ŚMIEĆ NUMERU: Sieci
Wakacje to dla śmieci pracowity czas. My wypoczywamy, a one się mnożą, mnożą, mnożą. Każdy, kto był kiedyś nad polskim morzem, widział to na własne oczy. Leżaki, parawany, nadmuchane koła, kanapki, przekąski. I cała masa jednorazowego dziadostwa
Brązowy medal
W ciszy letniego południa usłyszałem trzask gałęzi, w gąszczu mignęła płowa sierść. Sarny. Ruszyłem za nimi, bo na ścieżce, którą szedłem od pół godziny, nie działo się nic. Martwota. Ani sójka nie skrzeczała, ani strzyżyk nie terkotał. Nawet komary gdzieś się pochowały. Było za ciepło. Zsuwałem się zboczem wąwozu, kiedy mignął mi wbity w błoto, zagrzebany w liściach dziwny przedmiot. Śmieci było tu dużo, szczególnie kanistrów po oleju do pił spalinowych, puszek po piwie, butelek po energetykach, ale ten był inny, połyskiwał srebrzyście, uroczyście, arystokratycznie. To był aerozol. Wytarłem błoto i przeczytałem дилхло фос. Co to jest dichlofos?
Internet wrócił, kiedy wyszedłem na otwartą przestrzeń. Dichlofos, stosowany do zwalczania owadów, zawsze budził pewne wątpliwości, bo zakres jego działania wykraczał nieco poza zwykłe zabijanie muszek. No cóż, przodków miał dość demonicznych – bojowe środki paralityczno-drgawkowe. Sam zresztą nie zatracił całkiem drapieżnych instynktów. Długa ekspozycja na działanie dichlofosu może powodować masę przykrości, by wymienić tylko arytmię serca czy mimowolne skurcze mięśni. W Unii Europejskiej zabroniony jest od 1998 roku. Co robił dichlofos w środku bukowego lasu, w lessowym wąwozie, w sercu Szczebrzeszyńskiego Parku Krajobrazowego?
Z tyłu pogniecionego pojemnika wybity rok produkcji: 1991. Producent: Sławgorodskie PO Ałtajchimprom. Kiedy wyprodukowano ten dichlofos, miałem 8 lat i siedziałem w ławce z Pawłem Kukułą. Jego tata pracował na lotnisku Okęcie, a mama była krawcową. Ja miałem kłopoty z matematyką, które zresztą miały nigdy nie przeminąć. Dichlofos miał gorzej. Jego świat rozpadał się na kawałki. Rok 1991 to w zasadzie agonia. Zardzewiały sen o sprawiedliwym świecie, w którym każdemu będzie dane po równo kończy się niewesołym przebudzeniem. Gorbaczow miota się jak mysz w wiadrze, liberałowie żądają radykalnych reform, komuniści chcą zatrzymać pierestojkę. Rośnie deficyt, rośnie przestępczość, rosną ceny. Marlboro kosztują nawet 80 rubli, a minimalna płaca dochodzi ledwie do 180 rubli. Pod koniec roku Związek Radziecki przestanie istnieć.
Tymczasem w zagubionych wśród stepów równiny kułundyńskiej zakładach Ałtajchimprom produkcja trwa. Napis na murze jednego z budynków kombinatu mówi „Żeby lepiej żyć, trzeba lepiej pracować”. W 1991 roku brzmi to trochę ironicznie, bo ile by nie pracowali w Sławgorodsku, czterysta kilometrów od Nowosybirska, nic tu nie zapowiada lepszego życia. Nie wiemy, czy zakład jeszcze płaci pracownikom w rublach, czy może w anestezyjnej substacji halotan, którą produkuje. Może wypłatę dostają w owadobójczym dichlofosie? Produkty z Ałtajchimpromu można dostać na terenie całego ZSRR, pewnie trafiają do Lwowa, albo Łucka. Stąd już blisko do granicy. Pojemnik z dichlofosem z pewnością trafia na zamojskie bazary, na polowe łóżka – na placu Stefanidesa albo przy Parku Miejskim. I tu kupuje go ktoś, kto nie lubi, żeby gryzły go komary. I używa dichlofosu, pewnie nie mając pojęcia, że może uszkadzać jego DNA. Może psika areozolem swoje dzieci, nie wiedząc, że substancja sprzyja rozwojowi ADHD. Pojemnik kończy się, zakreśla efektowny łuk i ląduje na zboczu wąwozu. Ile lat tam leży? Opisy są czytelne. Jak to się stało, że przetrwał w tak dobrym stanie? Aluminium, dzięki zjawisku pasywacji (pokryło się szczelną warstwą tlenków, które zadziałały jak izolacja), jest odporne na korozję. Niewykluczone, że dichlofos jeszcze spowolnił proces niszczenia. Pojemnik znalazłem na początku sierpnia 2018 roku, sfotografowałem i wyrzuciłem do śmieci.
Srebrny medal
Wakacje to dla śmieci pracowity czas. My wypoczywamy, a one się mnożą, mnożą, mnożą. Każdy, kto był kiedyś nad polskim morzem, widział to na własne oczy. Leżaki, parawany, nadmuchane koła, kanapki, przekąski. I cała masa jednorazowego dziadostwa. W tym roku modne są balony z lampkami led, wyglądają jak meduzy. Wszędzie tysiące zgaszonych w piasku papierosów, opakowania po wafelkach Grześkach, wiskozowe chusteczki po podtartych tyłeczkach. No i zapach kremów czy olejków do opalania. Zawarty w nich oksybenzon niszczy rafy koralowe, ale kto by się tym przejmował nad Bałtykiem. Po południu plaża pustoszeje, dopiero wieczorem znowu zjawiają się tu ludzie. Żeby rozmawiać o życiu, o polityce, o pracy. Żeby pić alkohol, żeby się głośno śmiać, żeby śpiewać „Hej sokoły”. Ale niektórzy szukają ustronnego miejsca. Prywatności szukali pewnie ci, którzy używali na plaży koło Karwieńskich Błot żelu (интимная гель) PENILUX, który „zapewnia komfort w czasie zbliżeń intymnych”. Nieopodal leżał jeszcze jego niewinny rewers, blady jak eunuch krem „Бархатные Ручки”, Aksamitne Rączki.
Skąd te rosyjskie śmieci? Nie to, żeby było ich jakoś szczególnie dużo, ale ta ich cyryliczność, ta gimnastyka dla łacińskich oczu jakoś od razu przykuwa uwagę. Skąd się wzięły? Symbol EAS mówi, że oba środki są dopuszczone do obrotu w krajach Unii Europejskiej. Nie mają żadnego symbolu recyklingu, wyglądają na opakowanie wielowarstwowe, które w najlepszym wypadku może trafić do spalarni. Może jednak przypłynęły z morskim prądem? Może wyrzucił tu je jakiś zimowy sztorm? W 2011 roku fala tsunami wywołana przez trzęsienie ziemi wypłukała dokładnie japońskie wsie, miasta i miasteczka. Niektóre przedmioty wyruszyły w wielką podróż przez ocean. Na Hawajach znaleziono, oderwaną z fasady jakiegoś budynku, drewnianą deskę z nazwą miejscowości – Shimanokoshi. Na kalifornijskiej plaży wylądowała obklejona przez skorupiaki łódka ze szkoły w Rikuzentakata. Jej uczeń, Misaki Murakami, wśród całego dobytku stracił też piłkę podpisaną przez kolegów z klasy. Ta po roku odnalazła się na wyspie Middleton u wybrzeży Alaski. Dla morskich prądów nie ma widocznie rzeczy niemożliwych. Może więc tubki przypłynęły z Obwodu Kaliningradzkiego albo z Zatoki Botnickiej? Sam PENILUX wyprodukowano w okolicach Moskwy, ale żaden z dwóch adresów na tubce nie pasuje na zakład produkcyjny. Ani ten na blokowisku w osiedlu fabrycznym Oktiabrskij, ani wolnostojący dom w Aprieliewce, przed którym na Google Street View pięknie kwitnie bez. Jedno jest pewne – przybył z daleka.
Złoty medal
Dwadzieścia lat temu żeglarz Charles J. Moore odkrył między Hawajami a Kalifornią ogromne, dryfujące skupisko śmieci. Rzuciło mu się w oczy szczególnie kłębowisko plastikowych opakowań, butelek, zakrętek i nieprzebrane ilości niezidentyfikowanych odpadków. Obszar nazwano Wielką Pacyficzną Plamą Śmieci i z niepokojem obserwowano jej wzrost. Obecnie szacuje się, że jej powierzchnia wynosi 1,6 miliona kilometrów kwadratowych. Często przedstawiana jako wyspa, nie ma jednak zwartej struktury, nie jest lądem, na którym dałoby się stanąć. Prąd Północnopacyficzny szybko akumuluje w niej kolejne odpadki. Naukowcy z organizacji Ocean CleanUp pobierali próbki śmieci by zbadać, z czego składa się Plama.
Z czego zbudowana jest wielka śmieciowa wyspa-niewyspa? Z jednorazowych kubeczków, ze słomek do drinków? Nie, 46% jej powierzchni stanowią zgubione, porwane przez prąd czy zwyczajnie wyrzucone ze statków fragmenty sieci. Sieci, które unoszą się na wodzie, nigdy nie przestają łowić. Ryb, morskich ssaków, skorupiaków. Łapią też inne śmieci. To właśnie sieci są największym ekologicznym problemem mórz i oceanów. Wykonane z bardzo wytrzymałego na rozciąganie poliamidu albo tańszego polipropylenu, nie ulegają szybkiemu rozkładowi w środowisku morskim. Jak wszystkie plastiki rozpadają się na drobne kawałki pod wpływem światła, ale ten proces trwa latami. Drobne fragmenty plastiku, dla nas już niewidoczne, wciąż będą zatruwać ocean.
Śmieciem numeru zostaje więc kilkunastometrowa lina, którą związałem z kilkadziesięciu sznurków, fragmentów rybackich sieci znalezionych na bałtyckiej plaży. Zebrałem je w ciągu jednego dnia. Sznurki był różne, długie i krótkie, z grubej i cienkiej plecionki, poszarpane i gładkie. Wszystkie zielone albo niebieskie, w charakterystycznym szpitalnym odcieniu. Leżały zakopane w piasku, zaplątane w chroniące wydmy faszyny, albo walały się bezczelnie na widoku. Sieci nie są akurat najpoważniejszym problemem ekologicznym Bałtyku. Nasze morze jest zanieczyszczone przez substancje nieorganiczne pochodzące z rolnictwa, przemysłu i odprowadzane do rzek ścieki. Tak, opryski z sadów nad Pilicą wcześniej czy później spłyną do Wisły, i dalej do Zatoki Gdańskiej. Bałtyk jest morzem niemal zamkniętym, słabo dotlenionym, wymiana wód z Morzem Północnym jest bardzo ograniczona. Występują tu tzw. strefy martwych wód, w których nie są w stanie przetrwać organizmy tlenowe. Kolejny problem to zatopione w głębinach 60 tysięcy ton broni chemicznej (głównie iperyt) z czasów II wojny światowej. Zbierałem te linki, bo po prostu nie mogłem na nie patrzeć. Zebrałem, związałem i mogę Wam o nich opowiedzieć. Świat mamy jeden, to, że Wielka Plama jest daleko stąd, to nie znaczy, że nas nie dotyczy.
Dziękuję mgr. inż. Michałowi Łukawskiemu za konsultacje.
Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).