NIE POPISUJ SIĘ: Zakazane raperstwo
Bałam się pisać o Tonciu. Nie, nie dlatego, że ktoś mi zarzuci później, że romantyzuję uzależnienie lub promuję ćpuństwo
Jacek to mój kolega bej. Nie wiem, czy w ogóle pamięta, skąd się znamy i na jakich koncertach razem się bawiliśmy. Nie wiem, czy te koncerty miały w ogóle jakieś dla nas znaczenie, ja przynajmniej ledwo je pamiętam. Musiałabym kiedyś go w sumie o to zapytać. Zawsze uśmiechnięty i z humorem proszący o papieroska i właściwie o nic więcej – choć tego akurat nie powinnam być pewna. Dzisiaj spotkałam go pod blokami i muszę przyznać, że jego błyskotliwość przebiła wszystkie obrazki, które z rana zdążyłam obejrzeć w relacjach na Instagramie. Uśmiechnięty pełną gębą, z luzikiem, który wpasowałby się przynajmniej jako zwrotka na płycie WPIERPOLU, pyta mnie z pełną świadomością, jaka zaraz będzie moja reakcja: „Kwestia jest jedna: zastanawiała się pani, co by zrobiła, gdyby zakazano raperstwa?”. No i pani się zdziwiła najpierw, ale dotarło do pani po chwili jak fundamentalne, a jednocześnie śmieszne po prostu jest to pytanie, więc pani się roześmiała, a Jacek tylko jakby czekał, kiedy do niego wielka pani zajęta swoimi niepotrzebnymi sprawami dołączy w tym rozbawieniu i po kilku sekundach śmiejemy się razem. Też kilka sekund. Mówię mu, że to dobre pytanie, i dodaję zwykłe „cześć, Jacek”. Ten odpowiada tym samym i dokłada: „Zbieram na kulkę hery”.
Pytanie Jacka jest kurwa fundamentalne – powiedzmy to sobie szczerze. No co ja bym zrobiła, gdyby zakazano raperstwa? Czy w ogóle istnieje jakiś rap, który ze względu na swoje treści mógłby zostać jeszcze zakazany? Myślę, że mogłaby wybuchnąć wówczas wojna, na którą musiałaby się wybrać nawet Young Leosia. Czy gdyby zakazano raperstwa, jakiś inny gatunek przyjąłby tylu odmieńców, ilu raperstwo? Gdzie wtedy znalazłoby się miejsce dla Toncia – artysty, o którym już dawno chciałam napisać, ale dopiero pytanie Jacka mnie do tego zmotywowało. Tak właśnie określiłabym sztukę Toncia – że to „zakazane raperstwo”.
Bałam się pisać o Tonciu. Nie dlatego, że ktoś mi zarzuci później, że romantyzuję uzależnienie od opiatów lub promuję ćpuństwo. Przy rozmowie o Tonciu te kwestie oczywiście padają. Bałam się, ponieważ nie mam do czynienia z opiatami. Jedyny kontakt, jaki miałam z lekami, to Solpadeina, która uśmierza najcięższe bóle, albo coś na pseudoefedrynie, chyba na kaszel albo katar brane w tabletkach w sporych ilościach, by dotrwać od pierwszych do ostatnich koncertów na festiwalu – totalna amatorszczyzna. Jak więc śmiem podejmować temat raperstwa, które jest narkoraperstwem, i mówić o płycie nazywanej przez samego Toncia „pamiętnikiem narkomana”, „życiem opiatowca”?
Od dwóch lat, bo tyle ma już płyta Toncia „POLITOKSYKOMANIA”, nie mogę wyrzucić z siebie jego tekstów. Wracają do mnie zawsze, gdy jestem najsmutniejsza albo jak się znowu zakocham. Bo to najsmutniejsza i najromantyczniejsza płyta jednocześnie i chciałabym, żeby więcej osób ją znało. Boję się, że w natłoku clean rapu mogło to komuś umknąć, a być może kilku osobom pomoże. Od premiery albumu zrobiono kilka rozmów z Tonciem. Mamy świetną relację Filipa Kalinowskiego, a Wini zaprosił go do swojego domu z dziwnie zawieszonym kaloryferem w pionie, ale gdy pytam: „Znasz Toncia?”, zbyt często słyszę odpowiedź negatywną, a przecież sam artysta (nie jestem pewna, czy chciałby być nazywanym raperem, więc użyję zamiennika tego słowa) nawija: „robię to dla odmieńców”. I ja się ze swoją odmieńczością w świecie Toncia poczułam bezpieczniej niż w trakcie przygody z większością dzieł dedykowanych odmieńcom, bo po prostu lepiej czuję się w towarzystwie Jacka, który zbiera na kulkę hery, niż w towarzystwach, które stać na kokainę. Różnica między tymi dwoma substancjami w przypadku odbioru muzyki Toncia jest istotna. Nie wiem, czy ktoś odmawia robienia bitów raperom, którzy nawijają o koksie. Tonciowi bitów niektórzy odmówili („tylko nie chcą dawać bitów mi za ćpuńskie rymy”), a i z koncertami nie ma lekko, bo przecież kto chciałby mieć na chacie bandę zagubionych dzieciaków opiowraków? Dzisiaj chyba tylko Jacek spod bloku mógłby chcieć go ugościć. I naprawdę chciałabym się mylić. Chciałabym nawet zareagować na krzyk, który być może zarówno Jacek, jak i Tonciu wysyłają swoimi gadkami, ale ostatecznie daję fajeczkę Jackowi i noszę mercz z tekstami Toncia.
„NIE CHCESZ MIEĆ TAKICH KOLEGÓW” – TNC
W wywiadzie z Winim zauważyłam, że Tonciu właściwie nie chciał gadać o ćpaniu. Dla mnie to jest w porządku, bo choć dostajemy na ryj jego uzależnieniem i właściwie „POLITOKSYKOMANIA” jest być może przede wszystkim o tym, to jednak ja postanowiłam traktować jego muzykę w pierwszej kolejności jako sztukę, co dla niektórych może stanowić problem. Tylko dlaczego na innych raperów nawijających o kokainie nikt nie trąbi i nie chce ich wysyłać na odwyk, a w przypadku Toncia jego ćpanie bywa problematyczne? Wydaje mi się, że może to być kwestia estetyki i odzwyczajenia. Zanim poznałam Toncia, właściwie nie pamiętałam, że opiaty istnieją. Przypomniałam sobie, grając koncert za granicą, kiedy to wokalista, z którym dzieliliśmy scenę, na próbie dźwięku sobie z pazłotka wdychał na pełnym oldschoolu, a później okazało się, że w ogóle jest synem ofiary seryjnego mordercy, o którym rok później oglądałam serial „Des” na HBO. Tutaj jednak obrazek się zgadzał – koleś sączył z siebie niepoprawnie polityczną poezję z manierą sprzed dekady i uznałam, że to jakiś niedzisiejszy typ – jak ten cały narkotyk. Trochę jakby wyszeptany z mody. A tu nagle młody chłopak uzależniony od heroiny i innych substancji najczęściej spowalniających – jezu, jakie to niedzisiejsze. Igły, strzykawki, maseczki na twarzy na długo przed covidem. Pokłute kończyny – to nie jest ładne, to nawet można usunąć z jutjuba. To tylko:
Zwykłe ćpuny, margines społeczeństwa
Brudne kurwy, masz igłę tłok w pierścieniach
O Tonciu dowiedziałam się od kolegi ze Śląska. Zapytał, czy go znam, ja zaprzeczyłam i poczułam, że być może tracę ważny wątek dla polskiej kultury, gdy ziomek zaczął opowiadać mi o tym chłopaczynie. Powiedział mi o jego Instagramie, na który wrzuca dużo zdjęć z dziarkami swoich ludzi, którzy tatuują sobie jego teksty, strzykawki czy JNKSKT – czyli skrót od JUNKIE TO SEKTA.
Junkie to sekta jak małe niechciane dziecko
No i rzeczywiście – jest spora grupa odbiorców, których z Tonciem łączy na pewno to, że wjebali się w ten sam nałóg. Myślę, że jego teksty definiują jakąś grupę, która została w społeczeństwie zaniedbana, bo przecież wszyscy zdajemy sobie chyba sprawę z tego, jakie mamy w tym państwie podejście do osób uzależnionych. W tym sensie Konrad (tak naprawdę nazywa się Tonciu) na pewno jest jakimś bardzo istotnym głosem, który powinien zostać usłyszany, bo to, że nie zrobimy jemu koncertu, bo będziemy się obawiać nastolatków ładujących sobie po kablach, nie zakamufluje problemu. No tak – po prostu koks czy jakaś inna pampa jest mniej widoczna, więc to bez różnicy, czyj to koncert – czy na koncertach Rycha Pei nie ma ludzi, którzy piją albo po prostu są najebani? Tonciu zresztą doskonale określa grupę, z jakiej pochodzi i dla której głównie tworzy, i wypowiada się za nią w liczbie mnogiej:
ludzie zaniedbali nasze słabe punkty
O to chyba też chodzi w tym całym raperstwie, o crew. Tak więc TNC ma oddaną ekipę, z którą łączą go wspólne doświadczenia, pewnie też czasami terapie, odwyki, o których zarówno w swojej sztuce, jak i poza nią wypowiada się negatywnie. A jako przedstawiciel tej ekipy robi wszystko to, co robi każdy raper, który chce z rapu żyć. Tworzy mercz (jest w tym świetny), wypuszcza teledyski, udostępnia zdjęcia dziarek i dostarcza tekstów, które świetnie sprawdzają się w muzyce, na skórze, ale także na murach. Zresztą tak moja koleżanka poznała Toncia – najpierw zobaczyła na murze tę wrzutę:
„MY DZIECI Z DWORCA ZOO – WY DZIECI Z BULERBYN” – TNC
Czy cokolwiek jeszcze trzeba do tekstu dodawać? Tonciu takich fraz ma niezliczone ilości. Słuchając go, w ogóle nie odnoszę wrażenia, że istnieją tam tak zwane wypełniacze, które mają tylko poprowadzić jedną dobrą strofę do puenty, którą sobie wcześniej nakreślił. Po postawieniu poprzedniej kropki zrobiło mi się gorąco, zdjęłam bluzę i powiedziałam na głos: „No kurwa, nie jest łatwo o nim pisać tekstu, powiem szczerze”, i dodałam „jebany”. Głównie dlatego, że chciałabym pisać o ciarkach, które wywołują we mnie jego teksty, o tym, jak niektóre fragmenty tej poezji mnie potrafią rozbawić i później znowu czuję się jak ja z podstawówki, która dostała zadanie na polski, by napisać bajkę, która śmieszy, jest zabawna, i rodzice zostają po tym zadaniu wezwani do szkoły. Opowiadałam wam kiedyś tę anegdotę? No to było tak, że miałam takie zadanie i po prostu napisałam z nieskrywaną radością bajkę o Kotku, Koguciku i Lisie, którą tata opowiadał mi często na moją prośbę na dobranoc. No i napisałam tę bajkę w zeszyciku, a chodziło w niej z grubsza o to, że Kotek chodził często do miasta i zostawiał Kogucika samego w domu, i mówił mu, by nikomu nie otwierał drzwi, bo Kotek będzie daleko i w razie potrzeby, gdyby go zaatakował Lis, to nie usłyszy jego wołania. Cwany Lisek wyczuł nosem, że Kotek zostawił Kogucika, i sru do okna idzie i mówi: „Koguciku, Koguciku Złoty Grzebyku, pokaż mi swój grzebyczek, dam ci grochu na koszyczek”. Kogucik był łakomy, więc pokazał swój grzebyczek w oknie, za który to grzebyczek został wywleczony przez Lisa do lasu. Wtedy zaczął krzyczeć: „Kotku, koteczku! Ratuj mnie biednego! Porwał mnie Lis i ciągnie do lasu ciemnego”. Kotek nie był jeszcze tak daleko, więc zdążył uratować Kogucika. Ale Kotek za kilka dni znowu musiał zostawić swojego przyjaciela i nie wiedzieć czemu znów poszedł na miasto, lecz ostrzegł go, że tym razem będzie bardzo, bardzo daleko i na pewno nie usłyszy jego wołania. Kogucik zaprzysiągł się na śmierć, że tym razem to już na pewno nikomu nie otworzy, żadnemu tam Lisowi chytremu, i Kotek spokojnie mógł pójść na lofry do miasta. I znowu z tą samą gadką wyjeżdża do Kogucika z tym złotym grzebykiem i koszykiem z grochem, a Kogucik, no niestety, się pochapał i Lis go CAP za grzebyk i ciągnie do lasu. Kogucik krzyczy „RATUNKU! KOTECZKU! RATUJ MNIE BIEDNEGO! PORWAŁ MNIE LIS I CIĄGNIE DO LASU CIEMNEGO”, i dalej już tylko zawodził „RATUNKU!”, ale Kotek rzeczywiście nie słyszał, bo tak jak zapowiadał – był bardzo, bardzo daleko i nie zdołał go usłyszeć, więc Lisek zjadł Kogucika i koniec bajki. Uwielbiałam ją i męczyłam tatę, by mi ją opowiadał. Robił to bowiem, w tak zabawny sposób zmieniając głos, że nawet jak krzyczał RATUNKUUU, to ja się śmiałam z tego słowa, bo mnie ta cała bajka pobudzała do śmiechu pewnie dlatego, że tak sposób opowieści mojego taty mnie śmieszył, tak popłynęła moja wyobraźnia, że nie zauważyłam w tej bajce w ogóle całej tragedii. No i zaczęło się! Zaniepokojona nauczycielka postanowiła zawiadomić moich rodziców, że to zapewne dziwne, że taka tragiczna bajka wzbudza moją wesołość i że jak ją odczytałam na lekcji, to nikt się nie śmiał, tylko ja. Musiałam na drugi dzień pisać nową bajkę, która mnie rozbawi do łez, z tym że żadna mnie tak nie bawiła, więc musieli mi w tym pomagać w domu i wybrać jakąś z repertuaru „radujące” – uznawanych społecznie za zabawne.
Zmierzam do tego, że po prostu być może nie powinnam „POLITOKSYKOMANII” Toncia rozpatrywać w kontekście płyty romantycznej i miłosnej, czasami zabawnej, bezdyskusyjnie depresyjnej, ale jednak miłosnej, bo przecież to teksty o wielkim nieszczęściu i poważnym problemie. Pewnie tak. Tylko co zrobić, jak mam taką jedną płytę, która jest tak kurwa smutna, że puszczam ją sobie, jak sama jestem prze-kurwa-smutna i tylko ona mi pomaga wrócić do żywych? Bo wtedy czuję, że nie smucę się sama, tylko smucimy się z Tonciem we dwójkę, a powody tego wszystkiego przestają mieć znaczenie. Myślę też, że jakieś formy uzależnień są wpisane w życia nas wszystkich, i to akurat przypadek, że ja niszczę się czym innym niż akurat opiatami. Utożsamiam się jednak bardzo mocno ze zbyt silnym odczuwaniem emocji, szczególnie tych, które odpowiadają za destrukcję, i tych sprawiających, że „boimy się życia, a nie kurwa śmierci”, albo po prostu lubię, gdy sztuka serwuje mi „pakiet doznań” związanych z powolnym umieraniem, z czekaniem na swoją kolej.
„TAKA RECEPTA NA ŻYCIE W STYLU MASKUJ PROBLEM” – TNC
To znamienne, że postanowiłam napisać o Tonciu w momencie, w którym prawie zdecydowałam, że wreszcie powinnam spróbować tak należycie terapii. Nie mogę powiedzieć o sobie, że jestem aspołeczna jak Tonciu: „jestem aspołecznym ćpunem – byłem tam na górze, zdobywałem ćpaniem szczyty”, ale ostatnio straciłam całą radość życia. Zawsze uważałam, że sztuka mnie uratowała i tylko ona mnie trzyma przy życiu, więc sięgam jeszcze raz po płytę, po którą, czuję, że muszę, bo jest już grubo. Piszę o niej tekst, który przychodzi mi trudniej niż wszystkie inne. Brzmi on jak moje wpisy do pamiętnika, którego ostatnio nawet już nie prowadzę.
Więc jeszcze się trzymam tej płyty, tego felietonu i innych czynności, które mogę wykonywać, jadąc na oparach, choć boję się, że parafrazując tekst Konrada, środek czerwca może się okazać przy mnie listopadem. Liczę więc na lato, jeszcze nie jest tak źle. Na pewno się znowu w Tobie zakocham, bo na pewno Ciebie kocham. Myślę, że Tonciu też się wjebał w jakąś miłość, bo te jego teksty nie mogły sobie powstać tak tylko o opiatach i benzo. Chyba dlatego one są tak przenikające nasze porysowane serduszka. Porównywanie relacji do uzależnienia i opisywanie silnego uczucia do drugiej osoby za pomocą nazw związków chemicznych czy leków mogłoby się okazać przecież naciągane czy wręcz nieznośnie stylistycznie. Jest jednak zupełnie odwrotnie. Może wynika to z tego, że cały czas bierzesz całą tę relację na zupełnie poważnie i traktujesz ją jako formę pamiętnikarską i biograficzną. Spełnia ona wszystkie tego wymogi. Konrad nie opisuje swojego dzieciństwa, ale wystarczy tylko fraza o tym, że rozjebał się naćpany samochodem dziadka odebranym jakąś dobę wcześniej od blacharza. Wiemy też, że dziadek miał nowotwór. Wyobraź sobie, że jesteś nieobecny, nieważne, z jakiego powodu, i masz chorującego dziadka. Dziadek jest tak w porządku, że pożycza ci auto, może nawet masz je po dziadku i rozjebujesz się tym autem. Bardzo mi łamią serce te teksty o dziadku. Przypominam sobie wtedy o swoim i o tym, że kiedyś zrobiłam mu przykrość, bo byłam czasami głupim dzieckiem, a teraz chciałabym się do niego przejść, usiąść na drugim fotelu, poprosić go , żeby otworzył atlas świata i poopowiadał mi trochę, bo do dziś chuja wiem o świecie i umiejscowieniu w nim miast i państw, a później bym z nim ponarzekała na Kościół, bo nie miałam okazji tego zrobić w dzieciństwie, a tylko dziadek z naszej rodziny konsekwentnie jebał kler.
„PO TOBIE NAWET IGŁY NIE UMYJĘ” – TNC
U Toncia rozbraja mnie właśnie to przedłużające się w nieskończoność dzieciństwo, które nie miało szansy na pozytywne rozwinięcie się. Niby to radykalnie zakończone, a jednak jest w nim zanurzony po łokcie. To przecież słowami o tym, że „nasze matki za każdą z naszych akcji płacą słono”, rozpoczyna ostatni kawałek na płycie, by po chwili dodać: „ich dzieci tracą godność”. Figura dziecka, przez które matki nie śpią po nocach, jest zawsze bardzo mocna, z tym że tutaj nie odgrywa nam tego aktor, tylko jesteśmy świadkami prawdziwego życia artysty. Właśnie ta pamiętnikarska forma, w której mamy silnie nakreśloną postać opiatowca-odmieńca wychodzącego z nałogu, sprawia, że wątek miłosny tak bardzo działa i wysuwa się na pierwszy plan, dając nadzieję na ratunek. I w tych miłosnych tekstach się bardzo pławię i moszczę choć pewnie błędnie, bo kto by chciał ćpuńskie metafory dostawać jako wyznaniowe wiersze miłosne, ale no patrz:
Dla ciebie zrobię więcej badań niż morfologię
Tylko bądź tu ze mną, nigdy nie przestawaj.
Nie chcę już zostawać sam, nie chcę ćpania.
W twoje ręce składam siebie na zejściu.
Nie chcę, żebyś wiedziała, ale cierpię za pięciu.
I dlatego jak się znowu zakocham, to będę słuchać Toncia – ciekawe, czy TNC mnie zabije, jak przeczyta, że zrobiłam tutaj z niego największego romantyka moich czasów. Ale nie mogę się powstrzymać, to jest takie piękne:
Będąc ze mną, to tak, jakbyś podnosiła moją wartość jak daraprim.
Albo to:
Tylko tobie pozwolę sprawdzać stan moich żył.
Chciałabym umieć napisać o tym więcej, ale nie jestem w stanie. Marzy mi się, by Tonciu został zauważony jako tekściarz. Chciałabym, żeby płyty nie były tylko podsumowywane na koniec roku, a później w mediach zapominane. To właśnie dlatego wzięłam się za pisanie tego tekstu, który pewnie zobaczy mniej osób niż moją relację na Instagramie, w której wrzucam link do jego piosenki. Tylko co, jeśli sztuka Toncia dała mi możliwość zatrzymania gonitwy myśli i próbę poukładania tego, co czuję? W taką właśnie sztukę i jej wartość będę zawsze mocno wierzyć, a mówienie o niej w ten sposób może być dla niektórych zapewne drażniące, ale znajdzie się kilku pojebów, którzy czują podobnie, i tak właśnie budują się bezpieczne miejsca w internecie. Miejsca, w których nie jest wstydem wrzucenie linka do piosenki z fragmentem tekstu niczym na photoblogu.
„SZTUKA NIE POŁÓWKA. BLUZA NIE POLÓWKA” – TNC
Jak poznałam Toncia, to szybko się zorientowałam, że ma opanowaną najważniejszą rzecz – czyli mercz. Koszulki są ważne, bo ludzie raczej nie kupują płyt, więc mercz stanowi mały zastrzyk gotówki – jakoś tak to wychodzi. Ma chłopak głowę do tego: czapki, szaliki, bluzy, tisy, ręczniki i znak rozpoznawczy – maseczki. Chodzili w nich, zanim to było modne, jeszcze przed pandemią, o której nawinął zresztą Konrad tekst, najmocniejszy, jaki znam w tym temacie:
Koronawirus to moja wina – powoli ścieka ci do ryja moja ślina.
I chociaż Tonciu zdaje się uciekać od kasowego kontekstu raperstwa i mainstreamu, bo jak mówi: „Główny nurt w rapie i jego kierunek to jest dla mnie tak niezrozumiałe, że mnie nawet nie nurtuje”, to w wywiadzie z Winim przyznał, że byłoby zajebiście, gdyby mógł z tego żyć. Ma świadomość, jaki produkt ludziom daje – używam celowo tego słowa, bo Tonciu to świadomy sprzedawca i chwała mu za to, bo to sprawi, że być może uda mu się trochę doładować portfel tym, co mu wychodzi zajebiście – robieniem sztuki. Gdy kiedyś udostępniłam gdzieś zdjęcie merczu Toncia, to ktoś zasugerował mi, że jako osoba, która nie ma do czynienia z opiatami, nie powinnam romantyzować tego takimi zdjęciami, a było to zdjęcie z merczem i cytatem z piosenki Toncia. W ogóle się z tym nie zgadzam.
Tak, Tonciu robi muzykę o swoim uzależnieniu. Nie, nie wiem, czy obecnie bierze, jest na redukcji czy na odwyku. Tak, czekam na jego kolejne kawałki. Tak, będę od niego kupować rzeczy, bo go cenię i wiem, że w ten sposób jego fani mogą go realnie wspierać. Myślę, że nie będzie łatwo z taką muzyką wejść nagle na „raperskie” szczyty. Z muzyką, która dla wielu jest zbyt ciężka, nie jest czyściutkim, wesołym rapem na skocznym bicie, nie będzie hitem TikToka (chociaż kurwa a niechże ja się zdziwię), nie opowiada o rozterkach bogatego i przesyconego życiem rapera. Więc jeśli naprawdę chcemy pomóc Tonciowi, a nie jesteśmy jego najbliższymi ludźmi, to pomóżmy mu jako artyście. Robi się to właśnie, kupując rzeczy, które sprzedaje, i udostępniając je dalej razem z muzyką. Nie godzę się też na teksty, że Tonciu promuje ćpuństwo. TNC robi dobrą sztukę, a sztuka powinna stać się jego pracą i tego jemu życzę. Żeby nie musiał iść do tak zwanej normalnej pracy, w społeczeństwie, które takich jak on zepchnęło na margines. To właśnie sztuka powinna mu zapewnić pracę, bo to ona, i mam nadzieję, że jeszcze jej z tego nie wyczyściliśmy, powinna być miejscem, które pomieści takich odmieńców.