Melancholia z jurty

Melancholia z jurty

Rozmowa z Raphaelem Rogińskim

Gdy słyszę muzykę uzbecką, to płaczę. Ma w sobie coś brutalnego i wyrafinowanego. Tak jak moja babcia, która dała mi pierwszy instrument – kemenche. Wychowywałem się w jej kuchni. Gotowała dziwne rzeczy: języki, głowy jakieś

Jeszcze 5 minut czytania

Melancholia z jurty
(Rzecz na dwie osoby w pięciu powrotach)


Osoby rzeczy:
Raphael Rogiński (R)
Joanna Halszka Sokołowska (A)


(Rozmowa popoludniowo-deszczowa o życiu)


Prolog

A: Słodzisz?

R: Nie, nie, dziękuję.
A: W razie czego są bursztyny do słodzenia.

R: (uśmiech)
A: Co tam robisz?

R: Tam teraz dużo robię. Siedzę w archiwach w Jerozolimie i znajduje muzykę, siedzę na pustyni i znajduję siebie. Ludzi dużo spotykam. No, mam tam w ogóle przyjaciół. Takie drugie życie. Albo pierwsze. Później Ci mogę puścić muzykę z pustyni. Puszczę Ci od razu.

(puszcza nagranie z telefonu)


Część pierwsza: Powrót do korzeni

To jest... (Rozumiem, ze już zaczęliśmy wywiad?) Przyznałem się przed sobą, że to jest powrót do mojego kraju. Mam takie korzenie, że w ogóle nie pochodzę z Europy. Oczywiście część moich przodków mieszkała w Europie może od tysiąca lat...
Co tam tysiąc lat...

) Właśnie... To jest coś, co mnie fascynuje w ogóle: korzenie! Ciągłość, którą się mierzy innym czasem. Zebranym w jakiś taki klocek, który można włożyć do opowiadania o sobie – to zupełnie co innego niż fakty historyczne. To tak jakby jeden czas, który mamy, został wymyślony przez ludzi... A drugi...
A drugi krwią się liczy?

No tak. Mi taka interpretacja dużo daje. Mam pochodzenie żydowskie z domieszką uzbecką i tatarską. I to jest taka mieszanka, że powinienem mieć depresję (ś) (Nie, ja nie mam depresji...)
Melancholię?

Melancholię. Taką z jurty. Taką, która śmierdzi kozłem i którą się wietrzy przed tą jurtą, wystawiając na działanie krzyżujących się wiatrów z całego świata. Taką, że mimo ciągłego bycia w drodze, masz ją w stałym wyposażeniu (ś).
Ja w to wierzę. Gdy słyszę muzykę uzbecką, to płaczę. Ma w sobie coś brutalnego i wyrafinowanego. Tak jak moja babcia, ta „azjatycka”. Ona dała mi pierwszy instrument – kemenche. Wychowywałem się w jej kuchni. Gotowała te wszystkie dziwne rzeczy: języki, głowy jakieś. Jadła świeże mięso. Ja z nią. Później się zamyślała i była jak zamknięta, mądra księga, którą już po okładce chcesz przeczytać. Muzyka uzbecka jest taka. Uwielbiam ją...
Okazuje się, że z muzyką jest tak samo jak z tym czasem – jak ją badasz (nie ograniczając się do jednej kultury), to wszystko pochodzi z jednego źródła. I że przez muzykę możesz prędzej znaleźć źródło człowieczeństwa, niż przez badania antropologiczne.

Raphael Rogiński

Gitarzysta, kompozytor i wykonawca, improwizator, animator kultury i badacz folkloru muzycznego. Od 13 roku życia gra na gitarze elektrycznej. Wykształcony jazzowo i klasycznie, edukację uzupełniał o muzykologię i etnomuzykologię. W twórczości skupiony na improwizacji wynikającej z jazzu i bluesa oraz na muzyce etnicznej i ludowej. Głęboko związany z kulturą żydowską, szuka jej miejsca w swojej działalności. Z tych poszukiwań wynikają dwa projekty, których jest liderem –Shofar i Cukunft. Jest także dyrektorem artystycznym festiwali, przedstawiających nową kulturę żydowską, takich jak Tikkun, Varshe, Mizrach, oraz konsultantem w ramach projektów z nią związanych. Stałe projekty muzyczne artysty to: wspomniane Shofar i Cukunft oraz Spinalonga, trio z Maciem Morettim i Marcinem Maseckim, duet Sisters oraz koncerty na gitarę solo.

Ja się urodziłem w specyficznych warunkach. Uchodźcy żydowscy z europy wschodniej. To był folklor, wszystko jeszcze trwało i miało trwać, bo po tym, co się stało, wszyscy wierzyli w nieśmiertelność. Wszystko było normalne. Wujek Salek nie mówił dobrze w żadnym języku. Nie wiem, jak rozmawiał wewnętrznie. Nosił zawsze garnitur i kapelusz czarny. Wojnę przeżył, ukrywając się w piecu na chleb. Wujek Gienio z numerem trzysta ileś na przedramieniu z Auschwitz. Tak strasznie się go balem, a on tak bardzo mnie kochał. Mengele zatrzymał mu wzrost. Był piękny, ale malutki. Miał za to wysoką żonę, Niemkę, taką typową. Doktor Babej, który do nas przychodził jeść szynkę z Polski, bo żona jego trzymała koszer. Ciocia Tamara czekająca na powrót swojego męża z kolejnej odsiadki za napady na banki. Bardzo religijna osoba. No i para stulecia – moja matka i mój ojciec. Ojciec był profesjonalnym hazardzistą. Siedział czasem dwa dni w jakiejś kryjówce i wracał z nowym samochodem. Rzadko przegrywał, a jak już, to spektakularnie. Pamiętam, jak przegrał dom i mieszkaliśmy w hotelu robotniczym, a pod nim zaparkował dwa luksusowe auta, które wygrał, ale jeszcze nie upłynnił. Cytował poezje polską, śpiewał mi kołysanki po żydowsku, był fanem Barry’ego White’a, śmiał się i płakał na zmianę. Przeżył straszne rzeczy podczas wojny i miał ataki. Kiedyś wsiadł w samochód podczas jednego z takich ataków i wjechał na pełnym gazie w ścianę. Połamany wrócił do domu ze szpitala i jakby nic się nie stało pokuśtykał kupić nam bilet na jakąś wycieczkę. Dysponował porażającą wiedzą i, przysięgam, czytał w myślach... Zbierał lustra i hodował bukszpan, zachwycając się jego małym przyrostem naturalnym. Pod koniec życia w jego domu wydawało się, że zawsze ktoś koło ciebie stoi – tyle tych luster było. I moja święta mama, która próbowała pozbierać to wszystko do kupy i – nie dość tego – pomagała wszystkim dookoła. Ten świat już odszedł. Czuję jego barwy, wiem, że nim gram, ale już nigdy nie spotkam takich ludzi. To też jest ważne, wiedzieć to, być w centrum melancholii.


Cześć druga: Powrót do życia

A jesteś... Gitarzystą, muzykiem, kompozytorem, tak?

Tak. Ale też muzykologiem. Tylko nie pracuję w metodach tradycyjnych, które są przyjęte.
Badasz w naturze?

No tak. Nie chcę, żeby mi coś uciekło. Bo badanie systemami jest jak zakładanie filtra na aparat. Coś za coś, nie? Wolę być niedokładny w „spisywaniu”, niż pominąć wartości socjologiczne, psychosocjologiczne...
Żeby ich nie pominąć, trzeba badać poprzez wykonanie, a nie pisanie? Czy jak?

Przez wykonanie, czyli jak gram? Tak, to jest dokładnie to. Właściwie wszystko, czym się zajmuję, jest trochę umarłe. Na naszych oczach coraz więcej rzeczy umiera. To są ostatnie kultury. Na przykład Żydzi jemeńscy, którymi się fascynuję, czy Cyganie polskiej romy... Żydzi z Iraku, Indianie – oni też tracą kulturę. I cały czas obserwujemy cmentarz. Cmentarz idei, miłości, oddania; cmentarz honoru w muzyce. Czym to jest teraz, a czym to było kiedyś? Nie chodzi o to, że lubię, gdy wszystko umiera. Oczywiście muszę się z tym pogodzić, ale też chcę coś ocalić. To obowiązek. Prowadzę taka bazę zaginionych ludzi, zaginionych idei. Są tacy, którzy mają na mnie wpływ, nawet jeśli powiedzieli tylko jedno słowo. Badając muzykę źródłową, staram się być tymi ludźmi, którzy ją tworzyli. Ja się uczę bycia człowiekiem poprzez granie...

(cisza
)

Ale ludzie uciekają od wszystkiego, co wymaga dłuższego zastanowienia niż dwie minuty. To też jest problem tego, jak postrzegamy czas. Dokładnie! Ja nie chodzę po cmentarzu. Ja po prostu chodzę po trochę innym czasie. To jest to, o czym mówiliśmy: Dla mnie tysiąc lat to coś płaskiego, a nie „rozwój”, „progres/regres”. Nie interesują mnie takie podsumowania mojej historii jako człowieka.
To jest problem naszej kultury: że wszystko jest powierzchowne i wyśmiane. Nie zostawia się marginesu na większe przeżycie. Ludzie boją się oszaleć, boją się swojego ekstremum. Dlatego z Polski teraz uciekam. Tu nie ma już życia. Wszystko układa się tak, jak (symboliczną w Europie) kostkę bauma. Ludzie chcą zrobić z kultury nagrobek niszczący wspomnienia. Sam, grając muzykę żydowską, stałem się takim żałosnym medium przywołującym dawne czasy. Ludzie myślą: „był sobie pan, miał pejsy, marzył, siedział w swoim małym szewskim warsztaciku” i tak dalej. A przecież były wsie, w których ludzie żyli jak górscy cyganie. Na huculszczyźnie byli Żydzi-bandyci, którzy jeździli na koniach i rabowali wsie. Były zdegenerowane teatrzyki objazdowe. I to jest dla mnie inspirujące.
My mamy bardzo dobrą publiczność w Polsce. Ale ważne jest to, czy coś z tego wynika – trzeba tę publiczność edukować. Musimy się spotykać z ludźmi. A tutaj jest wieczny benefis wszystkich ludzi sztuki. Masz jeden projekt, który powstał trzydzieści lat temu, a ty go cały czas grasz. I jeszcze ten modny kabaret. Przyjęte jest, że ze wszystkiego się śmiejemy. I że wszystko rozumiemy po przeczytaniu jednej książki. To jest przerażające.

„Wszystko można wyśmiać”?

To jest ten postmodernizm, który zniszczył wszystko, co w nas było wartościowe. Jesteśmy strasznie uzależnieni od popu. To wpływa na nas. Operuje się tym językiem. To niesamowite, jak sztuka łatwo wpada w pułapki.
A tutejsze wspólne inicjatywy? W nich jest życie, czy nam się tylko wydaje?

(pauza, śmiech)
Hmm. Problem leży w niewytrwałości. Nawet historia Polski to pokazuje. Są inicjatywy do zmian, ale one nagle tak pufff... (Raphael wydaje dziwny dźwięk rozpadu).
Mówi się o naszym środowisku, że to jakaś rewolucja w muzyce. Może na tle ekstremalnie nudnej Europy zachodniej wyglądamy jak prawdziwe zjawisko. Ale ja nie widzę żadnej rewolucji oprócz tego, że zarabiamy więcej. I tak każdy ma jakiegoś rodzaju frustrację – niezależnie od tego, ile zarabia. Jesteśmy tacy... ruscy bez stylu... Wiesz, że pijesz wódkę i tak nic nie będzie z tego... Bo ci Ruscy (mówię tu o takim „Ruskim”, co go z legend znamy) pobiją się przynajmniej, gdzieś tam padną w krzakach, poparzą się tym barszczem dzikim... A u nas to się wszyscy popiją i rozejdą.
Pamiętam, że kiedyś Stasiuk dzwonił do nas i powiedział super rzecz – że Polska się staje taka rusko-niemiecka. Masz coraz czyściej i przewidywalniej, a ludzie coraz więcej piją... To prawda – zauważ, jak nasze środowisko jest rozpite! Jeszcze nie widzą, że przegrywają życie. Momentami czuję na tych warszawskich imprezach, jakbyśmy byli w domu u wujostwa, w Ameryce, które należy do elity intelektualnej i bawimy się rzeczami, które nie są nasze, zasłaniamy lustra, żeby nie zobaczyć swojego odbicia...
Wieczna zabawa?

Czy to jest zabawa? Ludzie się nie cieszą. To jest problem.
Nie czują?

Tak, jest problem z emocjami. I ze szczerym zadowoleniem z siebie. Teraz część ludzi rozumie to i wraca do źródeł w sobie.

archiwum prywatne

Część trzecia: Powrót do natury

A jak ma się do tego Bach?

Bach? (ś)
Bo też Ci się zdarzył...

No tak... Zafascynowało mnie to, że Bach jest odhumanizowany. Że stał się kolejnym robotem do religii stworzonym przez tych smutnych ludzi, którzy uważają, że kultura europejska to kultura wysoka. Fascynuje mnie, dlaczego w jego muzyce ludzie odnaleźli tyle cudu.

Podstawowy problem to to, czym jest dla mnie Europa, jej dziedzictwo. Myślę, że kultura zawsze była tu zabijana – jej spontaniczność, jej szaleństwo. Na przykład dlaczego nie pasowało ludziom granie w rożnych temperacjach? Tak jak to było we Włoszech? Jechało się sto kilometrów dalej i ludzie grali w innej temperacji dźwięków. Dlaczego trzeba było to ograniczyć? Oczywiście Bach się do tego przysłużył. Najbardziej. I to mnie fascynuje. To, że go z jednej strony nie lubię. Ale chciałem go polubić jako człowieka. To nie było łatwe (ś)... Dzieciorób, który zamordował swoja żonę, każąc jej rodzić dwadzieścioro dzieci (ś). Dwudzieste pierwsze już miał z inną żoną...

Wysłuchałem paru płyt. Największych klawesynistów, którzy grają Bacha tak jak odtwarzacz midi! Moim zadaniem było pokazanie ludzkiej natury tej muzyki. Dlatego grałem go wolniej i w taki „niedorobiony” sposób... Że mi się omsknie palec... Chciałem zrobić więcej brudu z tego, że ja JESTEM w tym wszystkim. Zrobić kolejny głos fugi z ułomnego ciała. I dlatego ta płyta jest nagrana na osiem mikrofonów. Jeden nagrywa moje palce, drugi nagrywa papier, który jest włożony w struny, trzeci stołek, który trzeszczy, mój oddech. I tak dalej... To przybliżyło tę muzykę do jakiegoś... CZEGOŚ... Cokolwiek to jest.

Poza tym zacząłem szukać w tej muzyce melodii o miłości. O najprostszych rzeczach. Kiedy byłem młody, kiedy się zakochiwałem, słuchałem jednego utworu The Doors. I podejrzewam, że Bach też pisał w ten sposób. Nie wierzę, żeby cały czas pisał, robił dzieci i się nie zakochiwał gdzieś na boku, nie pogrążał w ekstazach (ś).
Wierzę, że z jednej strony musiał pisać jak rzemieślnik, ale też ulegał swoim emocjom i ukrywał je w swojej muzyce. Zwłaszcza, że kopiował swoje motywy, jakby coś go prześladowało. Rozumiem to, bo sam kiedyś napisałem cały program dla zespołu, który – jak się później okazało – ma prawie ten sam początek we wszystkich utworach. Obsesja motywu. Wtedy kochałem kogoś i te cztery nuty z początku były jak ślady jej stóp na śniegu...

Ostatnią rzeczą było cofniecie jego muzyki do antyku – czyli do tego, co było inspiracją dla baroku. Chodziło o wykonanie tego tak, jakby umiejętność grania dopiero się rodziła; jakby się siedziało przy ognisku. Chwila magii po zjedzeniu na wpół surowego dzikiego zwierza z ognia.


Cześć czwarta: Powrót do religii

To znaczy, ze odkryłeś nowy cud w Bachu, cud obecności, emocji? Czy może to ten sam cud, który widzą wszyscy?
Myślę, że są tam dwie różne rzeczy. Bo jeden cud mówi o religijności w muzyce. A drugi o namiętności ukrytej w prostocie graficznej i w braku komentarzy co do wykonania jego własnych utworów. Jak grasz Bacha, to często są to po prostu gierki. I to mi się bardzo podoba. Bo jestem zwolennikiem teorii, że muzyk jest... (przerywa)
Hochsztaplerem?

Taak. Artystą, ale takim, który w cyrku występuje. I to jest dokładnie to – dlatego kocham kulturę cygańską na przykład.
Sztuczki?

Tak, to jest cała muzyka, cała sztuka w ogóle. Sztuczki. I, jak Keith Richards mówił – trzeba być tylko sprytnym złodziejem. Muzyka Rolling Stonesów to jest zlepek różnych rzeczy, które oni spotykali. Dla mnie to jest genialne! To jest coś takiego... (cisza)
Czyli... Jest w tym jakaś wielka prawda? W sztuczkach?

Tak. Tak, uważam.
Jest w tym religia (ś)?

W sztuczkach jest religia, dokładnie (ś). Tak.

Czyli ten Twój drugi cud – cud emocjonalny, staje się jakby odwróconym pierwszym cudem – religijnym?
Tak (ś). Bo w ogóle religia to też są sztuczki. Ograniczenia ze strony systemu religijnego stają się powodem najpiękniejszych kreacji sprytu ludzkiego. Jak czytasz komentarze do Tory, to przy części płaczesz, bo są dla Ciebie istotne, coś w nich odnajdujesz... A część budzi odruch pod tytułem „jak zrobić coś, żeby obejść ten zakaz”. I to jest bardzo śmieszne. Takie chasydzkie. I oni się nawet tego nie wstydzili! Bo i nie ma czego. Uświęcanie obchodzenia zakazów... (cisza). Bóg w tym postrzeganiu świata to taki dziadek. Mądry, ale czasem niedosłyszy i niedowidzi.
Tak, choć kiedy się mówi „sztuczki”, to brzmi jednak lekko pejoratywnie...

To kwestia języka. Sztuczka kojarzy się z czymś śmiesznym, durnym lub z wyczynem kaskaderskim. To może być żart po prostu, ale najczęściej jest to cała prawda o muzyce. Wystarczy posłuchać cyganów, bo to ludzie międzystrefy – dzięki sprytowi byli w dwóch światach naraz. Ich muzyka była blisko źródła człowieczeństwa.
Czyli jaki masz stosunek do techniki?

Chodzi o to, żeby robić coś, czego inni nie umieją. Żeby dzielić się tym jak sztuką cyrkową. Cyrk to fascynujące miejsce – ni to śmieszne, ni to smutne. Miejsce na granicy światów. Wszyscy robią tam dziwy i zaprzeczają logice. Przez to staje się religią.
Nie lubię amatorów, którzy niewiele umieją. Ci ludzie w cyrku by zginęli. Sztuka kocha silnych. To jest taki związek, no nie? To wszystko wymaga zżycia. Sam nigdy nie chciałem rzucić muzyki. Już w wieku 10 lat wiedziałem, co będę robić, i dużo ćwiczyłem. Są czasem chwile, kiedy chcę spróbować czegoś innego, ale z jednej strony nie mam takiej potrzeby, z drugiej nie wiem, co to w ogóle znaczy. Jestem w zakonie. Odesłano mnie tu w młodym wieku. Klasztor jest zimny, ale za nim rośnie piękny ogród. Jest bezpośredni kontakt z bogiem. Przynajmniej tak się wszystkim wydaje.


Część piąta: Powrót

Czyli Twoja historia to bycie poza linearnością czasu? Takie, jakie opisują mistycy?

Tak, to jest właśnie to, co istnieje w tradycji żydowskiej. Tej mistycznej. Jest iluś tam sprawiedliwych... Ich bycie nie zależy od kwestii reinkarnacji, czy linearności czasu. Oni zawsze są: wymieniają się, wynikają z siebie. Nawet ty możesz być jednym z nich. Ciągły proces podtrzymywania świata. Są cały czas jednym. I to jest dla mnie bardzo inspirujące.
Czyli stajesz się człowiekiem, albo wieloma ludźmi poprzez „cmentarz”. Jesteś medium?

W pełni świadomie mogę powiedzieć, że jestem. (deklaruje; zamyśla się)
Ostatnio uświadomiłem sobie, że moje życie (to prywatne) się rozpadło, dlatego, że podpisałem taki... taki pakt..., żeby być medium. Pamiętam tę chwilę. Sypiałem wtedy w lesie na Suwalszczyźnie, gdzie jeżdżę od dziecka. Brałem rower i jechałem w stronę najgłębszej Puszczy Augustowskiej. Miałem mapy wojskowe – wszystkie wsie, wszystkie ścieżki. Wypatrywałem miejsca najdalsze i... Spałem w lesie. I pamiętam kiedyś taki wieczór...  Teraz sobie uświadomiłem, że to był ten moment... To był moment... Wiesz... to się jakby działo wewnątrz... Ale zobaczyłem to wszystko i tak dalej...
Co zobaczyłeś?

Siebie przywiązanego liną do jakiegoś miejsca i fruwającego. Jak w Chagallu.
(pauza
)
No (uśmiech)... To było coś. Wewnętrzna samotność tego przeżycia zabija wszystko, co jest na zewnątrz...
Wracasz w to miejsce? (Chodzi mi o miejsce przywiązania liną, nie las...)
Nie, chyba cały czas latam. (pauza) Chyba nie wrócę. Po prostu kiedyś lina się wysuszy i może odfrunę (ś). Tak będzie. Już czuję, że się przeciera (ś).
I co wtedy?

Nie mam pojęcia.
Uwolnienie? To będzie dobre?

Tak, tak. To jest miłe latanie. Dlatego lubię obrazy Chagalla. Wiesz, że on malował obrazy do góry nogami? Chagall żył w ogóle w innej czasoprzestrzeni. To było coś bardzo bliskiego religii żydowskiej, jej źródłu we mnie. Część żydowskiej sztuki polega na takim przywiązaniu do jednego miejsca, na lataniu gdzieś.
Jest moment przywiązania i ciągłe wykraczanie?

Tak.
Exodus?

Tak, to jest dokładnie to. Nigdy nie jesteś u siebie. A to, do czego jesteś przywiązany, jest bardzo niewiadome.


Exodus

Kim byś był, gdybyś był kimś innym?

(ś) Nie wiem. Jakimś etnologiem, albo kimś (ś). Nie, nie byłbym etnologiem. Nie wiem. No byłem szkolony na rzeźbiarza. Ja rzeźbiłem w ogóle.
Tak?

Byłem w Zakopanem. W szkole Kenara. No ale przecież nie mógłbym żyć rzeźbą, bo rzeźba już nie istnieje w tej chwili.
Nie masz hobby rzeźbiarskiego?

Nie, nie mogę, bo bym sobie pociął ręce.
Aaaa...

Jak chodziłem do szkoły, to dwóch chłopaków, którzy grali na gitarach, miało wpadki. Jednemu obcięło palec, a drugiemu wyrwało, o tak. (Raphael pokazuje jak drugiemu wyrwało palec). Później im przyszyli, ale widziałem, na skórze, wiesz... kciuk... Także poddałem się... Uciekłem z tej szkoły.
Nie wiedziałam, że to takie niebezpieczne.

To jest strasznie niebezpieczne! Jeśli jesteś, wiesz, prawdziwym rzeźbiarzem (bo nie mówię o kimś, kto robi performance), jeżeli rzeźbisz w kamieniu, w drewnie... To masz DŁUTO. Cały czas walisz się po ręce, wiesz... Tniesz się tym dłutem...

(cisza)

Masz jakieś stare rzeźby?
Nie. Ale rysunki mam.
To daj może jako ilustrację?

Nie no, co ty, to są takie dziwne rzeczy...