Jeszcze 5 minut czytania

Alex Freiheit

NIE POPISUJ SIĘ: Rollercoaster

Alex Freiheit

Alex Freiheit

Też tak masz, że czujesz się, jakbyś przeżył wojnę? Ja tak właśnie teraz mam. Jestem zupełnie inną osobą niż kiedyś. Może mnie poznałeś wtedy, gdy byłam zabawna, i nie polubisz mnie teraz, gdy sama dla siebie stałam się rozczarowaniem

Jakoś tak się składa, że zawsze w wakacje robimy nowy materiał SIKSY. Nowy materiał oznacza zwykle zmianę emocji, muzyki, tekstów i sposobów jego wykorzystywania. Przestajemy grać stary materiał i nagrywamy go. Pozbywamy się tego, bo jesteśmy już gdzie indziej i gdy tylko poczujemy, że zaczynamy odtwarzać ten materiał automatycznie, że nie stanowi on dla nas wyzwania i wszystko już w nim rozciągnęliśmy do granic naszych granic – przestajemy grać.

Chciałabym się cofnąć do 2018 roku, by opisać proces, który czuję, że powinien zostać opisany. Wiem, że nie dotyczy on tylko mnie. Opiszę to jednak na moim przykładzie, bo tak będzie mi łatwiej. Być może komuś to pomoże lub podpowie coś, a może w ogóle – przeczyta jako ciekawostkę lub odbierze jako zupełnie niezrozumiały stan. Nauczyłam się, że nie jesteś w stanie zaprojektować reakcji ludzi. Wiem, to banał i każdy to wie. Tylko nie każdy się tym nie przejmuje. Mam wrażenie, że dużo osób z mojego otoczenia przejmuje się tym bardzo i w ogóle mnie to nie dziwi – robimy rzeczy, w których uczestniczą ludzie, a ludzie oceniają, i nie wstydzę się powiedzieć, że często ocena innych mnie nakręca – pozytywnie lub negatywnie – ale nakręca. Stan pozytywnego nakręcenia lubię, jest dla mnie też w pewien sposób uzależniający, bo wiąże się ze stanem podobnym do jazdy rollercoasterem, ale jednak podobnie intensywnie przeżywam negatywne nakręcanie – jedno i drugie nie jest dobre dla mojego organizmu, bo doprowadziło mnie do wypalenia.

W 2018 roku kończyliśmy grać set „Zemsta na wroga”, w którym mówiłam o doświadczeniu gwałtu. Był to pierwszy nasz materiał, który nie traktował o sprawach ogólnych, nie wynikał z obserwacji, a w którym wyszłam najbardziej od własnego przeżycia i postanowiłam podzielić się tym z ludźmi. To był bardzo trudny materiał, pełen przemocy, którą chciałam przedstawiać w pełni sił, porównując się do superbohaterki i Umy Thurman z „Kill Billa” po to, by udźwignąć na scenie ten 40-minutowy krzyk. Dzisiaj wiem, że wiele dobrego z tego wyszło. Opowiedzenie o tym na głos było potrzebne. Liczba osób, które podchodziły do mnie po koncertach i chciały rozmawiać, przytulić się, pobyć chwilę razem czy podzielić się swoją historią – przeraziła mnie, choć w sumie nie wiem, czego się spodziewałam – niczego się nigdy nie spodziewam, więc zawsze jestem zaskoczona. Wiele osób chciało, bym śpiewała o ich doświadczeniu – nie mogłam tego zrobić. Moją zasadą jest to, że nie wykorzystuję historii innych ludzi na scenie, ponieważ nie wiem, co z tego może wyniknąć. Gdy opowiadam o sobie, mam tę pewność, że w pełni świadomie zdecydowałam się na wykorzystanie mojej historii, by powiedzieć o szerszym problemie – przemocy wobec kobiet.

Powoli zaczęłam czuć, że być może robię coś źle, bo nie potrafię pomóc wszystkim, którzy przychodzą dzielić się ze mną swoimi historiami. Z pomocą na szczęście zawsze przychodzą koleżanki z załogi. Anka Zajdel z El Bandy opowiada o gwałcie na swoich koncertach, często przerywając je, by przypomnieć publiczności, że to nie jest utwór do pogowania, tylko do słuchania, przez co często naraża się na stres i niezadowolenie ze strony kilku chłopaków z publiczności, ale nie tylko chłopaków. Gdy śpiewała o aborcji, jedna z kobiet nie kryła swojego niezadowolenia. Dlatego wszelkie zarzuty co do tego, że grając takie koncerty, gramy dla przekonanych i prawdziwym wyjściem ze strefy komfortu byłoby pójście w mainstream – są bezpodstawne i krzywdzące.

W tamtym czasie spotkałam się jeszcze z czymś, nie wiem właściwie, jak to nazwać. Niektórzy z widzów zaczęli podważać prawdziwość tego, co opowiadam. Tego akurat się nie spodziewałam. Inni z kolei mówili, że gdybym zaśpiewała to inaczej i z pełnym zespołem, to przekaz o gwałcie mógłby się dostać do radia. Przyznano mi nominację do tytułu superbohaterki „Wysokich Obcasów”, bo w wywiadzie opowiadałam o doświadczeniu gwałtu, a w tamtym czasie nie chciałam być już ofiarą gwałtu i bałam się, że zawsze już nią pozostanę w oczach tych, którzy tę historię poznali poprzez koncerty czy wywiady. Pewnie są potrzebne takie nagrody, ale ja do tego zupełnie nie pasuję. To jest tak, że zawsze, gdy zdecydujesz się opowiedzieć coś takiego na głos, znajdą się ludzie, którzy będą próbowali ciebie podważyć.

Spójrzcie na to, co robi Maja Staśko, która zdecydowała się poświęcić właściwie swoje życie dla walki z przemocą wobec kobiet. Większość historii, które Maja przedstawia, a o których słyszy od dziewczyn, które postanowiły się jej z tego zwierzyć, zawsze łączy się ze strachem, jak zostaną odebrane przez społeczeństwo. A wszystko dlatego, że społeczeństwo zna tylko jeden model ofiary gwałtu, ten z seriali źle odgrywanych w TVN-ie, gdzie ofiara z podbitym okiem zgłasza gwałt na policję i od razu pragnie zemsty lub próbuje wchodzić na ścieżkę sądową. I oczywiście – tak też się zdarza, ale nie tylko tak. Często osoba, która doświadczyła przemocy, nie chce iść na policję, a potrzebę opowiedzenia o tym czy podzielenia się z innymi swoją historią odczuwa dopiero po jakimś czasie, czasami nawet po kilku latach. I to jest zupełnie normalne. Kiedyś zostałam zapytana, co sądzę o „radykalnej Mai Staśko”, która ujawnia przemoc właściwie codziennie na swoim Facebooku albo w artykułach, które pisze, czy organizując protesty. Czułam, że Maja jest rzeczywiście jakimś problemem dla ludzi, a to tylko dlatego, że robi to z pozycji bardzo silnej, nieugiętej osoby, kobiety, a do takiego wizerunku społeczeństwo także nie jest przyzwyczajone. Odpowiedziałam tylko, że Maja wykonuje świetną robotę, na którą ja na przykład nie mam obecnie siły. Nadal nie mam. Jeszcze nie mam. Chwilowo nie mam. A być może w ogóle nie mam.

Gdy skończyliśmy grać „Zemstę na wroga”, która za każdym razem była dla mnie swego rodzaju katharsis na scenie, czułam, że już tak dłużej nie mogę. Że to nie powinno być tak, że ja dostaję oklaski po koncercie, bo wprowadzam ludzi w najmroczniejszą historię mojego życia, a niektórzy z nich płaczą pod sceną i rozwalam ich tym setem tak, że właściwie nie wiem, czy powinnam to robić. Mój serdeczny kolega przesłał mi film, na którym Kate Tempest udziela wywiadu i mówi, że gdy performowała materiał pełen przemocy, to doznawała podobnego właśnie uczucia: czuła, że to, co wytwarza na scenie i wśród publiczności, jest czymś zbyt mrocznym, czymś, czego do końca nie potrafi nazwać, czymś, za co nie może wziąć odpowiedzialności, że nie potrafi tego dźwignąć jako performerka. Czuła, że powinna wytwarzać bardziej bezpieczną przestrzeń na scenie, dla siebie i dla ludzi, a bezpieczna przestrzeń wiąże się z bardziej pozytywnym komunikatem. Dopiero teraz w pełni rozumiem jej słowa, ale o tym za chwilę.

W momencie, gdy mieliśmy zabrać się za tworzenie nowego materiału, byłam zmęczona przede wszystkim fizycznie. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że jest to normalne i nie tylko ja tak mam. To jest też tak, że my poza SIKSĄ robimy jeszcze różne inne rzeczy, które wymagają od nas bycia w pełni sił, jak na przykład współtworzenie plenerowego domu kultury w Gnieźnie – Latarnia na Wenei, który czynny jest w okresie wiosenno-letnim. Być może jestem za mało świadoma istnienia pewnych rzeczy, o których wielu z was już wie, ale gdyby nie moja koleżanka Joanna Grzymała-Moszczyńska, współautorka książki „Walcz, protestuj, zmieniaj świat”, nie wiedziałabym, że to zupełnie normalne, że zostało to nazwane i że nie tylko ja tak mam:

Kiedy mówimy o wypaleniu aktywistycznym, podobnie jak w przypadku wypalenia zawodowego, wyróżniamy trzy główne komponenty (…). Pierwszy z nich to wyczerpanie emocjonalne, które związane jest z naszym indywidualnym poziomem energii. Objawia się poczuciem wyczerpania, zarówno fizycznego, jak i emocjonalnego, które uniemożliwia realizację ważnych dla nas zadań.

W sierpniu 2018 roku mieliśmy kilka wolnych dni na zrobienie nowego materiału. Ja bardzo lubię pracować pod presją czasu, ale z moją obecną wiedzą staram się tego nie robić, bo to nie jest dla mnie zdrowe. Byliśmy wówczas po roku performowania „Zemsty na wroga”, a ja też po „Kordianie” Jakuba Skrzywanka, w którym poruszyliśmy temat gwałtu i w którym wykorzystałam moją prywatną historię, poprowadziłam też kilka warsztatów dla dziewczyn oraz dla młodzieży. Mieliśmy za sobą też intensywny czas współorganizowania rzeczy związanych z kulturą w Gnieźnie, więc zasiadłam do tworzenia tego materiału zupełnie wykończona fizycznie.

Zrobiliśmy materiał o tym właśnie, a nazywał się „Poskromienie złośnicy”. Materiał, w którym rozdzielałam się na dwie osoby, SIKSĘ i Alex, a ta druga dyskutowała z pierwszą. Czasami było to podważanie postaci SIKSY, innym razem moja pretensja do samej siebie lub po prostu mówiłam o rzeczach, które mi zarzucano przez te kilka lat – głównie chodziło o sposób wyrażania emocji i formę. Chciałam jednocześnie podważyć to, co do tej pory robiłam jako SIKSA, by nie stać się pomnikiem feminizmu – laską, która mówi o gwałcie ze sceny za innych. Oczywiście bałam się, że to, o czym mówię, jest być może za bardzo autotematyczne i ludzie tego nie zrozumieją – myliłam się. Wątek zmęczenia i bezsilności oraz kłócenia się ze sobą, jak powinno się mówić o pewnych problemach społecznych, okazał się bliski wielu osobom. Tylko pracowanie z taką emocją na scenie było bardzo trudne. Zwykle mówiłam o swojej przeszłości, a teraz zaczęłam od swojego aktualnego stanu i za każdym razem próbowałam jeszcze mocniej podważyć siebie, jeszcze bardziej wyjaśnić ludziom i sobie, jak bardzo się myliłam i jak wiele jest sposobów mówienia o przemocy, wskazując na to, że być może mój jest rzeczywiście zły.

Pamiętam, że momentem najtrudniejszym oraz najbardziej niepokojącym był dla mnie koncert w Częstochowie z tym materiałem, po którym po prostu dostałam ataku paniki – nigdy wcześniej mi się to nie przytrafiło. Na drugi dzień miałam prowadzić warsztaty i ta myśl mnie tak przeraziła, że nie mogłam złapać oddechu i wypowiedzieć normalnie jednego zdania. Na szczęście mam przy sobie kogoś, kto mi zawsze pomoże, więc i tę sytuację dało się uratować i nie skończyła się tragicznie. Jednak zmęczenie emocjonalne, jakiego wówczas doświadczyłam, absolutnie odbiło się na moim stanie psychicznym.

Tak bardzo chciałam w tym materiale biczować siebie za to, co do tej pory zrobiłam, bo uważałam, że zrobiłam to źle, że rzeczywiście to robiłam – nie odbiło się to na jakiejś fikcyjnej postaci, którą sobie kilka lat temu wymyśliłam, tylko na mnie. Miałam wówczas także bardzo duży problem z angażowaniem się w poszczególne rzeczy, a jednocześnie czułam presję i nie mogłam odmówić – tak mi się wtedy wydawało. Czułam, że każdy czegoś ode mnie wymaga. Wkurzała mnie każda wiadomość, która dotyczyła tego, że powinnam się w jakiejś kwestii wypowiedzieć, a dostawałam w tamtym czasie sporo takich wiadomości. Momentem krytycznym był mail, w którym wyjaśniono mi, na czym polega feminizm, i próbowano mi wmówić, że nie jestem dobrą feministką, skoro gram w klubie… ach, długa historia. W każdym razie już wtedy miałam poczucie, że przecież nie mam na wszystko wpływu, ale też musiałam się w wielu kwestiach wypowiedzieć, bo czułam, że jeśli tego nie zrobię, to nasza walka na nic. Głupie, wiem. Tylko, jak się okazuje, zupełnie normalne.

Kolejnym procesem prowadzącym do wypalenia aktywistycznego oraz demobilizacji, stanowiącej jego częste następstwo, jest utrata poczucia skuteczności, czyli przekonania, że posiada się wpływ na otaczającą rzeczywistość (…). Na rzecz istnienia takiej zależności przemawiają wyniki odnotowane przez psychologów organizacji i pracy. Jak wykazała ilościowa synteza 57 badań z tego obszaru, niskie poczucie skuteczności w kontekście zawodowym wiąże się z wypaleniem (…).

Tak właśnie się czułam i o tym zrobiłam materiał. Pamiętam, że w czasie, w którym zaczynałam powoli uświadamiać sobie, w jakim stanie się obecnie znajduję, zorganizowano mi spotkanie autorskie w dużym mieście. Było gorąco. Mówiłam o tym, że wszystko, co do tej pory zrobiłam, na nic się zdało. Podważałam przez większą część tego spotkania siebie. Byłam krótko po współorganizacji I Marszu Równości w Gnieźnie, który z jednej strony był dużym sukcesem, ale z drugiej, jak każde takie wydarzenie, wiązał się też z ogromnym stresem i jakimś poczuciem odpowiedzialności za grupę ludzi, która w tym uczestniczyła. Miałam ten marsz w pamięci i o nim także rozmawialiśmy na spotkaniu, ponieważ jedna z osób w nim uczestniczyła i mówiła, że moje przemówienie dodało jej otuchy i siły.

To prawda, rzeczywiście takie było. Jednak za każdym razem, gdy słyszałam takie głosy, w głowie ciągle mi pobrzmiewało: „To tylko przemówienie. To tylko słowa, słowa, słowa”. Na spotkaniu więc mówiłam, że ja dużo mówię i to nic nie daje. Nie daje, ponieważ widzimy, jak ludzie w Polsce reagowali i nadal reagują na #metoo. Nie daje, ponieważ osoby oskarżane o przemocowe zachowania nadal pracują w knajpach, teatrach, instytucjach, redakcjach, zakładach pracy. Nie jestem za linczem, absolutnie nie. Po prostu wówczas straciłam nadzieję i wręcz obwiniałam się, że to, co robię, to krzyk jednej osoby, która tylko krzyczy i być może źle, że to robi, ponieważ nie przynosi to żadnych skutków i realnych zmian. Bałam się także tego, że mówiąc wcześniej o gwałcie, robiłam z siebie superbohaterkę na scenie i że to może zbyt idealny obraz – wszak na scenie byłam silna i często słyszałam: „Ja nie mam tyle siły co ty”. Wówczas zastanawiałam się, co robię nie tak, że wpędzam osoby w jakieś myśli na temat swojego braku siły.

O wszystkim tym mówiłam podczas spotkania. Pod koniec jeden chłopak zwrócił mi uwagę, że on nie rozumie, dlaczego ja tak mówię. Zapytał, czy nie zdaję sobie sprawy z tego, że przecież to jest tylko jeden z elementów, który prowadzi do zmiany. I skoro daję ludziom coś podczas koncertów i oni się tym dzielą, to on nie rozumie, dlaczego ja się z tego wycofuję. Wówczas chyba rzeczywiście się z tego trochę wycofywałam. Obwiniałam siebie zupełnie niepotrzebnie, bez zrozumienia całego mechanizmu zmiany.

To był czas, w którym próbując nie myśleć o swoim stanie psychicznym, rzucałam się w kolejne działania, bo gdy miałam kilka godzin wolnych, albo gorzej – cały dzień, od razu zaczynałam płakać, zbyt dużo myśleć, a jedna myśl goniła następną. Żeby siebie nie doprowadzać do tego stanu, robiłam coraz to nowe rzeczy. Nie bardzo mogłam czytać ani skupić się na tym, co normalnie daje przyjemność i odprężenie. Cieszyła mnie każda rzecz, której mogłam oddać swoją energię. Wydawało mi się, że to jest moje najprawdziwsze szczęście: przepracowanie, dużo roboty, zaangażowanie. Często czułam wyrzuty sumienia, że nie robię tyle co inni, że za mało robię i wciąż za mało się angażuję.

Teraz, gdy to piszę, jest mi ciężko. Boję się, że może być to odebrane jako użalanie się nad sobą. Nie jest mi łatwo to pisać. Jednak spotkałam dość dużo osób, z którymi rozmawiałam na ten temat, i wydaje mi się, że mogą czuć się podobnie. Ja na przykład często czuję presję. Czuję, że muszę. Często jeszcze tęsknię za sobą sprzed lat, kiedy wszystko robiło się na rympał i w ogóle się tym nie przejmowało. To wszystko jednak doprowadziło mnie pewnie do tego stanu, który nosiłam i nadal noszę w sobie.

Mimo że już wcześniej rozpoznałam, że doznaję czegoś w rodzaju wypalenia, i „Poskromienie złośnicy” było też o tym, to tak naprawdę dopiero przy pracy nad naszym nowym setem, „Szmery w sercu”, zrozumiałam, co przeżyłam i z czym aktualnie będę się mierzyć. Nie jestem już taka jak przed kilku laty. Pogodziłam się z tym. Czasami tęsknię. Gdy pisałam teksty do nowego materiału, po raz pierwszy poukrywałam się za metaforami – być może to ta bezpieczna przestrzeń, o której mówiła Kate Tempest. Chciałam stworzyć piosenki i wiedziałam, że ta moc, którą ja straciłam jako człowiek, będzie widoczna też na scenie, co zapewne niektórych odrzuci. Liczyłam się z tym, że ludzie powiedzą: „To już nie to samo co kiedyś”. Gdy napisałam do dźwięków basu ostatnią piosenkę o tym, że „jeśli jest tak, jak mówią, to nie zawaham się wysadzić się gdzieś daleko w Czechach” – wybuchłam, tak naprawdę wybuchłam. Dopiero wtedy uświadomiłam sobie, co oznacza ta metafora, którą skonstruowałam na cały ten materiał.

Też tak masz, że czujesz się, jakbyś przeżył wojnę? Ja tak właśnie teraz mam. Jestem zupełnie inną osobą niż kiedyś. Może mnie poznałeś wtedy, gdy byłam zabawna, może wtedy, gdy byłam najsilniejsza. Może nie polubisz mnie teraz, gdy sama dla siebie stałam się rozczarowaniem i gdy muszę nauczyć się siebie na nowo, posłuchać siebie, odpocząć. Wydaje mi się, że ten pozornie i celowo lekki materiał, którym teraz dzielę się na koncertach, to odpoczynek, na który długo nie chciałam sobie pozwolić. Bez wybuchów, bez bomb, bez krzyków. Przez kilka pierwszych koncertów czułam, że coś jest nie tak i że tak naprawdę nie umiem operować łagodnością i przyjemnością. To oczywiście zaczęło się zmieniać, gdy odnalazłam w tym materiale czystą przyjemność performowania go. Zauważyłam, że mogę nim wytworzyć pozytywne emocje, empatię, czułość, a w najgorszym razie rozczarowanie. Już raczej nikt nie powie, że przeklina i wulgarna, bo nie ma tu przekleństw. Już nikt nie nazwie mnie kontrowersyjną, bo kontrowersją nie jest śpiewanie piosenek o swoim samopoczuciu. Już nie będę się spalać, bo już dawno się spaliłam. Niektórzy nazwą to poskromieniem, ja nazywam to odnalezieniem spokoju po wojnie, którą się rozpętało. Wcześniej miałam wyrzuty sumienia, gdy odpoczywałam, teraz próbuję tak organizować sobie czas i przestrzeń, by mieć na to czas. Myślałam, że nie umiem tworzyć, gdy nie targają mną skrajne emocje – myliłam się. Po prostu zaczęłam inaczej, a właściwie to w ogóle zaczęłam słuchać siebie. Wiem, że jestem tylko jednym małym elementem z milionów, który może doprowadzić do zmiany. I może to wszystko i nic więcej, co mogłam zrobić. A może nie, może muszę tylko odpocząć.

Audre Lorde w 1988 roku napisała „Dbanie o siebie to nie jest pobłażanie sobie, to jest instynkt samozachowawczy, to akt politycznej walki. Dbanie o siebie jest czynnością rewolucyjną”.

Pozostaje mi więc zaśpiewać:

I tylko czasami gdzieś jeszcze
Wyrywam się w powietrze
Do siebie odważnej
do siebie walczącej
do siebie nieustającej

I pewnie jeszcze wiele razy będę potrzebować pomocy i wiele razy się zapomnę. Jednak już teraz widzę, że mój organizm coraz gorzej reaguje na stres i presję i broni się, jak może, przed stanami ciągłej pracy bez przerw.

Życzę wam wszystkim, byście robili to tak, by nie umrzeć, bo wszyscy jesteśmy bardzo potrzebni. Można zaopatrzyć się w ten poradnik o stylu życia aktywistów i aktywistek, który tutaj wymieniam. Bez ironii, bez wyśmiewania, bez bagatelizowania. Wydaje mi się, że każdy problem, z jakim się spotykamy na swojej drodze, którą wybraliśmy w ruchach oporu, jest godny wypowiedzenia na głos. I chcę zaznaczyć, że nie traktuję tego problemu jako problemu tylko i wyłącznie związanego z działaniem aktywistycznym. Wydaje mi się, że może to dotknąć każdego twórcę i twórczynię, aktora i aktorkę, reżysera i reżyserkę, pisarza i pisarkę, księgarza i księgarkę. Nie wierzę w czyjeś pięć minut, nie znoszę tego wyrażenia – twoje pięć minut już minęło. Nie ma czegoś takiego jak twoje pięć minut. I wkurzają mnie ludzie, którzy piszą: „Wspieram to, co ona robi, ale nie kumam hajpu na Siksę”, bo to nie jest jakiś sztuczny hype, tylko praca. Nie ma czegoś takiego jak hype. Jeśli ktoś wykonuje jakąś pracę, to gra koncerty. To nie jest tak, że nagle cię ktoś odkrywa i po prostu robi ci złotą trasę i kolekcję – ja przynajmniej nie znam takiego życia. To jest praca.

A wracając do tematu: trzeba mieć, kurwa, odwagę, by rozwijać siebie i prowadzić widza/czytelnika/przyjaciela przez swoje przemiany. Aha, jeszcze jedno: być może się mylę.

Wszystkie wyodrębnione cytaty pochodzą z książki „Walcz, protestuj, zmieniaj świat. Psychologia aktywizmu” autorstwa Tomasza Besty, Katarzyny Jaśko, Joanny Grzymały-Moszczyńskiej i Pauliny Górskiej, wydawnictwo Smak Słowa, 440 stron, w księgarniach od listopada 2019.