Gustaw Herling-Grudziński wybitnym pisarzem jest. Jest też postacią, wokół której zapętlają się najważniejsze wątki polskiej kultury XX wieku: ideowe, artystyczne i polityczne. Od przedwojennej publicystyki, przez łagry, armię Andersa, „Kulturę” Giedroycia po polityczne boje i towarzyskie rozstania lat dziewięćdziesiątych. Dziś Herling-Grudziński staje się pisarzem kanonicznym w sposób namacalny. Otrzymaliśmy oto pierwszy tom krytycznego wydania „Dzieł zebranych” pod redakcją Włodzimierza Boleckiego. Kolejne woluminy zbierające cały dorobek pisarza będą wychodzić do roku 2019. W ten sposób otrzymamy absolutnie wszystko.
Gustaw Herling-Grudziński, „Dzieła zebrane,
tom 1. Recenzje, szkice, rozprawy literackie
1935-1946”. Wydawnictwo Literackie, Kraków,
w księgarniach od grudnia 2009Tom pierwszy zawiera szkice literackie z lat 1935–1946. W 1935 roku autor miał 16 lat. Zawsze istnieje problem z publikowaniem dawno zapomnianych juweniliów, bo odsłaniają twórcę w procesie. W pierwszym tekście („Świętokrzyżczyzna”), publikowanym w międzyszkolnym piśmie „Kuźnia Młodych”, Herling przedstawia się nam jako oddany Żeromskiemu sentymentalista i jest niemal tak wzruszający jak Nałkowska w swych pensjonarskich dziennikach. Ale już wówczas, i w tekstach z lat niewiele późniejszych, odnajdujemy charakterystyczny pryncypialny ton i jasne oddzielanie wartości. Czytamy na przykład, że Gombrowicz w „Ferdydurke” „nie utrafił w ton humanistycznego stosunku do spraw ludzkich – a tylko wyładował swój niesłychanie skompleksowany skład psychiczny, pełen ukrytych obsesji i fobii” (s. 68). „Wydaje mi się – pisze autor w tym samym szkicu – że kultura opiera się na istnieniu […] kanonicznych wartości”. Zapewne można uznać to zdanie za swego rodzaju credo Herlinga (dziś chciałoby się zapytać – „ale kto je definiuje”?).
Jako krytyk literacki jest młody Herling bardzo ergocentryczny, nastawiony na samo dzieło, wnikliwy, empatyczny i zdecydowanie przeciwny wszelkiemu socjologizowaniu, którego synonimem był w owym czasie Boy-Żeleński. A jednak ogromnie interesują go tematy z natury rzeczy przechylone socjologicznie – zwłaszcza „literatura ludowa”, której w młodości poświęca dwa duże szkice. Debatuje też nad katolicyzmem w dziele literackim – głównie w związku z „Ładem serca” Andrzejewskiego, który nie uosabia ideałów, o jakich pisał Maritain. Kilkakrotnie powraca też, w bardzo zajmujący sposób, „do sprawy Brzozowskiego”, uznając – co ciekawe – że za znakomitymi tekstami krył się bardzo słaby człowiek i tu jest pies pogrzebany.
Młody Herling zajmuje też stanowisko w mgławicowym sporze dotyczącym kobiet i literatury. Nie jest tu szczególnie oryginalny, za to w niezamierzony sposób rewelatorski. Mniej może wtedy gdy pisze o „bluszczowatości”, „z jaką kobiety – żony lub sekretarki wielkich mężczyzn – snują się w cieniu swych sławnych mężów i szefów” (czyli piszą o nich książki, doczepiając się do cudzej sławy, s. 277). Bardziej wtedy gdy z ancient régime'owym esencjalizmem zauważa: „chodzi tu tylko o ów specyficznie kobiecy pociąg do szczegółów, o magię drobiazgów i troszkę zmysłowe upodobanie do wyrafinowanego, a jakże jałowego rozszczepienia na najdrobniejsze włókna zdarzeń nic nie znaczących. Jest to zapewne główny powód, dla którego nie można bez uczucia rozdrażnienia czytać Nałkowskiej, a który jednocześnie, prawem kontrastu, niezapomnianą czyni lekturę «Nocy i dni»” (s. 276–277). Oczywiście Herling asymiluje tu obiegowe motywy swej epoki, niemniej dziś, po wszystkich wysiłkach reinterpretacji modernizmu, brzmi interesująco. Jałowe rozczepianie szczegółów codzienności, 50 stron o kupowaniu lakieru do paznokci, po którym „bam”, ona popełnia samobójstwo (jak w „Godzinach” Michaela Cunninghama, wiernego odnowiciela modernizmu Virginii Woolf) – wydaje się, jakby Herling był dwa kroki od odkrycia tajemnicy.
Pierwszy tom „Dzieł” Herlinga-Grudzińskiego to lektura odświętna i raczej „doskokowa”. Można tę książkę czytać z różnych stron. Mnie jednak bardziej niż jakikolwiek inny wątek zainteresowało to, czego w niej nie ma. A przy okazji – mechanizm literackiej identyfikacji. Dlaczego piszemy akurat o tym, a nie innym? Herling-Grudziński pochodził ze spolonizowanej, ale wyznającej judaizm rodziny żydowskiej. W swoich juweniliach z drugiej połowy lat trzydziestych pisze o wielu kwestiach, w tym o literaturze katolickiej, ale o Żydach właściwie w ogóle. Nie chciałbym, żeby to zabrzmiało jak zarzut. Raczej jako przyczynek do myślenia o polskiej kulturze i meandrach identyfikacji. Tu nigdy nic nie jest proste.
PS Czytelników płci obojga wrażliwych na kwestie genderowe odsyłam zwłaszcza do zdjęcia z samego dołu strony 379 (Khanaquin, marzec 1943). Niby wszystko jasne, a trochę zaskakuje.