Dzieci Edypa

Błażej Warkocki

Książka Judith Butler o Antygonie pojawia się w Polsce w idealnym momencie – gdy na nowo próbujemy określić, czym jest rodzina. Butler pokazuje, dlaczego budowanie dyskursów emancypacyjnych na myśli Žižka czy Lacana nie ma sensu

Jeszcze 2 minuty czytania


Wszyscy czytaliśmy w szkole „Antygonę” Sofoklesa. I wszyscy znamy jej spauperyzowaną heglowską interpretację. Antygona w imię bogów rodziny, odwiecznych praw boskich, występuje przeciwko prawu państwowemu. Za moich licealnych czasów odgrywaliśmy podczas lekcji coś w rodzaju „sądu nad Antygoną” – kolejni bohaterowie Sofoklesa byli przepytywani w sprawie, a niezawisły sędzia w postaci całej klasy działającej na zasadzie demokracji bezpośredniej – wydawał wyrok. O ile dobrze pamiętam, Antygona została ułaskawiona. Rodzina zwyciężyła. Poniekąd podobnie  –  choć bardzo inaczej  –  dzieje się w „Żądaniu Antygony” Judith Butler.

Butler jest w Polsce kojarzona z jedną książką – „Gender Trouble”, która doczekała się w 2008 roku tłumaczenia na polski jako „Uwikłani w płeć”. Wcześniej istniała w polskim dyskursie feministycznym (głównie za sprawą Bożeny Chołuj i Joanny Mizielińskiej). Z czasem stawała się coraz bardziej legendarna i tajemnicza – także dlatego, że hermetyczna. Księga zbójecka, a jednocześnie idiomatyczna analiza akademicka, która nieoczekiwanie dla samej siebie stałą się bestsellerem na Zachodzie, w Polsce miała wyprowadzić odmieńców wszelkiej maści z domu niewoli. I w pewnym sensie to się udało – o ile prawdą jest, że każda rewolucja musi najpierw dokonać się w wyobraźni, zanim przybierze jakiekolwiek społeczne formy.

Jednocześnie jednak koncept performatywności gender uległ banalizacji. Okazało się, że Butler chodzi o zabawę z płcią, przebieranki i kolorowanki, a nie radykalne przemyślenie całego systemu płci i seksualności. Nie ma w tym zresztą nic złego – banalizacja to proces, któremu ulega każdy teoretyczny system czy choćby koncept.

Judith Butler, „Walczące słowa. Mowa
nienawiści i polityka performatywu”. Tłum.
Adam Ostolski, Krytyka Polityczna, Warszawa,
192 strony, w księgarniach od października 2010
Na szczęście do Polski zaczynają docierać późniejsze książki Butler. Niemal równocześnie ukazały się w październiku 2010 r. „Walczące słowa” (1997) i właśnie „Żądanie Antygony” (2000). Obie bardzo na czasie – mowa nienawiści i definicja rodziny domagają się dziś w Polsce poważnego przemyślenia.

Słowa ranią – to wiemy wszyscy. Mogą też podżegać do nienawistnych czynów. Pomiędzy słowami i czynami istnieje związek. Za nienawistne akty trzeba karać. A za słowa? W którym dokładnie momencie i co może z tego wyniknąć? W „Walczących słowach” Butler rozpatruje konkretne prawnicze casusy, a jej wnioski, choć nie muszą być na polskim gruncie rozstrzygające, mogą podpowiadać ścieżki myślenia. Jeden z wniosków jest szczególnie inspirujący. Słowa, nawet te najgorsze, nie mają raz na zawsze ustalonego znaczenia. Czasami warto używać i wielokrotnie powtarzać jakieś słowo w kontekście, do którego pierwotnie nie przynależało. Na przykład słowo „rodzina”.

„Żądanie Antygony” to z trzy eseje osnute wokół dramatów Sofoklesa, które stanowią erudycyjną polemikę z Heglem i Lacanem, a pośrednio również strukturalistycznym dziedzictwem, które po dziś dzień wyznacza to, co społecznie i prawnie rozumiemy pod pojęciem rodziny. Ale z drugiej strony książka sięga po tajemniczą moc literatury, jej język i siłę, by raz jeszcze dokonać tego, co literatura potrafi najlepiej – wyrwy w wyobraźni. By efekt był mocny i wyraźny – musi dokonać się reinterpretacja.

W znanym fragmencie „Antygony” córka Edypa mówi:

Bo nigdy, gdybym matką dziatek była,
lub mąż mi zmarły leżał w poniewierce,
tej służby bym się nie jęła przekornie.
Gwoli jakiemu prawu tak przemawiam?
Po zmarłym inny mąż by mi się trafił
I dziecko inne, gdyby tego zbrakło.
Lecz skoro Hades rodziców pochłonął,
Nigdy już brat mi nie nastałby nowy;
A więc dlatego tak Ciebie uczciłam.
[tłum. Kazimierz Morawski]

Jak na osobę, która występuje w imieniu rodziny, Antygona brzmi dość ambiwalentnie. Nie dla wszystkich skłonna byłaby popełnić swój czyn. Tylko dla jednej osoby – swojego brata. Jednocześnie jednak musimy pamiętać, że rodzina Edypa, nawet jak na warunki antyczne, jest mocno nienormatywna. Ojciec Antygony jest przecież równocześnie jej bratem. Czy możemy mieć zatem stuprocentową pewność, że gdy mówi „brat”, zawsze ma na myśli tę samą osobę?

„Antygona nie działa […] w imieniu boga rodziny, gdyż przekracza wydany przez niego mandat. To przekroczenie wydobywa na światło dzienne zakaz i normę, stanowiące same podstawy rodziny, lecz zarazem ujawnia wszystkie jej słabe miejsca”. Bez zakazu nie ma zatem rodziny, ujawnienie tej prawdy zawdzięczamy dzieciom Edypa. Jeśli dla Lévi-Straussa i Lacana opowieść o Antygonie jest o opowieścią o początkach konstytuowania się społecznych norm, to Butler odnajduje słabe miejsca w systemie. Antygona to alegoria permanentnego kryzysu definicji rodziny.

Wywód Butler jest erudycyjny i hermetyczny – autorka polemizuje ze strukturalistycznym i psychoanalitycznym dziedzictwem, czy może raczej z fetyszem zakazu i ponadczasowości wypreparowanych w ten sposób norm. Warto jednak zauważyć, z kim Butler dyskutuje. Na przykład ze Slavojem Žižkiem, który sugeruje, że wypowiedziane przez Antygonę „nie” to „typowo kobiecy i destrukcyjny akt, którego negatywność prowadzi do śmierci”. A także z Lacanem, który okazuje się strażnikiem odwiecznych porządków.

Rzecz staje się wyraźniejsza, gdy odwołamy się nie do teorii, ale do praktyki, która ma z niej wynikać. Jacques-Alain Miller, prawny spadkobierca i kontynuator Lacana, twierdzi na przykład, że choć „należy uznać homoseksualne związki, to jednak nie kwalifikują się one jako małżeństwa, ponieważ dwóch mężczyzn, pozbawionych obecności kobiety, nie potrafi wnieść w związek koniecznej wierności”. Pozostawmy na boku kwestię politycznej wartości instytucji małżeństwa (sama Butler ma tu wątpliwości). Zastanówmy się raczej, dlaczego wyrafinowani spece od psychoanalizy, dla których żadna faza lustra nie ma tajemnic, posługują się najbardziej oklepanymi seksistowskimi i heteroseksistowskimi argumentami. I w związku z tym – czy budowanie dyskursów emancypacyjnych na myśli Žižka czy Lacana ma głębszy, afirmatywny sens. Może po prostu należy sobie odpuścić.

Judith Butler, „Żądanie Antygony.
Rodzina między życiem a śmiercią”.
Tłum. Mateusz Borowski i Małgorzata Sugiera,
Księgarnia Akademicka, Kraków, 108 stron,
w księgarniach od października 2010
Książka Butler o Antygonie pojawia się w Polsce w idealnym momencie. Pytanie o to, co się dzieje, gdy państwo występuje przeciwko rodzinnie, jest nadzwyczaj aktualne. Żyjemy w rzeczywistości, w której jest coraz więcej „rodzin z wyboru”, w tym także homoseksualnych. Jednocześnie wzrasta panika moralna koncentrująca się na kwestiach „adopcji dzieci przez homoseksualistów”. „Dzieci” i „homoseksualiści” to najbardziej oksymoronicznie zapalna część popularnego dyskursu homofobicznego. Ostatnio występuje jako – pozornie niewinna – „obrona dzieci przed homoseksualistami”. Kiedyś czarownice przerabiały dzieci na maści, potem Żydzi na macę. Dziś używa się tego samego konceptu, by sugerować związek między homoseksualizmem i pedofilią. Wytwarzana w ten sposób panika może rykoszetem uderzyć w wiele osób i rodzin.

Dlatego warto sięgnąć do dramatu Sofoklesa i jego pasjonującej filozoficznej reinterpretacji. Antygona nie reprezentuje bowiem rodziny w formie idealnej. Ta rodzina jest już u początku skażona i zdeformowana, kazirodczo zapętlona. Jest wewnętrznym kryzysem ideału. Ale rodzina – jak sugeruje Butler – to ci, których uznajemy za rodzinę. Nie ma sensu koncentrować uwagi na ideale i konstytuującym go zakazie.

Za przekroczenie normy bohaterka Sofoklesa zostaje skazana na śmierć za życia, będzie pogrzebana żywcem; stanie się „żywą umarłą”, zanim umrze. Czy musi umrzeć? Jak pomyśleć warunki możliwości jej życia? No cóż, żyjemy poprzez i dzięki innym. Żeby nasze relacje rodzinne mogły istnieć, muszą wpisywać się w jakiś rodzaj kulturowej zrozumiałości.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.