Rodzina jako źródło cierpień
fot. Natalia Kabanow

9 minut czytania

/ Teatr

Rodzina jako źródło cierpień

Wiktoria Tabak

W adaptacji książki Marieke Lucasa Rijnevelda reżyserka na pierwszym planie umieściła ciało zamrożone, takie, w którym zapisała się strata

Jeszcze 2 minuty czytania

To była wyjątkowo długa zima. Najpierw, tuż przed świętami Bożego Narodzenia, zmarł Matthies, najstarszy syn skromnych i bogobojnych holenderskich rolników, a potem umierały kolejno: króliki, ropuchy i dziesiątkowane epidemią pryszczycy krowy. W nagrodzonej w 2020 roku Nagrodą Bookera debiutanckiej powieści Marieke Lucasa Rijnevelda, „Niepokój przychodzi o zmierzchu”, niekończąca się zima jest też niekończącą się żałobą. 

„Zazdroszczę każdemu […], kto jeszcze nie miał okazji przeczytać tej książki” – mówił przewodniczący jury, Ted Hodgkinson, podczas uzasadniania werdyktu. Ja trochę też.

Śmierć

Narratorka Rijnevelda, dwunastoletnia Budrysówka, w wieku dziesięciu lat postanawia już nigdy nie ściągać z siebie czerwonej kurtki. Tak jakby chciała stopić się z nią w jeden dysfunkcyjny organizm. Dziewczynka prosi Boga, by zamiast ukochanego królika wziął do siebie jej brata. Życzenie dość szybko się spełnia. „Teraz miałam nadzieję, że kiedy zejdę na dół, to pod białym płótnem będzie leżeć nie Matthies, tylko mój królik” – powie później.

Mamy tu do czynienia z magiczną, nieco naiwną wyobraźnią dziecka pozbawionego zdolności do emocjonalnej samoregulacji, a zarazem z zaskakującymi przebłyskami przenikliwej dorosłej świadomości. To perspektywa dorosłego, który nie może wyleczyć traumy z dzieciństwa, a może dziecka, które musiało nagle i zbyt szybko dorosnąć. Pewnie dlatego w teatralnej adaptacji powieści Rijneveld we Wrocławskim Teatrze Pantomimy – stworzonej przez scenarzystę m.in. „Córek dancingu”, Roberta Bolesto, a wyreżyserowanej przez Małgorzatę Wdowik – Budrysówkę grają dwie aktorki: Agnieszka Dziewa oraz ośmioletnia Urszula Kuśnierz.

Twórczynie wyciągają z powieści esencję: mroczną, duszną, przemocową, a momentami bardzo obrzydliwą atmosferę. Każdej kolejnej sekwencji nadają ton wyświetlane w tyle sceny wyjęte z książki pojedyncze zdania (na język polski przełożył ją Jerzy Koch). Pierwszy, otwierający cytat brzmi: „W porannym świetle śmierć wydawała się oczywista, ale kiedy zapadał zmierzch, pojawiały się wątpliwości”. Być może redukcja warstwy słownej do minimum i zastąpienie jej głównie ruchową partyturą sprawia, że spektakl „Niepokój przychodzi o zmierzchu” jest bardziej przejmujący niż książka. 

Ciało

Małgorzata Wdowik unika artystycznej strefy wygody, w każdym kolejnym projekcie intensyfikuje swój teatralny język, chociaż wspólnym mianownikiem dla jej twórczości od lat pozostaje ciało – znajdujące się najczęściej pod wpływem jakiegoś afektu. W „Piłkarzach” z Teatru Boto i TR Warszawa, za których w 2016 roku zdobyła główną nagrodę na Forum Młodej Reżyserii, było to milczące ciało sportowca, poddawane niekończącym się próbom wytrzymałościowym oraz presji: rynku, porównań do innych, utrzymywania kondycji czy pobijania rekordów. W centrum „Dziewczynek” z Teatru Studio znalazła się relacja między dojrzewającym ciałem a tożsamością, próby złapania kontaktu ze swoją dziewczyńską cielesnością i kwestia granic: psychofizycznych, kulturowych. W „Głębiej” ze Starego Teatru – ciało chorujące, ciało zdezintegrowane kolejnymi diagnozami i przemocowymi procedurami medycznymi. Z kolei we „Wstydzie” z Nowego Teatru – ciała bliskich reżyserce kobiet, matki i babki, ich społeczne uwikłanie, a także próby wpasowania się w określone klasowo ramy i towarzyszące tym staraniom emocje.

We wrocławskim „Niepokoju...” reżyserka na pierwszym planie umieściła ciało zamrożone, takie, w którym zapisała się strata. Ciało, w którym dodatkowo zaczyna budzić się seksualność. Bo chociaż w dużej mierze jest to opowieść o śmierci, to przeplata się ona z dziecięcymi próbami poszukiwania żywotności i witalizmu.

fot. Natalia Kabanowfot. Natalia Kabanow

Wieś

Kontrast jest tu zresztą wszechobecny. Muzyczne kompilacje Agaty Zemli są przerywane przeciągającą się ciszą. Kostiumy autorstwa Mai Skrzypek mają co prawda bardzo intensywne kolory, ale aktorzy (poza najmłodszą Urszulą) noszą budzące niepokój czarne szkła kontaktowe. Światła (wyreżyserowane przez twórcę scenografii Aleksandra Prowalińskiego) raz są krwistoczerwone, raz prosektoryjnie białe, a jeszcze innym razem – odrażająco żółte, wywołują złudzenie postępującego gnicia. Kojarzące się z domowymi pokojami przedmioty (dziecięce łóżko z kołdrą, fluorescencyjne gwiazdki, surowy drewniany stół kuchenny z krzesłami) mieszają Teatr Pantomimy we Wrocławiu, reżyseria: Małgorzata Wdowik, dramaturgia: Robert Bolesto; premiera 9 marca 2023Teatr Pantomimy we Wrocławiu, reżyseria: Małgorzata Wdowik; scenariusz, adaptacja: Robert Bolesto; premiera 3 marca 2023się z hiperrealistycznymi rzeźbami Jana Baszaka: wychudzonym czarnym koniem, szczurem czy leżącym psem (pokazywanymi w ubiegłym roku w Zachęcie na wystawie o tym samym tytule co książka i spektakl, kuratorowanej przez Magdalenę Komornicką, która jest tu też odpowiedzialna za współpracę dramaturgiczną).

Jesteśmy więc trochę w środku (w domu) i trochę na zewnątrz (na farmie, w oborze). Jednak w obu tych przestrzeniach panuje zima. Cała scena została przykryta kilkucentymetrową warstwą sztucznego śniegu, a nad wszystkim unosi się zawieszony pod sufitem wielki czarny palec Boży (również autorstwa Baszaka). Bóg patrzy, Bóg karze.

Nawet dzieciństwo (a może – zwłaszcza dzieciństwo?) jest tu jakoś zabrudzone. Pełne traumatycznych i przemocowych sytuacji, niezrozumienia i odrzucenia, smutku i samotności, pustki i perwersji, nadmiaru gówna w oborze, kłopotów z wypróżnieniem się. Budrysówka oprócz czerwonej kurtki ma także misia, na którym siada okrakiem i porusza się raz w przód, raz w tył, gdy czuje w dole brzucha mrówki. Tak nazywa stan podniecenia. Razem z pozostałą dwójką rodzeństwa, Hanną (Karolina Paczkowska) i Obbem (Jakub Pewiński), składają Bogu ofiary, by odkupić grzechy. Często eksperymentują też ze swoją cielesnością i robią to w sposób, który zdecydowanie wychodzi poza granice zwykłych dziecinnych zabaw. Tak jak wtedy, gdy Obbe otwiera wstrząśniętą puszkę coli bardzo blisko miejsc intymnych Hanny, a potem zaczyna ją dotykać zawleczką. „Czy to boli?” – spyta Budrysówka. „Nie, jest przyjemnie” – odpowie jej siostra.

fot. Natalia Kabanowfot. Natalia Kabanowfot. Natalia Kabanow
fot. Natalia Kabanow



Rodzice w ogóle nie rozmawiają z dziećmi ani o seksualności, ani o emocjonalności. Ojciec (Jan Kochanowski) prawie nigdy się nie odzywa, chyba że akurat żarliwie się modli. Matka (Anna Nabiałkowska) każdego wieczora nakłada na talerz coraz mniej jedzenia. Chce się zagłodzić na śmierć, zniknąć. Jednak czasami kompulsywnie odkurza i wtedy pędzi po zaśnieżonej scenie, nie zwracając uwagi na nikogo. Nic tu nie jest na właściwym miejscu, a wszystko, co może pójść źle, na pewno pójdzie źle. Dlatego zjawiający się na farmie weterynarz (Artur Borkowski) zamiast pomocy – niesie wieści o kolejnych śmierciach.

Smutek

Wdowik uważnie przygląda się ciszy. Lubi wokół niej budować dramaturgię. Spektakl „Niepokój przychodzi o zmierzchu” pełen jest długich pauz między kolejnymi wypowiedziami, momentów zawieszenia, stopniowo wyciszanej muzyki czy przerywników w formie przemykającego od czasu do czasu milczącego królika (Eloy Moreno Gallego). I jeszcze końcówka, w której ciszę dopełnia ciemność. Narastający przez cały spektakl niepokój osiąga wówczas swój punkt kulminacyjny. To zatrzymanie trwa może ze trzydzieści sekund, a może i trzy minuty – trudno stwierdzić. Jest bardzo niewygodne, trochę nawet bolesne. Oddycham z ulgą, gdy wreszcie zapalają się światła. 

Współpraca dramaturgiczna: Magdalena Komornicka
Scenografia, reżyseria światła: Aleksandr Prowaliński
Kostiumy: Maja Skrzypek
Muzyka: Agata Zemla
Obsada: Agnieszka Dziewa, Urszula Kuśnierz, Anna Nabiałkowska, Karolina Paczkowska, Artur Borkowski, Eloy Moreno Gallego, Jan Kochanowski, Jakub Pewiński

Chyba tylko jedna scena poruszyła mnie bardziej niż ten finał: krótki monolog Budrysówki o tym, że czasem chciałaby mieć innych rodziców. Na przykład takich, jakich ma jej przyjaciółka Belle – obecnych, wspierających, troskliwych, zainteresowanych, okazujących sobie czułość i pijących z nią herbatę z lukrecją, kiedy jest jej smutno. Gdy Budrysówka wypowiada kolejne słowa, jej rodzina leży skulona na ziemi, ich ciała drżą, choć są wyraźnie pospinane. Ruch ewidentnie sprawia im ból, a naturalna ekspresja wydaje się przyblokowana. Tak jakby chcieli się wydostać z tego potwornego świata, ale wiedzą, że utknęli w nim na dobre. Ratunek nie nadchodzi.