Jeszcze 3 minuty czytania

Alex Freiheit

NIE POPISUJ SIĘ: BABA, trzoda i jej obora

Alex Freiheit

Alex Freiheit

Jeśli już mam się zestarzeć na tym łez padole, to tylko z godnością – jak prawdziwa BABA z krwi i kości. Już tłumaczę

Kilka lat temu, szukając, co nowego zrobił Cédric Klapisch (bo kocham komedie), znalazłam serial „Gdzie jest mój agent” („Dix pour cent”), który opowiada o agentach gwiazd – w trzecim sezonie pojawia się nawet Isabelle Huppert grająca samą siebie w ultrazabawny sposób, jako pracoholiczkę, która nie odmawia prawdziwym artystom z Europy, takim jak Warlikowski. Serial okraszony jest smaczkami ze świata kina francuskiego. Bardzo to wszystko zabawne, ale pokazujące też pracę agentów, którzy stoją za gwiazdami i prześcigają się w pomysłowości, elastyczności, zaangażowaniu i odchorowywaniu tego wszystkiego, by spełnić marzenia aktorów o wielkim ekranie.

Kiedy sprawdzałam, czy przypadkiem nie ma kolejnego sezonu (jeszcze nie ma), mignął mi gdzieś tytuł „Paquita Salas”. Czytam opis: sytuacja podobna jak w „Gdzie jest mój agent”, ale mamy do czynienia z jedną agentką hiszpańskich aktorek. Wrzucam trailer i widzę totalnie rozgadaną babę z ukruszonym zębem, w żakiecie czy innej garsonce, wielkich klipsach i z tapirem, która mnie urzeka i kocham ją już w tym momencie. Włączam i koniec – nie mogę się oderwać. Piosenka otwierająca serial przypomina mi tę, która otwierała telenowelę „Rosalinda” i której refren do dziś umiem na pamięć, bo tańczyłam z bratem do niej codziennie około 17. W piosence otwierającej „Paquitę Salas” też imię bohaterki powtarzane jest wielokrotnie, bo to jej losy będziemy śledzić przez najbliższych kilka godzin. Nie będę tutaj opisywać szczegółowo serialu, bo po prostu wam go polecam, jeśli macie ochotę na dobrą komedię, która w dodatku wzrusza, porusza i jest tak mądra, jak niektóre babcie i ciotki. Napiszę jedynie, dlaczego Paquita dobrze mi zrobiła. A zrobiła przede wszystkim dlatego, że jest BABĄ, którą i ja chcę zostać. Jeśli już mam się zestarzeć na tym łez padole, to tylko z godnością – jak prawdziwa BABA z krwi i kości. Już tłumaczę.

Człowiek czasami spotyka jakieś osobowości, przy których trzeba się zachować, albo zastają go sytuacje, w których poskromienie nieco swojego charakteru jest adekwatne. Czasami mu się zdarza zrobić tzw. OBORĘ, nie pozna kogoś, kto jest sławny i poważany, a później się zastanawia, czy aby swoim zachowaniem nie uraził tej osobistości. Na przykład w Amsterdamie z koleżankami z zespołu Pochwalone i kolegą z zespołu Ohyda idziemy sobie uliczką i szukamy czegoś taniego i smacznego. Odłączamy się od grupy nieco, bo chce nam się jeść, a jedzenie w trasie jest bardzo ważne i w ogóle w życiu też, trzeba jeść ziemniaczki i warzywka, i zostawiać mięsko, jak babcia mówiła. No więc idziemy sobie i na ulicy stoi gość podobny do Sokoła. Wówczas Sokół był na tapecie, bo nasz kolega słuchał i się zachwycał jego nową płytą, więc krzyczymy przez pół ulicy do niego: „Ej, tu jest Sokół”, „Ej, weź tego pendrive’a i niech ci się na nim podpisze”. Nasz kolega zatrzymuje się w pół drogi i krzyczy, że pozostała część grupy znalazła jedzenie. No więc my nie przestajemy robić OBORY i dalej jedziemy: „No nie wstydź się, w sklepie jest Marysia, weź ten autograf”. I tak śmiechów nie ma końca, ale sytuacja zostaje przerwana, bo jedzenie jest ważniejsze i zmierzamy do tej knajpy. Na drugi dzień psuje nam się auto i siedzimy w nim po drodze do Hamburga kilka godzin, czekając na pomoc, i człowiek gada śmieszne rzeczy, sprawdza instagramy gwiazd, by móc je przedyskutować w grupie, i w ogóle dzieją się rozmowy, by przetrwać zimnicę. Nagle z koleżanką wpadamy na pomysł, by powspominać wczorajszą sytuację z Sokołem, bo nie została ona przekazana reszcie grupy. Więc mówimy: „Ej, ale cię wczoraj wkręciłyśmy z tym Sokołem, co? Dziewczyny, bo my wczoraj widzieliśmy kolesia podobnego do Sokoła i zaczęliśmy robić trzodę, żeby się podpisał na jego…”, a nasz kolega nam przerywa i mówi: „Ej, ale to był Sokół. Ja myślałem, że wy wiedzieliście i się trochę dziwiłem nawet, że taką trzodę robicie”. Zamarliśmy. Sprawdzamy instagrama Sokoła i okazuje się, że grał koncert w Utrechcie, a nasz kolega śmieje się z nas, bo my tu ha, ha i hi, hi, że go wkręciłyśmy, a tu się okazuje, że on pewny, że to Sokół, i ma z nas komedię. Człowiek zawstydzony trochę, bo niby to nic, ale jeśli rzeczywiście to był Sokół, to trochę przypał, że w Amsterdamie Polacy stoją od niego na metr i drą japy, że „to Sokół, nie wstydź się, poproś o autograf na USB” i że „ej Sokół, gdzie jest Marysia?”. No taki delikatny przypał, że wielki raper na trasie zmęczony pewnie wysłuchuje jakiejś nieuzasadnionej salwy śmiechu na swój temat, ale dobra. Było, minęło. Gorsze rzeczy człowiek w życiu odwalił.

Paquita jest natomiast specjalistką od takich sytuacji. Zacznijmy od tego, że w ogóle jest grana przez aktora Braysa Efe, co jest świetną decyzją, bo przez to mamy do czynienia z dragiem, ale takim, którym określane są niektóre kobiety, np. Magda Gessler, a jeśli chodzi o polską scenę drag, to zdecydowanie Charlotta – ciotka z twojej imprezy rodzinnej, która wspaniale nie ma nic wspólnego z niektórymi superlaskami z „RuPaul’s Drag Race”, a bardziej przypomina panią sprzedawczynię, która cię opieprza, że macasz pomidory – i słusznie! A więc jeśli kiedykolwiek miałaś jakąś sytuację, w której stwierdziłaś, że źle siebie zaprezentowałaś i wstyd na całą Zachętę, to wiedz, że Paquita zrobiła to dużo więcej razy za ciebie, a swoją niedzisiejszość i niemożność dostosowania się do realiów i zasad panujących w artystycznym savoir-vivrze przekuła w markę, która reklamuje przede wszystkim prawdziwe wartości i wychwala je ponad umiejętność obycia w social mediach.

Choć Paquita i jej agencja mają na swoim koncie viral, a odcinek, w którym bohaterki (w tym także aktorki) zakładają media społecznościowe, jest najśmieszniejszy ze wszystkich, to jednak nie nauczycie się z tego dzieła konturowania i tego, jak zarobić na coworkingu, ale za to możecie pogłębić swoje kulejące umiejętności. Ja po obejrzeniu wszystkich odcinków cztery razy wrzucałam post na fanpeja i za każdym razem śmiałam się z tego, że przecież ja, kurwa, nie wiem nic o social mediach, podobnie jak Paquita, bo jestem już powoli stara jak na dzisiejsze standardy i taka jest kolej rzeczy – nie będę udawać, że rozumiem, jak komunikować się z odbiorcami nastolatkami, bo nie mam pojęcia, i żeby się z nimi komunikować, trzeba być Kozą na przykład, bo on po prostu jest młody, i tyle.

Tak więc nie ma co udawać młodszej, niż się jest – przypominają mi o tym na każdym kroku różne Paquity tego świata. Jadąc kiedyś w nocy w Katowicach tramwajem, spotkałam grupkę bab w wieku emerytalnym, z tapirami, szminami, czerwieniami i mocnymi brwiami. Przejęły absolutnie cały wagonik, a impreza, na której się znajdowałaś w tym tramwaju, to była ich impreza. Na początku oczywiście weszłam tam w swojej posępności godnej słuchaczki nowego Nicka Cave’a, ale po dwóch minutach uśmiech pojawił mi się na japie i nie schodził, dopóki baby nie opuściły tramwaju. Baby śmiały się i miały taki ubaw z tego całego życia, że tylko pozazdrościć. Wracały chyba z jakiejś imprezki, więc delikatnie tam pewnie wódeczka wjechała, ale może wcale nie! Może taki luzik w ciele to z wiekiem przychodzi. Absolutne petardy! Czasami się stopowały, że pewnie są za głośno, ale to zaraz jedna zagadywała jakiegoś chłopca, czy stare baby nie są przypadkiem za głośno, i co ten miał odpowiedzieć, jak wpatrywało się w niego mocno pomalowane oko i widział szczerzący się ząb uwydatniony przez klasykę czerwieni? No nic, poddaliśmy się wszyscy w tym tramwaju, a obserwując innych, można było zobaczyć, jak każdemu powoli udziela się atmosfera tzw. OBORY i TRZODY. Wspaniałe, oczyszczające i zero klasy, a tym samym klasa sama w sobie!

Ostatnio jechaliśmy z przyjaciółmi tramwajem w nocy i ja teraz mam taki klimat po koncertach, że mi puszczają emocje i hamulce i czuję, że nic nie muszę, więc siadamy w tym tramwaju i wyglądamy tak, że trzech chłopców w wieku nastoletnim już ma bekę, a w dodatku prowadzimy rozmowy, które są o jakichś totalnych bzdurach i robimy to dość głośno, ale nie jak nastolatki na imprezie, tylko właśnie jak baby po imprezie, ja mam jęczmień na oku i upocony niebieski makijaż na oczach, więc bliżej mi do pani ze Społem niż do selfie-feministki i jak zauważam, że chłopcy się z nas śmieją, to mówię do nich: „Chłopaki to z nas mają polew, ale dobrze – śmiechy muszą być, trzeba się śmiać”, a oni zwracają się do mnie grzecznie jak do pani, która ma 50 lat i wypada się do starszej z kulturą odezwać, więc tak grzecznie: „Nieee, my nie mamy”, a my dalej w to idziemy, bo zauważamy, że się odezwałam jak jakaś ciotka-klotka, która na imprezie urodzinowej mówi do swoich chrześniaków: „Chłopcy to z ciotką nie zatańczą już chyba, bo wstydzą się starej ciotki, co?”, i wtedy wychodzimy z tramwaju, i rzucam coś, co moi znajomi ostatnio już słyszeli wiele razy, że nie mogę się doczekać, aż będę stara. I tak sobie marzę, że bym chciała się zestarzeć właśnie tak, by być babą. Taką ciotką-klotką w ubraniach Dominiki Ciemięgi.

A właśnie! Dominika Ciemięga! Jak dla mnie to jedna z tych feministek w wydaniu BABA, z którą z łatwością mogę się utożsamić, bo z tego, co pisze, mogę się dużo od niej nauczyć i w dodatku mi nie mydli oczu jakimś siostrzeństwem jako pustym hasłem, ale za to wiem, że mogę na niej polegać jako na artystce i koleżance, która nie będzie mnie obgadywać, bo akurat stanę się niemodna na fali jakiegoś nowego nurtu feministycznego z tymi swoimi krzykami. I właśnie to siostrzeństwo w wydaniu BABY jest pięknie pokazane w serialu „Paquita Salas”. Agentka stoi za swoimi aktorkami murem. Mamy tam motyw kobiecej przyjaźni, bo przyjaźń właśnie jest jednym z głównych wątków tej całej historii. Przyjaciółka jako wymierający gatunek nawet.

Więc ja bym tak chciała, moje drogie koleżanki Marcelinki, Majusie, Wiktorie, Dominiki, byśmy miały siebie w sercach do końca świata, i wiem, że jak się zestarzeję, tak jak chcę, to wy to zaakceptujecie. A przecież mnie znacie, więc dokładnie wiecie, jak chcę się zestarzeć. Siedzieć w domu i przyjmować gości, by im puszczać muzyczkę i w fotelu z papierochem w pysku, w pełnym makijażu i stylówie, nie stroniąc od niepoprawności politycznych i gadania pod nosem, niczym Anda Rottenberg na dyskusji o cenzurze w czasach postprawdy, i gadać językiem Dagmary z „Królowych życia”, bo tak jest mi najłatwiej, i skarżyć się wam na to, że nie mogę nawet w felietonie do „Dwutygodnika” przywołać postaci Dagmary, bo zaraz ktoś mi napisze w komentarzu, że ona siedziała w więzieniu za stręczycielstwo, a ja przecież powinnam zajmować się opisywaniem takich postaci jak Greta i zastanawiać się, jak stwarzać nowe miejsca pracy („Chcesz wiedzieć, co mi się marzy, stwarzanie nowych miejsc pracy” – Peja), a nie jakieś bzdurne postaci, za którymi nie wiadomo, kto stoi. I jak Paquita będę się wam na głos zastanawiać, kim są ci komentujący ludzie, i być może jedną z nich będzie moja sławna znajoma, i tak jak Paquita do niej zadzwonię i zapytam się, co ona odpierdala?!

Wiersz w ramce z kwiatkami i serduszkami wrzucony na fejsbuka po północy w piątek

Z okazji Twoich urodzin, Sztuko
Przyniosłam Tobie takie urządzenie
Co podobno produkuje więcej nienawistnych komentarzy
I mówią, że to dobrze dla zasięgów
Ale nie wiem, jak tego się używa, więc zostawiam Tobie
Bo jak ostatnio użyłam, to mnie wyzwano
Od szkodnika i won z feminizmu
Więc może Tobie się przyda, bo ja tego źle używam
A teraz sobie zapalmy papieroska z ciotką Alex
I opowiedz, Sztuko, co tam u Ciebie
Jakich sławnych ludzi ostatnio spotkałaś
A ja puszczę moje hity z młodości, tj. Bella Ćwir
Tak wiem, że to już niemodne
A ty poopowiadaj ciotce, co tam modnego w galerii sztuki w Grodnie.