Campowy kwiatuszek

Błażej Warkocki

Estetyzm na miarę Prousta czy katolicki camp o zabarwieniu homoerotycznym? Jedno jest pewne – nie należy infantylizować Firbanka-kwiatuszka

Jeszcze 2 minuty czytania

Ronald Firbank – jeden z ciekawszych twórców angielskiego modernizmu – wraca. Wraca nieustannie, bo przecież jego wydawana głównie własnym sumptem twórczość nie zainteresowała krytyków na początku XX wieku. Dopiero z czasem powróciła na fali reinterpretacji modernizmu, jako główny dowód w sprawie queer modernism. Firbank powraca również do Polski. Rzecz jasna nie dosłownie, bo przecież nigdy go tu nie było (nie licząc tłumaczenia powieści „Zdeptany kwiatuszek” sprzed dekady), lecz metaforycznie – przybywa tu wtedy, gdy może zostać odczytany, zrozumiany i jakoś ustawiony na mapie współczesnych wizji rzeczywistości. Czyli od razu w pakiecie ze swoim słowem kluczem (a może wytrychem?). Brzmi ono: camp.

I tak dzięki znakomitym tłumaczom – Grzegorzowi Jankowiczowi i Andrzejowi Sosnowskiemu – otrzymaliśmy juwenilia Ronalda Firbanka: „Studium temperamentu”. Gdyby jednym słowem określić zawartość tej cienkiej książeczki, należałoby powiedzieć – jest urocza. W podwójnym sensie – niewinna i cudowna, a także: rzucająca urok, z którego trudno się wyzwolić.

Jak Antony Hegarty

Gdy bowiem myślę o Firbanku, na przykład poprzez zamieszczone w „Studium temperamentu” wybrane anegdotki o autorze, mniej widzę dandysa, a bardziej kogoś takiego, jak Antony Hegarty (z zespołu Antony and the Johnsons), tkliwie wyśpiewującego swój sentymentalny transgenderowy masochizm. Nie dlatego, że są do siebie podobni, ale dlatego, że są podobnie traktowani. Jako egzotyczny, kruchy kwiat, który łatwo można uszkodzić. Trzeba więc nieustannie na niego dmuchać, podlewać go i dopieszczać. Mam jednak w pamięci konstatację Hegarty'ego: nie traktujcie mnie jak dziecko. Istotnie, odwrotną stroną zachwytu nad dziwem jest infantylizacja, i nie byłoby dobrze, gdyby taki odbiór przydarzył się Firbankowi.

Ronald Firbank
(z archiwum wydawnictwa Biuro Literackie)
Grzegorz Jankowicz, autor posłowia do książki, ma rację. Ta książeczka to rekwizytornia campu. Skrajnego przestylizowania, estetycznego przegięcia, salonowych rozgrywek, w których wcale nie chodzi o żadne meritum. I świadomego kiczu. Ot, choćby takiego: „Duże błękitne kamienie rozbłysły na rąbku jej sukni (…). Na jej ramionach drżą nieoszlifowane diamenty, brzemię klejnotów na szyi zmienia jej oddech w ciąg westchnień – Jej palce są jakby zmęczone ciężarem pierścienia; para olbrzymich szafirów zwiesza się z płatków jej uszu”. Tak, owszem, to jest camp w Sontagowskim znaczeniu. Ponadto Firbank, jakby zgodnie z zaleceniami Christophera Isherwooda, który pisał o campie przed Sontag, nie śmieje się z tego wszystkiego, on śmieje się tym.

Firbank polityczny

Czyli czym? Fascynującymi salonowymi grami, uwodzeniem za pomocą gestu, gdzie w ciągu jednego popołudnia dokonuje się szybkie przetasowanie kochanków („Zakochane wdowy”). Wzniosłą i tkliwą miłością, łzami wylanymi przed krucyfiksem w związku z kochankiem, który wyjechał na zawsze, bo kochał („Prawdziwa miłość”). Włosami przefarbowanymi na rudo – „oczywiście stopniowo, nie chciałabym, żeby ktoś zauważył” – jako jedyną możliwą reakcją na sytuację bez wyjścia i nadciągający skandal („Studium temperamentu”).

Koncepcja Sontag opierała się głównie na estetycznej stronie fenomenu. I to właśnie stało się potem zarzewiem ostrej krytyki. Nie, powiadano, camp nie jest po prostu w wyrafinowany sposób estetyczny. Camp jest homoseksualny i polityczny, to wywrotowa reakcja na opresyjną rzeczywistość. Z czasem i to uległo zmianie – kultura popularna przejęła camp, a jego immanentnie gejowski charakter stanął pod dużym znakiem zapytania.

Być może dziś w Polsce – by uniknąć nieświadomej infantylizacji Firbanka-kwiatuszka – należałoby pomyśleć o takiej radykalniejszej, politycznej lekturze. Sugeruje ją Jankowicz w posłowiu w związku z opowiadaniem „Odette d'Antrevernes”, które czyta jako zawoalowany hołd złożony Wilde'owi. To opowieść o niewinnej dziewczynce, która, oczekując na wizję Marii Panny, napotyka prostytutkę i odwodzi ją od pomysłu popełnienia samobójstwa. Widać tu świetnie zainteresowania Firbanka kwestią miłości wzniosłej i upadłej, a także sentymentalne współczucie w stosunku do tych, którzy są wiktymizowani przez okoliczności, znajdujące się poza zasięgiem ich kontroli. Widać tu również zainteresowanie estetycznym wymiarem katolicyzmu.

Camp katolicki

Ronald Firbank, „Studium temperamentu”.
Wybór, opracowanie i posłowie Grzegorz Jankowicz,
przeł. Grzegorz Jankowicz i Andrzej Sosnowski,
Biuro Literackie, Wrocław, 90 stron,
w księgarniach od marca 2009
Firbank nawrócił się bowiem na katolicyzm w 1907 roku. Jak twierdzą niektórzy – głównie ze względów estetycznych. Rytuały, kostiumy, afekty, symbole stały się dla niego znakomitym materiałem dla campowych działań. Sposobem na wyrażenie afektowanej homoseksualności. W jego dojrzałych utworach odnajdziemy galerię dziwnych (queer) postaci: „homoseksualnych chórzystów, zakonnic-lesbijek, księży przebranych za kobiety, sprośnych biskupów, biczowników i samokanonizujących się świętych” (jak pisze Corinne E. Blackmer). Tak, owszem, tu może tkwić wywrotowy potencjał, zapoczątkowany w niewinnych juweniliach… Zwłaszcza gdy czytać je w kraju nad Wisłą.

Ale Firbank to nie tylko potencjalny wywrotowiec, lecz również wybitny pisarz. Autor posłowia w pierwszym akapicie cytuje fragment eseju Alana Rossa o trzech najwybitniejszych powieściach XX wieku. Ich autorami są: Henry James, Marcel Proust i Ronald Firbank. „Najprawdopodobniej wszystkie trzy zostały napisane przez homoseksualistów” – czytamy. Całkiem możliwe. Ale też niepokojące. Czyżby jakieś genetyczne skłonności, a może po prostu przypadek? Żadna z tych odpowiedzi nie powinna nas zadowalać. To raczej asumpt do przemyślenia reguł, wyparć i przesunięć dwudziestowiecznej wysokiej kultury euroamerykańskiej. Krytyczna lektura Firbanka powinna w tym wydatnie pomóc.

Czytajmy zatem Firbanka.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.