło. Ten etap i ta pozycja, ta rola.

Część druga: Pianino dobrze rozstrojone, czyli „Próba tego, żeby on jakoś inaczej mógł”

A: Jak powstał Twój pierwszy solowy materiał, płyta pt. „Bob”?
M: To było rok temu. Bob to jest przeszłość, ale stosunkowo niedawna i taka, z którą się utożsamiam. Wydana już w Lado ABC.

A: To miało na nią jakiś wpływ?
M
: Może jakoś pośrednio... Wcześniej rozmawiałem na przykład z Polonią Records i pewnie taki materiał nie wyszedłby w Polonia Records. A Lado dało mi możliwość zrobienia co chcę, jak chcę, bez warunków żadnych, więc to zadziałało jak katalizator zadziałało. No i też pewnie koledzy zainspirowali, ale nie jakoś tak czysto artystycznie

A: Raczej przestrzeń?
M
: Raczej przestrzeń.

A: Jaki materiał chciałeś stworzyć?
M
: Płytę solową po prostu... Myślałem o niej już od jakiegoś czasu, jak każdy pianista. I to było nagrywane w Buenos Aires, w domu. Dużo było tych nagrań... W ogóle pod wpływem narkotyków to było nagrywane chyba... różnych... No i z tych nagrań potem wybrałem fragmenty. I tyle. Nie było jakiejś wielkiej edycji materiału.

A: Czyli nie miałeś ustalonej wizji tego, co ma się tam znaleźć?
M
: Nie, to nie było tak, że zakładam sobie jakąś estetykę i ją realizuję. To była próba jak najbardziej osobistej wypowiedzi przy użyciu mojego instrumentu. Taka najbardziej intymna rzecz. I tyle.

A: I co tam powiedziałeś? Już trochę czasu minęło, więc może już wiesz?
M
: Hmmm... Ciężko to zwerbalizować wszystko, aczkolwiek... Odnoszę wrażenie, że jednak w głębi jestem nerdem. Czyli... Nie mam dużej duchowości do zaproponowania. I nie mam dużej emocji. I swojej jakiejś, wiesz, energii... Że to wszystko to raczej zabawa formą, niż treścią. Próba nadania fortepianowi jakiejś innej barwy...

Próba tego, żeby on jakoś inaczej mógł... zabrzmieć. I próba złamania form muzycznych. To jest to, co mnie jara i to jest to, co mogę zrobić. I robię to teraz bardziej jeszcze niż w „Bobie”. Następna płyta, „John”, która teraz wyszła, jest krokiem w tę samą stronę bardziej jeszcze...
Smutno mi trochę z tego powodu... Że nie mam, wiesz, jakiejś siły takiej poza-nerdowej. Treści w tym nie ma. Chociaż oczywiście treść tam przenika; jakaś treść z tego wychodzi, ale czasami mi jest smutno, że to jest wszystko takie, wiesz... wewnątrzmuzyczne. Bardzo muzyczne, a nie większe i szersze. Że nie ma w tym jakiejś większej fali.

A: A czujesz, że kiedyś stworzysz coś „z treścią”?
M
: Nie wiem, ale właśnie dlatego mi smutno, że chyba nie.
Wiadomo, że to się przenika, że to są w pewnym sensie sztuczne podziały. Ale mówię jak to czuję... Motywacją do tych działań, nagrań jest „jakby tu coś złamać?”. I to jest fajna motywacja, ale czasem żałuję, że nie ma takiej większej „dzieci kwiaty” motywacji...

A: Szukasz języka i z czymś walczysz...?
M
: Szukam języka, to tak. Ale nie po to, żeby coś powiedzieć, tylko po to, żeby nim pożonglować, żeby zmienić szyk... Taka zabawa jednak. To jest gdzieś tam płytkie.

A: Pamiętam Twój koncert z „Bobem” w Jadłodajni Filozoficznej, przypominał mi trochę rodeo...
M: Strasznie agresywnie grałem. Byłem wtedy bardzo smutny. Byłem zniesmaczony swoją agresją, która wynikała (oczywiście zawsze wynika) z impotencji. Nie jest tak dobrze, jak bym chciał, więc „whraaaaaa”!!!

A: Nie wiedziałeś co/jak mówić?
M
: Tak. Wiesz, gniew dziecka po prostu. Rozwalić zabawki...

A: I cały czas jesteś w tej fazie...?
M
: No, niestety.
(Głos z offu: Nie do końca pamiętam, o czym dokładnie tu gadaliśmy, ale już jestem o krok dalej i ciężko mi zrozumieć, jak mogłem powiedzieć, że wciąż jestem na takim samym poziomie impotencji, jak powiedzmy 2 lata temu. Nie jestem. Czasami oczywiście napierdalam jak wściekły, ale czasem też wychodzą mi bardzo dobre rzeczy. Wiec może odpowiedzmy, że „Czasami się ona przypomina, ale jednak udaje mi się coraz lepiej siebie kontrolować”)

Marcin Masecki „Sonata c-moll op. 111 cz. 1” (z albumu „Beethoven: ostatnie sonaty fortepianowe”, 2015)

A: Uważasz też, że świat jest w takiej fazie? Kultura jest w takiej fazie? ...?
M
: yyyy... Nieeee. Nie wiem, czy aż w takiej... Ciężko mi się wypowiadać tak szeroko; mógłbym, ale nie wiem tak dużo o teatrze i literaturze, i w ogóle o reszcie kultury. Ale może jest coś takiego. Może nie agresja. Nie ma takiej agresji. Jest bardziej udawanie, że nic się nie dzieje i... Trzymanie się tego... Udawanie, że jest super, że wszystkie rzeczy są zajebiste.... Odnoszę wrażenie, że jednak jest cienko dość, że właśnie nie mamy nic do powiedzenia. Jedyne, co możemy robić, to tak sobie udawać różne rzeczy, ale to jest bardzo dekadenckie. To jest końcówkowe i... Takie żałosne gdzieś tam.
Chciałbym, żeby po prostu wyszedł ktoś i powiedział: „kurwa to jest tak”, po prostu „spójrzcie tam, w tamtą stronę”... Ale nie wiem, czy to jest w nas w tej chwili i czy jest na to moment. Może nie, może jest moment, żeby właśnie... upić się i udawać. I tak to się samo rozpierdoli i potem przyjdzie następne...

Część trzecia: „Mogę popytać o Bacha?”

M: Proszę bardzo.

A: Masz robić fugi. Uważasz, że jak należy je wykonywać? Gould twierdził, że są to struktury ze świata idealnego, poza-hedonicznego, świata bez współzawodnictwa...
M
: To jest bzdura.

A: ...Wyprowadzał z tego koncepcję gry... Przede wszystkim odciął się od koncertowania, bo była to dla niego sytuacja barbarzyńska, nadzieję pokładał w nagraniach: tak realizował „idealne” wykonania...
M
: Ja nie mam tak obszernego programu, jak Gould. Nie mam takiej wizji szerokiej. Po prostu podoba mi się utwór „Sztuka fugi”. Podoba mi się z takich względów, z jakich się zawsze podoba, czyli: niedokończony cykl, ostatni, z zagadką... Nie wiadomo, czy miał być dokończony, czy nie; jaka kolejność... Duże pole do interpretacji utworu. Ma to jakąś swoją magię: duży cykl bazujący na jednym temacie, godzina muzyki w jednej tonacji harmonicznej, emocjonalnej. Taka medytująca rzecz, naprawdę duża. Czyli po prostu wchodzenie na najwyższą górę. Chcę wejść na najwyższą górę. Szukam też sposobu, żeby to nagrać tak, żeby mieć z tego frajdę, żeby to było dla mnie czymś... A nie po prostu kolejnym nagraniem. W momencie, kiedy nagrywam i wypuszczam dla ludzi, to jednak jest to jakaś odpowiedzialność. Każde wydanie płyty jest propozycją dla ludzi.

To przechodziło przez wiele różnych (z naście) koncepcji, moim najukochańszym pomysłem ostatnim jest nagranie tego na dyktafonie, kasetowym, zwyczajnym: nagrać pianino. To jest naprawdę ładne, jak takie archiwalne nagrania z domu... Inaczej się tego słucha, niż nagrań wytwórni Deutsche Gramofon.

833


Ma być taki projekt „polscy pianiści grają Bacha”... Wszystkie duże cykle klawiaturowe... Możdżer, Maciek Grzybowski, i jeszcze jakichś dwu pianistów... Jeszcze nie wiadomo, czy to się uda... Prowadzę romowy z panem Potoroczynem. Ciekawy moment, nie wiem, czy chcę wchodzić w świat, który mi dyrektor proponuje; do którego nie miałbym też dostępu inaczej... Wejść na salony...? On proponuje takie bardziej konserwatywne wykonanie... Nie wiem co zrobić.

A: Zależy od wielkości kompromisu...
M
: Tak jest... Oraz ilości pieniędzy.

A
: ...czyli od wielkości kompromisu.
M
: No tak.

A: Czy podchodzisz do tych wykonań jakkolwiek teoretycznie? Strukturę fugi uznaje się za coś z idealnego świata... Czy w ogóle myślisz o tym w taki sposób?
M
: Tak. To wyraża się przez to, że nie nadaję tym fugom różnych charakterów. Choć jest to bardzo kuszące dla pianisty i głównie tak są one wykonywane...

A: Co to znaczy, że nie nadajesz im charakteru?
M
: One są wszystkie w jednej tonacji i bardzo podobnych tempach. Jest tam jeden temat bez charakteru, brzmiący trochę jak chorał gregoriański i on jest przetwarzany. Czyli każda z fug używa tego tematu w inny sposób. To zaprezentowanie wszystkich narzędzi dostępnych barokowemu myśleniu kontrapunktowemu. Czyli – ciekawy utwór na pograniczu wypowiedzi artystycznej i traktatu. To traktat o kontrapunkcie. Fajne jest obcowanie z taką konstrukcją, jakiej nie ma już dzisiaj... Nie mamy. Nie robimy.
Właśnie ze względu na podobieństwo tych fug, jednych do drugich, pianista naturalnie chce je zagrać je inaczej; jedną szybciej, drugą wolniej, jedną głośniej, inną ciszej, chce w jednej wyeksponować taneczność pewnych rozwiązań, w drugiej organowość... A ja staram się grać je wszystkie tak samo, na podobnym poziomie dynamicznym, czyli w pewnym sensie klawesynowo. Ale inspiracją jest nie tylko klawesyn, ale też natura dzieła i chęć pokazania surowej architektury. Nie chodzi o nadawanie temu jakichś sztucznych dodatków. I ułatwień. Bo tak naprawdę, jeśli słuchasz tego utworu w takim wydaniu, to jest to trudny utwór... Chcę zaprezentować tylko i wyłącznie strukturę. Chociaż ta koncepcja z dyktafonem jest koncepcją ewidentnie zmysłową... Więc gdzieś tam sobie przeczę.

Marcin Masecki „Fuga 1/12” (z albumu „Die Kunst Der Fuge”, 2012)


Część czwarta: „Dużo nie wiadomo i to jest fajny stan”(słowa wypowiadane pewnie, stopniowo tracą na pewności, zaatakowane auto-kontrargumentem)

A: Powiedziałeś mi, że niedawno miałeś wywiad do „Polityki” i że się „trochę za bardzo otworzyłeś”... Ciekawa jestem Twojego przekonania, że nie można się „za bardzo” otwierać.
M
: W muzyce chodzi o to, żeby nie mówić za dużo. Bo na tym ona polega, że jest to czysty przekaz niewerbalny, więc trzeba uważać bardzo z ilością słów, jaka się pojawia dookoła muzyki. Oczywiście te słowa są bardzo potrzebne, bo bez nich byśmy w ogóle nic nie wiedzieli, fajne są wskazówki z różnych miejsc „jak można słuchać”. Ja zostałem bardzo wiele nauczony dzięki słowom. Poprzez słowa o tym, w jaki sposób słuchać, co robić i dlaczego... Ale fajnie jest, jak o muzyce się za dużo nie mówi jednak. To jest jedna rzecz.
Druga rzecz jest taka, że jeśli zacznę osobiście tłumaczyć dokładnie, jakie są mechanizmy tego, co robię, to boję się, że to przestanie być ciekawe. Bo fajnie jest dotrzeć do tego poprzez muzykę... A jeśli wszystko wytłumaczę...
...Chociaż może nie, nie wiem... Bo na przykład słuchamy muzyki Beethovena i wiemy dokładnie, o co tam chodziło i znamy jego wypowiedzi na ten temat i wciąż jest to ciekawe... Może się boję. Boję się jakiejś pustki może; próbuję utrzymać jakąś tajemnicę... yyy... muzycznie. I boje się, że jak zacznę o tym wszystkim mówić, to się okaże, że tam nic niema. Jakieś takie mogą być dziwne szare miejsca, kompleksy...
(telefon)

A: Dubiel dzwoni, poczekaj. Cześć Dubiel. Dwadzieścia dziewięć, mieszkania dziesięć. Bliżej... tak, bliżej bramy trzydzieści jeden. Mama tam będzie. I daj znać, bo jak nie Ty, to może Paula od Karola będzie chciała to mieszkanie. Pozdrów moją mamę. Pa.
M
: ... Poza tym, być może jestem zainteresowany... podtrzymaniem jakiegoś mitu. Żeby w ogóle był jakiś mit. To może służyć dobrze temu, co robię. Ale to są może właśnie rzeczy, których warto nie mówić...

A: Mógłbyś spróbować opisać ten mit? W obrębie tego, co może zostać powiedziane...?
M
: No... No jest facet, który ewidentnie jest zajebistym pianistą... W jakiś sposób lekko zwariowany, taki dziwaczny (mówiąc językiem bardzo potocznym). No i on robi jakieś dziwne rzeczy. Czasami przegina pałę, czasami mu się nie udaje, a czasami jest zajebiście. To może mi służyć jakoś. Chociaż też nie chodzi o to, żeby budować jakiegoś tam bohatera fikcyjnego... To jest wszystko w jakimś szarym rejonie, który trudno zaadresować konkretnie. Ale mam lęk przed wyjaśnieniem wszystkiego. I tak samo jest w przypadku innych muzyków – lubię w nich to, że nie ma do nich do końca dojścia. Do Theloniousa Monka na przykład.

Do Bacha też, tak naprawdę, ciężko dotrzeć. Bo nie wiadomo, czy był maszyną po prostu... Niby wiadomo, że był maszyną, ale... Nie wiadomo... Nie wiadomo po prostu.
Dużo nie wiadomo i to jest fajny stan. O Maciu Morettim na przykład też bardzo mało wiemy.

A: Prywatnie też tak masz? Z kreowaniem siebie, z milczeniem... o czymś?
M
: No na pewno w jakimś stopniu tak, jak każdy, ale próbuję jednak być szczerym człowiekiem i prostym, normalnym. Nie staram się być aktorem. Wiesz, nie zrozum tego źle, nie chodzi o to, żeby budować jakieś światy, żeby wciągać ludzi w jakąś bajkę. Chodzi o bardzo subtelną rzecz.

Epilog

M: Rozmowa mogła przebiec na milion różnych sposobów. Ja wiedziałem, że tak będzie, bo w wywiadach... Trzeba wreszcie nazwać rzecz po imieniu. Mam taką tendencję, o której Ci powiedziałem, że nie reaguję zazwyczaj absurdem. Choć jest to też bardzo dobry sposób rozmawiania. Uwielbiam ten wywiad z Levity, bardzo dobrze mi się go czytało, pomimo tonu, albo może i ze względu na ton. Dużo bardzo wiem, się dowiedziałem, więc to zależy po prostu od sytuacji, od osoby. Ale ja na pewno mam taką... niemiecką, wiesz, „wrrrah”...
A: Ale powiedziałeś, że to w zależności od godziny spotkania; czyli wieczorem jest czas na...
Marcin Masecki, Beethoven: ostatnie sonaty fortepianowe, Lado ABC 2015Marcin Masecki, „Beethoven: ostatnie sonaty fortepianowe”, Lado ABC 2015M
: Pewnie bardziej na głupoty. Ale pomyślałem, że fajnie porozmawiać naprawdę, bo bardzo dużo jest w naszym środowisku lekkości i zabawy słowem. Dowcipu i tak dalej, wiesz... Za dużo. W każdym razie w tym moim środowisku ladowym (i tak dalej) bardzo biegle się posługujemy tym dowcipem. I dlatego, jak już gadam z Tobą, to interesuje mnie dotarcie do... Taka wiesz rozmowa, żeby coś naprawdę odkryć.

828


Najbardziej lubię takie poczucie humoru, z którego się nie śmiejemy. Takie, które jest naokoło, jak najmniej bezpośrednie, jak najmniej Charlie Chaplin (choć oczywiście jest zajebisty), ale takie, które mąci w głowie i jest integralną częścią treści tego, co się dzieje. Czyli przeciwieństwo kabaretu właśnie. Lubię takie poczucie humoru, które jest... poważne.

Warszawa, 2010