Jeszcze 3 minuty czytania

Alex Freiheit

NIE POPISUJ SIĘ: Unhappy hardcore

Alex Freiheit

Alex Freiheit

Mój umysł to cieszy się, jak widzi, że znajomi dzielnie wrzucają swoje koncerty, nagrywają coś nowego, odkurzają archiwa, a inni tego nie robią, bo potrzebują czegoś świeżego

Ostatnio myślałam o śmierci – jakkolwiek to brzmi. Swojej śmierci. Tylko swojej i niczyjej innej. Tak, nie powinnam myśleć tylko o sobie teraz, ale już za późno. Wyobraziłam sobie swoją śmierć i świat po niej, a jest to tylko życzeniowym myśleniem o tym, co ma się wydarzyć za kilka miesięcy, a pewnie się nie wydarzy. Pomyślałam, że umieram, a świat dalej toczy się po staremu i wszyscy są uratowani. Takie właśnie miałam zagrożone wyginięciem marzenie.

I pomyślałam tak: a jeśli umrę z wiedzą, że nigdy nie byłam na koncercie Scootera? Jeśli ostatnią rzeczą, którą obejrzałam przed śmiercią w pełni, jest koncert Scootera „I WANT YOU TO STREAM!!!” – to już nie tak źle. Do tego jeszcze zaśmieję się z siebie w duchu, że skandalem, który śledziłam w ostatnich dniach z zapartym tchem, jest wojna Quebonafide z Fabijańskim, i zanucę sobie ten gitarkowy sample z końcówki utworu „SZUBIENICAPESTYCYDYBROŃ” i rozstrzygnę w samotności tę jakże ostateczną bitwę o rap: „Quebo, wygrałeś” – pomyślę. I zdążę jeszcze wyrzucić sobie, że ostatnimi skrawkami świata, o których myślę, są rzeczy mainstreamowe, więc by być w porządku ze sobą, skieruję jednak moje myśli do Kozy, który sprawi, że umrę spokojna o polski rap, bo jest taki sobie kozak, co to będzie mącił wodę i zbijał sobie pięty w imię dobrej sztuki. I na przykład Koza wytknie w jakiś nieoczywisty sposób Fabijańskiemu ten jego nowy tekst, w którym aktorsko podrabia Oskara z PRO8L3MU, a bit ze STEEZA mu podkradli po to, by później konwencją tłumaczył ten tekst w wywiadach:

prawda pierdoli się z fikcją
kradnąc mi jej dziewictwo
moje miasto kobietą parzystą
więc co druga ulica jest dziwką
biorę ją zawsze za friko
to stołeczne życie na wynos

Pomyślę też o raperze z mojego miasta, by było mniej stołecznie – Miłym ATZ – i zamknę oczy spokojna o jego przyszłość, bo przecież chłopaczyna idzie po swoje właśnie teraz, w tym momencie, i przybiję mu jak zawsze pionę w duchu, i sobie zwizualizuję, że po jego nowej płycie „Czarny swing” dzieciaki zaczną robić właśnie taki grime w Polsce. Jeszcze na ostatku zaśmieję się z genialnych panczy 3y GUN KARY – raperki, której ostatecznie bity zrobi może na przykład taki 1988 i będziemy mieć polską Alyonę Alyonę, i nikt już nie powie, że „dziewczyna w rapie nie bangla” (z utworu „Stereo typy”). Albo chuj z bitami – pomyślę. Może właśnie takie powinny być i przed zgonem wypomnę sobie, że ja to jednak jestem pseudointeligencja z tymi swoimi gustami, i tyle myślałam o tej prawdzie w sztuce, a jak dostaję prawdą w ryj w całej swojej okazałości od Kary, to mi ten bit nie pasuje – słabiutko, pomyślę.

Bo w ostatnich dniach króluje u mnie na chacie rap. Każdy. Od GABI, przez rosyjskie raperki, które znam dzięki Konstantemu Usenko, po ĆPAJ STAJL, który chyba zaczęłam wyznawać. I przez który okazało się, że jednak jestem stara, bo moja koleżanka napisała posta, że młody synek, który zrobił muzę ĆPAJ STAJLOM, to jest jej synek. A jak tego słucham, to w dodatku myślę sobie, że Fabijański to by takiego tekstu pewnie nawet nie wypluł, jak to ostatnio zwykł mówić w wywiadach o tekstach Quebo, więc jest mi z tym dobrze i śpiewam ten tekst, podkładając głos mojemu psu:

Młody synek, choć mało życia przeżył
To dobry synek, bo dużo w życiu przeżył
Porządny synek, pomocny synek
Wkręcony w krąg przemocy i używek
Lodówka pusta, brak serów oraz szynek
Głodówka ciągła, bo szamka to przywilej
Gorzałka co dzień, bo wódka to ucieczka
Przez to matka szlocha, a kobieta odeszła
Znowu został sam, ledwo daje radę synek
Joint leci z rana, a na wieczór parę piwek
Skąd brać siano, jak nie z gonienia używek?

Takie oto rozrywki mam ostatnio, jak nie myślę o śmierci. Polecam podkładać zwierzętom domowym teksty różne. Na przykład mój pies codziennie śpiewa też taki tekst, tylko zmieniony na psi język:

Rano, rano, rano
Moja pani obudziła mnie
Co się wczoraj działo? Pamiętam niewyraźnie
Widok miseczki cieszy mnie – RANO!
Popatrz, tu moja zabaweczka – rzuć mi, e!

To przesmaczny jak psie smaczki utwór Piernikowskiego „Rano” sparafrazowany na potrzeby psiej liryki. Takie rozrywki mam, żeby nie myśleć o śmierci – swojej, twojej, świata. Jest bardzo dużo rozrywki w tych czasach w ogóle. Bardzo mi się to podoba. To nie jest dla mnie czas na to, by się zastanawiać, czy to aby nadprodukcja, czy może napromieniowywanie ludzi internetem 5G, by później strzelali prądem. Mój umysł tak globalnie i geopolitycznie tego nie potrafi przeanalizować. Mój umysł to cieszy się, jak widzi, że znajomi dzielnie sobie wrzucają swoje koncerty, nagrywają coś nowego, odkurzają archiwa, a inni tego nie robią, bo potrzebują zupełnie czegoś świeżego – jak mi się to nie będzie podobało, że jest tego za dużo, to sobie zrobię ciszej i nie będę wpierdalała ci się, jak śpiewa KARA: „Nie wpierdalaj mi się, bo nie wpierdalam ci się, jak ci się nie podoba, to se zrób ciszej albo wyłącz to, tylko nie pruj mi się, bo pruć to się mogą pluszowe misie”. Tak więc oglądam tyle i słucham to, co mój mózg jest w stanie pożreć, a jak jestem zmęczona, to męczę psa przeróbkami tekstów Piernika. Tych strategii, jak sobie radzić w obecnej sytuacji, jest tyle, ilu ludzi na świecie, więc kończę temat, stawiając kamień milowy w końcówce tego zdania zamiast kropki.

A o tej śmierci to ja tak zaczęłam sobie myśleć pod wpływem koncertu na żywo Scootera. Było tak. Scooter grał koncert „I WANT YOU TO STREAM!!!” ze swojej salki prób w Hamburgu. Salka prób w wydaniu tego zespołu to nie jest kolejna ciemnica oświetlona lampkami choinkowymi, z obrazem z Maryjką, różową figurką Buddy i półką z książkami, jak to wszędzie u tej inteligencji teraz jest (wcale się nie wybijam jakoś moim mieszkaniem ponad przeciętną – okazuje się, że jestem jednak nudna z tymi fotelami ze śmietnika i kilkoma obrazkami powieszonymi na krzyż, a książek to mam jednak mniej od niektórych, a co gorsza większości nie przeczytałam). Do brzegu: Scooter ma salkę prób jak sto milionów dolarów, pełne oświetlenie i w ogóle zaczynamy oglądanie, a tam dwa statki kosmiczne w postaci sprzętu didżejskiego na drugim planie i na pierwszym nieśmiertelna kometa, co rozświetliła nam świat, spadając na tę ziemię swoim białym happy hardcorem.


Ze Scooterem to jest tak, że on jest z nami od zawsze. Urodziłam się i zaczęłam coś jarzyć – no i to był Scooter. W „BRAVO” były plakaty, bracia puszczali, a jak 30 Ton Lista leciała i tam widziałam po raz pierwszy ich teledyski, to tych teledysków się w ogóle bałam, bo one jakieś takie w połączeniu z tą muzyką były mocno industrialne i mechaniczne, a ja się boję statków i dużych przedmiotów, które rdzewieją gdzieś w wodzie, jak na przykład kotwice (!!!), więc to chyba się jakoś z tą moją małą megalofobią łączyło – taki ogrom jakiś bił z tych klipów. Co mnie oczywiście nie odstraszało, a jedynie podrażniało jak skórka z kciuka, którą koniecznie trzeba zdrapać, chociaż wiemy, że będzie boleć i poleje się krew. Później okazało się, że Scooter sprawdził się przy pracy na budowie, znaczy przy konserwacji zabytku, ale to tak naprawdę kłucie dłutem w ścianach było i piaskowanie, więc najlepszy okazał się właśnie Scooter do takiej roboty, ku niezadowoleniu księdza opiekującego się tamtym zabytkiem, co go renowowaliśmy.

Scooter przeżył wszystko i nic się nie zmienił. Przeżył żarty na swój temat, stał się na moment wiochą, by ostatecznie powrócić na fali rejwu – taka Marina Abramović z całym swoim bagażem za i przeciw techno. Od razu mówię, że ja się nie znam na techno, tak że jak komuś oczy więdną od tej terminologii, to niech wyłączy, bo lepiej nie będzie. W „I WANT YOU TO STREAM!!!” spotykam się z tym zespołem po latach, i jakoś jest mi przyjemnie i bezpiecznie z tym, że nic się nie zmieniło. Nadal głównym punktem programu jest gitara z efektem pirotechnicznym, są ognie, dymy, światła, lasery. To wszystko tak przyjemnie trąci myszką, przywraca mi dzieciństwo beztraumatyczne.

Słowo wstępu od troszkę posmutniałego H.P. Baxxtera, który mówi, że będą występować bez tancerzy, już zwraca moją uwagę. Niezwykle memiczne teksty padają właściwie przez cały koncert: „No crowd but I WANT YOU TO STREAM!!!” ze specyficznym dla niego „yeah, yeah, yeah, yeah” na końcu zdania. Po chwili orientuję się, że ja tego koncertu nie oglądam wcale ironicznie. Ja w ten świat wchodzę totalnie. Właściwie wszystko, czego się spodziewałam po tym zespole, dostaję – i nic poza tym. Grają hity, grają wszystko, co znam lub przypomina mi się, że znam. Czy jednak na pewno? To dlaczego podczas koncertu tej grupy myślę o rzeczach ostatecznych? O życiu i śmierci na przykład. Pierwszy raz też dostaję nostalgicznego ataku paniki dotyczącego końca świata. Czuję, że cofam się w czasoprzestrzeni, wzruszam się, śmieję, ale tak naprawdę szczerze się śmieję, odczuwam błogą przyjemność i mam refleksje natury egzystencjalnej. Mam też dziwne wrażenie, że oglądam ostatni koncert na ziemi, ale dobrze mi z tym i pierwszy raz od początku tej całej afery z zamknięciem w domu czuję się gotowa do rozmowy z najbliższą mi osobą o moich lękach, uczuciach z tym związanych i przemyśleniach, które w tym momencie zostawię dla siebie – bez obaw.

Wydaje mi się, że to właśnie dlatego, że Scooter właściwie nic się nie zmienił, to tak działa. No bo jakieś bardzo dramatyczne staje się początkowe pytanie do publiczności (która siedzi przecież przed komputerami): „ARE YOU READY TO ROCK?”. Czeka na odpowiedź, odpowiedzi nie ma. Nie ma w tej przestrzeni, jest w innej, i to na całym świecie. „ARE YOU READY TO RAVE?!” – cisza. „ARE YOU READY TO KICK SOME ASS?!” – możecie się z tej ciszy śmiać, ale mnie to przeraziło troszkę. I każda reakcja jest chyba w obecnej sytuacji w porządku – w sumie jestem ciekawa waszej bardziej niż kiedykolwiek. I jeszcze ten nieodłączny, jak sobie to wyobrażam, element koncertów Scootera – krzyk ludzi w tych momentach, gdzie trzeba nucić „NA NA NA NA”, „TA TA TA TA TA RA RA RA RA” lub „JE JE JE JE, JEEEEA ALWAYS HARDCORE!”, co zostało nagrane i słyszymy taki właśnie stłumiony dźwięk ludzi, który pozwala wokaliście wystąpić, nakręca go. Podobnie jak ekipa techniczna, która okazuje się jedyną publicznością, bardzo pomocną zresztą, bo czasami widzimy, jak jakoś reaguje na to, co się dzieje, czy bije brawo. To, że kolesie normalnie grali dla tłumu ludzi spragnionych skoków, wybuchów i tej nieodłącznej energii, jaka przepływa między tymi siermięgadźwiękami a ludźmi, i teraz muszą to odtworzyć w jakiejś nawet dojebanej, ale jednak salce prób, to jest megawzruszający obraz. Nostalgiczne future fiction z dziejącą się gdzieś przemocą i tragedią ludzką w tle, jak nowy serial Refna, słodko-gorzkie jak włoskie kino autorskie. Chyba pierwszy raz podczas oglądania tego koncertu wzruszyłam się i pociekły mi łzy po policzkach, gdy usłyszałam utwór „My Gabber”:

My gabber is my best friend, my mate
When I’m in the field, and I’m with you
Then I’m with you my friend, my mate
My hooligan
My gabber is my best friend, my mate
When I’m in the field, and I’m with you
Then I’m with you my friend, my mate
Because our friendship never dies

Wzruszyłam się po prostu, jak zobaczyłam Baxxtera, który śpiewa o gatunku muzycznym (gabber), że jest jego najlepszym kumplem. W obecnej sytuacji ten tekst nabiera jakiejś posthumanistycznej mocy. Bardzo też podoba mi się to, że gość wie, w jakiej sytuacji się znajduje, i czasami jak coś mówi, przerywa to wzdychaniem, bo przecież, no, jest mu też dziwnie tak występować, co czyni ten koncert po prostu ludzkim. Chciałam wam tu tylko tak naprawdę polecić z całego serca i szczerze ten performans, który mam nadzieję, że wyjdzie na winylu, jak to wszystko się skończy, bo zdecydowanie byłaby to taka pamiątka, którą bym pokazywała młodszym za kilka lat, jak jednak przeżyję. Bym mówiła: „Słuchajcie, pieski, teraz wam włączę muzykę, która jest dla mnie kwintesencją tego, co wydarzyło się w latach 20. XXI wieku”, bo to niemożliwe, że będę normalna, jak się zestarzeję po tym wszystkim, czym od dziecka jestem napromieniowana. A jak już napisałam ten tekst i uświadomiłam sobie, że wyobrażanie sobie świata po mojej śmierci jest niczym innym jak próbą poradzenia sobie z nudą, gargantuicznych rozmiarów rozrywką, internetem, strzelaniem prądem po chacie, smutkiem i paniką, to jednak dopadła mnie inna rzecz natury wręcz fizjologicznej: za dużo rapu ostatnio słuchałam i chyba właśnie przedawkowałam.