DRŻENIE:
Drżę więc jestem?

Ewa Bieńkowska

Tytuł „Bojaźń i drżenie” stał się jednostką frazeologiczną, używaną również przez osoby nie mające pojęcia o istnieniu kopenhaskiego kaznodziei. Zarazem terminem metafizycznym, zalążkiem filozofii egzystencjalnej

Jeszcze 2 minuty czytania


Kiedy drżą moje ręce, nogi, wargi, jakikolwiek by był powód, drży też cała dusza, jak liść osiki… Drżenie miłosne, twórcze ze strachu obejmuje nas całkowicie, z horyzontu znikają inne sprawy. To pole popisu dla fizjologów: drżenie wywołuje skoki ciśnienia, skurcze serca, wzmożoną produkcję wewnętrznych substancji. Ale dla przeżywającego to zawsze wydarzenie psychiczne. Dlatego humanista może bez wyrzutów sumienia (bez drżenia) stwierdzić, że jest to fakt podpadający pod jego dziedzinę, uchwytny dla jego narzędzi.

Władysław Podkowiński „Szał uniesień”Tytuł „Bojaźń i drżenie” stał się jednostką frazeologiczną, używaną również przez osoby nie mające pojęcia o istnieniu kopenhaskiego kaznodziei. Zarazem terminem metafizycznym, zalążkiem filozofii egzystencjalnej. Odkrywając dla filozofii ciało, myśliciele zrozumieli nierozerwalną (chyba że w zaświatach) więź ciała i duszy, i opowiadali nam o tym burzliwym, często dramatycznym związku. Wydaje się, że na swój sposób rozstrzygnęli w tym kontekście pytanie „jajo czy kura?”. Kurojajo, jajokura. W kwestii drżenia nie ma dogmatycznie założonego pierwszeństwa, nie ma cielesnego automatu wprawianego w ruch przez jaźń. Drżymy w całości, tak jak w całości kochamy. Lęk to igła przebijająca równocześnie mięśnie, oddech, świadomość. Człowiek trzęsie się jak ów słynny liść, dygocący w powietrzu, nawet gdy nie ma najmniejszego podmuchu wiatru.

Pewna pisarka języka francuskiego, nasza współczesna, wymyśliła inną wersję frazy Kierkegaarda. „Stupor i drżenie” (tłumaczenie ścisłe ale niezręczne ze względu na ilość sylab, brzmiałoby: „Zdumienie i drżenie”). Ogromne zdziwienie, szok poznawczy i zarazem uczucie zagrożenia prowokują drżenie spotęgowane, drżenie bezradności wobec czegoś, czego istnienia dotąd nie podejrzewaliśmy. Wpadamy w stupor i czujemy jak cielesność nasza odpowiada drżeniem. W powieści Amélie Nothomb młoda Belgijka wyjeżdża do Japonii i pracuje w jednym ze znakomicie zorganizowanych przedsiębiorstw, które tak nam imponują. Z początku niczego w stosunkach międzyludzkich nie rozumie, powoli jednak odgaduje, na czym one polegają i ogarnia ją zdumienie. Oczywiście zdumienie podszyte zgrozą. Przeżycie to jest nie tylko psychologiczne i etyczne; ogarnia całą fizyczność. Przynosi potwierdzenie, że idzie tu o jedno z ważniejszych uczuć człowieka: uczucie matafizyczne. Odnosi się do naszego poznania i naszych wartości – a na potwierdzenie swojej wagi wprawia w dygot łydki i żołądek… A może wszystko, co w życiu istotne, dzieje się z towarzyszeniem drżenia, jak śpiew solowy z towarzyszeniem orkiestry ?

Fragment obrazu Roya LichtensteinaCo do mnie, w celach hermeneutycznych podzieliłabym drżenie na dwie odmiany: sakralną i świecką. Czytamy o tym w tekstach świętych i w nieświętych opowieściach: w literaturze, kronikach, gazecie. Czy to jest to samo – co do swego rodzaju – drżenie ? Nie wiem. Zakłada się, że to pierwsze jest głębsze i bardziej zagarniające, produkuje również rzeczy wzniosłe (religię i filozofię). Lecz to drugie ma niezastąpiony walor wychowawczy, dla dzieci i dla dorosłych. W drżeniu świeckim wyróżniłabym również drżenie bezinteresowne, estetyczne, w bajkach i filmach grozy. Lubimy drżeć w kinie, oglądając ucieczki i pościgi, lub gdy degenerat ćwiartuje niewinną ofiarę. Jaki z tego wynosimy pożytek? Niemały – drżenie ukazuje się jako obiektywna cecha rzeczywistości, drżenie zmagazynowane we wszystkich strasznych przypadkach, jakie mogą się zdarzyć w życiu i na ekranie. Jak w wypadku powieści kryminalnych i krwawych tragedii, kontemplujemy metafizyczną strukturę świata i najprymitywniejsi wielbiciele kina „z sokiem pomidorowym” są – świadomie czy nie – wynoszeni na wyżyny  intuicyjnej wiedzy.

A jak jest ze świętym dygotem? Jego rola w historii niemała. W mojej pamięci (krótkiej, zachodnio-śródziemnomorskiej) pierwsze miejsce zajmuje „panika” – czyli drżenie ogarniające pasterzy w górach przy zbliżaniu się boga Pana. Ziemia rusza się, drzewa obalają, potoki występują z łożysk, zwierzęta przypadają do gleby i beczą. To nadchodzi wielki bóg Pan. Ten, o którego śmierci dowiedzieli się chrześcijanie pierwszego pokolenia, gdy płynęli z Palestyny do Rzymu. Wielki Pan nie żyje! – rozległ się głos podobny do gromu. Umarł zapewne za sprawą Dobrej Nowiny i nowego Zbawiciela. Jęk i drżenie opanowało morze; burza była gwałtowna lecz krótka. Tak to świat demonstrował żałobę po tym, co zniknęło, i szykował się do przyjęcia nowych władców. Może znaleźliby się jeszcze ludzie, marynarze, rybacy dalekomorscy, dla których cyklon, tornado, zawierucha przechowują coś z pradawnej wiedzy o naturze, rządzonej przez kapryśnego, to rzewnego, to niszczycielskiego bożka z syryngą u warg?

William Blake „Bóg przemawiający do Hioba”Ale archetypem postawy „bojaźni i drżenia” jest oczywiście Tora. Nawet najprzyjaźniejsza obecność Boga wywołuje roztrzęsienie psycho-fizyczne (to tak jakby powiedzieć słowno-muzyczne…) Wyobraźmy sobie Adama i Ewę, z rękami zakrywającymi srom, przed gniewnym Panem i aniołem miecza ognistego. To pierwsze zadrżenie ludzkości będzie miało bogate następstwa, od tego momentu ludzkość drży. Nieco (tylko nieco) podobna jest reakcja Hioba, gdy w wyniku zakładu z Diabłem Bóg wydał go na najgorsze: męki duszy i ciała. I również wtedy, gdy raczył odpowiedzieć na jego skargi, choć w sposób zbyt majestatyczny dla udręczonego człowieka – ukazując mu gigantyczne stwory żyjące na lądzie i w oceanie, które On sam stworzył w Swej niepojętej mądrości. Niewiele różne jest roztrzęsienie Mojżesza, kiedy na Górze czeka na Boga, aż Ten nadejdzie „na wiatrku z południa” (tłum. Ks. J. Wójka) i jest straszliwszy, niż gdyby pojawił się w nawałnicy i gromach.

Straszne jest spotkać Boga Żywego. Tak się nam przedstawia sama istota sacrum w wersji monoteistycznej. Zderzenie dwóch substancji: niedoskonałej, śmiertelnej z wieczną i absolutną. Materia i antymateria? To drżenie jest matką wszystkich drżeń – drżenie zamieszkało na stałe pod naszym dachem. Jest integralną częścią naszego naturalnego wyposażenia. Być może tak jak tabu u etnologów i filozofów (od Frazera do Kołakowskiego) stanowi warunek istnienia kultury, czyli de-naturalizacji człowieka. Drżę, więc jestem człowiekiem kulturalnym…