G. Vattimo, P. Paterlini, „Nie być bogiem”

Jarosław Makowski

Gianni Vattimo to chrześcijanin bez Kościoła, komunista bez partii, filozof bez prawdy

Jeszcze 1 minuta czytania

Autobiografia to próba opisu swojego życia, poskromienia go słowami. Słowami, które – jak mniemamy – nigdy nie umierają. Jednak ta definicja nie sprawdza się w przypadku Gianniego Vattimo – włoskiego filozofa, który przyznaje, że możliwość opisania własnego życia zdecydowanie go przerasta. Stąd pomysł, by swoje życie opowiedzieć.

Komu? Innemu. Ten inny w tym przypadku to słuchacz. Przyjaciel. Piergiorgio Paterlini, który skrupulatnie opowieść włoskiego filozofa zanotował. Tak powstała urokliwa i błyskotliwa jednocześnie autobiografia pisana „na cztery ręce”.

Gianni Vattimo, Piergiorgio Paterlini,
„Nie być bogiem. Autobiografia na cztery ręce”
.
Przeł. Katarzyna Kasia, Wydawnictwo Krytyki
Politycznej, Warszawa, 160 stron,
w księgarniach od września 2011
Autobiografia Gianniego Vattimo nie jest opasłym tomem zamykającym bogate i ciekawe życie filozofa w słowach. Są to raczej opowiastki, rozbłyski i schwytane chwile, które sprawiają, że sięganie pamięcią do przeszłości daje Gianniemu Vattimo poczucie sensu istnienia i rozkoszy, ale czasami przynosi też ból.

„Życie jest snem o tych chwilach intensywności. O tym, że się zdarzyły. Konstelacje, które się zatrzymały. Na moment. Rozbłyski. Ślady. Fragmenty” – mówi Vattimo. Życie to czas, który zamyka się w chwilach. W tych intensywnych momentach, które warto pamiętać. Bo bez nich nas nie ma.
A dlaczego ta autobiografia rodziła się w rozmowie? Gdyż w rozmowie, twierdzą zgodnie i Vattimo, i Paterlini, można odsłonić albo – dosadniej – wydobyć na jaw to, co rzeczywiście ważne i prawdziwe.

Do swojego rozmówcy mówi Vattimo: „Czuję się wolny, by powiedzieć wszystko, co myślę. To tak. To jest jedna z rzeczy, które nie zostaną wybaczone. Ani przez przyjaciół, ani przez wrogów”.

Co ma nie być wybaczone? Że Vattimo przyznaje, iż zakochał się w tancerzu? Że jest komunistą, który jednak nie znosi partii? Chrześcijaninem, który odrzuca kościelne instytucje? Filozofem, który lęka się absolutnej prawdy?

Myśl Vattimo jest systematycznie i systemowo anty-absolutystyczna, notorycznie się kontestuje i znosi, gardzi absolutami i pewnikami. W innej, także arcyciekawej książce, domagającej się przełożenia na polski „Addio alla verita”, notuje takie cudowne zdanie: „Non vediamo il vero perche non vediamo il tutto” („Nie widzimy prawdy, gdyż nie widzimy wszystkiego”).

W tym sensie Vattimo „błogosławi” relatywizm. I mówi, że musimy strzec go jak oka w głowie, jeśli nie chcemy co rusz ulegać pokusom absolutyzowania swoich poglądów, doktryn, władzy politycznej. „Gdziekolwiek jest jakaś władza, narzucająca cokolwiek jako przedmiotową prawdę, wszędzie tam filozofia ma obowiązek podążać w przeciwnym kierunku, pokazując, że prawda nigdy nie jest przedmiotowa, że zawsze jest interpersonalnym dialogiem, aktualizującym się we wspólnym użyciu języka”.

Czy to znaczy, że prawdy nie ma? Większość z nas chce znać prawdę, walczy o prawdę, głosi prawdę. Dlatego bezmyślnie, na dowód szlachetności, jak jeden mąż powtarzamy za Arystotelesem: „Drogi jest mi Platon, ale prawda jest mi droższa”.

Prawda, czyli co? Doktryna? System polityczny? Czytając Vattimo, zrozumiałem, że – jeśli chcę hołdować myśli skromnej, którą wyznaje też włoski filozof – muszę znaną formułę autora „Metafizyki” odwrócić. A zatem, należałoby rzec: „Droga jest mi prawda, ale przyjaciel (tj. wykluczony, poniżony, słabszy) jest mi droższy”.

Jeśli więc jest tak, że prawda objawia się tylko między ludźmi, to znaczy, że ostatecznie rozliczani będziemy z uczynków wobec tych słabych, których biblijnymi symbolami są: wdowa, sierota i obcokrajowiec. A więc: nie prawda, ale miłość. Nie prawo, ale człowiek. Nie doktryna, ale solidarność. „Jedynym prawdziwym grzechem jest niesłuchanie innego – głosi Vattimo – brak troski”.

Czy autobiografia wieńczy życie? Tak, jeśli z taką powagą jak Vattimo pyta się o koniec. To znaczy o śmierć.

Czy zatem śmierć budzi w tym sprawnym interpretatorze Martina Heideggera trwogę? Nie. Czy przeraża? Też nie. Włoski myśliciel mówi, że śmierć mu niestraszna. Ale nie jest to spokój, który wiązałby się z przekonaniem, że jak śmierć przychodzi, to nas już nie ma. Nie jest ważne, że ona nas dopada, wcześniej, czy później. Gianniego Vattimo martwi to, że śmierć zabija ciekawość. Tę cnotę, która jest motorem każdego intrygującego myślenia.