Jeszcze 2 minuty czytania

Urszula Zajączkowska

PLENER: Nutki na smutki

Urszula Zajączkowska

Urszula Zajączkowska

Przywleczono 2292 rośliny, usadzono w klimatyzowanej, barcelońskiej filharmonii, mimo, że w tym czasie, wszystkie one powinny prężyć się w Peru, namnażać w wilgotnej boliwijskiej puszczy, mieszać się w amazońskim błocie, majtać w wiatrach Madery

Kilka dni temu, 22 czerwca, w ostatnim dniu koronozamknięcia opery El Liceu w Barcelonie, odbył się koncert, o którym z miejsca stało się głośno, wszędzie, w gazetach i gazetkach, w mediach, w każdej dziurze i dziurce. Z zachwytem. Patrzcie! Coś całkiem innego. W wielkiej sali operowej ludzie zagrali koncert dla roślin.

Główną intencją tego wydarzenia było wskazanie, że „bez publiczności praca muzyków nie ma sensu”, i rozczulająco logicznie wobec tego dictum, by „złożyć hołd życiodajnej naturze”

I właśnie dla tego hołdu na każdym siedzeniu filharmonii ustawiono rośliny w doniczkach, wypełniono przestrzeń roślinami – widzami, po ludzku, pionowo, jakby korzenie to były nogi, łodygi to brzuch, a wierzchołek stawałby się wtedy czymś jak głowa (oczy gdzieś się znajdzie). Czytam, że na ten koncert rośliny były „zaproszone”. Nie czytam jednak, czy ktoś usłyszał jakąkolwiek odpowiedź.

I tak przywleczono 2292 rośliny (jedna roślina = jedno siedzenie), usadzono w klimatyzowanej barcelońskiej filharmonii, mimo że w tym czasie wszystkie one powinny prężyć się w Peru, namnażać w wilgotnej boliwijskiej puszczy, być nadgryzane przez kolorowe chrząszcze, mieszać się w amazońskim błocie, majtać w wiatrach Madery, sterczeć w wypiekanych słońcem piaskach Meksyku. Nie. Tu Barcelona, tu cywilizacja. Siedzieć nam będziecie, my wam będziemy grać i będziemy wierzyć, że wy tego słuchacie, że wam, jak nam, robimy wtedy dobrze.

Nie było im wtedy dobrze, nie słuchały waszej muzyki, a tylko cierpiały z głodu i pragnienia. Zapewne nikt ich wcześniej nie podlał, przecież sfajdoliłyby się tym błotem na plusz. Wszystkie były w potężnym szoku fizjologicznym, wynikającym z gwałtownej zmiany środowiska i współrzędnych geograficznych. Bo rośliny nie znoszą, by je przemieszczać i macać. Same to robią, w swoim czasie i po swojemu. Więc po raz kolejny pragnę tylko napomknąć: rośliny to nie ludzie. Rośliny to rośliny.

Artyści piszą, że na ten koncert wybrano głównie sukulenty, ale nie piszą, dlaczego tak się stało. Sukulenty odpowiadają bardzo długo i skromnie na wszelkie niedostatki w swoim życiu. Kiedy wbijesz w nie szpilkę, gdy odetniesz połowę ich ciała, cała reszta wciąż będzie zmobilizowana, by żyć. Wytrwają ekstremalne susze, poza osiągami człowieka, żaby czy dębu. Nie pokażą zwiędłych liści, gdy dzieje się im coś złego. Nie od razu to zobaczysz. Do pewnego momentu mogą trwać jak martwe rzeźby. Dlatego artyści wybrali sukulenty, nie stokrotki, majeranki czy niezapominajki. Sukulenty. Dadzą radę i świetnie wyjdą na zdjęciu. Jak żywe.

I oto zaczyna się. W sali wybrzmiewa komunikat, by goście wyłączyli telefony i zachowali ciszę. W tym wypadku to żaden problem. Nikt nie zapomni, nikt nie zapamięta. Kwartet smyczkowy rozpoczyna grać słodkie „Chryzantemy” Giacomo Pucciniego, w smutnej tonacji cis-moll. Rośliny sterczą sztywno. To liryczna elegia powstała z miłości do utraconego przyjaciela, Amadeusza I, księcia Aosty. Rośliny ani drgną. To alegoria obecnego stanu po wszystkim, co przeszli ludzie w spotkaniu z wirusem. Rośliny nie smucą się na to wszystko, a tym bardziej po stracie współbliskich, a wręcz przeciwnie, wtedy dziko wypełniają powstałą po nich świetlną lukę, zanurzają korzenie w martwe szczątki i biorą jak swoje.

Ale tu romantyzm strąca wszelkie dowodziki na istnienie kompostu i żuka gnojarza. Wszyscy więc słuchamy na YouTube i patrzymy na liście, donice siedzące w filharmonii. Przypomina mi to niedźwiedzie jeżdżące na rowerkach w cyrku, foki bijące brawo i małpy noszące spodnie na szelki. Rośliny nie są smutne z powodu Covid-19. Bo nigdy nie są smutne. Nie są też wesołe. Są odrębnymi istotami spoza naszych kategorii. Wymagają wolności i własnych warunków życia, a nie takich, jakie my im wybieramy w ramach pełnienia funkcji naszego akcesorium. Kontemplacyjna pustka, brak elementarnej wiedzy kieruje artystów na drogę dramatycznej gry pozorów, utrwalającej stary obraz świata, gdzie człowiek ma prawo robić z innymi żywymi, co mu się podoba. Lubi to przyjmować przeróżne formy manipulacji, trafiające wprost w łkające serce mieszczucha za utraconym rajem natury. Bywa literaturą, memem, reklamą wideo, grami komputerowymi czy obiektami sztuki. Jeśli spotkanie z włochatymi, szorstkolistnymi, szorstkowłosymi, galaretowatymi nie będzie oparte na respekcie niezależności wszystkich ich cech, na poszanowaniu tej ich całości, wynikającej z głębokiego poznania, przemyślenia i odczuwania, to nigdy nie wyjdziemy z tego ślepego zaułka, do którego sami się wprowadziliśmy.

W filharmonii świeci światło. Jest wieczór, przyjemnie dla ludzi. Najgorzej jak się da dla sukulentówChwytanie CO2 z powietrza, niezbędne do tworzenia cukru u roślin, oznacza otwarcie ich ciała. Dwutlenek węgla nie wnika przez skórę, nie wnika też przez skórkę liści. One muszą otworzyć swoje zielone, zwilgotniałe wnętrza. Dlatego niemal w każdej roślinie na jej liściach są mikrowrota: aparaty szparkowe, które napinają się lub więdną, by otwierać roślinę albo zamykać. Są ekstremalnie czułe. Uderz badylem w pień drzewa, a po kilku minutach wszystkie aparaty szparkowe w liściach zacisną się. Przyjdzie ciężka chmura, zaciemni się, a nasze wiesiołki i turzyce na łączkach zamkną się, bo będzie deszcz.

Inną wrażliwość mają sukulenty, rośliny żyjące w skrajnych warunkach, gdzie powierzchnia ciała nagrzewa się do ponad 50 stopni, gdzie w bliskości nie ma wody. Dlatego otwierają się tylko w nocy, kiedy jest chłodniej. Biorą CO2 w mroku, oddając tylko trochę wody, znacznie mniej, niż mogłoby to się dziać w ten dopiero co przeżyty skwar. Nie w dzień, jak nasze rzepaki i wierzby. Właśnie dlatego straszne jest najnowsze doniesienie „Nature”, w którym naukowcy udowadniają, że świetlna łuna w Meksyku powoduje, że tamtejsze sukulenty (kaktusy) umierają z głodu. Latarnie, sklepy, bary jarzą się nocą, ludzie się bawią, światła biją w niebo poświatą, a pobliskie rośliny nie mogą otworzyć swych komórek, by pobrać dwutlenek węgla. Jest za jasno. Jak w barcelońskiej filharmonii.

Koncert się skończył. Ale niestety wtedy nie stało się to, na co czekałam. Nie dano mi szansy pobyć w żenującej ciszy, w braku wzruszenia u zielska. Nic z tego. Przecież muszą być brawa! Ale jak to zrobić, kiedy goście nie mają rąk? Z głośników popłynęły dźwięki trzasków i szeleszczenia roślin na wietrze. Niektóre rośliny zaczęły się też poruszać, pewnie ktoś odpowiedzialny za sprzątanie przyniósł odkurzacz. Ale to nie wszystko. Po koncercie każda roślina otrzyma certyfikat, pieczątkę i zostanie podarowana pracownikom służby zdrowia. To gest wdzięczności.

Eugenio Ampudia, pomysłodawca koncertu, chciał „sprowokować refleksję nad naszym stosunkiem do natury oraz wpływem lockdownu na miejsca publiczne”, jak pisze agencja Assiociated Press. Więc dobrze to pomyślałeś, Eugenio. Właśnie tak jest, Eugenio. Tak jest.