Jeszcze 2 minuty czytania

Urszula Zajączkowska

PLENER: Dziurstwo

Urszula Zajączkowska

Urszula Zajączkowska

Są dziury w liściach, uszach, korzeniach, skórze, w sercu, korze i oczach. Nawet największy introwertyk w świecie je ma, od działań otoczenia uciec się nie da

Nie istnieje nikt żywy, kto byłby zamknięty na świat. Kto nie obnażałaby swojego mokrego środka na atmosferę. Bo jeśli żyjesz, to podlegasz atmosferze w całości. Ona w ciebie wnika, przez chwilę we flaczkach się podziewa i zaraz na zewnątrz, tobą zmieniona, na nowo ucieka. To nie metafora. To fizyka i jej niewyraźne chmury punktów zależności­ – przepływy energii, porządkujące się albo rozsypujące, ciągle w ruchu. Niesforne roje pszczół budują sztywne sześcioboki plastrów, kłębowiska chmur powstają z martwych luster jezior, płuca respirują wedle taktowania serca, a zmarszczki wydm lepione są jednostajnymi wiatrami znad morza. To wszystko polega na spotkaniu wolnych bytów z nadrzędnymi prawami porządkowania świata. One nigdy nie są tylko dla siebie, zamknięte i ustanowione.

Możemy tego w szczegółach nie rozumieć, nie umieć w tym zastosować matematycznych równań. Jak to się dzieje, że czujemy, jak bryła Ziemi odchyla się od swej gwiazdy; czujemy, że nastała jesień? I wszystkim, aż do samiutkich kości, robi się wszawo? Liście czerwienieją, larwy pod ziemią dogryzają korzonki, motyle w poczwarkach śpią, nastaje mrok. A nam trzeba w worach ubrań warować, cierpliwie czekać, aż planeta na nowo przesunie się ku Słońcu. By wiosną wszystko to się z gleby wywlekło, zakwitło i zatrzepotało. Ten moment my też wyczujemy, że to już – wiosna.

Na początku jest oko. Kawał skóry znad źrenicy podciąga się, marszczy zasłonkę, a wtedy światło razi jego środek. Lecz jak to oko czuje, że skończyła się noc i że teraz oświetla je Słońce? Jak to się dzieje, że te niewinne promienie znad dalekich chmur są w stanie podrażnić całego człowieka tak, że wstaje ciało i wyłazi z kołder w rytm, jaki nadają planety galaktyki i jak każe grawitacja? Jak to się wydarza, żeśmy na to cali wciąż wrażliwi?

Naukowo zajmuję się anatomią roślin, zaglądam w ich zielone i wodne wnętrza. Być może coś o tym wiem, dlatego powiem bardzo cicho: wszystko to się odbywa przez rozmaite w naszych ciałach dziury. Przez otwory na świat. Żeśmy tylko niby-zamknięci, a jednak przez otwory w naszych ciałach całkiem otwarci. My, liście, żaby i orzęski, wszyscy jesteśmy podziurawieni, pełni nieśmiałych drobnych szczelin, obnażających nasze wrażliwe miękkie środeczki na ten cały, tak strasznie nieskończony świat.

Są więc dziury w liściach, uszach, korzeniach, skórze, w sercu, korze i oczach. Nawet największy introwertyk w świecie je ma, od działań otoczenia uciec się nie da. Od powietrza, ognia i wody, od barw promieniowania nieba, sekwencji słyszeń. Wszystko to włazi w nas, często nieproszone, nie do zatrzymania. Bo w każdym ciele jest jego przerwanie. Usta, źrenice, przetchlinki, aparaty szparkowe, u pierwotniaków cytostom, czyli miejsce nieosłonięte na pochłanianie cząstek kałuży, ścieków, wód. Tam zmienia się uwodniony świat w organiczny byt. 

Jest kwiecień. Miły człowiek zaprasza mnie na spotkanie do parku, otwiera usta, co jest przecież zwyczajne, gdy je się lody i gdy się mówi – ja jednak, kiedy go słucham, ja już wyłącznie w nim zauważam tę jego czerwoną głęboką jamę. Widzę też mięsień żywego języka, gardło, wnętrzności w śmietanie, przetoki i chlupoty. I całe to przemiłe i niewinne na słońcu gadanie, piękne wiosny i powroty gęsi, przeze mnie trafia szlag. Koniec. Wszystko przepadło. Bo zajmuję się fizjologią roślin i człowieka widzę tak samo jak liście, które w świetle otwierają swoje komórki i dziury. Zaglądam przez nie w ich zieleń i skroploną wilgoć, czekającą na parowanie w chmury. Jam mikroskop. Jam z lasu dzik.

Cała ewolucja życia, powstałego z komórek pochodzących z głębin wód, z gęstych ich cieczy, polega na tym, żeby się w powietrzu od tego nowego świata odgrodzić. Ewolucja roślin pamięta więc, że pochodzi z oceanu. Drzewa mają mokre i słone tkanki, ukryte pod suchą korą. Tworzą natłuszczone liście, dla nieparowania, budują szlaki przepływów wody, lecz tylko w drewnie, schowanym przed tobą i światem. Człowiek także ma słoną krew, ukrytą pod skórą. Dziury roślin są wrotami do wrażliwego ich wnętrza, oddzielającymi od nieznanego otoczenia. To przez nie wpadają w roślinne ciała węgle i ich dwutlenki, to z nich mamy tlen i w płucach oddychanie, przez dziury. 

Aparat szparkowy w łączniku główki pręcika pszenicy. Dzięki uprzejmości prof. Barbary Łotockiej.Aparat szparkowy w łączniku główki pręcika pszenicy. Dzięki uprzejmości prof. Barbary Łotockiej

Dyszysz, czyli mieszasz z krwią to, co wyrzucił liść. Nawet jeśli jesteś w klimatyzowanym betonie, metrze albo w filtrującym PM.2.5 aucie, pod krawatem, w garsonce, to jednak ciągle wymagasz tlenu. I bez przerwy bierzesz go. A on jest tylko z liści, klonów, perzu, leśnych sosen, pokrzyw albo innych mniszków, nawet gdy przewiewa go szlak tuneli klimatyzacji. Gdy oddychasz, to znaczy, że bierzesz w siebie byłe żywozielone. Dlatego teraz poczekam. Poczekam.
Poczekam.
Aż weźmiesz oddech.

Na pewno to już się stało.
Ten ciepły już w płucach tlen, teraz pod żebrami, co do atomu masz od roślin. Z rozpadu w nich wody, z zielonych głębin, z lasu, z glonów oceanów i ze światła wprost z jądra Słońca. Innego na Ziemi nie znajdziesz. Bez ustanku wpływa on w ciebie przez twoje wentylacje, przez dziureczki, otworki, wprost od tych zielonych, równie otwartych ku światu i tobie – dziureczkami, szczelinkami, szparkami w swoich liściastych skrytych uwodnieniach.

Wymieniamy się. One ciekną wodą, parują i dyfundują tlenem. A my tlen zasycamy w płuca przez jamy, prowadzące wprost w nasze ukrwione organy. Przepycha go pompa, w nerki, mięśnie, do przezroczystości źrenic, które dziurami widzą światło. Zawsze jest nowy dzień. Gdy podnosisz rękę, gasisz budzik. Światło razi. W uszach komórki drżą dźwiękami, które wpadają przez tunele, bębenkami aż do samego środka. Dziury w naszych ciałach budzą nas.

Ale bywa też w tym wszystkim przesada. Czasem dziury lubią się namnażać. Dziury się roją. Kroczek za kroczkiem organizują się, budują i dzielą. A gdy tak się skupiają, gdy jest już ich naprawdę bardzo dużo, obok siebie, stają się straszne, budząc najprawdziwszy wstręt. I na nic tu wszelkie fizyki, respiracje, na nic prawa energii świata. Gdy widzę ich skupiska, na skórze gęsia skóra, niepokoję się i syntetyzuję wszelkie hormony stresu. Nie chcę na nie patrzeć. Wiem, że nie jestem z tym sama. Nazywa się to trypofobia. Nieuleczalny dziurolęk.

Tylko popatrz na ten owocostan lotosu. Popatrz na tę fasadę kościoła pw. Wniebowzięcia NMP we Władysławowie. Czy nie drżysz? Nie niepokoisz się? Nie obrzydkują ci te figury?

Owocostan lotosu i fasada Kościoła pw. Wniebowzięcia NMP we Władysławowie.Owocostan lotosu i fasada kościoła pw. Wniebowzięcia NMP we Władysławowie

Mogą mnie dręczyć w snach. Namnożonych dziurstw po prostu boję się. I nie chcę na nie patrzeć. Za dużo, za regularnie, za głęboko i nie wiadomo, co tam w tym mroku głębiej jest. Po każdym takim spotkaniu z lotosem albo gniazdem os, po ustaniu konwulsji, pijąc melisę, patrząc na ogródek, szukając w sobie przepony i jak mówią, w niej siebie, lgnę do jakiegokolwiek pocieszenia. By o rozsądku, umiarze poczytać. Inżynierii mi potrzeba!

Bo przecież mogłaby być tylko jedna, wydajna dziurka, albo dwie i już. Bez strachu. Można byłoby takim skromnym otworkiem popatrzeć, strawić w jamie chłonąco-trawiącej albo w kokonie, otorbioną tylko sobie być. I nie przepoczwarzać się nigdy. Ale z ewolucją nie ma dyskusji. Każda żmija, euglena i leszcz o tym wie. Więc będziesz się otwierać na świat i światu się poddawać do samego końca. Przez dziury i wszystko inne.