Produkcja czy przetrwanie? Przyszłość kultury w mieście
Tom B CC BY-NC-SA 2.0

27 minut czytania

/ Sztuka

Produkcja czy przetrwanie? Przyszłość kultury w mieście

„Kryzys związany z pandemią odsłonił słabości, które od wielu lat uchodziły nam na sucho” – publikujemy zapis debaty wokół kultury w mieście zorganizowanej przez Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie

Jeszcze 7 minut czytania

ARTUR CELIŃSKI: Niespodziewanie znaleźliśmy się w sytuacji, która wymaga przemyślenia warunków tworzenia kultury i zastanowienia się, jak ułatwić przetrwanie twórcom, którzy nagle stracili źródło dochodów. Moja teza jest taka, że kryzys odsłonił pewne słabości, które od wielu lat były praktykowane i zawsze uchodziły nam na sucho, ale niewiele zmienił. Ludzie kultury zawsze znajdowali sposób na to, żeby przetrwać. Dzisiaj te możliwości przetrwania są bardzo ograniczone i całe zainteresowanie jest skupione na władzach samorządowych. Aldono, jak Urząd Miasta patrzy na tę sytuację? Co przykuło waszą uwagę, jeśli chodzi o warunki pracy artystów i twórców? Czy pojawiły się już jakieś rozwiązania?

ALDONA MACHNOWSKA-GÓRA: Pierwsze tygodnie to działania interwencyjne w każdej branży. To nie tylko instytucje, organizacje pozarządowe, grupy twórcze i niezależni artyści, ale też biznes prywatny i sektor kreatywny. Przez te kilka tygodni właściwie codziennie pojawiała się nowa grupa, która wymagała interwencji. Dlatego budżet ogólnomiejski trzeba ciągle zmieniać, zwracając uwagę również na przyszłość – pracujemy nad tym, co wydarzy się w najbliższych miesiącach i latach.

ARTUR CELIŃSKI: Jak definiowaliście problem twórców indywidualnych – artystów i artystek w tej układance? Czy wiadomo, o jakiej liczbie osób i skali problemu rozmawiamy? Jakie są tutaj szacunkowe potrzeby?

ALDONA MACHNOWSKA-GÓRA: Twórców i artystów nie można wyabstrahować od instytucji, w których pracują. Jeżeli mamy stabilną sytuację oraz działające instytucje, to wspieramy artystów poza nimi, na przykład poprzez stypendia. Natomiast w dzisiejszych warunkach musieliśmy sprawdzić i określić każdą grupę, zobaczyć, co wydarza się z artystami, którzy pracowali albo współpracowali w danym sektorze. Te działania nadal trwają.

UCZESTNICY DYSKUSJI:

Aldona Machnowska-Góra

Dyrektorka koordynatorka ds. kultury i komunikacji społecznej, Urząd Miasta St. Warszawy.

Artur Jóźwik

Dyrektor Biura Kultury w Urzędzie Miasta St. Warszawy.

Katarzyna Górna
Artystka, współzałożycielka Ogólnopolskiego Forum Sztuki Współczesnej.

Franciszek Orłowski
Artysta związany z Wolskim Centrum Kultury.

Katarzyna Kasia
Wykładowczyni w Katedrze Teorii Kultury w Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie, prodziekan Wydziału Zarządzania Kulturą Wizualną Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie.

Agata Diduszko-Zyglewska
Dziennikarka, działaczka społeczna, w 2018 roku wybrana na radną Warszawy.

Artur Celiński

Wicenaczelny „Magazynu Miasta”, twórca i szef zespołu projektu DNA Miasta. Politolog, konsultant, komentator życia publicznego. Specjalista w obszarze polityki kulturalnej i znaczenia kultury dla rozwoju miast.

Często używamy sformułowania „prekariat” – czyli artyści oraz pracownicy sektora kultury, którzy są zatrudnieni na umowach cywilnoprawnych. Nie wykonują teraz dzieła, więc stracili pracę. Mamy też całą grupę artystów zatrudnionych na etacie, na przykład aktorów w teatrach czy muzyków, dla których budżet wynagrodzenia był tak zmontowany, że podstawa – wynagrodzenie etatowe – była naprawdę bardzo niska. Często to minimum, jakie zgodnie z prawem może być wypłacane na etacie. Cała reszta dochodów jest zależna od liczby zagranych spektakli lub koncertów. Dzisiaj można mówić o tym, że wszyscy artyści – zarówno ci zatrudnieni na stałe, jak i tzw. prekariusze lub uprawiający wolne zawody – są w bardzo trudnej sytuacji.

ARTUR CELIŃSKI: Interesują mnie cele polityczne, jakie wyznaczyliście sobie w zarządzie miejskim.

ALDONA MACHNOWSKA-GÓRA: Granica, której nie chcemy przekroczyć, to obcinanie stałych dotacji dla instytucji kultury oraz organizacji pozarządowych. Oznacza to wykonanie do końca i wypłacenie wszystkich zaplanowanych stypendiów. Decyzje, które podjęliśmy w tym roku na poziomie Biura Kultury i Marketingu Miasta, obejmują zlikwidowanie tzw. eventów – wydarzeń, promocji, gadżetów. Na przykład nie będzie uroczystej gali rozdania Nagrody Literackiej Miasta Stołecznego Warszawy. To nie jest coś najważniejszego, ale z drugiej strony zawsze występował na niej jakiś artysta i wykonywał swoją pracę – dlatego to bardzo trudne.

Główny cel to zachowanie zasobów. Staramy się nie doprowadzić do tego, żeby organizacje pozarządowe zaczęły znikać z miasta. Musimy dbać o instytucje i to jest nasz obowiązek. Na przykład instytucje wcześniej nazywane „komercyjnymi”, które mogły same się utrzymać, dlatego dostawały dotację z puli miejskiej tylko na koszty stałe, po utracie dochodów tracą płynność finansową i nie mają z czego płacić pracownikom. A to też pracownicy sektora kultury. Musieliśmy pokryć te straty.

ARTUR CELIŃSKI: Przejdźmy do Artura, który zajmuje się tym od strony proceduralnej – dostarcza politykom informacji, żeby mogli podjąć decyzje. Arturze, jaka jest skala problemu i jakie są wyzwania?

ARTUR JÓŹWIK: Wyzwanie jest bardzo duże i rzeczywiście przyszło mi być dyrektorem Biura Kultury w niezwykle trudnych czasach. Analizujemy sytuację finansową miejskich instytucji w założeniu, że okres ich zamknięcia i ograniczenia funkcjonowania będą trwały do końca sierpnia. Strata finansowa wśród instytucji ponaddzielnicowych to ponad 20 milionów złotych. Budżet Biura Kultury nie pozwoli na zasypanie tej dziury w pełni. Mamy nadzieję, że jesienią te ubytki będą mogły zostać zrekompensowane. Dotychczas skupiliśmy się na tym, żeby zachować zasoby. W związku z tym decyzja, żeby zatrzymać dotychczasowy poziom dotacji podmiotowych dla wszystkich instytucji, była bardzo ważna. To pozwoliło dyrektorom podejmować decyzje dotyczące podstawowego zabezpieczenia pracowników i współpracowników. Kształtowanie polityki kadrowej to autonomiczna decyzja dyrektora. Mamy różne rozwiązania: w większości instytucji wypłacane są wynagrodzenia postojowe, w niektórych zdecydowano się na podpisanie umów czasowych związanych z gotowością do pracy, również z osobami niezatrudnionymi na etacie.

Wyzwaniem była kwestia organizacji pozarządowych. W tym roku Biuro Kultury rozstrzygnęło jedenaście konkursów dotacyjnych. Kwota przeznaczona na współpracę z organizacjami to prawie 28 milionów. Zdecydowaliśmy się nie obcinać całej tej kwoty. Wiadomo, że każda dotacja składa się z wielu elementów, jak pokrywanie kosztów stałych, ale też kosztów zmiennych organizacji, związanych z grafiką, aktorami itd. Odgórne obcięcie tej dotacji może spowodować przede wszystkim duże straty wśród indywidualnych osób.

Trzeci element to wsparcie indywidualne – ogłosiliśmy konkurs dotacyjny. Dużo osób pytało, dlaczego konkurs, w którym szukamy jednej lub dwóch organizacji pozarządowych, a nie na przykład stypendia artystyczne. W sytuacji kryzysowej trzeba szacować ryzyko i sprawdzać, jakie rozwiązanie może zostać przeprowadzone szybciej. Gdybyśmy zdecydowali się na stypendia, musielibyśmy czekać na kolejną sesję budżetową Rady Miasta, następnie na przeniesienie środków. To opóźniłoby możliwość ich transferu.

ARTUR CELIŃSKI: Arturze, brzmisz bardzo spokojnie – jakbyście wszystko mieli pod kontrolą. Czy możemy wierzyć, że Biuro Kultury panuje nad sytuacją i wszystko będzie dobrze?

ARTUR JÓŹWIK: Biuro Kultury stara się panować nad sytuacją. Ale nie jest tak, że jestem spokojny, bo mogę znaleźć rozwiązanie każdego problemu. Codziennie otrzymujemy sygnały od kolejnych środowisk, które potrzebują naszej pomocy. Jeszcze rok temu nie byłem urzędnikiem, pracowałem w kulturze. Potrzebujemy wsparcia ludzi kultury, żeby wiedzieć, w jaki sposób możemy pomóc.

ARTUR CELIŃSKI: Skąd czerpiecie wiedzę o skali problemu?

ARTUR JÓŹWIK: Ze spotkań, listów. Jesteśmy bardzo wdzięczni za wszystkie te sygnały. Na przykład po spotkaniu grupy roboczej z filmowcami okazało się, że wielkim wyzwaniem jest zachowanie dotychczas wydanych zgód na prowadzenie planów zdjęciowych – to decyzje terminowe.

ARTUR CELIŃSKI: Przejdziemy do naszych artystów i kuratorów. Katarzyno, czy Ogólnopolskie Forum Sztuki Współczesnej konsultowało z Urzędem Miasta problem? Czy czujesz się w związku z tym uspokojona?

KATARZYNA GÓRNA: Nie, nie czujemy się uspokojeni. Twórcy i twórczynie mają tendencję do tego, żeby brać winę na siebie i powiedzieć: „Tak, wszystkim jest ciężko i brakuje środków, to my poświęcimy się po raz kolejny”. Artyści i artystki bardzo często są zapraszani do poszczególnych projektów, bo nie są stale zatrudnieni w instytucjach – jak na przykład muzycy, którzy grają okazjonalnie na koncertach i różnych wydarzeniach.

Cieszę się, że przedstawiciele samorządu uważają, że konkurs jest jakimś rozwiązaniem. Z sygnałów, które otrzymaliśmy od kilkuset twórców, wynika, że to rozwiązanie nie jest dobre. Twórcy nie chcą konkurować o pomoc. Przedstawicieli różnych branż twórczych w Warszawie jest powyżej dwudziestu tysięcy – to aktorzy, muzycy, tancerze, kuratorzy, dramaturdzy, scenografowie czy technicy pracujący przy prezentacji sztuki współczesnej. Deklaracje miasta nie wystarczą nawet na pomoc jednemu procentowi tych ludzi. Nie słyszałam do tej pory o sensownej propozycji poza konkursem „Mobilni w sieci”, który nie wiadomo kiedy się odbędzie i za jaki czas twórcy dostaną wsparcie.

ARTUR CELIŃSKI: Franciszku, jaka jest twoja perspektywa na obecną sytuację?

FRANCISZEK ORŁOWSKI: Zanim zacząłem pracować w Wolskim Centrum Kultury, po powrocie z rezydencji w Indonezji, przez rok pracowałem na budowie po kilka dni w tygodniu. Jednocześnie współpracowałem z Centrum Sztuki Współczesnej Zamek Ujazdowski przy katalogu oraz z wydawcą książki, która o mnie powstaje. To sytuacje dość paradoksalne i nie powinny się w ogóle wydarzyć. Nie uważam, żeby teraz moja sytuacja była najgorsza – mam stałe źródło zatrudnienia, pracuję jako kurator, co prawda na umowie o dzieło, ale zdaję sobie sprawę, jaka jest sytuacja twórców, którzy są w miejscu, w którym ja byłem rok temu. Powinniśmy zacząć myśleć o podstawowym dochodzie minimalnym dla twórców. Dodatkowo pracownie artystyczne, które artyści remontują i w które wkładają kapitał, mogłyby pełnić funkcję miejsc, w których znajdują się też aneksy mieszkalne. Bardzo niepokojącym zjawiskiem jest to, że instytucjom i domom kultury odbierane są dotacje przez dzielnice.

ARTUR CELIŃSKI: Pani prezydent mówiła, że nie będzie obcinania dotacji; Franciszek zwraca uwagę, że w dzielnicach taka groźba się pojawia. Wiceprezydent miasta Warszawy ma wpływ na to, co dzieje się w dzielnicach?

ALDONA MACHNOWSKA-GÓRA: Ograniczony. Nie apeluję, żeby artyści teraz przyjmowali cięcia w budżetach z pokorą, ale musimy zdawać sobie sprawę, że w edukacji nie będzie trzeciej lekcji WF-u i zajęć dodatkowych. Każdy kolejny sektor będzie miał cięcia. Naszym celem jest zachowanie zasobów – nie cięcie dotacji. W instytucjach ogólnomiejskich to się udało. Instytucje dzielnicowe w głównej mierze są zależne od burmistrzów.

ARTUR CELIŃSKI: Katarzyno, chciałbym, żebyśmy spróbowali znaleźć jakąś platformę – jak zbadać skalę problemu? Co jesteśmy w stanie uratować? Z czym nie poradzimy sobie w tak krótkim czasie?

KATARZYNA KASIA: Patrzę na to, co się dzieje, z perspektywy uczelni artystycznej – studentek i studentów, których kształcimy. Po co? Po to, żeby wypchnąć ich w prekariat. Jesteśmy w stanie starać się o to, żeby zapewnić im jak najlepsze staże i przyszłość zawodową, ale nie możemy przeprowadzić zmian, które umożliwiłyby lepsze funkcjonowanie w polskiej kulturze i bardziej godne traktowanie osób, które tę kulturę tworzą. Jeżeli chodzi o młodych artystów i artystki – ludzi na studiach – to ich sytuacja nie jest do pozazdroszczenia. Nawet w regulacjach ministerialnych dotyczących zamknięcia uczelni mówi się o uczelniach w ogóle, a nie zwraca się uwagi na specyfikę szkolenia artystycznego, gdzie nie jest możliwe zdalne przeprowadzenie obron prac magisterskich czy licencjackich. Nie jest możliwe zdalne egzaminowanie. To, że wyznaczono nowy termin matur, nas nie ratuje. I tak mamy egzaminy wstępne, ale ministerstwa nie dogadały się i nie wydały jasnych rozporządzeń.

Jesteśmy w sytuacji pewnego zawieszenia, które bardzo trudnym czyni odpowiedź na pytania – co dalej i jaką platformę porozumienia tworzyć? Szczerze mówiąc, jedyne, co mi przychodzi do głowy, to zapytanie pani wiceprezydent i pana dyrektora o to, czy miasto przewiduje wsparcie dla studentów i studentek uczelni artystycznych, którzy z dnia na dzień stracili pracę i nie mogą dłużej utrzymywać się w Warszawie. Studia artystyczne są drogie – studentki i studenci finansują je we własnym zakresie – od szkoły nie dostają żadnych materiałów plastycznych. Bardzo wiele osób nie jest z Warszawy, przyjeżdżają z całej Polski. Nie wiem, czy miasto myślało o tym, żeby tym młodych ludzi jednak zatrzymać w Warszawie i na uczelniach. W tej chwili studentkami i studentami szkół artystycznych nikt nie zainteresował się na poziomie systemowych rozwiązań.

ARTUR CELIŃSKI: Liczyłem na wsparcie w sprawie rozwiązań, dorzuciła pani kolejny wymiar naszego wyzwania. Mam wrażenie, że mamy pełny obraz sytuacji – mniej więcej.
Agata, odkąd pamiętam, była osobą odpowiedzialną za budowanie zaufania i odpowiedzialności, solidarności w naszym środowisku twórców i animatorów kultury. Agato, w jaki sposób moglibyśmy mówić o przyszłości? Znamy misję ratunkową, wyzwanie, politykę Urzędu Miasta. Co dalej?

AGATA DIDUSZKO-ZYGLEWSKA: Sytuacja pokazała bardzo wiele słabości i wskazała, co nie działa oraz gdzie są słabsze fragmenty tej struktury. Teraz widać rzeczy, o których rozmawialiśmy od kilku lat na Forum Przyszłości Kultury: że musimy zacząć myśleć inaczej o tym, jak powinny działać instytucje. Kryzys od razu pokazał, że jeśli chodzi o prawa pracownicze, to specyfika kultury polega na tym, że wokół instytucji jest dużo osób, które nie są zatrudnione na etatach – to często artyści. Bycie artystą to nie jest tylko produkcja, ale rozwój i kumulowanie wiedzy, umiejętności, doświadczeń. Część dyrektorów instytucji podeszła do tego bardzo poważnie i radzi sobie dobrze – część osób zostaje przekwalifikowana i może wykonywać nieco inną pracę w obrębie instytucji.

Sytuacja pokazała też, że Warszawa to miasto podzielone na dziewiętnaście małych królestw i część instytucji podlega dzielnicom. Z centrum miasta nie można powiedzieć: „Teraz wszystkie biblioteki to i tamto”. Często mówimy o tym, że zasada pomocniczości jest fajna, i świetnie, że działa – tylko że jeśli chodzi o podział dzielnicowy, ta zasada została wprowadzona w życie zbyt mocno. Są rzeczy, których z poziomu dzielnic nie da się zrobić tak dobrze jak z poziomu całego miasta. W Warszawie powinniśmy jeszcze raz zastanowić się nad tymi połączeniami, bo już widać, że część z nich nie działa w trudniejszej sytuacji tak, jak trzeba. I nagle mam poczucie, że pracownicy instytucji dzielnicowych są w jakiś sposób mniej zabezpieczeni niż ci z instytucji ogólnomiejskich. O tym należy dyskutować, a to są długotrwałe procesy.

Ja w ramach Rady Miasta mogę patrzeć na rzeczy systemowe, potem lobbować i myśleć o tym, jak zmienić system. Musimy precyzyjnie rozdzielać dwa poziomy. Kiedy mowa o dochodzie podstawowym, o sytuacji studentów i studentek – to są kwestie pozostające poza kompetencjami samorządu. Niektóre rzeczy można załatwić jedynie na poziomie krajowym.

Debata „Produkcja czy przetrwanie? Przyszłość kultury w mieście” w Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie 

Doświadczenie izolacji społecznej i ogromnego wstrząsu spowodowanego pandemią COVID-19 przewartościowało nasze podejście do każdego z obszarów życia publicznego i prywatnego. Przez wiele miesięcy pandemia odcięła nas od form uczestnictwa w demokracji, od współdzielenia się wiedzą i kulturowego aktywizmu w placówkach edukacyjnych i instytucjach kultury. Sytuacja zmusza nas nie tylko do przemyślenia nowej roli kultury w mieście, ale również do wykorzystania w pełni potencjału, jaki ze sobą niesie. Pandemia COVID-19 konfrontuje nas z potrzebą kształtowania sojuszy pomiędzy różnorodnymi grupami, formami wsparcia oraz wspólnotowości opartych na trosce i empatii. Kultura odgrywa ważną, wspólnototwórczą i rozwojową rolę. Dlatego musimy włączyć artystki i artystów w rozmowę o rozwoju. Będziemy dyskutować, w jaki sposób wspierać artystki i artystów i o jakich zmianach systemowych należy myśleć w ramach strategii planowania samorządowego. Jak na nowo pomyśleć o roli instytucji i kształtować ich misję? Z jakich dobrych praktyk polskich samorządów możemy skorzystać? Wydarzenie traktujemy jako przygotowanie do tegorocznego programu festiwalu WARSZAWA W BUDOWIE planowanego na jesień 2020.

Debata odbyła się 29 kwietnia, można ją obejrzeć tutaj.

ARTUR CELIŃSKI: Chciałbym, żebyśmy na chwilę zapomnieli o braku pieniędzy, bo wiemy, że ich nie ma. Mamy za to szereg innych możliwości. Rano prowadziłem spotkanie poświęcone szkole budowania miasta. Filip Springer powiedział, że musimy budować na tym, co już mamy – co leży niewykorzystanem, albo możemy nadać temu nowe znaczenie. Aldono, czy mogłoby się zdarzyć, że jutro w południe prezydent Trzaskowski na Facebooku wystąpi do wszystkich dyrektorów instytucji kultury z prośbą konkretną – wolą miasta jest to, żeby szczególną troską objąć artystów, którzy są zatrudnieni na umowę o dzieło, i że to wola polityczna. I albo się ktoś dostosuje, albo utraci pewną, nazwijmy to, sympatię polityczną.

ALDONA MACHNOWSKA-GÓRA: To bardzo ciekawe, że używasz sformułowania „utraci sympatię polityczną”. Wszyscy, którzy tu jesteśmy, całe zawodowe życie walczyliśmy, żeby nie można było utracić sympatii politycznej. Ale rozumiem, że to tylko takie sformułowanie.

ARTUR CELIŃSKI: Wiemy też, że część naszych problemów wynika z upolitycznienia kultury. Nie wszyscy dyrektorzy instytucji są tam dlatego, że mają takie kompetencje, bądźmy realistami.

ALDONA MACHNOWSKA-GÓRA: Pamiętajcie, że dyrektor instytucji ma swoją autonomię – ani dyrektor Biura Kultury, ani prezydent nie może mu niczego nakazać. Autonomia kultury to też coś, o co walczymy, rozmawiając na inne tematy. Ale Rafał Trzaskowski w jednej z wypowiedzi dotyczącej programu wsparcia mówił, żeby wspierać i dbać o ludzi i o zasoby – nie wprost, że nie możecie zwalniać czy musicie płacić za dzieła, które nie zostały wykonane. To trochę za daleko idące oczekiwanie.

Na spotkaniu rady pożytku publicznego, tydzień po ogłoszeniu stanu zagrożenia epidemicznego, w imieniu pana prezydenta mówiłam o tym, że będziemy zachowywać wszystkie dotacje i będziemy elastyczni w zmianie warunków umów. A organizacje pozarządowe niech dbają o swoich ludzi. Te apele były.

Gdybyśmy wyobrazili sobie, że nie mamy problemu finansowego, to też bądźmy krytyczni: ostatnie lata to nadprodukcja wydarzeń artystycznych. Rozmawialiśmy o tym delikatnie, że festiwali i wydarzeń robi się trochę za dużo. Nie mówię o tym, że artyści są wtedy lepiej lub gorzej opłacani. Ale może powinniśmy w taki sposób rozmawiać – o jakości, a nie o ilości. Uderzy to w osoby zatrudnione w tym sektorze. Jeśli mam uczciwie mówić o przyszłości – mówmy też o tym, odbijając się od kryzysu. Odnośnie do studentów i studentek – to okropne, co powiem, ale może takie dyskusje trzeba otworzyć w którymś momencie. Jeśli tylu artystów kształcimy w Polsce, a nie ma dla nich pracy – może powinniśmy kształcić ich mniej.

KATARZYNA GÓRNA: Za nadprodukcją nie idzie to, że twórcy są zaspokajani finansowo. Nadprodukcja to też wina miasta, które wydaje środki na bezsensowne festiwale czy koncerty, a nie na to, żeby, na przykład, stworzyć dobre warunki do pracy twórczej. Sami się do tego przykładacie – ogłaszacie konkursy, żeby ludzie produkowali więcej. Tych treści i tak jest już za dużo. W dodatku mówicie, że środki dostanie tylko sto osób, więc nie liczmy na konkursy i pomoc jako rozwiązanie problemu. Nie ma żadnej propozycji dla twórców. Dyrektorzy instytucji nie zatroszczą się o artystów, bo pieniądze, jakie mają, wystarczą jedynie na przetrwanie instytucji. To minimum całkowicie wyklucza osoby spoza nich. Artyści nie są zatrudniani w instytucjach. To tylko umowy o dzieło przy konkretnym wydarzeniu. Idziemy złą drogą.

ARTUR CELIŃSKI: Przenieśmy się na chwilę do Berlina z początku lat 90., zaraz po połączeniu. To było miasto, które nie miało pieniędzy na kulturę. Berlin miał odwagę przyznać się, że nie ma pieniędzy, ale też świadomość tego, że ma mnóstwo przestrzeni i zasobów, które może przeznaczyć dla twórców. Takie miasto jak Edynburg – tam lokalne środowisko twórców kultury wymogło na mieście wprowadzenie dodatkowej opłaty turystycznej. To też znany mechanizm w Polsce: dolicza się każdemu gościowi hotelowemu do rachunku. Część z opłat szła na twórców kultury. Uznano, że turyści przyjeżdżają, żeby poczuć atmosferę, a jej część tworzą ludzie kultury. Pomyślmy o tych rozwiązaniach, które może trochę wykraczają poza nasze standardowe procedury. Ale jeśli mamy wyjść wzmocnieni, to może warto zacząć myśleć: skoro nie pieniądze, to co innego?
Panie dyrektorze, pani wiceprezydent – czy jesteście otwarci na zupełnie inny sposób myślenia o produkcji kultury?

ALDONA MACHNOWSKA-GÓRA: Jako samorząd dobijamy się do tego, żeby poza projektami Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego kultura była traktowana jako część gospodarki. Jesteśmy na etapie korespondencji z różnymi prezydentami, zainspirowani pojawieniem się grupy, która zajmuje się sektorem spędzania wolnego czasu. Najpierw byliśmy oburzeni, że jeśli kultura musi gdzieś się znaleźć, to jej miejsce jest obok hoteli, restauracji i barów. A potem pomyślałam, że to niezadowolenie jest niepotrzebne. Bo może tak trzeba kulturę traktować. Uznaliśmy, że będziemy szli tym dziwnym, kontrowersyjnym tropem i postaramy się kulturę potraktować, przynajmniej na poziomie badań i ankiet, jako sektor spędzania wolnego czasu. Nie wiem, do czego nas to zaprowadzi. Ale być może, jeśli zobaczymy w całości, jaką rolę odgrywa kultura, będzie nam łatwiej rozmawiać o tej lub innej roli artystów, którzy jednocześnie budują ten sam przemysł.

ARTUR CELIŃSKI: Arturze, czy dotarły do ciebie informacje, ile jest wolnych lokali usługowych na Pradze? Rok temu było ich jakieś sześćset. Warszawa zlecała analizę – co robić z lokalami usługowymi, które są niewynajęte? Czy Biuro Kultury myślało, żeby skorzystać z tego zasobu?

ARTUR JÓŹWIK: Tak. Możemy o tym myśleć. Ale żeby wpuścić artystów do lokali użytkowych trzeba mieć pomysł, który da się połączyć z przemysłem kreatywnym. Gdy wpuszcza się artystę w daną przestrzeń – trzeba mieć z tyłu głowy, że to pójście na pewien kompromis i skomercjalizowanie części kultury. Nie da się wszystkiego opierać na środkach publicznych.

ARTUR CELIŃSKI: A gdyby ludzie kultury założyli start-up? Warszawa chwali się tym, że wspiera takie inicjatywy – przeznacza kamienice, buduje inkubatory. W Sopocie przy głównej ulicy jest kawiarnia Dwie Zmiany, którą prowadzi spółdzielnia artystów. Lokal został wynajęty na dziesięć lat, co pozwoliło spółdzielni zaciągnąć kredyt na komercyjnych warunkach. Mają dzięki temu przestrzeń wystawienniczą, mają gdzie zarabiać. Czy taka propozycja interesowałaby Katarzynę Górną i Franciszka Orłowskiego?

ALDONA MACHNOWSKA-GÓRA: Mogłaby i to robi. Ostatnia uchwała z grudnia pozwala wynająć organizacjom pozarządowym lokale na dziesięć lat. Ostatnio okazało się, że jest katastrofa budowlana na Lubelskiej 30/32. Kilkanaście organizacji i kilkadziesiąt pracowni artystycznych musiało się stamtąd wyprowadzić. Stworzyliśmy miejsce zastępcze w budynku po liceum w centrum miasta – ono powoli staje się hubem kultury. Przeniosło się tam kilka organizacji, a przestrzenie wynajmują po minimalnej, bardzo dobrej stawce. Liczba lokali, którą mamy w zasobie, nie odpowiada temu, jakiej są jakości – to piwnice, sutereny, miejsca, które wymagają dużych inwestycji.

ARTUR JÓŹWIK: Wyobraźmy sobie sytuację, że jesteśmy w bardzo bogatym mieście i na Pradze-Południe mamy nawet dwa tysiące lokali. Trzeba opracować kryteria, na jakiej podstawie poszczególnym artystom te lokale i pieniądze rozdać. Według mnie uciekamy od tego typu dyskusji.

KATARZYNA GÓRNA: Wbrew pozorom artyści to nie są przedszkolaki, które nie wiedzą, gdzie żyją i jak zachować się w świecie. To odpowiedzialni ludzie. To, czego potrzebują, to lokal – nie trzeba za nich wymyślać, co będą tam robić i w jaki sposób mogą przysłużyć się lokalnej społeczności. Miasto nie ma ustanawiać za nich kryteriów. Sami twórcy mogą powiedzieć, czego potrzebują i jak wyobrażają sobie te działania. To właśnie Forum postuluje – pytajcie nas, a nie wymyślajcie za nas.

W tym idealnym mieście dialog powinien następować w dużo prostszy sposób. Miasto powinno być zorientowane, jakie są zasoby twórcze i jakie organizacje są otwarte na rozmowę. Być może w przyszłości będziemy mogli wykorzystać to, że rozmawiamy przy okazji kryzysu, na budowanie platform porozumienia się miasta z twórcami.

FRANCISZEK ORŁOWSKI: Myślę, że jeżeli do problemu nie podejdziemy w sposób odpowiedzialny, to w końcu obudzimy się w Warszawie, która będzie totalną pustynią kulturalną.

AGATA DIDUSZKO-ZYGLEWSKA: Rozmawiamy o tym, jak kształtować to, co będzie działo się w mieście – czego będzie więcej, czego mniej, co się wydarzy. Przez półtora roku dużo osób przychodziło do mnie z różnymi problemami, w których mogę pomoc. To są najczęściej osoby, które bardzo chcą, żeby postawić nowy pomnik. To nie jest nikt ze środowiska, które teraz mówi „zauważcie nas, pozwólcie nam robić”. Ja chętnie pomogę, tylko ktoś musi do mnie przyjść.

Rok temu przyszli do nas ludzie z Unii Literackiej i Stowarzyszenia Tłumaczy z pomysłem na program rezydencyjny dla tłumaczy i pisarzy. Przez wiele miesięcy pracowaliśmy z dyrektorem Biura Kultury, Aldoną Machnowską-Górą, i przedstawicielami środowisk nad tym, jaki kształt ma mieć ten projekt. Już by ruszył, gdyby nie pandemia. Takich sytuacji mogę przywołać kilka.

Z drugiej strony mam też doświadczenie z osobami, które przychodziły do mnie i mówiły: „Potrzebujemy lokalu, bo musimy robić coś super fajnego” – chodziłam z nimi do burmistrzów, wydzwaniałam, oglądałam lokale, dogadywałam się z dzielnicą, po czym zdarzało się, że ta inicjatywa nie startowała do konkursu, bo jej pomysłodawcy rozmyślali się w ostatniej chwili. Wtedy cała praca, moja i innych ludzi, szła na marne. Mam za sobą sporo takich doświadczeń. Chodzi głównie o to, że trzeba być aktywnym i aktywnie to mówić.