NIE TYLKO DLA DZIECI (1): Bal na Polanie

Katarzyna Zimmerer

Żadne postanowienie nowowroczne nie przychodziło do głowy małej, szarej Myszce, pochłoniętej w całości marzeniami, że jest dla kogoś ważna. Nie miała pojęcia o tym, że właśnie myśli o niej Żaba Adela

Jeszcze 5 minut czytania

Kiedy mała szara Myszka obudziła się w ten zimowy poranek ostatniego dnia roku, poczuła, jak bardzo bolą ją wszystkie kości i wszystkie mięśnie. Przez kilka poprzednich dni kopała w zamarzniętej ziemi korytarz, którym chciała wydostać się wreszcie ze swojej norki. Choć pracowała ciężko, efekty były mizerne i dobrze o tym wiedziała. Drepcząc z trudem do kuchni uświadomiła sobie, że nie zdąży wykopać korytarza do wieczora i tę szczególną noc spędzi sama, kiedy wszystkie zwierzęta witać będą Nowy Rok podczas Balu na Polanie. Nawet kawa zbożowa, którą uwielbiała, nie poprawiła jej nastroju. Tego poranka smakowała rozpaczą.

By się przed rozpaczą ratować, mała szara Myszka postanowiła posłuchać, co się dzieje w domu państwa Niedźwiedziów. Wiedziała, że nieładnie jest podsłuchiwać, ale nie umiała odmówić sobie tej przyjemności, odkąd przez przypadek wykopała tunel dochodzący do ściany ich kuchni. Kiedy stała pod tą ścianą, kiedy słuchała głosów licznej rodziny, wyobrażała sobie, że i ona do niej należy, a wtedy na chwilę zapominała o swojej samotności.

Rodzina Niedźwiedzi właśnie kończyła śniadanie. Niedźwiedź Ksawery i jego najstarszy syn Alojzy bardzo się spieszyli, czekało ich bowiem mnóstwo pracy. Przede wszystkim należało odśnieżyć wszystkie drogi w lesie, bo w nocy napadało tyle śniegu, że trudno się było poruszać. Perspektywa odśnieżania bardzo ich obu cieszyła. Tego dnia mieli po raz pierwszy użyć pługów śnieżnych skonstruowanych przez Lisa Olgierda. Lis był nie tylko garncarzem i hodowcą drzew owocowych, ale też racjonalizatorem. Każdą wolną chwilę poświęcał na wymyślanie sprzętów ułatwiających życie zwierząt. Pomysł pługa był prosty. Po obu stronach przedniego koła roweru Olgierd przymocował deski, które przy odrobinie wprawy kierowcy miały zgarniać śnieg na boki. Ta metoda wydawała się znacznie łatwiejsza i skuteczniejsza, niż odkopywanie dróg przy pomocy łopat i szufli, więc Ksawery i Alojzy nie mogli się wprost doczekać, kiedy ją wypróbują. Ledwie więc przełknęli ostatni kęs placka cebulowego, zerwali się od stołu. Młodsze niedźwiedziątka – bracia Teoś i Leoś oraz siostry Kaja i Maja – też chciały wstać, choć jeszcze nie skończyły jeść.

– Nigdzie nie pójdziecie – powiedziała stanowczym głosem ich mama, Niedźwiedzica Mila. – Najpierw obowiązki, potem przyjemności. Kiedy sprzątniecie po śniadaniu, pójdziecie do Lisicy Olgi, by spisać swe postanowienia noworoczne. Dopiero kiedy je spiszecie, będziecie mieli czas wolny.

Ksawery i Alojzy pospiesznie wyszli z kuchni, nie chcąc być świadkami kłótni, do jakiej zaraz mogło dojść między parą bliźniaków i Milą. Obaj mieli w tej sprawie odmienne niż ona zdanie, uważali, że użycie po raz pierwszy pługów śnieżnych stanowi przełomową chwilę w historii Lasu, więc wszyscy jego mieszkańcy powinni być jej świadkami. Rozmawiali o tym poprzedniego wieczoru z Milą, ona jednak uważała, że przemawia przez nich próżność i wcale nie chodzi im o jakąś przełomową chwilę, tylko o to, by jak najwięcej zwierząt mogło podziwiać, jak świetnie radzą sobie z pługiem. Teraz też miała minę, która wykluczała jakiekolwiek dyskusje.

Teoś najwyraźniej tej miny nie zauważył, bo stanął przed mamą, wziął się pod boki, a potem zaczął krzyczeć, że nienawidzi poranków ostatniego dnia roku, nienawidzi postanowień noworocznych, nienawidzi mądrych uwag Lisicy Olgi i nienawidzi też... Tu przestał krzyczeć, bo Mila podniosła ostrzegawczo łapę do góry, co jak wiedział, nie wróżyło niczego dobrego. Naburmuszony zaczął pomagać rodzeństwu, które już od dłuższej chwili sprzątało po śniadaniu. Wszyscy szeptem narzekali, że zaraz będą musieli wysłuchać wykładu Lisicy o kształtowaniu charakterów, dyscyplinie, konsekwencji, planowaniu, organizacji i podobnych bzdurach, które nie wiadomo dlaczego są tak ważne dla dorosłych.

Mila nie zwracała uwagi na utyskiwania dzieci. Na ich miejscu też wolałaby biegać teraz po lesie niż siedzieć w salonie Lisicy Olgi i spisywać postanowienia na Nowy Rok. Ale przecież takie postanowienia trzeba było zrobić. Należało też sprawdzić, które z zeszłorocznych planów udało się zrealizować i zastanowić się, dlaczego nie wszystkie zostały wykonane.

– Też powinnam znaleźć dziś czas na zrobienie swojej listy – myślała teraz i od razu zaczęła sobie robić wyrzuty. – Nie schudłam ani kilograma, nie gimnastykuję się, nie chodzę na spacery, jestem znudzona swoim wyglądem, bo od dawna nie sprawiłam sobie niczego nowego, od trzech lat nie byłam u naszych kuzynów, zbyt rzadko odwiedzam żubra Gustawa, choć jest stary i potrzebuje towarzystwa, czas przecieka mi między palcami, nie umiem się zorganizować, Kuna nie przestała mnie drażnić, a mała szara...

Te ponure rozmyślania przerwało pukanie do drzwi, w których zanim jeszcze Mila zdążyła powiedzieć „proszę”, stanęła Kuna Klementyna. Jak zwykle przydźwigała ze sobą mnóstwo żalów i pretensji. Jak zwykle zaraz je wylała, nie mówiąc nawet „dzień dobry”.

– Oczywiście! Mogłam się tego spodziewać! Wszyscy zajęci swoimi sprawami, jakby dziś był dzień jak co dzień. W całym lesie nie zauważyłam śladu przygotowań. Twój mąż i syn najwyraźniej umówili się na jakiś bezcelowy spacer z Lisem Olgierdem i Zającem Henrykiem, jeże drepcą bez celu w tę i z powrotem, wydry pływają beztrosko w stawie, wiewiórka Basia skacze jak głupia po drzewach, a twoje dzieci zajmują się nie wiadomo czym, zamiast spisywać postanowienia noworoczne u Lisicy Olgi.

– Napijesz się kawy? – przerwała jej Mila, z trudem ukrywając irytację, bowiem w tej chwili wolałaby robić coś innego niż rozmawiać z wiecznie niezadowoloną Kuną. Na szczęście dzieci uporały się już ze sprzątaniem i mogły biec do Olgi, chroniąc się tym samym przed złym humorem Klementyny.

Słysząc, co się dzieje w kuchni państwa Niedźwiedziów, mała szara Myszka poczuła rosnącą gorycz. – Nawet tą antypatyczną Kuną się zajmuje, a o mnie wcale nie pamięta – powiedziała do siebie i poszła do sypialni z postanawieniem, że prześpi tę gorycz. Kiedy nakrywała się kołdrą po uszy, pomyślała, że dobrze by było zasnąć na wieki. Wtedy nie musiałaby już myśleć o swojej samotności, o tym, że wszyscy w lesie o niej zapomnieli, nikt się o nią nie martwi i dla nikogo nie jest ważna. Nawet dla samej siebie.

Żaba Adela też leżała w łóżku. Zwykle zrywała się skoro świt, tego dnia jednak ledwo się obudziła, dopadła ją tak dotkliwa tęsknota za Ropuchem Makarym, że postanowiła na razie nie wstawać. Makary pojawił się w lesie na początku wiosny. Zachowywał się tak, jakby tu mieszkał od zawsze. Nikt nie wiedział, skąd przybył i po co, i nikt go o to nie spytał. Może dlatego, że Ropuch od razu wszystkich oczarował. Teraz Adela zastanawiała się, co w nim było tak czarującego. Kiedy mieszkał nad jeziorem, rozmawiała z nim nawet kilka razy dziennie i nie dostrzegła w nim niczego szczególnego. Pewnego dnia przyszedł się pożegnać. Nie powiedział, dokąd idzie ani kiedy wróci, a ona o to nie spytała. Nie pomyślała wtedy, że te odpowiedzi mogą być dla niej ważne. Więc dlaczego niespodziewanie obudziła ją tęsknota za Makarym?

Jej rozmyślania przerwało gwałtowne pukanie. „To on, to on, to on” – śpiewało jej w duszy, kiedy wyskakiwała z łóżka, wkładała szlafroczek i biegła korytarzem, by otworzyć drzwi. Za drzwiami stał jednak Niedźwiedź Alojzy. Na widok żaby wykrzyknął radośnie: – Jesteś wolna, księżniczko. Odkopałem drogę do twego domu. Możesz wreszcie pójść dokąd chcesz, pod warunkiem, że będzie to dzisiejszy Bal na Polanie! A teraz chciałbym się napić czegoś gorącego.

Kiedy Niedźwiedź otrzepywał buty ze śniegu, Żaba starała się usunąć z twarzy wyraz rozczarowania, który pojawił się wbrew jej woli na widok starego przyjaciela. W tej chwili marzyła przecież o tym, że zostaje uwolniona przez Makarego, który nazywa ją swoją księżniczką, wieczorem prowadzi na bal, a potem tańczy z nią całą noc w świetle księżyca. To marzenie było tak silne, że musiała się bardzo starać, by usłyszeć, co mówi Alojzy. A Alojzy, pijąc przygotowany przez nią pospiesznie napar lipowy z miodem, mówił, jak to on, szybko i niewyraźnie.

– Nie masz pojęcia, jaki w lesie ruch. Jeże ładują do koszy suszone owoce, wiewiórka Basia łupie orzechy laskowe, bo jak zwykle zapomniała, że miała to zrobić już dawno temu, wydry łowią ryby, które upieczemy dziś wieczorem na rożnie, Zającowa Tila piecze swoje słynne placuszki tymiankowe, pani Bobrowa z córkami pieką chleby, chałki i bułeczki maślane, pan Bóbr z synami zwożą na polanę deski na scenę dla Wielkiej Orkiestry Świerszczy. Orkiestra ćwiczy i narzeka na mróz. Razem z ojcem, Zającem Henrykiem i Lisem Olgierdem, odśnieżałem drogi w lesie nowymi pługami, a teraz będziemy budować scenę. Więc lecę! Pa!

Dopił ostatni łyk i już go nie było. Adela znów została sama i nie miała pojęcia, co ma robić przez cały dzień aż do wieczora. Odświętna sukienka i nowy płaszcz od dawna wisiały w szafie. Na półce leżał nowy, wytworny  kapelusz, który zrobiła wczoraj z czerwonych owoców jarzębiny. Wyglądała w nim nieziemsko, a przynajmniej tak jej się zdawało.

Sięgnęła po zeszyt postanowień noworocznych, nie bardzo wiedząc po co, bo przeglądała go przecież poprzedniego wieczora. Jako jedyna chyba w lesie spisywała w nim przez cały rok wszystkie postanowienia, jakie jej tylko przyszły do głowy. Było ich tyle, że dwanaście miesięcy na pewno nie starczy na ich realizację. Mimo to dopisała kolejne: „Przestanę tęsknić za Makarym, bo to uczucie bezproduktywne. Stłamszę je w sobie, zapomnę o nim i będę się cieszyć takim życiem, jakie mam”. Zamykając zeszyt, nie poczuła żadnej radości, choć przestała zajmować się swoją tęsknotą.

–Wszystkie zwierzęta biorą udział w organizacji Balu na Polanie. A ja? Co ja mogę? Nic! Umiem jedynie szydełkować i robić na drutach, ale co komu z takich umiejętności podczas przyjęcia? W ostatni dzień starego roku jestem bezczynna i bezrobotna! – myślała z rozgoryczeniem i nawet jej do głowy nie przyszło, że dzięki szalom, czapkom, rękawiczkom i swetrom, które dziergała dla wszystkich leśnych zwierząt przez całą wiosnę i całe lato, będą one mogły przetrwać tę mroźną noc.

Tymczasem mała szara Myszka znów się obudziła, choć miała przecież nadzieję, że zaśnie na wieki i ucieknie w ten sposób od życia, którego nie chciała. Wstała jednak z łóżka, ubrała się ciepło, przygotowała już drugi tego dnia kubek kawy zbożowej, rozsiadła się wygodnie przed kominkiem i położyła przed sobą na stoliku zeszyt postanowień noworocznych. Był pusty. Od dawna już żadne postanowienie nie przychodziło jej do głowy, pochłoniętej w całości marzeniami, że jest dla kogoś ważna, i nadziejami, że ktoś jednak o niej pomyśli. Nie miała pojęcia o tym, że właśnie myśli o niej Żaba Adela.

Żaba trwała dłuższą chwilę w poczuciu beznadziei, kiedy nagle przyszło jej do głowy, że ona też może wziąć udział w przygotowaniach do Balu na Polanie, robiąc dla wszystkich zwierząt zabawne kapelusiki. Właśnie kończyła ostatni, przeznaczony dla małej szarej Myszki, myśląc równocześnie, że od dawna jej nie widziała i nie ma pojęcia, co się z nią dzieje. Kompletnie zapomniała o jej istnieniu. Zrobiło jej się wstyd, więc w zeszycie zanotowała: „Będę pamiętać o małej szarej Myszce”. Po chwili dodała: „Przynajmniej raz na tydzień”. A kiedy sprzątnęła wszystkie ścinki, jakie zostały po produkcji kapeluszy, skreśliła słowo „tydzień” i wpisała w to miejsce „dwa tygodnie”.

Tymczasem Kuna Klementyna nadal siedziała w kuchni Niedźwiedzicy i nadal narzekała. Na co? Nie wiadomo. Mila najpierw słuchała jej z uwagą, potem próbowała przekonać, że nie należy postrzegać świata w tak ponurych barwach, w końcu uznała, że i tak nie poprawi Kunie nastroju, więc zajęła się tym, czym się zająć musiała. Ugotowała obiad – zupa grzybowa z lanymi kluseczkami i łazanki z kapustą. Zniosła ze strychu sześć wielkich glinianych mis z pokrywami, obmyła je z kurzu i wytarła. Misy napełniła kiszoną kapustą, kiszonymi ogórkami i kiszonymi jabłkami, które przechowywała w beczkach w spiżarni. Pełne misy wyniosła do sieni – wieczorem Alojzy z Ksawerym załadują je na sanie i zawiozą na polanę. Na myśl o tym, jak zwierzęta będą chwalić jej kiszonki, Niedźwiedzica błogo się uśmiechnęła. Może ten uśmiech sprawił, że nagle poczuła, jak bardzo jej przeszkadza obecność Kuny. Przez cały czas narzeka i nawet jej do głowy nie przyszło, że mogłaby pomóc. Przecież musiała widzieć, że Mila ledwie dyszy ze zmęczenia.

Nagle ktoś bez pukania otworzył drzwi wejściowe. To mogła być tylko Zającowa Tila. Zawsze tak się spieszyła, że nigdy nie miała czasu, by zapukać.

– Przepraszam, złociutka, że wpadam niezapowiedziana w taki dzień, ale oddałabym królestwo za kubek kawy. Od rana piekę tymiankowe placuszki, cały dom pachnie tymiankiem, muszę choć na chwilę odpocząć od tego zapachu, bo znienawidzę go na wieki. I muszę też się pochwalić, że zdobyłam się na odwagę i do niektórych placuszków dosypałam szałwii. Nie masz pojęcia, jak wyrafinowany efekt uzyskałam... – terkotała Zającowa bez wytchnienia i może terkotałaby dalej, gdyby Kuna jej nie przerwała.

– To oburzające! Złamałaś tradycję! Od lat podczas Balu na Polanie jemy placuszki tymiankowe. O szałwii nie było nigdy mowy! Nie zgadzam się na żadne eksperymenty! Tradycja – rzecz święta!

– Uspokój się! Drobny eksperyment kulinarny nikomu jeszcze nie zaszkodził – powiedziała łagodnym tonem Mila, głaszcząc Klementynę po ramieniu, choć wcale nie miała na to ochoty. A potem zwróciła się do Tili, która z wyraźną przyjemnością piła czarną kawę.

– Już od dawna chciałam z tobą o czymś porozmawiać i ciągle nie ma na to czasu. A tę sprawę trzeba dziś załatwić ostatecznie i nieodwołalnie. To ostatni moment. Otóż jakiś czas temu odkryłam, że mała szara Myszka wykopała korytarz, który dochodzi do ściany naszej kuchni. Często słyszę, jak tam siedzi i...

– To oburzające! – znów się wtrąciła Kuna. – Ona was podsłuchuje! Ona narusza waszą prywatność! Musisz z tym jak najszybciej skończyć!

– Nie przerywaj! – warknęła Zającowa Tila, która nigdy nie miała dość czasu, by ukryć, jak bardzo Kuna ją drażni.

– W zimie las jest pokryty śniegiem, więc Myszka nie może wyjść z domu, siedzi w swej norce sama i na pewno jest jej smutno. Zwłaszcza dziś. Pomyślałam, że gdyby zrobić w naszej ścianie drzwi, mogłaby wpadać do nas z wizytą, kiedy tylko zechce, a poza tym miałaby wreszcie jakiś kontakt ze światem – mówiła dalej Mila.

– To dlaczego ich nie zrobisz? – przerwała jej Zającowa.

– Bo powinnam o tym wcześniej porozmawiać z Myszką. A teraz nie mogę, bo ona nie wychodzi z domu, więc...

– ... nie pójdzie na Bal na Polanie – wpadła jej w słowo Tila. – Jesteś zbyt delikatna, ciągle ci to powtarzam, wiecznie się tylko martwisz, czy komuś nie zrobisz przykrości, albo kogoś nie urazisz. Po prostu za dużo myślisz. Nie ma się nad czym zastanawiać, trzeba wyciąć drzwi!

Tila dopiła jednym haustem kawę i, jak to ona, już była gotowa do działania, już chciała biec po siekierę i rąbać ścianę, kiedy na szczęście do kuchni wszedł Niedźwiedź Ksawery. Był zmarznięty, zmęczony i obolały. Marzył o gorącej zupie, gorącej kąpieli i chwili świętego spokoju.

– Drogi odśnieżone. Polana przygotowana na Bal. Scena dla Wielkiej Orkiestry Świerszczy zbudowana. Stoły i ławy ustawione, lampiony powieszone – poinformował zebranych, całując żonę w czubek głowy i już chciał siadać do stołu, kiedy Tila zaczęła mu chaotycznie tłumaczyć, że najpierw musi uwolnić małą szarą Myszkę. Nic nie zrozumiał z jej przemowy, więc bezradnie spojrzał na żonę.

– Siadaj kochany, zaraz podam ci zupę i wszystko wytłumaczę. Kiedy zjesz, czeka cię jeszcze drobna robótka – mówiła czułym tonem Niedźwiedzica, zapominając, że jej mąż nie cierpi określenia „drobna robótka”. Zawsze kryła się za nim jakaś dodatkowa i trudna praca, którą wymyśliła dla niego Mila.

Ksawery westchnął z rezygnacją, siadł przy stole i, jedząc grzybową zupę, słuchał, co ma zrobić. Wybicie w kuchennej ścianie drzwi, dzięki którym mała szara Myszka będzie miała kontakt ze światem, wydawało mu się logiczne i tylko dziwić się należało, że nikt na ten pomysł nie wpadł wcześniej. Choć z drugiej strony wcale nie było to aż tak dziwne. Myszka była taka mała i taka szara, że wszyscy o niej z łatwością zapominali. Kiedy tylko zjadł, poszedł do warsztatu, przyniósł odpowiednie narzędzia, położył się na podłodze i zabrał do roboty, starając się nie zwracać uwagi na życzliwe, ale kompletnie niepraktyczne rady żony i Zającowej Tili.

Kuna nadal siedziała pod ścianą i miała za złe, że nikt nie zwraca na nią uwagi. Jej złość wzrosła jeszcze bardziej, kiedy do domu państwa Niedźwiedziów wpadła hałaśliwa gromada dzieci. Przyszły małe niedźwiedziątka, zające i lisy. Były przemoczone i zmarznięte. Mówiły równocześnie, przekrzykiwały się nawzajem i co chwila wybuchały śmiechem.

– Co za egocentryczna banda! – pomyślała z niesmakiem Klementyna. – Przywitały się ze mną mimochodem i nawet nie spytały, jak się czuję. I co to za matki! Jedna pomaga im się rozbierać, druga odgrzewa zupę grzybową i łazanki, jakby dzieci nie mogły zająć się sobą same. Całkiem je rozpieszczą. No proszę! Jeszcze tylko Lisicy Olgi tu brakowało!

Kiedy Lisica stanęła w drzwiach kuchni, od razu wiedziała, co ma robić. Podeszła do kredensu, wyjęła z niego talerze i podawała je po kolei Niedźwiedzicy Mili. Mila nalewała do nich zupę i przekazywała dalej Zającowej Tili, której tymczasem udało się jakoś usadowić przy stole wszystkie dzieci. Pierwszy talerz Zającowa postawiła przed Kuną Klementyną, uśmiechając się do niej życzliwie. Kuna jej uśmiechu nie zauważyła. Była coraz bardziej obrażona, pewnie dlatego, że w tym chaosie nie umiała odegrać żadnej ważnej roli. Wstała od stołu i wyszła z kuchni. Miała nadzieję, że ktoś to zauważy – ale nikt nie zauważył. Przed domem państwa Niedźwiedziów wpadła na Alojzego.

– Kuna Klementyna! Witam! – ukłonił się grzecznie młody Niedźwiedź. – Idzie pani do nas, czy właśnie wychodzi?

– Wychodzę! Nie da się u was wytrzymać! – fuknęła Kuna. – Kłębi się tłum dzieci, twój ojciec leży na podłodze i ryje dziurę w ścianie, twoja matka odgrzewa obiad, Lisica Olga i Zającowa Tila się szarogęszą, wszyscy gadają jeden przez drugiego...

– I nikt się panią nie przejmuje! – wpadł jej w słowo Alojzy i zaraz się pożegnał. Chciał być jak najszybciej w domu, tak bardzo był ciekaw, co się tam dzieje.

– Dobrze, że jesteś, synu – westchnął na jego widok Ksawery – dokończysz za mnie pracę, bo już cały zdrętwiałem od tego leżenia na podłodze.

Alojzy szybko pojął, co ma dalej robić. Ksawery z pewnym trudem usiadł w fotelu koło pieca i z wdzięcznością przyjął talerz łazanek, który podała mu  Lisica Olga.

– Jak ty się czujesz biedaku? – spytała, spoglądając na niego z troską. – Na pewno nic cię nie boli?

– A co ma go boleć? – zaniepokoiła się Niedźwiedzica Mila i zaraz podbiegła do męża, który tylko lekceważąco machnął łapą.

– Nie zapanował nad pługiem na stromym podjeździe do domu starego Żubra Gustawa. Stracił równowagę i poleciał parę metrów głową w dół. Wyglądało to przerażająco – wyjaśniła Olga.

– Dlaczego nic mi o tym nie powiedziałeś?! – zdenerwowała się Niedźwiedzica.

– Chciałaś, żebym zrobił drzwi dla małej szarej Myszki. Sama ciągle powtarzasz, że jak jest coś do zrobienia, to trzeba od razu brać się do pracy – odpowiedział Ksawery, machając znów lekceważąco łapą, z pewną nadzieją jednak, że choć na chwilę wpędzi żonę w poczucie winy. Miał do niej żal, że nie potraktowała poważnie pierwszej jazdy śnieżnych pługów. Być może Mila poczułaby się winna, gdyby tak bardzo nie zdziwiła się tym, że Lisica Olga była świadkiem wypadku Ksawerego.

– A co ty robiłaś pod domem Żubra Gustawa? Przecież to kawał drogi od ciebie? – spytała lekko zirytowana.

– Jak to co? – zdumiała się Lisica. – To chyba jasne. Szłam za pługami.

– Szłaś za pługami? Po co?

– No przecież nie mogłam odmówić sobie tej przyjemności! Musiałam być świadkiem tak przełomowej chwili! Olgierd był taki dumny, kiedy wymyślił te pługi. Chciałam zobaczyć, jak sobie z nimi poradzą nasi panowie. I muszę powiedzieć, że poradzili sobie doskonale.

– Mój mąż Henryk też? – spytała z niedowierzaniem w głosie Zającowa.

– Na równej powierzchni jechał bez problemów, ale kiedy zobaczył wypadek Ksawerego, skoczyło mu ciśnienie i musiał wrócić do domu, żeby się położyć.

– Cały on! – wzruszyła ramionami Zającowa. Po wielu latach małżeństwa przyzwyczaiła się do tego, że jej mężowi zawsze skacze ciśnienie, kiedy trzeba zrobić coś, co wymaga pewnego wysiłku.

– Szłaś sobie beztrosko za pługami uważając, że to jakaś przełomowa chwila? A przygotowania do Balu na Polanie? – zdenerwowała się Niedźwiedzica.

– Jak wiesz, jestem zwolenniczką planowania – odpowiedziała z pewną wyższością w głosie Lisica. – Przecież od dawna było wiadomo, że dziś nastąpi ten historyczny moment. Dlatego wstałam o piątej rano, żeby ze wszystkim zdążyć na czas. Możesz być spokojna. W sieni naszego domu stoją już przygotowane misy z marynowanymi grzybami, marynowaną dynią, marynowanym czosnkiem i innymi marynatami. Zawsze to powtarzam – najpierw trzeba wszystko przewidzieć, a potem się zorganizować. Wtedy ma się czas i na obowiązki, i na przyjemności. Tego też zresztą uczę nasze dzieci podczas tych lekcji, które tak je nudzą.

Po uszczypliwych słowach Lisicy atmosfera w kuchni państwa Niedźwiedziów zrobiła się nieprzyjemna. Na szczęście Alojzy oznajmił, że skończył robić drzwi. Mila od razu położyła się na podłodze i zaczęła wołać małą szarą Myszkę. A Myszka znów leżała w łóżku i cichutko płakała.

– Chciałabym mieć jakieś znaczenie, chciałabym, żeby zwierzęta w lesie zauważały moją obecność, a raczej moją nieobecność. Chciałabym mieć swoje własne imię. I chciałabym pójść dziś na Bal na Polanie – łkała w poduszkę i tak była tym łkaniem pochłonięta, że długo nie słyszała wołania. W końcu jednak usłyszała i rozpoznała głos Niedźwiedzicy. Był tak wyraźny i bliski, jakby nie dzieliła ich żadna ściana. Zerwała się z łóżka i pobiegła korytarzem w kierunku kuchni państwa Niedźwiedziów, nie rozumiejąc, co się stało. A kiedy wreszcie zrozumiała, rozszlochała się na dobre, nie mogąc uwierzyć w swoje szczęście.

Niedźwiedzica ostrożnie wzięła ją na ręce i zaniosła na stół. Lisica Olga postawiła przed nią talerzyk z zupą grzybową, a Zającowa Tila wytarła jej zapłakany pyszczek. Korzystając z zamieszania, Niedźwiedź Ksawery cichutko poszedł do łazienki, by wziąć wreszcie gorącą kąpiel.

Alojzy także wyszedł z kuchni. W swoim pokoju od razu spostrzegł leżący na biurku zeszyt postanowień noworocznych. Zajrzał do niego bez najmniejszej przyjemności. Dostał go od rodziców na pierwsze urodziny, bo taki był zwyczaj, którego trzymały się prawie wszystkie zwierzęta w lesie. Dopóki Alojzy nie nauczył się pisać, mama zapisywała jego postanowienia. Potem robił to sam. Teraz przyglądał im się z niechęcią.

„Będę mył zęby po każdym posiłku”. „Będę się odnosił do starszych z szacunkiem”. „Będę bez protestów pomagał rodzicom”. „Nie będę strzelał z procy”. „Nie będę wykradał owoców z sadu Lisa Olgierda”. „Nie będę czytał po ciszy nocnej pod kołdrą przy świetle latarki”. Odłożył zeszyt. To były jego dziecinne postanowienia. Tych dorosłych nie chciało mu się czytać. Nakazy. Zakazy. Obowiązki.

Młody Niedźwiedź wyjrzał przez okno. Wydawało mu się, że w ciemnościach majaczy coś tajemniczego, nieznanego, magicznego. Zdecydowanym ruchem sięgnął po zeszyt i napisał w nim tylko jedno zdanie: „W przyszłym roku odnajdę swoje marzenia”.