To były dwa szalone lata na placu Konstytucji. Cieszę się, że Pani Agnieszka i Pani Julia zaprosiły mnie do współpracy, naprawdę nie żałuję. Przepraszam, żałuję oczywiście, żałuję, że ta sprawa tak się urwała, a Witryna stoi drugi rok pusta. Czyli wszystko, co się tam wydarzyło, mogłoby spokojnie jeszcze raz się odbyć. Ale ktoś, nie wiem kto, a z Panią Agnieszką trudno się w tej kwestii dogadać, zdecydował inaczej. Co mogę powiedzieć? Jestem związany z placem Konstytucji i jego okolicą od ładnych paru lat, znam tu każdy kąt, znam ludzi, którzy tu mieszkają, choć przyjezdnemu mogłoby się wydawać, że nie ma tu żadnych mieszkańców. Są. To my jesteśmy właśnie i dla nas ta Witryna była czymś ważnym, czymś nowym, miejscem gdzie można było się spotkać. Plac wielki i piękny, ale zamiast drzew i ogródków kawiarnianych trzymają tu parking po środku. Kiedyś były wietnamskie barbudki, może nie tak estetyczne, ale życie było. Teraz tego brak? Czego brak? No właśnie, miejsca, powodu, żeby usiąść, zatrzymać się, porozmawiać. Te imprezy sylwestrowe urządzają tu natomiast. My osobiście z żoną w tym nie gustujemy. To takie festiwalowe jest, może w telewizji dobrze wygląda, ale to nie jest na ludzką skalę, to nie jest lokalne, tym się nie da cieszyć. Takie to na pokaz tam. Witryna była inna, bardziej do myślenia, do sensu, naprawdę szkoda, że to w tę stronę idzie, że te mniejsze rzeczy są blokowane, a wygrywa estrada. Ludzie nie doceniają tego, co mają. Teraz znowu Cepelię na placu zamknęli. Kto się tym zajmuje? Przecież to wielki potencjał jest, żal patrzeć na upadek, to kawał kultury był, ktoś powinien nowocześnie o tym pomyśleć. Ale nie chcę tylko narzekać, miałem mówić o Witrynie, o pozytywnych rzeczach. Bo to miejsce, ten plac ma wielki potencjał. I gdzieś tam od czasu do czasu coś się udaje, coś po trochu idzie do przodu! Ten neon pani Ołowska uratowała, chociaż znowu by się przydało go podreperować. Pani Janda robi latem te teatrzyki na placu, to nie jest może jakaś wielka sztuka, ale tak miło nawet popatrzeć, że ludzie się schodzą, oglądają, słuchają... Tu wielkie rzeczy można by robić, knajpki, kawiarnie, no i Witrynę przywrócić, to koniecznie!
Agnieszka Sural i Julia Staniszewska w Witrynie
Witryna
Po blisko siedmiu latach, 27 lutego 2014 o godz. 19.00 autorski projekt Witryna zakończy działalność na placu Konstytucji 4 w Warszawie. Przyczyną nagłego zamknięcia jednej z najmniejszych przestrzeni sztuki w Polsce jest decyzja nowego najemcy (FISE) o likwidacji Witryny. Wcześniej, w latach 2010-2011 galeria również miała przerwę w działalności.
Witryna to gablota sztuki współczesnej, funkcjonująca bez godzin otwarcia, do oglądania przez całą dobę. Działała od września 2007 roku na powierzchni sześciu metrów kwadratowych okiennej witryny. Została założona przez Julię Staniszewską i Agnieszkę Sural. Wszystkie autorskie projekty artystyczne powstawały specjalnie dla tego miejsca. Architektoniczny moduł przestrzeni ekspozycyjnej zaprojektował Jan Strumiłło.
W Witrynie wystawiali m.in. Janek Simon, Oskar Dawicki, Mikołaj Długosz, Paweł Susid, Aleksandra Bujnowska i Jan Dziaczkowski, Robert Maciejuk, Mamastudio i wielu innych.
www.dobrawitryna.eu
Więc muszę szczerze powiedzieć, że pierwsze otwarcie tośmy z małżonką przeoczyli. Ale zaraz następnego dnia przechodząc zauważyliśmy, że coś się dzieje nowego. Było trochę młodych, podpytałem o co chodzi i tak właśnie poznaliśmy się z Panią Agnieszką. Od słowa do słowa, jakoś to tak spontanicznie wyszło, nie wiem nawet kto to zaproponował, może moja żona tak coś zasugerowała, w każdym razie tak się nieoficjalnie umówiliśmy, że ja tu będę doglądał tak trochę tej Witryny, bo i tak tu mieszkam zaraz obok, codziennie chodzę, mam czas, więc czemu nie. Więc stanęło na tym, że będę miał baczenie na to, co się dzieje dookoła, co ludzie mówią i czy nikomu do głowy nie strzeli co głupiego. Albo jak się coś tam zepsuje, to od razu dam Pani Agnieszce albo Pani Julii znać. Wszystko społecznie, bo nie chodziło tu o zarobek, tylko tak po sąsiedzku, żeby też wziąć na siebie trochę tej odpowiedzialności. Skoro ktoś z taką inicjatywą pożyteczności wychodzi, to trzeba wspierać takie rzeczy. To jest przecież dla nas wszystkich, to wspólne jest. Trzeba docenić cudzy wysiłek i szanować to. I sztukę szanować, bo chodziło tu przecież o sztukę też. Myślę, że dla artystów to było również ciekawe, interesujące. Robić coś tak prawie na ulicy, w Witrynie, do ludzi zupełnie przypadkowych na ogół. Ładnie to przygotowane było, od razu nam się spodobało.
Koncert Pauli i Karola w Witrynie
Strasznie fajne były te wernisaże, te inauguracje kolejnych wystaw. Ludzie się wtedy zbierali przed Witryną, był artysta i sporo innych ludzi, też artystów, studenci, ale i zwyczajni ludzie, może nawet niektórzy z przypadku. Ale ja zawsze mówię, artysta to jest też zwyczajny człowiek, tylko może więcej niż przeciętnie intuicji ma. Ja osobiście lubię w sztuce współczesnej tę determinację, ten zapał, żeby nie poddawać się rutynie, żeby wyobrażać sobie nieustannie, że wszystko mogłoby być inaczej urządzone. W tym sensie ta Witryna to była świetna rzecz, takie okno wyobraźni, okno życia bym nawet powiedział gdyby nie to, że to już jakiś inny sens ma nadany skądinąd.
Wernisaż Pawła Kruka w Witrynie, 2011
Które wystawy najbardziej pamiętam? Pani Agnieszka zawsze zwracała uwagę, żeby nie mówić, że Witryna to galeria, więc to może też nie wystawy wcale były? Ale ja lubię myśleć tak prosto, tradycyjnie. Co może być w oknie od ulicy? Tylko wystawa! Worteks pana Simona to była oczywiście wciągająca rzecz. Wizualnie to świetnie się prezentowało, jak taki zbuntowany sklep radiowo-telewizyjny, piramida tych telewizorów najróżniejszych, żona aż przystawała i tak się potrafiła kwadrans wpatrywać w te spirale. Taki prosty gest, a skuteczny, podobało mi się, że to takie proste było, niby technologiczne, a właśnie retro zarazem. Nie wiem czy to było tak od razu pomyślane, ale to była moim zdaniem metafora też. Wciągania, przyciągania, uwodzenia. Taka jest prawda o ulicy, wychodzimy na miasto i chcemy tego, chcemy być kuszeni, chcemy żeby coś się działo, chcemy się zachwycać, ekscytować, chcemy tej kultury i technologii, chcemy miasta!
Kolejna rzecz to była bardziej wyciszona, świąteczna można by rzec. Rozmawiałem nawet z autorką, z panią Malinowską, bardzo miła osoba. Opowiadała też o innych swoich realizacjach, które wydają mi się niezmiernie ciekawe. Mam nadzieję, że będzie jeszcze możliwość oglądać jej prace tu w Warszawie w przyszłości. Dalej, pamiętam, było sporo zamieszania z biciem rekordu, co pan Kurak przygotował. Ludzie się bardzo ciekawili o co chodzi i czy faktycznie ktoś leży w tym akwarium bez oddychania na czas? Ale muszę szczerze powiedzieć, że już na drugi dzień wydało mi się to trochę sztuczne, nieprawdziwe. Może dlatego, że ten manekin w stroju nurka nie wyglądał wcale jak żywy? Ale może to była też taka intencja, żeby pokazać coś sensacyjnego a zarazem zupełnie obojętnego, do wzruszenia ramionami tylko? Nie wiem, żona też nie miała zdania na ten temat. Mam nadzieję, że Pani Agnieszka i Pani Julia nie będą miały mi za złe tego, co mówię, mówię to, co myślę i nie chcę niczego, że tak powiem, pod chodnik zamiatać.
Za to następna rzecz była świetna! Absolutnie znakomita. Zakochaliśmy się w tym z żoną. Pani Jocz przygotowała coś jakby z myślą o nas, bo to się nawet tak nazywało: amator sztuki. To tak jak my, my jesteśmy takimi amatorami sztuki, lubimy się tak poprzyglądać, jak amatorzy, ale i z sympatią. Jak to w ogóle opisać? W wielkim oknie Witryny były zrobione trzy małe, kwadratowe okna, a w każdym z nich była inna rzecz. To był, można powiedzieć, tryptyk. Tryptyk o kuli, tak to niezgrabnie trochę brzmi, w każdym razie trzy razy była tam przedstawiona kula pod różnymi postaciami. Ta kula, tak nam się to skojarzyło, reprezentowała sztukę – coś abstrakcyjnego, idealnego w formie, ale trudnego do uchwycenia. No więc sztuka jako kula, raczej niematerialna kula. W pierwszym oknie był wystawiony szklany wazon w formie kuli, z gładkiego, bezbarwnego, przezroczystego szkła. Na tym wazonie, w górnej części był wykonany prawie niewidzialny rysunek, ale nie wiem jak to było zrobione. To był wzór jakby wydrapany w takim osadzie co się zbiera od wody, która długo stoi w naczyniu. Ten wzór szedł dookoła wazonu. To było bardzo subtelne i niezwykłe. W drugim oknie był natomiast film. Ten film był bardzo prosty i krótki, chociaż właściwie nieskończony, to była jakby jedna tylko scena w kółko. Wielki ogród, jakby w Wersalu, z trawiastymi tarasami, z których staczały się duże, białe piłki, tak to zapamiętałem. A w trzecim oknie było skonstruowane małe urządzenie z silniczkiem miniaturowym, które bardzo powoli produkowało i wypuszczało bańki mydlane. Wszystko razem tak się niesamowicie układało. Jakby sztuka pod różnymi postaciami, w różnych wcieleniach. Raz, sztuka ukryta w zwyczajnym przedmiocie – ten wazon z niezwykle zrobionym rysunkiem. Dwa – film, czyli sztuka jako sen, wizja senna. Trzy – bańki mydlane, czyli sztuka jako zabawa. Wszystko było skomponowane bardzo pięknie, wyglądało jakby wystawa w niezmiernie eleganckim sklepie jubilerskim, z taką precyzją też. Nawet nie wiem, czy to dobrze wszystko teraz opisuję w szczegółach, nie mam żadnych zdjęć, żeby to sobie dokładnie jeszcze raz obejrzeć, ale nawet nie chcę tego, chcę po prostu mieć to w pamięci w takiej formie, w jakiej wówczas to zobaczyliśmy i zapamiętaliśmy. To było niezwykle delikatne i niepodobne do innych rzeczy, które można obejrzeć i inne od innych rzeczy pokazywanych w Witrynie.
To było też ciekawe z tą Witryną, teraz mi to przyszło do głowy, że to się tym różniło od normalnych wystaw sklepowych, że nie można było tego kupić. To znaczy, pewnie szło to załatwić i dogadać się z artystą, ale sens tych wystaw był właśnie zupełnie inny, taki niematerialny, nie tak jak w prawdziwej galerii. W Witrynie to wszystko było zawsze za szybą, to dodawało niezwykłości, to było na wyciągnięcie ręki, ale jednak niedostępne, trochę jak film, bardziej jak film niż jak wystawa obrazów czy rzeźb, bardziej taka sytuacja niecodzienna w mieście. Dlatego też pewnie tak nam się podobała praca pani Jocz, że właśnie o tym opowiadała, o dążeniu do doskonałości i jej niedostępności zarazem. Proszę mi wybaczyć, te skojarzenia, chyba za bardzo się rozgadałem na ten temat, a nie powinienem raczej, nie wiem czy to jest zrozumiałe, co mówię, w każdym razie to była rzecz, która bardzo nam zapadła w pamięć. Nie wiem czy inni też mieli takie odczucia. Czasem ktoś przechodząc przystawał, ale generalnie ludzie raczej nie zwracają wiele uwagi, zwłaszcza na takie rzeczy, które nie wyglądają jak zrozumiałe od razu.
Chciałbym też powiedzieć coś o pracy pana Maciejuka, była bardzo interesująca w formie. Niecodzienna. Ciekawe było to, że była tam wewnątrz Witryny mgła i wilgoć, która z czasem miała powodować porastanie tych form tam, ale nie jestem pewien czy to faktycznie tak zadziałało. Ale przecież nie o to tylko chodzi czy coś idealnie działa według planu czy nie. Ciekawa była ta wizja, wzięta z dobranocki, to ciekawe, że dorosły człowiek tak bardzo do tego wraca. A więc byłoby to trochę sentymentalne, gdyby nie to powiększenie absurdalne, niesamowitość kukiełkowego świata nagle powiększonego do rozmiarów ludzkich. Zrobił się z tego taki obcy krajobraz, chociaż przecież nic bardziej swojskiego niż ten świat Misia Uszatka nie można sobie wyobrazić. A więc słodkie i straszne. Ciepłe i zimne. Ciekawa nieprawdziwość z prawdziwością pomieszana w tym była. Podejrzewam, że Pan Maciejuk musi mieć czasem obsesyjne myśli z tego wszystkiego.
Wczesnym latem dwutysięcznego ósmego było naprawdę miło i ładnie. Z Witryną się już wtedy znaliśmy dobrze i cieszyliśmy się na każde kolejne wydarzenie tam, bo tak już to zaczęliśmy też nazywać – wydarzenie. Czekało się na następne pokazy i były też oczekiwania, ciekawość, co nowego, zaskakującego może być zrobione. Też mi się wydaje, że Witryna pozyskała już wtedy pewną renomę, że to było coraz bardziej dostrzegane, co robią tam artyści wraz z Panią Agnieszką i Panią Julią. Obie panie zresztą bardzo miłe i widać, że się przejmowały bardzo tym co robiły, czyniły to z zaangażowaniem i starannie. To ważne, mnóstwo jest rzeczy i spraw byle jakich dookoła, byle jak i na szybko robionych. A to nie było takie. Raz nawet z uprzejmości Pani Agnieszki mogłem się przyjrzeć uważniej jak to wszystko jest zbudowane, ta Witryna, od wewnątrz. To był architekt specjalnie poproszony i później solidnie wykonane, tak że do dziś stoi cała ta konstrukcja nietknięta, aż żal, to już mówiłem na samym początku, aż żal, że się nie używa tego dalej. Myślę, że to się tak udawało również dlatego, że dla obu pań to było pierwsze takie całkiem autorskie działanie w tym zakresie. Wiem, że Pani Julia jest z wykształcenia artystką, ma więc z pewnością dobre zrozumienie, jak stworzyć dobre warunki dla artysty do działania i dobrą intuicję ma. Co było ciekawe, że nie tylko tacy bardziej znani artyści, ale również całkiem młodzi byli proszeni do realizowania swoich pomysłów w Witrynie. Tyle się mówi o niedopuszczaniu młodych, a tu właściwie młodzi sami coś stworzyli oryginalnego i pożytecznego. Miło patrzeć na taką inicjatywę. Widać też było, że nic nie dzieje się ot tak, przez przypadek, że te wystawy kolejne, kolejne pomysły były dyskutowane wspólnie między paniami i artystami, i uzgadnianie tak, żeby to jak najlepiej wyszło. Myślę, że artyści traktowali też to miejsce jako specjalne zadanie i cieszyli się na warunki jakie były tu stworzone do ich pracy.
Tak więc, w nawiązaniu też do tego, było interesujące obejrzeć wystawę wspólnie przygotowaną przez panią Okrasko, panią Pawełek oraz pana Sancheza. Tytuł był „Widok” i dotyczyło to spraw nam tu na dzielnicy, na placu, ale i w całym myślę mieście bliskich. Bo to chodziło o te banery, którymi zakrywają budynki dla reklamy i dla pieniędzy oczywiście, bo dla wspólnoty mieszkaniowej jest to wielki zysk i jedyna możliwość zdobycia środków czasem na remont elewacji albo naprawę dachu. Więc ten problem ma dwie strony. Ja jednak uważam, że to jest straszne wieszać te wielkie płachty na naszych domach i budynkach. To nie tylko idzie o to, że to zasłania czy nie zasłania światła, ale jak tu żyć w takim otoczeniu, w takim mieście na niby, w którym zamiast murowanych domów są wystawione płachty ze zdjęciami psów albo rozebranych pań? To jest jakby wszystko na niby. Że żyjemy w takim świecie sztucznym z reklamy, bo żeby też zrozumieć co na tych płachtach, banerach jest to trzeba oglądać telewizję i reklamy tam emitowane. To jest naprawdę dla mnie straszne widzieć takie coś płaskiego, płaskie zdjęcie na niby zamiast normalnie domu, gmachu, ulicy. Może jednak już tak staromodnie myślę, a przecież świat się zmienia? Ale dlatego ucieszył mnie ten pomysł pani Okrasko, żeby i Witrynę zasłonić banerem, żeby pokazać to przewrotnie, od drugiej strony, żeby pokazać jak to wygląda od środka takiego domu i jak by to wyglądało, gdyby już wszystko zasłonić tymi banerami, galerie, szkoły, sklepy spożywcze i nawet stół w kuchni i talerz z rosołem. Słusznie, że pan Sanchez, który mieszka przy placu Konstytucji też się wypowiedział w tej kwestii i pani Pawełek, której artykuł ukazał się przy tej okazji w gazecie, też dobrze to napisała – oddajcie nam nasze okna! Bo okno to nie tylko jakaś tam powierzchnia, jakieś coś pod kontrolą administracji, wspólnoty albo nie, to przecież nasze okno na świat, nasz światopogląd.
Latem wyjechaliśmy po tym wszystkim na długie wakacje z małżonką, tak więc przepadły nam niestety kolejne wydarzenia w Witrynie, no i nie miałem też okazji dbać o to czy wszystko dookoła się dobrze wiedzie. Ale wiem, że młodzi malarze tam pracowali w tym czasie, studenci i też po studiach młodzi artyści, było sporo takich akcji i wystaw. To dobrze, trzeba młodym dawać szansę, już to mówiłem, młodzi też powinni czuć odpowiedzialność na sobie i brać sprawy w swoje ręce.
Z jesieni najlepiej pamiętamy z żoną dziesięć tysięcy. Ileż to było dyskusji wokół tego. Pan Dawicki wyeksponował na szklanej paterze dziesięć tysięcy złotych w nowiutkich banknotach. To były prawdziwe pieniądze, wiem, bo sam widziałem jak pani Agnieszka je tam kładła. Wcześniej też rozmawialiśmy na ten temat, jak to się może skończyć, to był ten jeden raz, że nie miałem niespodzianki, bo faktycznie byliśmy z żoną wcześniej wtajemniczeni w szczegóły całego przedsięwzięcia. Było dużo zastanawiania się jak to najlepiej zrobić, to znaczy wiadomo było, że trzeba po prostu położyć tam prawdziwe pieniądze, inaczej to nie będzie miało sensu. Zainstalowano też kamerę przemysłową, którą było widać i która nagrywała wszystko, ale nie było to połączone z ochroną. To był prawdziwy eksperyment jak zareagują ludzie. Podobało mi się jak pan Dawicki o tym mówił. Co można pokazać na ulicy? Czego ludzie pragną najbardziej, o czym się mówi, że leży na ulicy? Wiadomo, pieniądze! Wielkimi literami było więc wypisane: 10 000 PLN, co było widać z daleka. A z bliska faktycznie, plik banknotów. Proszę sobie wyobrazić, na ogół nikt nie wierzył, że to prawdziwe. Można powiedzieć: nie wierzyli własnym oczom. A to były przecież prawdziwe pieniądze! To może była trochę taka gra na nerwach, ale też jakaś prawda w tym była, bo co stoi za tymi wszystkimi rzeczami, które podziwiamy? Wiadomo, pieniądze, wszystko się wokół tego kręci, po co więc to owijanie w bawełnę? Ale ciekawe, widocznie było to aż nazbyt bezwstydne, nikt się nie odważył ręki podnieść, żadnych kłopotów! Tak po prostu pieniądze ukraść? Ludzie wolą takie rzeczy bardziej naokoło załatwiać. Ja myślę, że to była świetna wystawa w tym miejscu. To była taka rzecz, która każdemu dała do myślenia. I każdy musiał się sam z tym głowić, co to jest? Czy to naprawdę pieniądze? Nikt tak normalnie pieniędzy nie ogląda, nie podziwia, bo widząc pieniądze każdy sobie zaraz coś innego wyobraża: jeden samochód, inny nowe ubranie, jeszcze inny dobre jedzenie. Każdy ma jakieś własne skojarzenia i pragnienia na widok pieniędzy, dlatego tak dziwnie jest zobaczyć po prostu, wystawione na wystawie gołe pieniądze. To pornografia! Tak się śmiała moja żona. Pan Dawicki to jest kusiciel dużego kalibru. Lubi prowokować, ale jest w tym humor też. Tak się zastanawiałem, co by się stało gdyby faktycznie, ktoś zbił tę szybę i zabrał te dziesięć tysięcy? I co o tym powiedzieć, że pieniądze ukradli czy że sztukę? A jak sztukę, to ile to było warte? Dziesięć tysięcy czy może więcej? Bo przecież to nie były tylko pieniądze, to była też praca pana Dawickiego, jego gest artystyczny, a to też jest wartość, czyż nie?
To była mocna rzecz te pieniądze, naprawdę. Po tym zaczęły się nad Witryną zbierać czarniejsze chmury, ale nie z powodu tych pieniędzy, tej czy innej wystawy. Po prostu, jakoś się zaczęła psuć atmosfera. Pani Agnieszka martwiła się coraz częściej, że nie wie jak to dalej będzie. I tak dotrwaliśmy jeszcze do pokazu pana Susida, to była ostatnia wystawa w Witrynie. Prace pana Susida miałem przyjemność poznać już wcześniej na innych wystawach. To jest w moim odczuciu wielka osobowość, bardzo skromny i prawy człowiek. Wierzę w to, co robi, podoba mi się to. Maluje obrazy, ale to jest tak naprawdę, tak mi się wydaje, taki rodzaj wolnomyślicielstwa. I żeby nie powiedzieć słowa za dużo to pan Susid to maluje. Ciekawe, że tak się potoczyło, że na końcu była właśnie taka można powiedzieć klasyczna wystawa. Wystawa malarstwa, właściwie dwa obrazy na płótnie były pokazane. Ale też był w tym pewien sekret, pewien klucz, to była jakby melodia z kolorów, z kolorów napisane jedno zdanie. Pewne myśli wystarczy zobaczyć, nie trzeba ich czytać litera po literze.
Szkoda, naprawdę szkoda tej Witryny, jakoś ona tak ośmielała człowieka, żeby iść zobaczyć, zrozumieć lub nie albo spotkać się z innymi ludźmi, którzy mają czas myśleć o innych sprawach niż tylko w koło jedne i te same. Dla nas z żoną to był trochę nowy świat, ale ciekawy, odmienny. Muszę się przyznać, że sam robiłem w życiu różne rzeczy, które różnie można oceniać, krzywdy nikomu nie chciałem robić. Teraz jak słyszą, że ktoś w UB pracował, to już ręki nie podadzą. Ale są też ludzie bardziej otwarci, młodsi, którzy inaczej na to patrzą. Są ciekawi tego, co było i tego, co będzie. Dlatego starają się robić różne rzeczy. To mnie ciekawi, ja nie mam żadnej władzy ani pieniędzy, ale chętnie pomogę przy czymś takim, bo myślę, że to jest też po to, żebyśmy się wszyscy lepiej rozumieli, poznawali bardziej. Każdy ma swoją własną historię, ale wiele rzeczy jest nam danych do wspólnego użytku i o to trzeba dbać, o to trzeba się troszczyć i popierać. Tak, panie Łukaszu.
Tekst powstał w 2010 roku, gdy Witryna po raz pierwszy została zmuszona do zawieszenia swojej działalności.
Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).