Czytelniczek pierwszego numeru „Mody i Życia Praktycznego” już prawie nie ma. Próbny numer czasopisma wyszedł w grudniu 1945 roku, pani musiałaby więc urodzić się co najmniej piętnaście lat wcześniej i przeżyć wojnę. Są za to aukcje internetowe, na których wnuki i prawnuki wystawiają babcine czasopisma. Kiedy tylko pojawia się nowa oferta, piszę do nich, pytam o historię gazety i jej właścicielki. Po cichu liczę, że może te panie są jeszcze na chodzie, pojadę do nich i porozmawiam o czasopiśmie. Opowieści jednak się powtarzają, a streścić je można w słowach: porządkowanie kredensu zmarłej. Typ sprzedawcy jest zaś równie nieskomplikowany co polskiego spadkobiercy. Dostałem za darmo, ale pani sprzedam jeden numer za stówę. Wnuki jednak nie zawsze odpisują, więc cieszę się, jeśli w ogóle mnie nie zignorują. Do żadnej babci nie udało mi się dotrzeć, choć raz byłam blisko. Pani zgromadziła niemal całe archiwum „Mody i Życia”, czytała tę gazetę całe życie. Dokładnie rok temu, przed świętami Bożego Narodzenia miała się odbyć rozmowa, którą wyobrażałam sobie mniej więcej tak.
Kiedyś i dzisiaj
Wchodzę do jej domu, a ona, chociaż pomarszczona, to rześka, wita mnie i prowadzi do zawalonego meblościankami i serwetami pokoju. Mieszkanie jest odświeżone, nie żadne linoleum ani stare żyrandole. Tylko w meblach czuć minione lata, jakby starsza pani nie widziała sensu inwestycji. Siadamy do stołu, między nami plastykowy stroik świąteczny i cisza. Wreszcie mówię, że może porozmawiamy o Bożym Narodzeniu po wojnie. Przejrzałam dokładnie wszystkie numery świąteczne „Mody i Życia”, pogadajmy o tym, jak się jej żyło w świątecznej powojennej stolicy. To byłby tekst w stylu: kiedyś i dzisiaj. Zgadza się, ale mówi, że pierwszego numeru wcale nie pamięta. To możliwe, bo próbne wydanie kolportowane było tylko w wybranych miejscach Warszawy, dopiero kolejne ukazywały się regularnie. Najpierw rozmawiajmy jednak o sprawach poważnych, proponuje pani. Powiedzmy coś o wojnie, że przecież nie było nic poza gruzem. Potem przejdziemy do świąt. Przyjmuję zadaną konwencję. Dzieli w niej nas wiek i historia, której ja nie przeżyłam, a którą ona nadal ma przed oczami.
Włączam dyktafon i wyręczam bohaterkę w nakreśleniu tła historycznego. Pierwszy spis ludności w Polsce po drugiej wojnie światowej nie pozostawiał złudzeń w sprawie feminizacji. Na 100 mężczyzn przypadało 118 pań. W Warszawie wskaźnik był o wiele wyższy. 31 grudnia 1945 roku na stu mężczyzn urząd statystyczny stolicy przydzielił 154 kobiety. Wkrótce miało być ich jeszcze więcej, bo podwarszawskie wsie mobilizowano do przeprowadzek w ruiny, które trzeba było posprzątać. Nie chce się wierzyć, że wydawcy prasy blisko rok czekali z drukiem samodzielnego pisma dla kobiet. W samej stolicy mogłoby go czytać przecież nawet 300 tysięcy osób. To więcej niż łączny nakład prawie stu pism kobiecych drukowanych przed wojną. Czy pani pamięta, kiedy kupiła pierwszy numer „Mody i Życia”? Nie pamięta, była zbyt młoda. Pyta mnie za to, czemu tak interesuję się tą gazetą. Odpowiadam, że to w końcu pierwsze pismo dla kobiet po wojnie. Z ogromnym nakładem. Ciekawi mnie, czy kobiety były w nie wpatrzone. Może było dla nich oknem na świat? Takie zdanie pasowałoby mi do wstępu tekstu. Ona na to odpowiada słowami czytelniczek z działu listów do redakcji. „W czasopiśmie życie toczyło się niemal tak, jakby wojny nie było”. „Czasopismo dawało poczucie ciągłości, jakby to wszystko się nie wydarzyło”. „Było tanie, kosztowało tyle co chleb”. „Każda mogła je kupić, nie to co lalkę dla córki na święta”.
Karp z wody
Słowo klucz w „Modzie i Życiu” to praktyczność i oszczędność. Mam na kartce wypisane pytania sprawdzające, czy czytelniczki się pisma słuchały. Czy ona też paliła w piecu obierkami z kartofli? Czy wigilię przygotowywała w jednym garze, żeby nie marnować opału? Czym podkładała do pieca? Węglem? Niemożliwe – odpowiedziałaby pewnie, chociaż sama nie pamięta dokładnie. Ale węgiel był za drogi. Musiała rozpalać obierkami albo wysuszonymi skorupkami jajek. Podkładała drewnem. Stół miała odświętny, ale skromny. Nie położyła obrusu, jak poradziła redakcja gazety. Gdyby się zabrudził, nie miała octu ani sody do odplamienia, bo przed świętami w Warszawie akurat całą sodę wykupili. „Moda” o tym zresztą pisała w styczniu. No więc co zamiast obrusu? Serwety szydełkowe. Na nich stary komplet sztućców i talerzy. Obok dania na zimno. Śledź z oliwą i cebulą, dorsz w galarecie, jabłka i pierniki. Zaraz dojdziemy do dzielenia się opłatkiem, a nie poznałam jeszcze imienia bohaterki. Niech będzie Wanda. To imię powtarza się niemal w każdym numerze. „Wanda wychowuje”, „Mała Wańdzia wyciąga rączki do sklepowej witryny”, „Wanda pisze, co zrobić ze starych jaj”. No więc pani Wańdzia kładzie na stół wigilijny dania. Czy korzysta z jadłospisu oszczędnościowego „Mody”? Czy serwuje karpia z wody z kluseczkami? Czy czyta artykuł lekarski o tym, żeby w czasie niedoboru nie objadać się, bo grozi to zapaleniem wątroby i zaburzeniami sercowymi? Czy stawia alkohol na stole dla tradycji czy też chowa go przed mężem? Nie, o to pytać nie wolno. Pani Wańdzia nadal czeka, jak co druga czytelniczka „Mody i Życia”. Wigilię spędza tylko z córką. Może pokaże pani swój zbiór gazet? – pytam dla poprawy nastroju. Wanda się śmieje, bo gazeta wychodzi od czterdziestego piątego do dzisiaj. Archiwum ma zawaloną piwnicę.
Dekoracje
.Teraz o dekoracjach. W „Modzie” drukowano szablony ptaszków, pajacyków, osiołków do samodzielnego odrysowania. Czy pani takie zabawki choinkowe składała? Wańdzia kiwa głową, składała. Dmuchała wydmuszki i naklejała. Ale czy miała na czym je zawiesić? Jak zdobyła choinkę? Znów błąd, droga pani, mówi Wańdzia. Pytanie powinno brzmieć, czym zastąpiłam choinkę. Nie czytała pani? „Roziskrzona choinka blaskiem świec i kolorowych świecidełek jest nie tylko radością dla dzieci. I my dorośli, patrząc na świąteczne drzewko, nastrajamy się jakoś uroczyściej. Ale jeśli nie stać nas na jej kupno, jeśli nie mamy miejsca w mieszkaniu?”. Wanda nie ma pewnie ani miejsca w mieszkaniu, ani pieniędzy. Korzysta więc z rad „Mody” i co dzień czai się na placyku choinkowym. W tej drugiej, gorszej kolejce. Pierwsza jest po drzewka, druga czeka na odpadki. No dobrze, stała pani na placyku z choinkami, mówię. W kolejce, której nie było. Ludzie czekali, chociaż nie mieli za co kupić drzewka. Więc czego tam pani szukała? Naprawdę porzuconych na ziemi gałązek? No tak, mówi Wańdzia, wieszała je ponad stołem, przymocowując do żyrandola. Obie patrzymy w sufit. Nie, to nie ta lampa, nie to mieszkanie.
Legion Samotnych
Teraz seria pytań pod tytułem: czy świąteczne listy do redakcji były zmyślane? Skąd Wańdzia ma wiedzieć, nigdy sama nie napisała do redakcji. Ale czy te listy czytywała? Tak, czytała. Czym była dla niej ta rubryka? Podobno była przecież najpopularniejsza. Ona odpowiada znowu słowami jakby wyjętymi z działu listów. „Te listy były o mnie”, „Każda czytelniczka miała głos”, „Żadnej nie zlekceważono”. Odpisano nawet Niusi z Piotrkowa, która pierwszą Wigilię po wojnie miała spędzać sama. Co takiej Niusi odpisać? Wszyscy jej zginęli, a ona się żaliła: „Co mam zrobić, by nie czuć się choćby w wieczór wigilijny tak strasznie osamotniona? Czy mam wyjść na ulicę i stawać pod cudzymi oknami, zaglądać tęsknie do wnętrz, gdzie ludzie najbliżsi sobie siedzą uśmiechnięci i szczęśliwi, nie wiedząc, że tam za oknem stoi taki wygnaniec i łzy ociera?”. „Moda” wymyśliła wtedy Legion Samotnych, do którego Niusię jako tysięczną wpisała. Może jeśli pomyśli o innych samotnych, zrobi się jej lepiej? Wańdzia o Niusi nie czytała, nie pamięta tego listu. W ogóle słabo pamięta. Na szczęście ma kilka numerów przyniesionych z piwnicy. Przygotowała je na moją wizytę. To czas, żeby wszedł fotograf i pani Wańdzia zapozowała ze swoim pismem. Wanda pokazuje okładkę. Wanda kartkuje magazyn. Niech pani udaje, że czyta, poprosi fotograf. Albo proszę pokazać palcem na tytuł. Tylko nie zasłaniać twarzy, oczy muszą być widoczne.
Futra to jednak nie wszystko
Możliwe, że przy okazji zdjęć pani Wańdzia opowiada o sukienkach świątecznych. A właściwie jednej odświętnej, którą się miało w szafie. „Moda i Życie” to był żurnal, pani może nie wie, bo pani młoda, mówi ona. Teraz w kioskach tyle gazet, wtedy tylko to jedno pismo było. Ono nam mówiło, żeby nie kupować, żeby mieć jedną gładką suknię. Do niej dopinać broszki, paseczki, szaliczki. A nam się chciało ubrań. „Futro to jednak nie było wszystko”, mówi za czytelniczkami sprzed lat. Bo w zimie „Moda” tylko o tych futrach zeszłorocznych, przedwojennych nadawała. Żeby wyczesać, nie wyrzucać. A my chciałyśmy nowe i ładne. Dobrze, że palto z koca nauczyli nas uszyć. „Prosimy więcej palt z koca”. Jeszcze ubranka dla dzieci. Dwurzędowe garniturki dla chłopców ze starych spodni po ojcu. Albo wigilijne sukieneczki dla dziewczynek. Białe. Żeby farbować w burakach, pisali. W burakach, dla córeczki. Rozumie pani?
Nie prezenty, a drobiazgi
A jakie, pani Wańdziu, zrobiła pani prezenty gwiazdkowe? Najczęstszy prezent? Rękawiczki na drutach albo pończochy. Dla panów papierośnica z pudełka od zapałek. Dla koleżanek rękawiczki z niezużytych kawałków skóry. A nie, to było rok albo dwa później. W czterdziestym szóstym albo siódmym. Wcześniej inaczej. Ozdabianie pustych puszek UNRRA. Takich na mąkę i cukier. „Moda” całe instrukcje podawała, co zrobić z takim kawałkiem metalu, żeby się podobał. Kobiecie zawsze można było dać chusteczkę do kieszonki sukienki, żeby urozmaicać gładkie suknie z samodziałów. Albo chusteczki do nosa, mydło, puder, abażur ręcznie robiony. A co z dziećmi? Pani Wańdziu, miała pani córkę. Co jej pani dała? Może lalkę z pończochy wypchaną watoliną, taką jak pokazywała „Moda”? Nie, raczej nie. Wańdzia mówi, że wolała nie dać nic, niż wręczyć jakieś paskudztwo.
Korzystałam z archiwalnych numerów „Mody i Życia” oraz książki Zofii Sokół „Prasa kobieca w latach 1945–1995”.
Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).