Prezentowany egzemplarz jest raczej zubożały: grzbiet obluzowany, rogi pozaginane i jeszcze przybrudzone lico.
Ogólnie niechluj.
Swój, nieporównanie lepszy, dostałem od Doroty. Sympatyczne wydanie, najzwyczajniejsza broszura, bez złoconych napisów i ozdobników. Mogłem ją dostać chyba tylko od niej. Dorocie nigdy nie zależało na efektowności wydania, im prościej, tym lepiej. Gdyby mogła, na pewno wydarłaby jeszcze kartę tytułową. Sam „Łuk” jest jednak jak dla mnie nieco zbyt lekki, jakby bez ciała, bez wagi.
Otwieram na chybił trafił, szukając dowolnego dialogu, tak dla przypomnienia, ale w głowie mam już zupełnie inną rozmowę:
– Muszę ci coś powiedzieć.
Ten moment zapowiadał się chyba cały dzień. A więc to do niego wszystko się dziś sprowadza. Widzimy się po raz pierwszy od jej wyjazdu, po raz pierwszy od ponad trzech miesięcy, które jednak przeżyłem, nie okłamując się, bez tęsknot przesadnych. Po prostu przy niej czuję się lepiej. Brak hedonistyczny.
– Muszę ci coś powiedzieć.
Nie, nie da się tego zdmuchnąć, przez płot przerzucić albo cokolwiek.
Otwieram oczy na jej włosy.
- To nic wielkiego, ale uważam, że powinnam ci o tym powiedzieć. Tak dla spokoju, bo to naprawdę drobiazg. Tak w ogóle to będziesz się śmiał.
Dorota zbiera się w sobie, czyli zbiera, ile się w dłoniach Doroty zmieści, ile Doroty uniesie.
Piotr Jagielski
ur. 1986, studiuje filozofię na UW. „Bird żyje” to jego debiut literacki. „Intrygująca proza Piotra Jagielskiego to opowieść o człowieku uwięzionym w tekstach kulturowych. Żyjącym w świecie, w którym żadnej emocji nie da się wyrazić wprost, bo wszystkie emocje dawno zostały zamienione w gotowe opowieści. I w którym zdarzenie w taką opowieść się niewpisujące wydaje się niewarte opowiedzenia. Z tego więzienia nie ma ucieczki, jedyne, co można, to eufemistycznie nazwać je antykwariatem. I udawać, że jest w nim nawet fajnie, bo można sobie pogadać z Bobem Dylanem, Joe Lousiem czy tytułowym Charliem 'Birdem' Parkerem” – napisał o książce Piotr Bratkowski.
– Tam był taki facet, od razu ci mówię, żebyś się nie denerwował, bo to głupstwo tylko. Wiesz, to niezwykłe, serio, bo to taka pokrewna dusza była, ale nie chcę, żebyś czuł się jakoś niedobrze z tego powodu, kocham cię, wiesz przecież, tak czy inaczej po prostu niesamowite to było, tak się rozumieliśmy, myśleliśmy prawie identycznie, że prawie za siebie zdania kończyliśmy [śmiech]. Ale nie martw się proszę, bo on mieszka w innym mieście i pewnie już go nawet nie zobaczę, zresztą to bez znaczenia, bo przecież kocham ciebie i nawet na chwilę o tym nie zapomniałam. Wiesz to, prawda? Wierzysz mi? Bo serio, do niczego nie doszło, po prostu kilka razy zapaliliśmy zioło na plaży i pośpiewaliśmy, ale tam byli też inni ludzie, wszyscy tam byli, a ja cały czas o tobie myślałam, że tu jesteś, i że ja za tobą tęsknie, i że cię kocham najbardziej na świecie, wiesz, naprawdę do niczego nie doszło, nawet się nie pocałowaliśmy, wierzysz mi?
Oczywiście, ostatecznie dlaczego nie? Ale nie w tym rzecz. Chodzi o to, że nigdy nie uda mi się z Dorotą zajść tak daleko. Nigdy nie będę żadną pokrewną duszą, żaden seks tego nie zmieni.
Dorota uśmiecha się do mnie, jakby przez samo wypowiedzenie sprawa została unieważniona i w zasadzie nie było już o czym mówić. Teraz bawi się nitką w rękawie swetra i podśpiewuje pod nosem.
Otóż nie, sprawa wcale nie jest załatwiona i nie załatwi się jej tak prosto i od ręki.
Dorota się uśmiecha, tylko ciekawe do którego z nas?
Mimo wszystko zdobywam się na uśmiech zwrotny, żeby ją uspokoić, bo czuję, że w inny sposób nie wygram. Właściwie i tak stoję na pozycji przegranego, drugiego na mecie, od teraz zawsze będę czyjeś plecy oglądał. On będzie wypełniał przestrzeń między nami. Do łóżka będziemy we trójkę chodzili, tylko przy którym spać będzie ona?
Sfabrykowany na potrzeby sytuacji uśmiech wyjść musiał chyba wyjątkowo niezgrabnie, gdzieś po drodze wykrzywił się w niesprecyzowany grymas. Dorota jest wyraźnie zirytowana moim nieprzekonaniem. Nawet nie próbuje nie być zniecierpliwiona.
Moje bezmyślne zagapienie na tamtą scenę przerywa w końcu głos pana Eligiusza:
– Chce pan?
Nie wiem jeszcze, na razie widzę przed sobą tylko plastikową torbę i fragment ręki pana Eligiusza. Jego imię w swoim dostojeństwie jakby uparło się nie mieć nic wspólnego z resztą jego osoby.
Torba niestety śmierdzi i nie bardzo chce mi się decydować.
– To co, chce pan?
– Nie, dziękuję.
– Przyniosłem dla pana.
– Dziękuję, ale mimo wszystko nie.
Pan Eligiusz lekko zawiedziony nasuwa kaszkiet na oczy, a ja wracam do kartkowania Doroty:
- Gniewasz się? Czemu nic nie mówisz?
Nie rozczytuję Doroty, niewyraźnie prowadzi narrację. Okazuje się dla mnie lekturą zbyt zagmatwaną, teorią niemożliwej teorii.
– Nie gniewam się. Żałuję, że nie ja jestem twoją bratnią duszą.
– Nie bądź głupi, masz dużo więcej, kocham przecież ciebie, a nie jego, pomyślałeś o tym?
Otwieram oczy na jej włosy znowu i głos, i chwiejność, której tak bardzo nie udało jej się ukryć, mimo wszystko.
– Przyzwyczaj się do tego.
Całujemy się, ale nie mamy szans.
– To bierze pan czy nie?
Pan Eligiusz stoi na środku antykwariatu i w dłoni trzyma wielki, śmierdzący kawał surowego mięsa.
Nawet nie chcę wiedzieć, skąd to wziął.