Jestem pasożytką
Karolina Breguła, Fire-Followers

Jestem pasożytką

Rozmowa z Karoliną Bregułą

„W moim filmie z fabryki wychodzą pracownicy CSW – zrobiłam go, bo zauważyłam, że panuje tam niedobra atmosfera. Miałam nadzieję, że osoby poszkodowane zabiorą głos” – rozmowa z laureatką „Spojrzeń 2013”

Jeszcze 4 minuty czytania

BEATA ŁYŻWA-SOKÓŁ: Zajmowanie się sztuką to ciężka praca?
KAROLINA BREGUŁA: Jeśli lubi się to, co się robi, nawet największy ciężar można unieść. Zajmowanie się sztuką nie jest łatwe. Trudno z tego żyć, bo honoraria i stypendia dla artystów są niewielkie. I sztukę najczęściej robi się, wykonując równocześnie mnóstwo dorywczych robót, które pozwalają związać koniec z końcem. Od kilku lat próbuję tej pracy zarobkowej wykonywać jak najmniej, ale to z kolei wiąże się z tym, że trzeba robić o wiele więcej wystaw niż należy i przyjmować znacznie więcej propozycji. A jeśli robi się za dużo, nie ma się czasu na myślenie, które przecież jest tutaj najważniejsze. Ale chyba mam szczęście, bo chociaż jest trudno, nie wyobrażam sobie innego życia.

Karolina Breguła / fot. K. SagatowskaW dwuminutowym wideo „Wyjście”, które ostatnio zrealizowałaś, pokazujesz pracowników warszawskiego CSW opuszczających budynek Zamku Ujazdowskiego po skończonym dniu pracy. Wyglądają na zmęczonych, wychodzą pospiesznie, ze skrywaną radością, jakby chcieli stąd uciec.
Odwołuję sie w tej pracy do filmu „Wyjście robotników z fabryki Lumière w Lyonie”. Powtórzenie tego, co się dzieje w obrazie braci Lumière, zainscenizowałam wspólnie z pracownikami Zamku Ujazdowskiego. W moim filmie z fabryki wychodzą między innymi kuratorzy, koordynatorzy, asystentki, pracownicy działów dokumentacji i promocji oraz szef związku zawodowego. Wszyscy oni to niezmordowani robotnicy sztuki. Bywam w CSW i za każdym razem się dziwię, bo niezależnie od pory dnia zawsze wre tam praca. Ludzie niezwiązani ze sztuką być może wyobrażają sobie, że centrum sztuki to miejsce pracy lekkoduchów, oddanych hermetycznym, nikomu niepotrzebnym koncepcjom. Tymczasem w takich instytucjach pracuje się ciężko, a wynagrodzenia są absurdalnie niskie.

Karolina Breguła

ur. w 1979 w Katowicach. Mieszka i tworzy w Warszawie. Ukończyła szkołę fotograficzną GFU przy Folkuniversitetet w Sztokholmie, Europejską Akademię Fotografii w Warszawie oraz fotografię w Państwowej Wyższej Szkole Filmowej Telewizyjnej i Teatralnej im. Leona Schillera w Łodzi; doktorantka tej uczelni. Autorka fotografii, wideo oraz akcji artystycznych w przestrzeni miejskiej.
www.karolinabregula.com/ 


Laureatka drugiej nagrody w konkursie „Spojrzenia 2013” dla naciekawszego polskiego artysty ostatnich dwóch lat. Laureatem pierwszej nagrody został Łukasz Jastrubczak. Organizowane co dwa lata przez Zachętę i Deutsche Bank „Spojrzenia” uważane są za najbardziej prestiżowy konkurs dla młodych twórców (do 35 lat) w Polsce. Wystawę konkursową można oglądać w Zachęcie do 17 listopada 2013. 

Postanowiłaś interweniować w tej sprawie?
Zrobiłam ten film, bo zauważyłam, że w Zamku Ujzadowskim panuje od jakiegoś czasu nie najlepsza atmosfera, wielu świetnych pracowników, którzy przez lata nadawali kształt tej instytucji, opuściło miejsce pracy. Moje wideo miało być również komentarzem do tej sytuacji. Miałam nadzieję, że sprowokuję dyskusję, że osoby, które czują się poszkodowane, potraktują to jako pretekst do zabrania głosu w sprawie CSW. Niestety, mimo że temat wydaje się gorący, publicznie nikt nie miał nic do powiedzenia. Szkoda. [przyp. red.: pracownicy jednak zareagowali, do końca października Minister Kultury ma wyrazić opinię na temat dalszych losów CSW i dyrektora Fabio Cavalucciego]

Jak wygląda dzień pracy „robotnika sztuki” Karoliny Breguły?
Każdy dzień wygląda inaczej. Moje życie dzieli się na trzy fazy pracy – planowania, produkcji i prezentacji. W tej pierwszej całymi dniami siedzę za biurkiem, opisując, szkicując, czytając i zjadając przy tym nieziemskie ilości czekolady. W drugiej realizuję wcześniej zaplanowany projekt. Co dokładnie robię, zależy od charakteru projektu, nad którym pracuję. To najdłuższa faza, wtedy właściwie nie sypiam, bo tyle mam pracy i jestem tak podekscytowana. W trzeciej ciągle gdzieś jeżdżę i pokazuję efekty swoich działań. Robię za dużo, ciągle pracuję nad kilkoma rzeczami równocześnie. Ponieważ każda z nich jest w innej fazie, wszystko to, co wymieniłam, dzieje się naraz. Dziś na przykład wróciłam z Gdańska, gdzie prezentowałam swój film, jutro będę kończyć instalowanie pracy w Zachęcie, teraz rozmawiam z tobą – to faza prezentacji. Równocześnie organizuję zdjęcia, które w przyszłym tygodniu mam w Budapeszcie. Rezerwuję hotele, wynajmuję sprzęt oświetleniowy, prowadzę wideorozmowy z węgierskimi współpracownikami – to produkcja. Nocami opisuję projekt, który będę za dwa miesiące robiła w Nowym Jorku, bo tamtejsze centrum rezydencyjne, które ma ze mną pracować, denerwuje się już okropnie, że nie wie, co zamierzam. Pracuję cały czas. Śpię bardzo mało. Wakacji nie miewam.

„Fire-Followers”

Boisz się sztuki?
Bardzo! Ale nie dlatego, że mam podejrzenia, że przez nią może spłonąć moje miasto...

Praca „Fire-Followers”, którą pokazujesz w pawilonie rumuńskim na Biennale w Wenecji, opowiada o mieszkańcach pięknego miasteczka, którzy z jakiegoś powodu zaczęli panicznie bać się sztuki. Postanawiają wyeliminować ją ze swojego życia przez zamknięcie muzeów oraz przeniesienie dzieł sztuki ze swoich kolekcji do jednego magazynu. Twój film udaje dokument; wierzysz, że coś podobnego mogłoby się wydarzyć?
A ty wierzysz? Starałam się opowiedzieć tę historię na tyle wiarygodnie, żeby widzowie dali się wciągnąć w grę ciągłego zadawania sobie pytania, czy świat, który oglądają na ekranie, jest prawdziwy. Umieszczam w filmie sporo sygnałów, że nie oglądamy opowieści dokumentalnej. Praca pełna jest błędnych tropów, są w niej ukryte, lecz wyraźne znaki inscenizacji. Zależało mi na tym, żeby widz poczuł się nie mniej zagubiony niż bohaterowie filmu, żeby jak oni zaczął się bać.

Jak doszło do tego, że ludzie boją się sztuki?
Miasto, o którym jest film, w dużej mierze składa się z drewnianej architektury. Odbywa się w nim konkurs na najlepszego młodego twórcę. Konkurs wygrywa artystka, której prace nie podobają się widzom. Zaczyna się wielka dyskusja. Podczas telewizyjnej debaty pewien szanowany historyk sztuki, były wieloletni dyrektor muzeum, tłumaczy, skąd jego zdaniem bierze się spadek poziomu w sztuce. Przypomina, że przez wieki miasto regularnie płonęło. Paliły się nie tylko domy, ale i muzea, a z nimi kolekcje sztuki. Ponieważ od jakiegoś czasu nowoczesne metody pozwalają zabezpieczyć miasto przed pożarami, w mieście nagromadziło się nagle sporo dzieł sztuki. Historyk uważa, że to przeszkadza młodym twórcom, ponieważ naturą rozwoju tamtejszej sztuki stało się, że artyści nie są w stanie tworzyć obciążeni dziedzictwem. Żartem proponuje nową futurystyczną rewolucję. Ludzie się boją, że historyk zacznie palić budynki, w których są jakieś dzieła i zaczynają masowo pozbywać się ich z domu. Miastem zaczyna rządzić strach przed sztuką.

„Pogotowie artystyczne”

Polski widz nie chodzi do muzeum ze strachu?
Nie znam statystyk, ale nie wydaje mi się, żeby polski widz nie chodził do muzeum. Ja bywam i widuję tam ludzi. Ale nie mam wątpliwości co do tego, że boimy sie sztuki. Baliśmy się Nieznalskiej, Kozyry czy Uklańskiego. Nie chcieliśmy ich słuchać, zastanowić się, co mają do powiedzenia, woleliśmy ich skrytykować i odrzucić. Często zachowujemy się podobnie wobec krytycznych działań artystów. Po prostu boimy się sztuki, która ma moc wpływania na nas, uświadamiania nam czegoś, czego nie chcemy wiedzieć i zmuszania nas do przemyślenia spraw, o których wygodniej nam nie myśleć.

Dlaczego zrobiłaś „Fire-Followers”?
Zastanawiałam się nad tym, jak rozwija się sztuka i w jakim kierunku zmierza. Wydaje mi się, że tworzymy zawsze w relacji do tego, co wokół nas jest dobre, i tego, co jest złe. Nasze działania, czymkolwiek są, popychają świat ku dobremu. Zadałam sobie pytanie, co by było, gdyby udało im się osiągnąć cel. Gdyby wszystko wokół nas było już idealne. Jaki sens i cel miałaby wtedy sztuka? Pomyślałam, że może wtedy zaczęłaby produkować zło, którym mogłaby się karmić. Może zaczęłaby powodować rozwój w kierunku innym niż ten, do którego jesteśmy przyzwyczajeni? Strach w moim filmie jest wytworem sztuki, która produkuje go, żeby mieć czym się karmić.

Pamiętasz swoją pierwszą wizytę w muzeum?
W dzieciństwie mieszkałam niedaleko Pszczyny. I często jeździłam z rodzicami do parku przy Zamku Książąt Pszczyńskich. Czasami odwiedzaliśmy też muzeum. Zapamiętałam z niego zapach kurzu, trzeszczący parkiet i zamszowe poręcze odgradzające widza od eksponatów. No i gigantyczne skrzynie z filcowymi kapciami, które trzeba było nałożyć przed wejściem na wystawę. Było tam wszystko, o czym dzisiaj fantazjuję.

„Niech nas zobaczą”Gdy sztukę prezentuje się dziś praktycznie wszędzie, marzysz o tradycyjnym muzeum?
W takim starym zakurzunym muzeum nie było sprzeczności, charakterystycznej dla dzisiajszych nowoczesnych instytucji. Dzisiaj muzea się zmieniają, są coraz bardziej przyjazne widzom, tworzone tak, byśmy czuli się w nich swobodnie i chcieli zostać jak najdłużej. Mają kawiarnie, księgarnie, miejsca, gdzie można odpocząć, proponują zajęcia edukacyjne i rozrywkę. Tymczasem stosunek do artefaktu, który przecież jest centralnym punktem muzeum, nie zmienił się ani trochę, bo zmienić się nie może. Muzealne obiekty ciągle ukryte są w szklanych gablotach, nadal nie możemy się do nich za bardzo zbliżać i ich dotykać. Wydaje mi się, że im bardziej zmienia się muzeum, tym bardziej ten dystans między widzem a sztuką staje się nieznośny.

Chcesz to zmienić? 
Tego nie da się zmienić. Można tylko przestać udawać i zaakceptować fakt, że muzeum to zbiór martwych obiektów. Tymczasem mam wrażenie, że modernizacje muzeów mają na celu ukrycie tego faktu.

Chciałabyś wejść do muzeum i móc dotknąć dzieła?
Prawdę mówiąc, często dotykam. Zwłaszcza tak zwanych dzieł sztuki aktualnej. Przecież to prace, które krótko przed pojawieniem się w muzeum były w pracowni artysty. Ktoś przenosił je z miejsca na miejsce, pił obok nich kawę i jadł pierogi, wokół nich kręcili się ludzie. Potem nagle położono je na półce w magazynie i wpisano w muzealną ewidencją dzieł, tym samym pozbawiając je kontaktu z życiem, bez którego przecież by w ogóle nie zaistniały.
To ciekawe, że pytasz mnie o dotykanie właśnie teraz, kiedy pracuję nad filmem na ten temat. To będzie film o strażnikach w muzeum i ich relacji z dziełami sztuki, których pilnują. Strażnicy całymi dniami jak mantrę powtarzają widzom, by nie dotykali dzieł. Im dłużej to robią, tym bardziej narasta w nich chęć fizycznego kontaktu z dziełem. Obiekt muzealny staje się rodzajem zakazanego owocu, którego bezustanna obecność wznieca pokusę przełamania tabu. Ich powtarzane ciągle prośby o niedotykanie stają się pieśniami zazdrosnych kochanków, którzy chcą obiekt swojego pożądania mieć wyłacznie dla siebie. Robię ten projekt razem z singapurskim dyrygentem Wolsonem Gohem. Zdjęcia zaczynamy w najbliższy wtorek w budapeszteńskiej Galerii Narodowej.

„Biuro tłumaczeń sztuki”„Biuro tłumaczeń sztuki”, „Pogotowie artystyczne”, „Ciasteczka Kippenbergera”, „Wyjście”. Każda z tych prac to wyraz twojej troski o sztukę. Coś jej zagraża?
Ależ ja ani trochę nie troszczę się o sztukę! Gdybym się troszczyła, to zamiast robić „Biuro tłumaczeń sztuki”, byłabym historyczką sztuki i pisała rozprawy naukowe, a zamiast piec „Ciasteczka Kippenbergera”, zajmowałabym się konserwacją jego dzieł. Nie interesuje mnie dbałość o obiekt, ciekawi mnie raczej wszystko to, co odświeża nasze spojrzenie na sztukę, pozwala znaleźć nowe ukryte wartości. „Biuro tłumaczeń sztuki”, które było internetową agencją zajmującą się tłumaczeniem sztuki na zamówienie, proponowało interpretacje różniące się od tych, które możemy usłyszeć od autorów dzieł czy ich kuratorów. To była praca, przez którą chciałam znaleźć alternatywę dla instytucjonalnego sposobu mówienia o sztuce, zaprzeczyć instytucjonalnemu monopolowi na prawdę o tym, czym jest sztuka.

A ciasteczka?
„Ciasteczka Kippenbergera” to praca, która powstała w odpowiedzi na przypadkowe zniszczenie dzieła Martina Kippenbergera w Ostwall Muzeum w Dortmundzie. Praca ta głosiła za niemieckim teoretykiem Alexandrem Dornerem, że muzeum ma być elektrownią, miejscem, gdzie dzieło artysty prowokuje debatę. Rozbawiło mnie to, że po zniszczeniu pracy nie odbyła się żadna debata, a władze muzeum niechętnie podejmowały temat tego, co się wydarzyło. Przecież zniszczenie tej pracy to był niezwykły performans – nawet jeśli nieintencjonalny. Chciałam go upamiętnić swoimi ciasteczkami, które miały kształt i kolor zniszczonej części dzieła i były udekorowane lukrem przypominającym plamy, które nieświadomie zmyła sprzątaczka. Ciasteczka były położone w galerii tak, że widz nie miał pewności, czy są poczęstunkiem, czy rzeźbą. Musiał podjąć decyzję, czy spróbować mojego wypieku, ryzykując zniszczeniem dzieła.

Zdradzisz przepis na ciasteczka Kippenbergera?
Proszę bardzo – jajko, mąka, wanilia, proszek do pieczenia i bardzo dużo cukru. Do tego spożywczy barwnik w kolorze misy Kippenbergera.

„Ciasteczka Kippenbergera”

Co po takim zniszczonym dziele zostaje dla kolejnych pokoleń widzów?
Wspomnienie, które może się okazać ciekawsze niż samo dzieło, bo w przeciwieństiwe do przedmiotu ma to do siebie, że nie daje się unieruchomić, zmumifikować. Takie dzieło zachowane w formie wspomnienia może dowolnie się rozwijać i dopasowywać do naszej zmieniającej się rzeczywistości. Pracowałam w ubiegłum roku nad wspomnieniami o łódzkiej Galerii Wschodniej. To ważna dla łódzkiej sztuki galeria, gdzie odbyło się mnóstwo istotnych wystaw i performansów. Wspólnie z kuratorami galerii zaprosiliśmy stałych bywalców Wschodniej, by opowiadali o wystawach, które widzieli tam przed laty. Okazało się, że te same prace każdy zapamiętał inaczej, że po latach one żyją własnym życiem. Wydawałoby się, że dzieje się tak ze szkodą dla dzieła, ale może wcale nie? Przecież te prace zaczynają mieć nowe znaczenie, które nadaje im nasza pamięć. Taka forma archiwizowania sztuki, poprzez wspomnienia, legendy i mity wydaje mi się bardzo ciekawa, może takie muzeum mówione mogłoby być alternatywą dla gigantycznych budynków pełnych zakurzonych przedmiotów?

Kto dziś nie rozumie sztuki?
Nikt jej nie rozumie. Przynajmniej nie od razu, bez wysiłku. Sztuka wymaga gimnastyki intelektualnej, może odrobiny fantazji i przede wszystkim otwartości i zaangażowania. Pracując nad swoimi działaniami, rozmawiam dużo z osobami, które ze sztuką nie są zwiazane zawodowo i większość z nich powtarza, że sztuka jest dla nich za trudna. To popularna bzdura, za którą odpowiedzialne są również galerie i muzea, opisujące wystawy w sposób nieprzestępny. Za pomocą „Biura tłumaczeń sztuki” chciałam wprowadzić w obieg informacji o sztuce trochę nowych prawd, a dzięki temu sprawić, że nie będziemy sie bali błędu. Bo przecież nie ma czegoś takiego jak zła interpretacja.

„Obraza”

Zrobiło się o tobie głośno w 2003 roku, gdy pokazałaś serię portretów gejów i lesbijek z cyklu „Niech nas zobaczą”. Projekt wzbudził emocje, dyskusję w mediach oraz skrajne reakcje widzów. Okazało się, że masz w rękach narzędzie, które pozwala coś zdziałać. Co aktualnie „załatwiasz” jako artystka?
Nie wiem, czy „załatwiam” w tej chwili tak istotne kwestie jak w 2003 roku. Pracuję nad filmem „Obraza”, którego pierwszą wersję można zobaczyć w warszawskiej Zachęcie na wystawie konkursowej „Spojrzenia 2013” i w Warsztatach Kultury w Lublinie. Ta praca jest wynikiem obserwacji sytuacji na Węgrzech, gdzie mieszkałam przez ostatnie cztery miesiące. Węgry, podobnie jak inne kraje europejskie dotknięte kryzysem ekonomicznym, przeżywają równocześnie trudną sytuację polityczną. Kultura, której z oczywistych względów przyglądałam się tam szczególnie, podlega coraz większej kontroli, stanowiska w instytucjach trafiają w ręce osób sympatyzujących z władzą. Moje wideo to opowieść o urzędniku, który ma obsesję nowoczesności. Miasteczko, którym zarządza, jest bardzo tradycyjne, obrzydliwie konserwatywne i ksenofobiczne. Urzędnik, który pragnie rozwoju, postanawia przechytrzyć ludzi. Wprowadza w życie pewien zakaz, licząc na to, że będą chcieli zrobić mu na złość i się sprzeciwią. W ten sposób wymusza upragniony postęp. Film ma być przewrotną refleksą na temat efektu kontroli i praktyk cenzorskich.

Częściej jesteś producentką czy konsumentką sztuki? 
Zwykle występuję jako obie te osoby równocześnie. Artystka Karolina Breguła jest pasożytką, która karmi się obserwacjami, kłopotami i niewygodami odbiorczyni sztuki Karoliny Breguły.