Ta dziwna instytucja  zwana literaturą (europejską)

Ta dziwna instytucja
zwana literaturą (europejską)

Błażej Warkocki

„Literatura Europy”. Przejście z liczby mnogiej na pojedynczą jest gestem stricte ideologicznym, wypadkową tego, kim – jako wspólnota – jesteśmy albo chcielibyśmy być. To produkt sytuacji politycznej

Jeszcze 2 minuty czytania

Książka jest naprawdę imponująca. Pięknie wydana, ponadtysiącstronicowa. Ośmioosobowa rada naukowa, ponad setka współpracowników (aż trudno policzyć, spis nazwisk ciągnie się przez prawie całą stronę), dziewięciu tłumaczy. A wszystko po to, by stworzyć podręcznik do literatury europejskiej. Od Platona do – nie przymierzając – Marcina Świetlickiego.

Nie jest to sprawa łatwa z wielu powodów. Pierwszym i najważniejszym jest ogrom wielojęzykowego materiału, który jakoś trzeba uporządkować i skategoryzować, tak by podręcznik nie okazał się gorszy od Wikipedii. I tak też się stało, książce nadano solidną strukturę. Każda epoka został podzielona na trzy części: pierwsza przedstawia ogólną panoramę, następna dotyczy poetyki historycznej, w której scharakteryzowano jeden, najbardziej charakterystyczny gatunek literacki, a na końcu pojawiają się portrety wybranych z epoki mistrzów. Taka struktura wyraźnie nadaje spoistość książce. Mamy przyjemne wrażenie posiadania pigułki, w której mieści się w zagęszczonej formie wszystko.

Tu jednak czai się pewna pułapka. Zbyt szybko można się poddać iluzji koherentnej całości. Czy bowiem rzeczywiście mamy do czynienia z „literaturą europejską” czy „literaturą Europy”, a nie ich odpowiednikami w liczbie mnogiej („literaturami europejskimi”)? Zapewne można by odnaleźć wiele argumentów raczej na rzecz swoistości, różnicy i odrębności niż „jedności w wielości”. W polskich bibliotekach stoi zresztą wielotomowa monumentalna praca „Dzieje literatur europejskich” (red. Władysław Floryan), kompetentnie i drobiazgowo opisująca literatury poszczególnych krajów. Nie oszukujmy się zatem, przejście z liczby mnogiej na pojedynczą jest gestem stricte ideologicznym (nie używam tego słowa w negatywnym sensie), wypadkową tego, kim – jako wspólnota – jesteśmy bądź aspirujemy do tego, by być. To produkt sytuacji politycznej.

„Literatura Europy. Historia literatury
europejskiej”
. słowo/obraz terytoria, 1072
strony, w księgarniach od maja 2009
Nie ma w tym oczywiście nic złego. A jednak taka konceptualizacja ma swoje wady. Literatury spoza europejskich centrów zaczynają mieć status satelicki i wyraźnie reaktywny. Tej tendencji podręcznik próbuje przeciwdziałać, ale bez większego sukcesu. Wyraźnie natomiast widać w „Literaturze Europy” pewien frankofoński przechył (być może spowodowany głównie tym, że książkę pisali i koordynowali autorzy z francuskiego obszaru językowego), do tego stopnia, że Francja zaczyna tu spełniać rolę swoistego hegemona. To nachylenie widać najlepiej, gdy przyjrzeć się detalom. Egzemplifikacja różnorakich wpływów dawnych mistrzów jakoś najlepiej wypada w literaturze francuskiej.

W tym miejscu warto dodać słów kilka o polskim przekładzie tej – było nie było – francuskiej książki. Jak na pozycję podręcznikową za dużo tu dziwnych wpadek. Jeden z podrozdziałów zatytułowany jest dużą wytłuszczoną czcionką „Nowe kierunki przemian i specyficzność (!) narodowa” (s. 174). Baudelaire jako autor „Kwiatów zła” jest prawodawcą „nowoczesności” (a nie modernizmu), co w polskim kontekście brzmi jednak dziwnie, gdyż nowoczesność jest bardziej terminem filozoficznym i ma początek zdecydowanie wcześniej. Na stronie 698 natomiast zostaje przytoczony francuski tytuł „Wenus w futrze” Sacher-Masocha, sugerujący, że utwór powstał w tym właśnie języku.

Nie czepiajmy się jednak szczegółów. Dla rodzimego odbiorcy zdecydowanie najciekawsze będzie szukanie polskich wątków w literaturze europejskiej. I tu czekają nas ekscytujące wrażenia. Kto z polskich twórców jako pierwszy awansuje do grupy „mistrzów”, którym, jak wspomniałem, poświęcone są osobne portrety? Jan Kochanowski? Otóż nie, Jan Potocki. Jest to oczywiście o tyle ciekawe, że z perspektywy polskiego kanonu Potocki zawsze plasował się gdzieś na jego marginesach. I tu nagle bardzo awansował, rzecz jasna słusznie, choć miejmy nadzieję, że nie tylko dlatego, iż „Rękopis znaleziony w Saragossie” został napisany po francusku. Wśród mistrzów odnajdziemy też Adama Mickiewicza, jako przedstawiciela „romantyzmu narodowego”, a długo, długo później – Gombrowicza. Najbardziej charakterystycznym przedstawicielem polskiej prozy współczesnej okazał się natomiast Tadeusz Konwicki. Gdy już poczuliśmy się europejsko, nagle dopada nas typowy „kompleks polski” ze strony poezji, fantazyjny węzeł wyższości i niższości w jednym: „Jak pisać w języku, którego dwoje poetów – Czesław Miłosz i Wisława Szymborska – zostało laureatami literackiej Nagrody Nobla w drugiej połowie XX wieku, w języku, w którym powstał „Tryptyk rzymski” Jana Pawła II, w kraju, do którego powracają z emigracji prześladowani niegdyś poeci?” (s. 942). Istotnie, w tak niezwykłym języku i kraju można tylko milczeć.

Podręcznik do literatury europejskiej nie jest zapewne miejscem, w którym można by się  spodziewać jakichś spektakularnych rewindykacji. Trudno jednak nie zauważyć, że kwestia płci i seksualności została tu potraktowana wyjątkowo konserwatywnie, co widoczne jest zwłaszcza w oceniającym języku. Na przykład wspomniany powyżej Leopold von Sacher-Masoch „opisywał rozkosz zrodzoną z popełniania ohydnych grzechów”, a ponadto utrzymywał, „że jedynie praktyki masochistyczne mogą dostarczyć seksualnego zaspokojenia” (s. 698). Trudno dociec, czy zawinił tu tłumacz czy braki w interpretacyjnym warsztacie. Skłaniałbym się jednak ku temu drugiemu, zważywszy na to, jak topornie została rozwiązana poplątana i sprzeczna wizja findesieclowego erosa (s. 698).

Z podobnym brakiem subtelności (językowej, ideowej, interpretacyjnej) zostaje potraktowane inne wcielenie kwestii płci i seksualności, czyli literatura kobieca i feministyczna. Podręcznik oferuje ścisłe rozróżnienie  tych fenomenów. Mianowicie: „literatura radykalnie feministyczna, walcząca […] sytuuje się w opozycji do reszty literatury (męskiej) i wyrasta z koncepcji specyficznej odmienności literatury kobiecej” (s. 929); natomiast „literatura kobieca  […] porusza tematy typowo kobiece, jak ciało czy ciąża, nie stając się przy tym literaturą wojującą” (s. 935). Brzmi to wszystko niezbyt mądrze i zasadniczo ten rozdział można sobie podarować.

Do kogo adresowana jest jednak ta książka? To wyraźnie podręcznik, z pytaniami po każdym rozdziale. Kto jednak konkretnie ma się z niego uczyć? Mam poczucie, że adresat jest nieco mgławicowy. Chodzi tu bowiem głównie o stworzenie pewnej instytucji, która budować będzie wspólnotę. I to zapewne się uda. A nieświadomych czytelników, którym przez przypadek wpadnie do rąk ta książka, solennie ostrzegam. Można się nabawić melancholii. Będziemy czytać głównie o książkach, które chcielibyśmy przeczytać. Co gorsza, ze świadomością, że większości nigdy nie przeczytamy. Bo jak to się kiedyś mawiało – życia nie starczy.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.