Kawafis i zboczone pogańskie bożki

Błażej Warkocki

Nie zachowały się żadne personalia kochanków Kawafisa. I nie zauważyłem, żeby jego biografów to jakoś szczególnie martwiło. Kawafis cichutko sobie cierpiał, w wyniku czego pozostawił piękne wiersze. I tak jest dobrze

Jeszcze 3 minuty czytania

1.

W biograficznym filmie o Kawafisie z 1996 roku (reżyseria: Iannis Smaradis, muzyka: Vangelis, spory grecki sukces) główny bohater przez cały film nie wypowiada ani jednego słowa. Ten koncept wzbudził opór greckiej widowni (trudno przypuszczać, by poeta miał problemy z artykułowaniem myśli), ale posiadał spory artystyczny i interpretacyjny potencjał. Bo film oczywiście nie był niemy.

Koncept wygląda tak: Kawafis umiera, leży w łóżku szpitalnym i – nagabywany przez młodego biografa – wspomina swoje życie: punktowo, ekstatycznie, w skrócie. Na plan pierwszy wysuwają się sensualne obrazy męskiego piękna – z aleksandryjskiego półświatka, czasami ubranego w brytyjski garnitur, a czasami w postaci greckiej rzeźby. W tle poruszająca muzyka Vangelisa i czytane z offu wiersze Kawafisa. Tylko wiersze, żadnych dodatkowych słów. Potwierdzałoby to tezę T.S. Eliota, że Kawafis przez całe życie pisał jeden utwór – zasadniczo, choć w nieoczywisty sposób – autobiograficzny. Genezę tak rozumianego utworu może wyrażać wiersz „Źródło”:

Zakosztowali właśnie zakazanej rozkoszy
Teraz wstają i szybko ubierają się w ciszy.
Wychodzą z domu osobno i tak, by nikt ich nie widział,
a potem, idąc ulicą, czują się jakoś nieswojo,
jakby coś ich zdradzało: że leżeli przed chwilą
na jednym łóżku i po co.

Ale artysta zyskał: jutro albo pojutrze,
albo nawet i po latach, powoła do życia wiersz,
którego siła wyrazu tu właśnie ma swe źródło.
(tłum. A. Libera)

Dziś taka koncepcja brzmi dość prozaicznie, a nawet łopatologicznie, ale na początku XX wieku mogła być dużo bardziej nonkonformistyczna. Bo znakomicie wyraża modernistyczny projekt artystyczny. Niewypowiadalna, tajna, bolesna, ale wzniosła homoseksualna tajemnica staje się źródłem artystycznej potencji.

2.

Jak podkreślają biografowie, życie Konstandinosa Kawafisa nie obfitowało w jakieś szczególnie spektakularne wydarzenia, bo sława najważniejszego poety języka nowogreckiego przyszła zasadniczo po śmierci.

Konstandinos Kawafis, „Jeśli do Itaki
wybierasz się w podróż...”
. Przeł. Antoni
Libera, Znak, 152 strony, w księgarniach
od marca 2011
Urodził się w drugiej połowie XIX wieku w rodzinie zamożnych greckich kupców, którzy mieszkali w Aleksandrii. Sporą część dzieciństwa i wczesnej młodości spędził w Anglii, gdzie ojciec robił interesy (podobno do końca życia Kawafis mówił po grecku z lekkim angielskim akcentem). Ale ojciec zmarł, a wraz z tym pogłębiły się problemy finansowe. Ścigana widmem biedy, a przyzwyczajona do mieszczańskiego trybu życia, rodzina młodego Kawafisa wraca do Aleksandrii, miejsca jego narodzin. Liverpool opuszczają we wrześniu 1877 roku, z pieniędzmi w postaci około 300 funtów (to naprawdę nie mogło być dużo).

W tym momencie głównym punktem ośrodkowym rodziny staje się matka Karikleia (jej imię bywa różnie transkrybowane na polski). Wokół niej krąży siedmiu synów – miała dziewięciu, ale dwóch zmarło we wczesnym dzieciństwie. Konstandinos był najmłodszy, oczko w głowie. Tu biografom narracja zazwyczaj układa się w rozpoznawalny kształt. Karikleia bardzo czekała na córkę, ale się nie doczekała. A zatem najmłodsze dziecko, uroczy aniołek z loczkami, stało się trochę jej ekwiwalentem. We freudowskim kluczu (nadopiekuńcza matka, nieobecny ojciec) – to nie mogło się skończyć dobrze. I jak wiemy – nie skończyło.

W Aleksandrii nie było dużo lepiej niż w Anglii, głównie ze względu na dwie kwestie: po pierwsze Karikleia była wdową, po drugie nieustannie musiała ukrywać symptomy biedy, by zachować resztki pozycji w swojej klasie. Konstandinos do końca życia będzie pielęgnował ten rodzinny mit: bogata, wystawna przeszłość i powolne osuwanie się w coś dużo gorszego. Przeszłość ledwo zapamiętana, a przez to mityzowana, zawsze będzie lepsza. Ta regresywna utopia jest też świetnie widoczna w jego wierszach.

W 1882 roku Aleksandria staje w ogniu, Brytyjczycy atakują ogarniętą zamieszkami kolonię. Rodzina Kawafisów ucieka do Konstantynopola. Konstandinos pisze listy do przyjaciół (a nie jest szczególnie znakomitym epistolografem, może dlatego, że sam też musi ukrywać dwie rzeczy: biedę i homoseksualizm). To właśnie tutaj, w Konstantynopolu, rozpoczyna się tajna seksualna edukacja młodego Kawafisa: zakazane rewiry, burdele, arabscy i greccy młodzi robotnicy, łaźnie.

Po trzech latach rodzina wraca do Aleksandrii, gdzie Kawafis pozostanie do końca życia. Odbędzie jeszcze krótką podróż do Anglii i Francji. Trzy razy zawita w Grecji (ostatni raz w 1932, na rok przed śmiercią). Umiera w 1933 roku na raka krtani. Tak, palił.

W międzyczasie pisał wiersze. 154 z nich sam uznał za własny kanon. Ale ukazał się on dopiero po jego śmierci. Za życia nie opublikował wiele: trochę wierszy w periodykach i wydawane własnym sumptem niewielkie tomiki. Być może dawno o nich byśmy zapomnieli, gdyby nie przyjaciele i wielbiciele z centrum Europy. Chodzi głównie o E. M. Forstera, który promował jego twórczość w świecie anglojęzycznym. Kawafisowi poświęcił wpływowy esej również W. H. Auden, a także Marguerite Yourcenar. Jak nietrudno zauważyć – biali bracia i siostry w homoseksualizmie i literaturze.

Na polski w całości Kawafisa przetłumaczył Zygmunt Kubiak, poświęcił mu też biograficzną książkę i zapewne kawał swojego życia. Ostatnio na polskim rynku wydawniczym ukazał się wybór wierszy Kawafisa w nowym tłumaczeniu Antoniego Libery.

3.

Dziewiąty września 1902 roku był ważnym dniem dla Konstandinosa Kawafisa. W swoich dziennikowych notatkach (a nie zostawił ich wiele) napisał, że wieczorem przyszła mu do głowy myśl, by pisać o swojej miłości. Nie zrobi tego jednak, bo ludzkie uprzedzenia moja ogromną moc, a zapiski mogą wpaść w niepowołane ręce. Jednak jako symbol tej chwili zapisze jedną literę – T.

Moderniści lubili kodować i sublimować – jak widać, nie bez powodu. I z tej samej przyczyny homoseksualność i homoseksualna tajemnica są dużo mocniej wpisane w miąższ tekstu niż u wszelkich po-modernistycznych twórców. U tych pierwszych homoseksualizm znaczył dużo więcej i inaczej.

Ale co znaczyła u Kawafisa litera T? Timos Malanos, autor wspomnień o poecie i jego przyjaciel, a także początkujący poeta (Kawafis miał go nawet w nieudolny sposób podrywać, drżąca ręka przesuwała się ponoć po Malanosowym kolanie, ale – jak zapewnia sam zainteresowany – bezskutecznie), łączy T z inicjalną literą wiersza „Teixh” („Mury”):

Nie myśląc, co mi czynią, bez litości
zbudowali dookoła mnie mury wysokie, wielkie

I teraz siedzę tu, rozpaczam w ciemności –
o niczym innym nie myśli duch przytłoczony przez mękę

Kiedy wznosili mury, czemuż byłem uległy?
Przecież miałem tam w świecie do zrobienia tak wiele!

Lecz żadne głosy murarzy do uszu mych nie dobiegły.
Nie uchwyciłem tej chwili, w której od świata mnie odcięli.

Wiersz powstał w 1896 roku, a przetłumaczył go Zygmunt Kubiak (w wyborze Libery został pominięty). Skądinąd wiersze w wersji Kubiaka wydają się dużo lepiej zrytmizowane (także ze względu na okazjonalne rymy, których oczywiście nie ma w oryginale); niektóre tłumaczenia Libery brzmią za bardzo jak rozpisana na wersy proza.

Ale powróćmy do „Murów”. Dziś ten wiersz wygląda jak – konkretna i alegoryczna jednocześnie – metafora ukrycia, szafy, closetu. Jak twierdzi Eve Kosofsky Sedgwick, jest to podstawowa struktura opresjonująca osoby homoseksualne. Wiersz Kawafisa pokazuje, że to pakt zwarty przez dwie strony. Z jednej strony jednostka, z drugiej społeczeństwo. Pakt oparty na milczeniu, niewypowiadalności („miłość, która nie śmie wypowiedzieć swego imienia” z wiersza lorda Douglasa nawiązuje rzecz jasna do wielokrotnie parafrazowanego, a źródłowo Pawłowego twierdzenia, że „sodomia to zbrodnia, której nazwa nie może być wypowiadana wśród chrześcijan”; wszystko to razem zbiega się w literze T). Warto pamiętać, że to pakt. Bo potem sam Kawafis i jego wiersze stały się typowym mieszczańskim homoseksualnym sziboletem (jak sonety Szekspira czy opus magnum Prousta, a w Polsce zapewne przede wszystkim twórczość Iwaszkiewicza czy mało znane wiersze Karola Szymanowskiego), dzięki któremu można było wyrażać (w wysoko-artystycznym rejestrze), nie artykułując. Z drugiej strony „szafa” obsługiwała również potrzeby reprezentacji tych, którzy jej nie zamieszkiwali. Nie zachowały się na przykład żadne personalia kochanków Kawafisa. I nie zauważyłem, żeby jego biografów to jakoś szczególnie martwiło. Czasami można wręcz odnieść wrażenie, że nieświadomie cieszyło. Kawafis cichutko sobie cierpiał, w wyniku czego pozostawił piękne wiersze. I tak jest dobrze.

4.

Konstandinos P. Kawafis, Aleksandria, Egipt, ok. 1900Homoseksualny życiorys Kawafisa rozpoczyna się w Konstantynopolu. Zapewne dlatego, że to było nowe miejsce, a ludzie zasadniczo nieznani. Tu poczuł ducha wolności. Aleksandria była przecież miejscem, w którym miał mieszkać całe życie, do tego razem z matką i licznymi braćmi.

W Konstantynopolu też mieszkał z matką, ale wielu jego braci dom już opuściło. Jak twierdzi biograf Robert Liddell, Kawafis wymykał się po kryjomu, gdy matka zasypiała, a wracał, gdy jeszcze się nie obudziła. Potem szedł do pracy w brytyjskim urzędzie. Musiał być zatem nieustannie niewyspany. Riddell domyśla się, że z pomocą przychodziła zbawcza instytucja sjesty, dzięki której mógł odsypiać nocne eskapady. Zapewne dyskretnie przekupywał służących, a ci zapewne dyskretnie go szantażowali. Nie ma wątpliwości, że pierwszą nocną eskapadę Konstandinos odbył w towarzystwie kuzyna, który zaprowadził go do burdelu. Dzięki niemu poznał „podziemny” Konstantynopol, który skądinąd nie znajdował się aż tak daleko od porządnych mieszczańskich willi. A w nocnym Konstantynopolu było wielu młodych robotników różnych nacji (sporo Greków), przepracowanych i źle opłacanych. Często się prostytuowali.

Ale czy Kawafis był kiedyś poważnie zakochany? Jak wspomniałem, niewiele na ten temat wiadomo. Warto może przytoczyć jedną krótką anegdotę, którą podaje Riddell (pisząc książkę, rozmawiał z ludźmi, którzy znali Kawafisa). Otóż poeta pewnego razu przez dłuższy czas pracował w kuchni dużego lokalu i zmywał naczynia. Jak domyślają się znajomi – w zastępstwie za kogoś dla niego ważnego, kto chorował i nie mógł wykonywać swojej pracy, ale nie mógł sobie też pozwolić na to, by ją stracić. A ubezpieczeń zdrowotnych nie było.

Początkowo niewiele z tego wszystkiego docierało do wierszy. Ale z czasem – tak. Głównie do tych, które nie były przeznaczone do druku. Ale z czasem i to uległo zmianie. Wszystkie wiersze erotyczne Kawafisa są homoseksualne. Kobiet w jego twórczości nie ma prawie w ogóle. Z wyjątkiem matki, czy raczej matek – a właściwie figury matki. Kto wie, czy to nie ten stricte modernistyczny, silnie homospołeczny motyw (obecny w całej jego twórczości) pozwolił mu tak mocno wpisać się w pewną charakterystyczną – paradoksalnie centralną, choć marginalizowaną – homoseksualną tradycję wysokiej homofobicznej kultury Zachodu.

5.

W filmie Smaradisa wyeksponowany został zmysł wzroku, a niemal całkowicie wyeliminowany dotyk. Ubrany w brytyjski garnitur Kawafis obserwuje męskie piękno, ale nie dotyka. W finalnej, ekstatycznej scenie, obserwuje półnagich młodych mężczyzn beztrosko igrających w saunie. Nagle jeden z nich podchodzi i zdejmuje mu okulary, które spadają na ziemię. Kawafis uśmiecha się z nieodłączną modestią. Supremacja wzroku zostaje przełamana. A my niedługo potem obserwujemy jeden jedyny dotyk. Pocałunek.

Zaraz potem Kawafis umiera.

Korzystałem głównie z: Robert Riddell, „Cavafy: A Critical Biography” (London: Duckworth, 1974).
Tytuł stanowi parafrazę tytułu wykładu Eve Kosofsky Sedgwick „Proust, Cavafy and the Queer Little Gods”.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.