Jeszcze 2 minuty czytania

Łukasz Gorczyca

DOBRY WIECZÓR:
Krynica show

Łukasz Gorczyca

Łukasz Gorczyca

Nie Bułgaria, nie klapki ze skarpetkami i nawet nie obrażone jedzenie w cenie 3 pln za sto gram. U schyłku lata stolicą stylu staje się Krynica Zdrój – kurort o szlachetnej historii, ale nieco przygasłej sławie. Oto jednak na kilka wrześniowych dni malownicze miasteczko zamienia się specjalną strefę ekonomiczną. Serce każdego zdroju – reprezentacyjny deptak – otaczają wysokie płoty i umundurowana ochrona przy bramkach. Ponad dwa tysiące mężczyzn w garniturach zjeżdża tu co roku na Forum Ekonomiczne.

Jedziemy tam z P. i M. limuzyną Narodowego Centrum Kultury, aby wśród gości Forum szerzyć dobrą nowinę o kulturze i sztuce. Żeby zwrócić ich uwagę, mamy dyskutować o inwestowaniu w sztukę, ale jak się szybko okazuje, mężczyźni w garniturach preferują bardziej bezpośredni kontakt z kulturą, niż dywagacje na temat prestiżowych i finansowych korzyści płynących z wydawania własnych pieniędzy niezgodnie z wrodzonym instynktem. Słusznie, nic na siłę. P., który już w Krynicy bywał, próbuje nas przygotować na to co zobaczymy:
– Najważniejsze są wieczorne imprezy wydawane przez różne firmy. Poza tym, jak to w polskim biznesie  85 procent to faceci.
Podpytuję więc o instynkty, P. zdawkowo na to, że owszem, widuje się razem prezesów i sekretarki.

Wjeżdżamy do miasta po zmroku, ale od razu uderza atmosfera hormonalnej mobilizacji. Senne restauracje, które pamiętam z wakacyjnych wyjazdów, teraz świecą rozbawionym garniturowym tłumem.

Idziemy w stronę bram zamkniętego miasta. Na trawiastym skwerze zaskakujący pokaz wielkich reklamowych balonów, ustawionych tu jakby nigdy nic, jakby nigdy nikt nie wymyślił nic bardziej efektownego od napompowanego worka z firmowym logo. Forum jest ekonomiczne, więc i reklama niewyszukana, niebezpiecznie kojarząca się z czymś nadmuchanym ponad miarę. Być może, używając fachowych sformułowań, chodzi tu o wystawę największych baniek spekulacyjnych?

Tłum gęstnieje i nie da się już dalej podziwiać widoków. Szpaler hostess z parasolkami w odcieniach bieli i różu wyznacza dalszy kierunek. Do naszych rąk trafiają pierwsze materiały promocyjne: „Erotic Show. Krynica-Zdrój. Ul. Piłsudskiego, stara szkoła zawodowa, nad Skokiem Stefczyka, I piętro”. Lapidarnie, a jakże trafnie ujęta historia ekonomicznego boomu nad Wisłą! Za plecami miłych pań dwie nienaturalnie długie limuzyny jakby wycięte z folderu promocyjnego gminy Miami Beach. Wszystko gotowe na przyjęcie gości.

Tymczasem uzbrojeni w identyfikatory wkraczamy na główną aleję Forum. Z boku słychać ciche krzyki, to ktoś nieuprawniony próbuje wedrzeć się na teren zamknięty pod pretekstem wykupienia leków na receptę. Niestety, bez akredytacji nie ma takiej możliwości, trzeba wstrzymać się z kuracją, a zresztą do apteki i tak trudno teraz trafić, bo zabytkowe gmachy uzdrowiskowe zostały dość skutecznie przysłonięte wytwornymi kongresowymi namiotami z eleganckiego białego brezentu, z których nieśmiało wystają języczki czerwonych wykładzin.

Czegóż tu nie ma! Ale właściwie jest jedno miejsce, jeden namiot, który ściąga uwagę wszystkich. To tam od rana do późnej nocy można snuć debaty i wznosić toasty darmową whisky niszowej marki, kosztować świeżych owoców wprost ze sklepowych koszy i ciepłych obiadów ze srebrnych cateringowych brytfann. Brać na wynos jogurty i inne lekkie produkty dobre na ból głowy po przebudzeniu, wszystko gratis i do woli. To nasza najmilsza Biedronka gości elitę ekonomistów i przedsiębiorców, przedstawicieli mediów i sceny politycznej. W tej rajskiej fantazji na temat darmowego osiedlowego marketu, w którym zamiast strudzonych sprzedawczyń pracują przystojni barmani, mijają się z gracją liderzy polskiego biznesu i wygłodniali członkowie ekip telewizyjnych. No i my, szpiedzy opłaceni przez Ministerstwo Kultury.

Namiot Biedronki na Forum Ekonomicznym/ fot. D. Radziszewski

Cuda, cuda, cuda... Gdzie nie zajrzeć – bankiet. Wyćwiczonym gestem iluzjonisty kelnerzy ściągają białe obrusy z kolejnych tac zastawionych kieliszkami. W tej specjalnej krynickiej strefie ekonomicznej, niczym we śnie kuracjusza z kwitem NFZ, o północy serwują catering znane warszawskie restauracje. Nikt się nie przepycha, nikt nie przejada, można wręcz wyczuć nastrój lekceważenia dla tych wszystkich frykasów. Oto bowiem rozkręca się krynicka noc kultury.

Renomowany międzynarodowy bank urządza dziś otwartą imprezę w jednej z krynickich knajp. Tym razem i ja przez chwilę czuję się jak dyrektor banku – z filmu „Vabank” – przysiągłbym, że jeszcze miesiąc wcześniej widziałem w tym miejscu dalmatyńczyka i wypchany po brzegi starociami bazar antyków. Teraz to samo wnętrze jest wyczyszczonym, przestronnym barem spływającym resztkami jedzenia i alkoholem, wypełnionym służbowym tłumem w garniturach, podrygujacym żwawo w rytm biesiadnej muzyki z górnej półki. Po dwóch bisach zespół kończy występ. I wtedy – choć to jeszcze nie koniec, bo będzie przecież kolejny zespół – wtedy właśnie na scenę wchodzi trzech liderów biznesu i... to dzieje się naprawdę. „Hej Sokoły...” wyrywa się gromko z ich gardeł, co ochoczo podchwytuje tłum pod sceną. Sto metrów dalej drewniane ściany muzeum Nikifora trzesą się ze wzruszenia, na tych starych łemkowskich ziemiach, ktoś pamięta... Hmm... czy raczej w ogóle nic nie pamięta, a na pewno nie będzie pamiętać jutro.

Finałowe sceny rozgrywają się nieopodal. Sympatyczne dziewczęta z parasolkami, reprezentujące lokalny biznes z jak najlepszej strony jako elastycznie reagujący na bieżące potrzeby, podtrzymują w objęciach oszołomionych nadmiarem wrażeń menedżerów i ekonomistów z kraju i ze świata. W razie potrzeby limuzyna podwiezie, choć to tylko cztery minuty pieszo, ot, jeden skok Stefczyka, wszystkie alkohole świata, kilkadziesiąt dziewczyn, wstęp ekonomiczny, jedyne 20 złotych.

O świcie śmigłowiec krąży nad Górą Parkową, może GOPR, a może BOR. W zakazanym mieście punkt dziewiąta Biedronka wita gości równym rzędem kieliszków wypełnionych białym winem.