Jeszcze 4 minuty czytania

Dorota Masłowska

JAK PRZEJĄĆ KONTROLĘ NAD ŚWIATEM, NIE WYCHODZĄC Z DOMU (13)

Dorota Masłowska

Dorota Masłowska

„Kuchenne rewolucje” to monumentalna panorama społeczna Polski ostatnich lat, galeria twarzy niespotykanego rozmachu. Dalibóg, cóż to za wielki zbiorowy portret, kopalnia fargoidalnych typów

Co za pech! Gdy już napisałam swoje wypracowanie na temat „Dlaczego «Kuchenne rewolucje»” są bardzo interesującym programem” i chciałam spokojnie iść bawić się na podwórko, odkryłam, że na ten temat w Dwutygodniku już pisano. Autor tekstu doszedł zresztą do zgoła podobnych wniosków, co ja, do których prawdopodobnie nie sposób tu nie dojść: program Magdy Gessler jest obecnie najciekawszym Wielkim Almanachem Polaków Lat Dwutysięcznych, koniec kropka, a jak powiedziałby zapewne niejeden z jego bohaterów: „dziękuję, pozdrawiam, taaak?”.

Co robić? – zastanawiałam się, patrząc przez okno na rozbawione dzieci, kopiące piłkę w wiosennym słońcu i roześmiane ptaki na drzewach. Napisać tekst o zbudowanym na podobnym schemacie programie „Sablewskiej sposób na modę”, w którym nuda leje się strumieniami równie rączymi co łzy?? Pozamieniać wszystkie „tak” na „nie” i zaproponować jako polemikę? Pozamieniać wszystkie Magda Gessler na Gagda Messler i udawać, że nie wiem o co chodzi? Oddać tekst „Odrze”? Wiedziałam już, że z piłki nici, choć zza okna dobiegały wesołe pokrzykiwania innych dzieci. Usiadłam przy biurku i jeszcze raz zaczęłam zastanawiać się nad swoją pracą. 

Po pierwsze wykreśliłam cały akapit, w którym opisuję, na czym polega program. Wszyscy już dobrze wiedzą, że w „Kuchennych rewolucjach” Super Gessler przemierza Polskę z kagankiem gastronomicznej oświaty, z którym nieustraszenie zagląda do najbardziej zapyziałych zakamarków, gdzie oprócz niedomytych naczyń, zielonego mięsa, kubeczków po jogurcie Yoplait i pudełek po mleku Kenny, granatów z II wojny światowej, soli drogowej i oleju silnikowego w baniakach po paliwie lotniczym, trafia nierzadko na społeczne mikrokosmosy równie nieświeże i nabrzmiałe od toksyn. Emitowany od 2010 roku program powstał na licencji brytyjskiego „Kitchen Nightmares”, jednak stanowi szczególnie udany przypadek formatu, który nie jest tylko mimowolną parodią oryginału, nieprzyjmującym się przeszczepem z innej kultury, z innych wartości, emocji i ich ekspresji. Zapożyczono tu wyłącznie schemat, a bardzo barwny (mimo że często są to kolory mało różowe) (choć czasem właśnie strasznie okropnie MONSTRUALNIE różowe) świat polskiej gastronomii po 1989 i silna osobowość prowadzącej sprawiły, że mamy do czynienia z wybitnie ciekawym dokumentem o Polsce trochę A, ale raczej BCDE i FGHIJK. I chociaż nosi on pozór kulinarności, nieco chyba mimochodem tvn-owskie kamery gmerają tam, gdzie zazwyczaj błądzą tylko studenci łódzkiej filmówki w poszukiwaniu tematu na zaliczenie „dokument społeczny – Polska w dobie przemian”.

Przywołany tu nie bez kozery „Sablewskiej sposób na modę” czy prowadzony przez jakże przecież opaloną Małgorzatę Rozenek „Piekielny hotel”, obydwa miałkie i jałowe, i pożyteczne wyłącznie jako niefarmaceutyczne środki nasenne, choć zbudowane na podobnym schemacie dramaturgicznym „kryzys – przemiana – wzajemny płacz – dobro”, dobitnie pokazują, na czym polega wysoka jakość „Rewolucji”. Jest nią niewątpliwie prowadząca. Budząca skrajne emocje, fotografująca się z kłębowiskami kiełbas, nieznośnie kompetentna, erotyczna, ubrana po bandzie i podkreślająca swoje artystyczne konotacje Gessler zdaje się na tle tvn-owskich koleżanek medialnym fenomenem. Chociaż reprezentuje jedną z najbardziej znienawidzonych i otoczonych w mizoginicznej Polsce głębokim lękiem figur – figurę baby. Baby z piekła rodem; baby, którą diabeł posyła tam gdzie sam nie może i w której piecu pali. Polacy (i Polki), nienawidzący wychylających się kobiet, mogą kamienować je do utraty tchu, jednak jeśli taka kobieta mimo kamienowania ciągle wstaje i dalej się wychyla, i jeszcze robi awanturę, że kamienie są twarde, a do tego nie ubiera się w kolory jesieni, dżdżu i nadchodzącej niechybnie śmierci, oooo, w takim wypadku lepiej uważać, lepiej nieco się odsunąć, a może nawet na wszelki wypadek okazać nieco zabobonnego respektu.

Ewidentnie Magda Gessler w swoim programie jest taką właśnie archetypiczną herod-babą. Kamera rozmyślnie podbija momenty jej napadów furii, przewracania mebli, rzucania naczyniami, tłuczenia brudnych szklanek, załamywania rąk, gdy krzyczy „co ja mam z wami wszystkimi zrobić?!”. W ostatnich odcinkach coraz częściej powtarzają się roztrzęsione deklaracje restauratorów (no, może raczej „właścicieli barów”): „Wiedziałem, że pani Magda będzie rzucać. Ale nie, że aż tak”.

Coraz częściej widać bladą ze strachu załogę, która rozpierzcha się w popłochu po kątach, widząc nadciągający jak armagedon Gesslerolot, a nieraz zwalnia się tuż przed jej przyjazdem lub znika w trakcie programu i przestaje odbierać telefon. Symbolem takiej postawy może być Adam z Pruszcza Gdańskiego, który popłakał się zrugany za brudne garnki, Gabryś z bielskiego „Relaxu”, który w trakcie zdjęć ratunku zaczął szukać w alkoholu wysokoprocentowym albo ciocia z jednego ze starszych odcinków (sezon 5), którą kamera przyłapała na dosłownie panicznym umykaniu zaśnieżonymi ulicami z reklamówką:

zdjęcie

Nie można zapominać, że zwłaszcza dla osób funkcjonujących na co dzień w niewielkich społecznościach bycie pokazanym w telewizji, w niekoniecznie korzystnym świetle, to sprawa ostateczna, społeczne „być albo nie być”. W szczególnie niekomfortowej sytuacji są tu mężczyźni. Bo choć zdarzają się odcinki kobietocentryczne, w przeważającej mierze gastronomia piastowana jest, bardziej lub mniej nominalnie, przez mężczyzn. Każdy z nich, wchodząc na ring z herod-babą na oczach całej Polski, musi liczyć się z tym, że być może zejdzie z niego popłakując „bity przez kobietę!” i nikt nie da mu już nigdy świętego spokoju. To moim zdaniem jeden z większych generatorów napięcia w programie. Magda Gessler jest gastronomiczną Larą Croft, korpulentną fighterką sprzedającą rytualne (może nieco wrestlingowe) laczki na ryj polskim mężczyznom. I niezwykle ciekawie jawią się obejmowane przez nich w tej niekomfortowej sytuacji psychostrategie; nie muszę zaznaczać, że przytomne partnerstwo jest najrzadszą z nich.

Jest postawa bogobojna, którą reprezentuje Robert, psycholog z Jelcza, płożący się u stóp prowadzącej jak męskie postaci z rycin Schulza. Recytując słabym głosem wyuczone psychobiznesowe komunały w rodzaju „dla mnie nie ma czegoś takiego jak «nie da się», rozumiesz?” ze swadą aktorską statystów z „Sędzi Anny Marii Wesołowskiej”, pokornie znosi krytykę i ciosy, a swój bar „Boczek i spółka” oprószył lawendą i potpourri, wszystko by zdobyć serce dużej silnej pięknej pani. (W tym odcinku highlightem psychologicznym jest też erotyczne napięcie między nikczemnego wzrostu, depresyjno-agresywnym pizzermanem a piękną, erotycznie rozchichotaną kelnerką, która z nudów torturuje go swoim powabem jak chłopiec, co nadmuchuje żabę) (polecam!).

Jest, zajmowana przez Waldka z „Bistro-obora” w Zielonkach postawa przeniesionej agresji. Ten cały czas balansujący na granicy napadu szału, bardzo nieblady mężczyzna swoje negatywne emocje z bycia obsztorcowywanym przez babę odreagowuje na konkubinie Marioli. Im bardziej Magda Gessler krzyczy na niego, tym bardziej on rozdziera się na Mariolę, a „Świat wg Kiepskich” przy tym odcinku wydaje się realistycznym serialem obyczajowym. „Nie będzie się robić ze mnie pomiotło” – piekli się Waldek, zmuszony przez p. Magdę do wycierania podłogi. „Pierdolę to” – krzyczy Magda Gessler. „Ja też pierdolę” – odpowiada Mariola. „Też pierdolę” – dopowiada Waldek. Tu już miarka się przebiera, Magda nie dowierza: „Cooo? Wy to pierdolicie?”.

Jest, podjęta przez Krzyśka z „Kaskady Smaku” w Pruszczu Gdańskim, próba zbliżenia się i podpięcia pod charyzmę prowadzącej przez szorstkość obejścia. „Nie lubię, jak ktoś wchodzi w dupę bez mydła” – deklaruje Krzysiek. „Przecież to dupę rozwali” – mówi z chłopską zdroworozsądkowością o jednej z potraw, a gdy wychodzi na jaw niegospodarność pracowników, oburza się, że „walono go na siano”. I od razu widać, że tylko on i Magda wiedzą, co tu je grane (proszę korektora o niepoprawianie je na jest), a reszta tych niewulgarnych, rozmemłanych, nieposiadających ciętego języka melepet jedynie plącze im się pod nogami.

(Tu w moim wypracowaniu, by było jeszcze bardziej wypracujące, zdecydowałam się zrobić małe podwypracowanie.) „Rewolucje” są niewątpliwie całkiem wiarygodnym wymazem z potocznej polszczyzny ostatnich lat; nie przekłamuje tego sytuacja nagrania telewizyjnego, bo ludzie wypowiadają się i bezpośrednio do kamery, i w podreżyserowanych codziennych scenkach, i w konwencji zupełnie dokumentalnej, gdy emocje często są zbyt duże, by przejmować się obecnością operatora. To, co uderza, to skrajna wulgarność języka. Latające w tę i we w tę „kurwy” nie dziwią, gdy konstrukty biznesowo-rodzinne ulegają apokalipsie; taki zresztą tembr narzuca sama prowadząca. Jednak przy niektórych bohaterach gangsterzy z „Psów” to ambasadorzy kultury, sztuki i dziedzictwa narodowego. Wyraźnie sytuacja nagrania telewizyjnego nie prowokuje już Polaków do pozorowania powściągliwości, a ogłada wyleciała z listy pożądanych wartości osobistych na rzecz… hmmm… trudno powiedzieć czego. Prawdopodobnie niczego. Obejrzany w masie, program chwilami wydaje się prawdziwym gejzerem obyczajowej plwociny i ordynarnego chamstwa, chamstwa, które chyba ma robić za rodzaj życiowej zaradności, krewkości i codziennej bezpośredniości.

zdjęcie

Ostentacyjną obelżywość codziennego języka Polacy neutralizują nerwicą zdrobnień. Uliczna promocja kanapek z mięsem jednej z knajp jakby dla balansu przynosi nam taką sekwencję wypowiedzi:
– Kanapeczka z cielęcinką.
– Wyrazisty smak mięska, taak?
– Cebulka, mięsko czuję.
– Mmm, dobry kotlecik w środku.
– Swojskie jedzonko, takie od mamusi.

Spójrzmy zresztą na ten wykres kołowy, przedstawiający pozostałe tendencje we współczesnej polszczyźnie potocznej, który stworzyłam na podstawie ostatniego sezonu „Kuchennych rewolucji”, by moje wypracowanie wypadło szczególnie błyskotliwie i pracochłonnie:

wykres

(Widać  tu czarno na białym, że 90% bohaterów „Kr” wykorzystuje w mowie codziennej elementy retoryki telemarketingowej, takie jak: „nie ukrywam, że”, „powiem tak:”, „szczerze to…”. Z manifestującego umiarkowaną aprobatę powiedzenia „Szału nie ma” korzysta 32% bohaterów, 22% dla wyrażenia tej samej emocji mówi „Dupy nie urywa”, 46% natomiast stosuje je jednocześnie w postaci sformułowania „Szału nie ma, dupy nie urywa”, „Taaak?” – na końcu zdania dodaje około 7895% bohaterów, w tym 898% „taak?” stosuje również śródskładniowo, w połowie, trzech czwartych i czterech piątych wypowiadanego zdania.)

Wracając jednak do herod-baby. Ciekawe jest, jak wiją się w kontakcie z nią mężczyźni, ale nie mniej interesująco na Magdageddon reagują kobiety. Odcinki o lokalach zarządzanych damską ręką są nieco inne. Mniej tu konfrontacji, więcej łez, Gessler występuje w roli Matki Boskiej Nagle Nadchodzącej Pomocy, która wyśle na terapię alkoholową, do fryzjera, przytuli i okrzyczy męża, że nie płaci ZUS-u. Widać, że kobiety, zarówno z Polski A, jak i C, przypisują jej właściwości magiczne i bioenergoterapeutyczne, tulą się do niej jak do czakramu życiowej staminy. I chociaż omnipotentna Magda pozwala wylewać łzy bezradności na swoje szalone szale i tiule, przyprowadza do porządku, coachuje i daje kopa w dupę na szczęście, i już już człowiek zaczyna się rozmarzać, rozklejać… by i do niego przyszła, do restauracji jego życia i wszystko naprawiła… wyrzuciła obijających się pracowników… zmieniła menu… kazała zerwać zatłuszczone zasłony i wylać starą fryturę… to jednak powraca myśl, że to jednak tylko kreacja, telewizja.

Jak wtedy, gdy zaryczana właścicielka pogrążonej w chaosie karczmy w Komorowie nie chce mazać się w obecności kamery i Magda wykonuje ten uspokajający gest „och, nie przejmuj się tym, taka tam kamera, jakaś bzdura, płacz sobie, płacz, płacz cię oczyści”. Jednak potem zdjęcia bez sentymentu zostają wmontowane do programu; Matka Boska kocha swoje dzieci, ale bez przesady: to jednak jest show, nie leczenie ran przy cudownym źródełku. 

Zresztą w internecie grzmią przeciwnicy Magdy, oskarżający program o nadużycia, manipulacje, kłamstwa i malwersacje finansowe; na szczególną uwagę zasługuje tu kultowy kontrmateriał z telewizji Podhale, gdzie w antygesslerowym buncie jednoczy się cała społeczność:

zdjęcie

Tymczasem słońce zachodziło, miarowe tąpnięcia piłki o asfalt powoli cichły, słyszałam, jak mama wstawia wodę na herbatę, herbatkę, herbateczkę, herbateczkęczeczeczkę. Wiedziałam już, że moje wypracowanie to niewielka praca magisterska, przewyższająca wypracowanie Jakuba Sochy mnogością wątków i zamaszystością wniosków, a przede wszystkim swoją wspaniałą, niezaprzeczalną objętością, niepokoiło jedynie, że ostateczna refleksja pozostaje całkiem podobna. Bo zapewne dopiero za parę lat będzie wiadomo, czy program spełnił swoje zakusy edukacyjno-modernizacyjne i realnie zmienił wyboisty krajobraz polskiej gastronomii. Czy nowe szyldy nie poodpadały, a na ich miejsce z oszczędności nie przywieszono starych. Można zmienić kartę dań i nazwę, jednak zły gust, zły smak, syficzność i chamstwo to sprawy dużo bardziej ponadczasowe, uniwersalne, jeśli nawet nie wieczne. Jednak nawet jeśli wprowadzone unowocześnienia zarosną na powrót gyrosem z frytkami i prowansalskimi wazonikami z lawendą, wysłani na odwyk alkoholicy wrócą do nałogów, a dziwaczne nieraz wnętrza pomysłu Magdy z powrotem zostaną przemalowane na pistację, melbę i fryturową szadź, jednej zasługi nikt jej nie będzie w stanie odmówić: „Kuchenne rewolucje” to monumentalna panorama społeczna Polski ostatnich lat, galeria twarzy niespotykanego rozmachu.

Dalibóg, cóż to za wielki zbiorowy portret Polaków, kopalnia fargoidalnych zupełnie typów. Feeria póz, min, tonów, akcentów, regionalizmów; biblioteka dialogów, pogaduszek, powiedzonek; archiwum ludzkich kwasów, chorych układów i toksycznych więzi. Nie sposób pominąć waloru dokumentalnego całego przedsięwzięcia. Jestem pewna, że kiedy np. w 2058 studwudziestotrzyletni Andrzej Wajda będzie przygotowywał się do superprodukcji o czasach Dobrej Zmiany, niewątpliwie jego scenografowie, kostiumografowie i charakteryzatorzy będą siedzieć dniami i nocami właśnie przed „Kuchennymi rewolucjami”, wpatrując się w niefortunnie wykonturowane twarze, tatuowane brwi, biurowe irokezy, frywolne stylizacje i inne ekscesy estetyczne epoki. 

Bohaterowie polskiej literatury i kina ostatnich lat mają przy tym wszystkim realizm i głębię psychologiczną ludzików narysowanych patykiem przez dwulatka. Chciałoby się wrzasnąć do ucha pisarzom, scenarzystom i dramaturgom: siadać wszyscy i oglądać, a nie wymyślać farmazony.

Na koniec dodatkowo na szóstkę stopklatki w wyborze Macieja Chorążego:

zdjęcie

Jeden z bardziej rozdzierających serce momentów ostatniego sezonu – po kłótni z melepetycznym szefem pizzerman Marcin wraca sam smutny do domu ulicami Jelcza. Każdy tak czasem wraca.

zdjęcie

Próba zresocjalizowania Waldka z Zielonki poprzez nakłonienie go do drobnych czynności gospodarczych, gdy jego niewolnice robią się na bóstwo.

zdjęcie

Fiasko próby z poprzedniego ujęcia.

zdjęcie

Magda po degustacji jednej z potraw kuchni polskiej. Ambrozja to mogła nie być.

zdjęcie

Dyskusja na temat planowanych zmian w Zajeździe Parada w Kościerzynie. Specjalista od kurczaków Zygmunt z synową to jednak tylko marionetki w upierścienionych dłoniach cesarzycy Barbary (na pierwszym planie). Kto wyczyta z jej miny, co ona myśli o tym całym burdelu na kółkach, nie musi oglądać całego odcinka.