Miłość w czasach kryptowalut
Gerd Leonhard / CC BY-SA 2.0

12 minut czytania

/ Obyczaje

Miłość w czasach kryptowalut

Piotr Szostak

Zakochanie się: instynktowne, nagłe, irracjonalne, odbywa się dzisiaj na ekranie. Pod jego powierzchnią hipnotyzują nas programiści, specjaliści od UX i technokapitaliści. Kryptowaluty przenoszą ich na wyższy poziom kontroli

Jeszcze 3 minuty czytania

W heteroseksualnych aplikacjach randkowych przypada zazwyczaj 60% mężczyzn na 40% kobiet. Na poziomie aktywności użytkowników ten stosunek wynosi jednak 80 do 20. Samce, konkurując ze sobą o uwagę samic, są bardziej aktywni. W tej dysproporcji samice są zasypywane słabej jakości wiadomościami: „Hej, co tam?”, „Cześć”, „Jak tam?”; większość pozostawiają bez odpowiedzi. W związku z tym algorytm musi, jak niewidzialna ręka, ograniczać liczbę par, które mogą powstać na rynku matrymonialnym. Podobnie jak wędkarze nie mogą wyłowić za dużo ryb z jeziora, bo naruszyliby populację, tak mężczyźni nie mogą wyczerpać uwagi kobiet. Odciąża to też system: jeśli twoją atrakcyjność algorytm ocenił na siedem, nie musi ci pokazywać już „trójek”, ale też nigdy nie wyświetlasz się „dziesiątkom”. Chyba, że cię na to stać.

Optymalizacja randkowa

Luna to projekt aplikacji randkowej na sterydach. Połączona z kryptowalutą Star, ma być – zgodnie z zapowiedziami jej skromnych twórców – jak lądowanie na Księżycu. Uwagę kobiet będzie można dzięki niej kupić za wirtualne pieniądze. Trudno stwierdzić, czy to prawdziwy pomysł biznesowy, czy żart. Z kryptowalutami zresztą nigdy do końca nie wiadomo, np. Useless Token – jak sama nazwa wskazuje: bezużyteczny – kupiono za ponad 300 tys. dolarów. Jego twórcy napisali wprost: „Serio, nie kupujcie tego”, dodając, że to „pierwsza w 100% uczciwa kryptowaluta”. Nie ukrywali też, że za wpłacone pieniądze kupią telewizory z dużym ekranem. Na stronie jest nawet licznik, na ile już mogą sobie pozwolić.

Twórcy Luny chcą rozwiązać problem braku uwagi kobiet w aplikacjach randkowych, uwalniając… siły wolnego rynku. O, tak. W ich aplikacji samce będą licytować się kryptowalutą Star o to, czyja wiadomość będzie się wyświetlać jako pierwsza w skrzynce odbiorczej samicy. Kiedy użytkowniczka przeczyta taką wiadomość, otrzyma załączoną kwotę kryptowalut na swoje konto. Później będzie mogła je wymienić na tradycyjne waluty.

W dokumentacji twórcy Luny opisali, jak będzie działać ich aplikacja: kiedy Bob będzie chciał rozpocząć konwersację z Alice, dołączy do wiadomości wirtualne monety. Im więcej ich doda, tym bliżej jego wiadomość przesunie się w kolejce oczekujących do skrzynki odbiorczej Alice. Otrzyma też informację: ile wiadomości jest w kolejce, jaki użytkowniczka ma wskaźnik odpowiedzi, oraz potwierdzenie, czy jej konto jest zweryfikowane. Jeśli algorytm wykryje, że Bob i Alice pasują do siebie charakterologicznie, że jest duże prawdopodobieństwo, że Alice odpisze (aplikacja ma pobierać dane o użytkownikach z mediów społecznościowych), Bob otrzyma zniżkę, żeby jego wiadomość znalazła się na szczycie stosu.

Zespół Luny poszedł o krok dalej niż tradycyjne aplikacje randkowe, takie jak Tinder, OkCupid czy Badoo, w których uwagę również traktuje się jak towar, ale sprzedaje się ją reklamodawcom. W tym modelu biznesowym ludzie handlują swoją uwagą między sobą. Ich flirt, żart, uwodzenie i podryw są zapośredniczone przez wirtualne pieniądze.


W Tinderze użytkownicy są podzieleni na dwie kasty: gold i resztę. Ci pierwsi, którzy płacą za miesięczną subskrypcję, nigdy nie oglądają reklam. Ich profil jest lepiej widoczny. Nie mają ograniczeń zwykłych użytkowników – mogą bez końca przesuwać zdjęcia w lewo i w prawo, oceniając proponowanych partnerów. Mogą też dowolnie zmieniać swoją lokalizację – trochę randkować w Warszawie, by zaraz sprawdzić, jak sytuacja wygląda w Londynie. Kiedy pochopnie odrzucą kogoś w lewo, mogą zawsze wrócić. W Tinder Gold mogą być niezdecydowani, kapryśni i lekkomyślni – zawsze mają drugą szansę.

Dla zwykłych użytkowników wybory w lewo albo w prawo są nieodwracalne. Kiedy aplikacja dobiera cię w parę, w twoim mózgu wydziela się dopamina. Zna cię już dobrze – od miesięcy analizowała twoje wybory partnerów i partnerek i skanowała rozmowy. Po tym, jak często inni przesuwają cię w lewo lub w prawo, oszacowała twoją atrakcyjność. Może myślisz, że dzięki temu lepiej dopasuje kogoś właściwego dla ciebie. Ale czy aplikacja chce, żebyś znalazł kogoś na stałe i się wylogował? Czy chce stracić klienta? Czy twoje szczęście pozostaje w zgodzie z interesem akcjonariuszy firmy, która jest właścicielem aplikacji? Może wolą oni, żebyś był singlem – im dłużej oglądasz reklamy, tym więcej zarabiają. Może w odpowiednim momencie aplikacja kusi cię nowymi twarzami, wyżej ocenianymi niż twoja, żebyś znów – zapętlony – przesuwał w lewo i w prawo. Może wybiera dla ciebie osoby, z którymi raczej przeżyjesz krótkie spięcia niż dłuższą relację. W interesie aplikacji nie jest – co najmniej – żeby algorytm dobierał cię w pary zbyt dobrze. Może jest trochę przekręcony jak automat hazardowy.

Luna i kryptowaluta Star mają uwolnić nas od tego konfliktu i przede wszystkim łączyć ludzi w pary. Platforma ma być motywowana – oczywiście przez wirtualne pieniądze – do tego, żeby działać tylko na korzyść użytkowników. Twórcy aplikacji mają zarabiać procent od każdej transakcji między użytkownikami, ale tylko wtedy, kiedy odbiorca odpowie na wiadomość z załączonymi Stars w określonym oknie czasowym. Jeśli nie odpowie lub odpowie za późno – opłata wraca do nadawcy (odbiorca dalej zarabia). System jest wynagradzany, tylko kiedy działa w zgodzie z użytkownikami. Po każdej randce aplikacja ma też prosić użytkownika o ocenę, czy jego doświadczenie było udane. Jeśli będzie zadowolony – może zostawić platformie napiwek.

Tylko że twórcy nie zauważyli – a może właśnie zauważyli? – że ich aplikacja przenosi nierówności w dochodach bezpośrednio w najbardziej intymną sferę życia. Użytkownik, który pragnie drugiej osoby i jest biedny, zawsze może być przelicytowany przez użytkownika, który chce tej samej osoby tylko trochę i jest bogaty. To przecież innowacyjne i kreatywne: hej, zróbmy aplikację, w której żywi ludzie, żeby ze sobą rozmawiać, chodzić do łóżka i zakochiwać się, będą sobie płacić wirtualnymi pieniędzmi. Libertarianie i przedsiębiorcy będą mogli swobodnie zarządzać swoim życiem uczuciowym i zainwestować w zdywersyfikowane portfolio partnerów. Z niego, w wyniku naturalnej konkurencji, wyłoni się miłość.

Safeword dla nerdów

Po drodze trzeba się jeszcze spotkać naprawdę. W realnym świecie. Pełnym niepewności, dwuznacznych sytuacji i niekontrolowanej mowy ciała. Z pomocą przychodzą inne aplikacje mobilne ze świata kryptowalut. Na LegalFling będziesz mogła/mógł wyrazić zgodę na seks z drugą osobą. Po co rozmawiać ze sobą, skoro można przesunąć w prawo? Zmieniłaś/eś zdanie? Przesuń w lewo. Aplikacja, stworzona przez holenderski startup Legal Things, zapisze później twoją zgodę na tzw. blockchainie – technologii leżącej u podstaw kryptowalut. Utrwali ją tam na zawsze.

Twórcy aplikacji zaprezentowali swój pomysł niedługo po tym, jak komik Aziz Ansari został oskarżony na portalu Babe.net o zmuszenie kobiety do seksu mimo „wyraźnych, niewerbalnych sygnałów”. Na fali dyskusji, która się później przetoczyła, o tym, co konstytuuje świadomą, wyraźną zgodę oraz gdzie przebiega granica między beznadziejnym seksem a gwałtem, Legal Things postanowiło wszystko uprościć. Po co komunikować się ze sobą i sprawdzać, czy druga osoba czuje się komfortowo. Po co uwodzić, flirtować, odkrywać się przed innym, skoro można sprowadzić to wszystko do transakcji na smartfonie. Cyfrowo podpisać „warunki korzystania z usługi” czyjegoś ciała.

W LegalFling użytkownicy, poza wyrażeniem generalnej zgody na stosunek, będą mogli sprecyzować, które czynności seksualne wchodzą w grę, a które nie. Będą mogli umówić się też co do „pobocznych” kwestii, np. co druga osoba może zrobić z nagimi zdjęciami drugiej. Zgoda będzie później, zgodnie z zapewnieniami twórców, dowodem w sądzie na legalność stosunku.

LegalFlingLegalFling

A co jeśli w trakcie seksu ktoś zmieni zdanie? Czy będzie musiał/a mieć pod ręką telefon, żeby odwołać wcześniej wyrażoną zgodę? Wydaje się, że innowatorzy z Legal Things nie do końca rozumieją, na czym polegają płynne interakcje normalnych, analogowych ludzi. Ich aplikacja, poza tym, że biurokratyzuje seks, może sprawić też, że proste „nie” nie wystarczy. Nawet formalnie odwołana, raz udzielona zgoda może utrudnić ofierze dochodzenie sprawiedliwości, choćby blokując ją dodatkowo psychicznie. Na ile domyślna, a na ile płynna będzie zgoda między stałymi partnerami w LegalFling? Co w sytuacjach, kiedy ktoś przesunie w prawo pod wpływem groźby? Wizjonerzy technologiczni z Legal Things z głupawym technooptymizmem postanowili jednym machnięciem „kreatywnie” rozwiązać problem molestowania i przemocy seksualnej. Aplikacją na telefonie. Przynajmniej mieli dobre intencje, bo twórcy kryptowaluty Legends Room nie mieli ich wcale.

Kod kreskowy body art

Legends Room to po prostu klub ze striptizem w Las Vegas. Może nie Cocomo, które wypluje cię nad ranem z wyczyszczoną kartą kredytową, ale to dalej „ta” estetyka. Co się zdarzyło w Las Vegas, zostaje w Las Vegas. Legends Room w swoim tandetnym luksusie wygląda trochę jak poboczny projekt Donalda Trumpa.

Chcąc załapać się na nową gorączkę złota i przyciągnąć dżentelmentów-geeków, właściciele lokalu postanowili stworzyć własną kryptowalutę. To kolejny innowacyjny pomysł, od dawna było przecież wiadomo, że ludzkość potrzebuje osobnej waluty dedykowanej do tańca na rurze i napiwków dla striptizerek. Kryptowaluta ma zapewnić prawdziwym VIP-om i celebrytom pełną anonimowość transakcji.

Jeśli chcesz zamówić taniec w klubie, wystarczy, że zeskanujesz QR kod, który każda tancerka ma wymalowany na ciele – jak kod kreskowy – i przelejesz jej odpowiednią liczbę kryptowalut. Przesuniesz telefonem po żywej osobie i kupisz sobie na chwilę jej ciało i uwagę. Technologia i wirtualne pieniądze pośredniczą tutaj bardziej pomiędzy humanoidami, trochę przywodząc na myśli serial „Westworld” – fikcyjny park rozrywki, rekonstruujący Dziki Zachód, w którym odwiedzający mogą realizować swoje sadystyczne fantazje na resetowanych ciągle robotach.

Kryptodominatrix

Ale wirtualne pieniądze mogą być też narzędziem masochizmu. Przelewają się, jak woda przez pęknięcia w tamie, głęboko w ludzką psychikę. Theodora z Paryża zajmuje się tzw. finansową dominacją (oprócz tego specjalizuje się w dominacji za pomocą hipnozy online). Jej klienci, których w większości nigdy nie poznała w rzeczywistości, czerpią przyjemność seksualną z przelewania jej pieniędzy. Najlepsi z nich, pragnąc być tzw. „ludzkim bankomatem”, przekazują jej kontrolę nad swoim kontem bankowym. Mając wszystko pod kontrolą w życiu zawodowym – w korporacjach czy partiach politycznych – pragną oddać jej władzę nad sobą za pośrednictwem pieniędzy.

Theodora ma około dwudziestu klientów, którzy wydają na nią dużo, nawet 100 tys. dolarów za jednym razem. Z niektórymi z nich nawet spotyka się na sesje w prawdziwym życiu. Około dwustu–trzystu klientów płaci jej jednak małe sumy online. Za dominację przez telefon bierze 25 dolarów za minutę, podczas której celowo ignoruje rozmówcę, a 69 dolarów, kiedy faktycznie rozmawia.

Idąc z duchem czasu, Theodora zaczęła przyjmować kryptowaluty. Odkryła też, że jej wirtualni niewolnicy mogą je dla niej „wydobywać”. Udostępniając moc obliczeniową komputerów, tzw. kryptokoparek (Theodora uczy niektórych klientów, jak je konstruować), mogą z domu, 24/7 generować dla niej przychód i swoją przyjemność. Jak sama mówi: „W finansowej dominacji nie chodzi o to, żeby zabrać im wszystko i zostawić na ulicy – fetysz jest kontrolowany i dobrowolny”.

Czasem myślę, że wszyscy mamy swoją Theodorę. Zakochanie się: instynktowne, nagłe, irracjonalne, którego „nie można kupić”, odbywa się dzisiaj na ekranie. Pod jego powierzchnią programiści, specjaliści od UX i technokapitaliści hipnotyzują nas, chcą naszej uwagi, kontrolują scenerię, wpływają na to, czego pragniemy. Niektórzy z nich to kompletni idioci. Kryptowaluty przenoszą ich na następny poziom kontroli.