KULTURA 2.0:  Władza a polityka dobrych intencji
alles-schlumpf/ Flickr CC

KULTURA 2.0:
Władza a polityka dobrych intencji

Geert Lovink

Im głośniej adwokaci wolnego oprogramowania i bezprzewodowi aktywiści podkreślają absolutną otwartość swoich platform, nie podejmując równocześnie dyskusji z krytykami, tym większe mamy prawo do podejrzliwości

Jeszcze 2 minuty czytania

„Otwartość jest jedną z kluczowych reguł i charakterystyk internetu. Otwarta natura Sieci stanowi o jej wyjątkowości i znaczeniu jako narzędziu postępu. Użytkownicy internetu wymieniają idee oraz informacje, a w oparciu o nie zwiększają bogactwo wiedzy dostępnej dla każdego”.

Internet Governance Forum, Ateny, listopad 2006


Globalne rozprzestrzenianie się kultury internetu w ostatniej dekadzie zaowocowało rozleglejszym i głębszym zrozumieniem „architektury sieci”. Ale cóż my wiemy o sieciach? Teorie sieci są na wyciągnięcie ręki od dawna, krążąc w obrębie psychologii społecznej czy studiów nad zarządzaniem. Można się zastanawiać, jak wielu z nas krytycznie dostrzegało ich znaczenie wcześniej, niż w latach 90., nie wspominając już o kwestii zastosowania takiej wiedzy. Problem tego, na ile otwarte lub zamknięte są sieci – albo na ile być powinny – pojawił się właściwie przed chwilą. Otwartość można rozumieć jako (liberalną) regułę. Jako intencja stanowi ona dogmat naszych czasów, paradygmat, który może liczyć na szeroki konsensus. Można ją też postrzegać jako pragmatyczny koncept, którego celem było stworzenie zrównoważonych struktur, mogących przetrwać koniec pierwszego zachwytu usieciowieniem.

KULTURA 2.0
STATUS: obywatel

26 i 27 października w siedzibie Narodowego Instytutu Audiowizualnego (NInA) w Warszawie odbędzie się festiwal Kultura 2.0. Hasłem przewodnim tegorocznej, szóstej edycji wydarzenia będzie kulturowy wymiar obywatela 2.0 i obywatelski wymiar kultury. Kultura 2.0 każdego roku stanowi centralny punkt polskich obchodów przypadającego 27 października, a ustanowionego przez UNESCO, Światowego Dnia Dziedzictwa Audiowizualnego.
Program kształtuje się wokół trzech ścieżek tematycznych: Obywatel 2.0 w kulturze, Archiwa społeczne oraz Sztuka dla obywatelskości. Każdą z nich poprzedzi wprowadzenie w formie wykładu. Część teoretyczna festiwalu współtworzona będzie przez wydarzenia zapraszające uczestników do aktywnego udziału i interakcji, m.in. warsztaty, gry, koncert czy prace i instalacje artystycznej przestrzeni wystawienniczej Wejdź na Poziom 2.0. Tag festiwalu to #k2_0.
Tekst stanowi fragment wstępu do ścieżki Obywatel 2.0 w kulturze.

Postawione tu pytanie dotyczy tego, jak mogłaby wyglądać krytyczna teoria otwartych sieci. Co dzieje się odkąd przekroczyliśmy punkt dobrych intencji i wybraliśmy otwartość jako lepszą drogę? Kto korzysta, a kto traci na tej koncepcji? Czy można przebić się przez mantrę mówiącą, że otwartość sama w sobie jest dobra? Nie wystarczy kolejny raz wskazywać palcem na złe rządy, od Chin po Stany Zjednoczone, i na korporacje takie jak Microsoft. Wykraczając poza takie polityczne gesty, można łatwo zdekonstruować koncept „otwartych sieci” jako ideologię i pokazać jej ukryte systemy kontroli granic. Wszyscy znamy karnawałową paradę postaci takich jak troll czy spammer, geek dostępu, moderator – łaskawy dyktator, nie zapominając o szanowanym bibliotekarzu. Dzieci post-strukturyzmu nauczyły się obserwacji. Nietrudno odczytać celebracje inkluzji jako retorykę, która ukrywa rzeczywiste mechanizmy wykluczeń. Istotnie, zdecydowanie zbyt często oświeceniowe projekty odmawiały przyjrzenia się swym ciemnym stronom, co miało katastrofalne konsekwencje dla rodzaju ludzkiego – a zaślepienie i fanatyzm niektórych adwokatów otwartości przystaje do tej tradycji.

Podsumowując: otwarte nigdy nie jest otwarte, tak jak zamknięte nigdy nie jest zamknięte. Bez względu na to, jak ważne są to refleksje, musimy zapytać: czy to już wszystko?

Jakie napięcia widzimy, przyglądając się zaciekłości niektórych spośród ewangelistów „wolnego” i „otwartego”? Im głośniej adwokaci wolnego oprogramowania i bezprzewodowi aktywiści podkreślają absolutną otwartość swoich platform, nie podejmując równocześnie dyskusji z krytykami, tym większe mamy prawo do podejrzliwości. Wolny Dostęp dotyczy tylko tych, którzy siedzą przed maszyną i mają wystarczające kompetencje, by się zalogować. Wolność wolnego oprogramowania jest wolnością tylko dla tych, którzy posiadają techniczne umiejętności pisania kodu komputerowego. Otwarte sieci są dokładnie strzeżone przed odstępcami – i tak dalej. Słabością powyższych truizmów jest odpodmiotowiający aspekt tej cynicznej wiedzy. Coś, co zaczyna się jako uważna (samo)obserwacja i zdrowa podejrzliwość, może łatwo osunąć się w populizm i obojętność. Dlatego możemy powiedzieć, że jest ważne, by w krajach takich jak Indie dyskutować o wolnym oprogramowaniu i Open Source. Coś, co według niektórych nie ma znaczenia z powodu powszechności „kultury piractwa”, może być równocześnie zalążkiem nowej formy produkcji ekonomicznej, wykraczającej poza globalnie wymuszone modele prawa autorskiego i „własności intelektualnej”. To zresztą odrębny temat – pytanie, na ile silnie filozofia „otwartych sieci” jest powiązana z post-kapitalizmem. Fakt, że produkcja otwartego kodu w Indiach wciąż dotyczy głównie segmentu „low end”, nie powinien nas odstraszać od włączenia go do agendy, bo wolny dostęp do dokumentów, procedur i – jednak – oprogramowania, pozostaje żądaniem niekomfortowym.

Choć dobrze wiedzieć, że świat nie jest doskonały, wątpliwe jest odrzucanie wszystkich intencji – złych, bo są złe, i dobrych, bo w nieunikniony sposób doprowadzą nas do stworzenia nowych gułagów. Otwarta sieć jako design organizujący życie społeczne i kulturalne nie do końca jest utopią. To chaotyczny projekt, który odrobił trudne lekcje XX wieku. Nauczył się, jak rozwijać i dopracowywać propozycje, które nie są prezentowane jako idealistyczne. Coraz częściej mówi się o „niezbędnym wykluczeniu”, które jest – znów – truizmem, bo przecież nie istnieje absolutna otwartość.

Wciąż jednak aktualny pozostaje polityczny projekt dekonstrukcji libertariańskich założeń guru wolności i otwartości, którzy celebrują Creative Commons i równocześnie razem z telekomami i firmami sprzętowymi, którym wszyscy musimy płacić w twardej walucie, zarabiają za plecami użytkowników.

W książce „Protocol” z roku 2004, Alexander Galloway zastanawia się nad tym, jak działa kontrola po swej decentralizacji. Co dzieje się, kiedy władza nie jest już ani widoczna, ani stabilna? Podobnie powinno się stać z dychotomią otwarte-zamknięte. Musimy zacząć trenować się w identyfikowaniu władzy w otwartych systemach. Musimy też porzucić moralny osąd, według którego otwarte jest dobre, a zamknięte złe. Zbliżamy się do użytecznej prawdy, gdy popatrzymy na otwarte sieci jako systemy rozproszone. Otwarte nie znaczy że chaotyczne, ale też nie demokratyczne. Powinniśmy się zająć „protokologiczną otwartością”. Jak dostrzec w niej nową modalność władzy, a nie tylko idealistyczną postawę, która zmierza ku upadkowi?

Przełożył Mirek Filiciak

Tekst udostępniany na warunkach określonych w licencji Creative Commons Uznanie autorstwa – Na tych samych warunkach 2.5 Holandia.

*

Komentarz Mirka Filiciaka:

Tekst pochodzi z książki „In the Shade of the Commons. Towards a Culture of Open Networks” pod redakcją L. Bansali, P. Kellera i G. Lovinka (2006 Waag Society Amsterdam), podsumowującej wspólny projekt holenderskiego medialabu Waag Society, indyjskiego programu badawczego Sarai-CSDS i austriackiego instytutu Public Netbase. Głównym obszarem eksploracji były w nim Indie – stąd pojawiające się w tekście odniesienia do tego kraju. Powyższe analizy nie dotyczą jednak tylko krajów „peryferyjnych” – przy poszukiwaniu innowacyjnych form organizacji okazują się być one często „nowym centrum”, a równocześnie w kontekście praw regulujących nowe technologie, zwłaszcza prawa autorskiego, Polska znajduje się po tej samej stronie globalnej nierównowagi. Podobnie jak mieszkańcy Indii raczej kupujemy i „piracimy” treści, niż je sprzedajemy i padamy ofiarą „piracenia”.