Jeszcze 5 minut czytania

Alex Freiheit

NIE POPISUJ SIĘ: Pielgrzymka na Zeta Reticuli

Alex Freiheit

Alex Freiheit

Chciałam napisać ten tekst o artyście Komendarku także po to, by ktoś, kto jeszcze nie zna tego „kosmity”, odpalił sobie tę studnię bez dna, którą jest jego twórczość, zajrzał do niej i użył jako odtrutki na życie doczesne

Mam nadzieję, że Janowi Pawłowi II można zrobić culture cancel, ale nie o tym ma być ten tekst. Możecie mnie za to wyzwać od najgorszych, ale gdy ja zapytałam kogoś z mojej rodziny, co o tym sądzi – o tym, co się teraz mówi w związku z papieżem – to jakoś tak mi się momentalnie tej osoby zrobiło żal i w ogóle nie miałam serca naciskać na to, by zdjęła ze ściany np. jego zdjęcie. W ogóle nie powinnam mieć przecież żadnych sentymentów, ale jednak miałam. Może dlatego, że dla mnie ta postać powieszona na ścianach nic nie znaczy w realnym życiu. Zostało po nim kilka truizmów, które nie mają wpływu na życie normalnych ludzi. Potraktowałam więc w tym wypadku ten obrazek jak plakat z „Bravo”. A co mi się stanie tak naprawdę, jak ten plakat tutaj będzie wisiał? Czy komuś stanie się coś złego? Są ludzie, którzy mają silne wspomnienia z tą postacią, którzy wieszają w domach jego wizerunki i wręczają sobie w prezentach jego książki i albumy, a to tylko pokazuje, jak sprawnie watykańska machina marketingowa umie w promocję swojej jednostki. Ja nie traktuję papieża inaczej niż właśnie takiego stworzonego na potrzeby przepchnięcia pewnych wartości idola i zarobienia przy tej okazji sporej sumy pieniędzy.

Ja też mam idoli, których przewinienia po czasie wychodzą na jaw. Dobrze tę idolskość pokazał Sorrentino w „Nowym papieżu”, gdzie osoby ubrane w bluzy z podobizną Lenniego (nie mylić z Lemmym z Motorhead) koczowały pod budynkiem, w którym Jude Law leżał w śpiączce zastąpiony już na stanowisku papieskim przez Johna Malkovicha. To trochę przypomina mi zmiany wokalistów w kapelach, np. Myslovitz. Ilu z nas przestało słuchać tego zespołu po odejściu Rojka, a ile osób zostało w tym kościele i dalej kultywowało te tradycje? Wrócę jeszcze do tego, co według mnie pozostało po papieżu: kilka banałów i dużo obrazków wiszących w domach. Tak, memy i różnej maści żarty, ale o tym to bardziej znające się na temacie osoby już dużo napisały. Pozostało także wspomnienie śpiewającego papieża, tego, co słuchał muzyki i „tak ładnie z młodzieżą śpiewał” „Barkę”. Albo „Pater Noster” na „30 Ton Lista, Lista” utrzymujące się przez kilka miesięcy bardzo wysoko. W kwietniu 1999 roku hit ten był na szóstym miejscu pamiętnego rankingu, a wyżej z polskiej muzyki byli: Natalia Kukulska z „Tyle słońca w całym mieście” oraz Edyta Górniak i Mietek Szcześniak z „Dumką na dwa serca”. Papież przebił m.in. utwór 2Paca „Changes” czy „Whiskey in the Jar” zespołu Metallica. Zmierzam do tego, że o muzykalności papieskiej krążą legendy, a skoro stworzył hit, to musiał być otwarty na popkulturę i umiał wykorzystać, razem z całym sztabem swoich ludzi, marketingowy potencjał muzyki jako nośnika prawd, które autor chce przekazać.

I tu właśnie zaczyna się opowieść o sytuacji, w której moja fascynacja jakimś artystą sprawia, że publicznie – nawet w takich czasach jak te – piszę tekst o cyklu koncertów „NIE LĘKAJCIE SIĘ!” poświęconych Janowi Pawłowi II. I wbrew pozorom w ogóle nie chodzi mi o Karola Wojtyłę, a o Władysława Komendarka, który wspólnie z Agnieszką Makówką zagrali cztery koncerty online, w czterech różnych miastach, dofinansowane przez Narodowe Centrum Kultury w ramach najsłynniejszego programu w historii grantów „Kultura w sieci”. Ale od początku!

Jeżeli ktoś nie zna Władysława Komendarka, to proponuję najpierw zacząć od obejrzenia dokumentu „W kosmosie zawsze jest dobrze” (reż. Marcin Nowak, Dawid Brykalski), który pokazuje dość klasycznie dzień z życia artysty przygotowującego się do zagrania koncertu. I wszystko mogłoby być strasznie nudne, gdyby nie to, że tym artystą jest właśnie Komendarek – mieszkaniec Sochaczewa (a jak wiadomo z wywiadów, to tak naprawdę mieszkaniec Zeta Reticuli), który żyje w domu wypełnionym górą wzmacniaczy, kabli, syntezatorów, płyt CD, a w ogrodzie ma stary gramofon, z którego puszcza piosenki, gdy akurat moczy w pokrzywach swoją charakterystyczną perukę. Ten film wyróżnia się także tym, że artysta przygotowuje się do koncertu w kościele, w którym nieczęsto na pewno słucha się takich dźwięków i widuje się takich ludzi. Jednak musicie wiedzieć, że na planecie Zeta Reticuli panuje pełna tolerancja dla wszystkich wyznań i ras, więc Komendarek zdaje się tę idealistyczną teorię wdrażać w życie doskonale. Nie chcę streszczać wam tego filmu, bo naprawdę chciałabym, by każdy mógł po swojemu go zobaczyć, ale na potrzeby dalszej części tekstu napiszę jeszcze, że ogromnie lubię scenę, w której Komendarek zaprasza swojego kolegę – być może sąsiada – pod kościołem na koncert i podkreśla, że wszystkie informacje na ten temat można przeczytać na stronie „www kropka komendarek kropka art – od artyzm – kropka pl”. Tym jest dla mnie właśnie mieszkaniec Zeta Reticuli – twórcą, który wytwarza dzieła sztuki wymykające się trochę klasycznemu odbiorowi muzyki.

 

Wystarczy po obejrzeniu „W kosmosie zawsze jest dobrze” posłuchać chociażby utworu „Kosmiczny mecz”, by rozłożyć ręce i zapytać: co tu się właśnie wydarzyło? Zarówno muzycznie, jak i tekstowo (tekst: Sławomir Trojanowski). Zresztą śledzenie Komendarka w social mediach przy okazji projektu, do którego może jakimś cudem tutaj dojdę, co chwilę zbija na jakieś inne tropy. Ja trochę czuję się jak jakiś śledczy „De De Reporter”, bo przecież każdy jego ruch zasługuje na co najmniej solidny akapit, jeśli nie rozdział. Przy okazji „Kosmicznego meczu” trafiłam na komentarze samego twórcy pod tym filmem, z których dowiedziałam się o tym, że Hewra sobie wzięli spore fragmenty tego utworu do piosenki „Fuji” z Belmondo. Twórczość projektu Hewra przestałam obserwować, jak ktoś z ich konta na Instagramie pisał do mnie komentarze na temat mojej cipki i wiadomości z jakimiś pseudopogróżkami, więc wcześniej nie wyczaiłam tej małej podjebeczki. A komentarz na YouTubie Komendarka w tej sprawie to solidny pocisk z paragrafami włącznie, z którego z kolei dowiadujemy się, że 50 Cent wykorzystał sampel z jego utworu:

Należy się zapytać twórcę oryginału czy się na to zgadza taka procedura jest na całym świecie panowie. Gdy producent 50 cent poprosił mnie o wszystkie szczegóły t.z. kto producentem jest kto właścicielem z zapytaniem o wzięciu sampla z mojego innego utworu to był tel.wykonany korespondencja meilowa i umowa pisemna na tantiemy.

Tym wpisem Komendarek rozwalił cwaniaczków z Hewry, którzy sądzili, jak można się domyślać, że to jakiś odklejeniec, który i tak się nie skapnie, a tu proszę: nawet Newonce o tym pisał, przyznając rację Komendarkowi, który rozkręcił inbę na własnych zasadach, dość skutecznie. Bo ten kompozytor muzyki elektronicznej jest bardzo aktywny w necie i jeśli chcecie od niego zamówić jakieś płyty, to należy po prostu wysłać maila i artysta wysyła listę, co ma, i w ten sposób można i mieć winyl, i kontakt z planetą Komendarka – Zeta Reticuli.

 

Gdy to piszę, to słucham właśnie utworu „Lot trzmiela” z nieco zjechanej płyty winylowej w darze od Cioci Alki. Nie wydaje mi się jednak, że tylko starsze pokolenie zna tego artystę, o czym świadczą jego występy na jakichś szalonych zagranicznych rave’ach czy utwór „Bajka” (Popek, Sobota, Matheo feat. Rootzmans), w którym Komendarek występuje w kurtce z napisem „Just Love & Fashion / delaveine philosphy”. Zresztą w bardzo edukacyjnym teledysku, który ma kilka milionów wyświetleń, a w których Komendarek to jedna z trzech występujących w nim postaci, bo jest Dariusz Pender („najbardziej utytułowany polski szermierz, multimedalista igrzysk paraolimpijskich oraz mistrzostw świata i Europy”), Gosia Rdest („najszybsza Polka na torach wyścigowych w kraju i za granicą, mistrzyni Polski w kartingu, wicemistrzyni Polski Hour Race”), a Komendarek podpisany został jako „najwybitniejszy polski kompozytor muzyki elektronicznej. Kosmita”. Gdy zapytałam jednego z mieszkańców Sochaczewa o Komendarka, ponieważ byłam ciekawa, czy jest to postać znana w tym mieście, to powiedział mi, że tak, głównie wśród tych starszych, a wśród młodszego pokolenia nie wie, jak to wygląda. Ja też nie należę już do młodszego pokolenia, więc również nie wiem, ale chciałam napisać ten tekst także po to, by ktoś, kto jeszcze nie zna tego „kosmity”, odpalił sobie tę studnię bez dna, którą jest jego twórczość i zajrzał do niej i użył jako odtrutki na życie doczesne, które może sprawiać ból. Tym właśnie dla mnie jest Komendarek, parafrazując Popka: człowiekiem, który idzie sam przez świat w swojej bajce, a my tę opowieść możemy obserwować i się w niej zagłębiać do woli. Ja tak naprawdę chciałam tylko napisać o jego koncertach ku czci papieża, a cały czas znajduję jeszcze kolejne wątki jego obecności, które zaczynam śledzić. Mam też nadzieję, że o Komendarku powstaje już solidna kniga, którą stworzą osoby znające bardziej te materie, które ja, mam wrażenie, zaledwie liznęłam, a poza tym, i co najważniejsze – nigdy nie byłam na jego koncercie! I tutaj zaczyna się opowieść zasadnicza. 

Osoba współtworząca ze mną życie powiedziała mi z wielkim przejęciem: „O kurwa! Komendarek będzie grał w Gnieźnie”. No i się zaczęło. Dostaliśmy niemałej obsesji na tym punkcie, że oto w katedrze gnieźnieńskiej zagra nasz idol, więc zaczęliśmy węszyć. Wszystko zaczęło się od internetowego baneru, który sam artysta wrzucił na swój fanpej podobizną Jana Pawła zerkającego w stronę odbiorców niechybnie. Na banerze widniały jeszcze napisy: NIE LĘKAJCIE SIĘ! | Cykl koncertów | Władysław Komendarek | Agnieszka Makówka oraz miasta, w których te widowiska miały się odbyć: Gniezno, Niepokalanów, Łódź, Częstochowa, i informacja o dofinansowaniu oraz honorowym patronacie Marszałka Województwa Łódzkiego. Nie znaliśmy wcześniej Agnieszki Makówki, więc po szybkim wybadaniu sprawy ucieszyliśmy się, że będzie grał wraz z mezzosopranistką, bo to wróżyło po prostu kosmos! To był też czas, w którym nasze nakręcanie się na ten koncert było co chwila gaszone covidem właśnie, ale nie traciliśmy nadziei, bo przecież te koncerty miały być grane w kościółkach, a zdaje się, że tam niewiele było wiosną obostrzeń. Na początku próbowaliśmy się dowiedzieć, czy to rzeczywiście odbędzie się w katedrze, bo osoby zarządzające stroną na FB „Nie lękajcie się – Koncerty dla Jana Pawła II” odpisywały dość enigmatycznie, by nie powiedzieć, że informacyjnie to było wszystko co najmniej średnie, ale ze względu na sytuację epidemiologiczną rozumiem, że sami pewnie nie wiedzieli, co tam się święci. Postanowiliśmy zapytać kilku znajomych z Gniezna, którzy zawsze wiedzą, co w trawie piszczy, ale nawet ich rozpuszczone w miasto wici pozostały jednym wielkim „nie wiem”. Czekaliśmy zatem na więcej informacji ze strony organizatorów, licząc po cichu, że nawet jak koncert będzie się odbywał tylko dla ekipy realizatorów, to może uda się jakoś tam wbić, by porobić im fotki albo podpiąć się pod naszego kolegę dziennikarza jako jego pomoc w noszeniu notesu – ale no niestety. Myślę, że żaden z naszych niecnych planów by nie przeszedł, a w chwili, gdy planowaliśmy kolejny szturm na katedrę, niczym Pinky i Mózg, organizatorzy poinformowali, że koncerty odbędą się tylko online i za bardzo nie było jak się z nimi skontaktować co do daty tego streamingowanego wydarzenia. Pozostało nam więc czekać na udostępnienie filmów w internecie.

Przyznaję, że długo nie mogliśmy do nich usiąść, bo wiedzieliśmy, że to nas pochłonie, ale jak już człowiek usiadł, to nic nie było w stanie go od tego oderwać. Także będzie również mały ranking, podsumowanie roku z mojej strony delikatne: po pandemicznym koncercie SCOOTERA „I WANT YOU TO STREAM” na drugim miejscu lądują te cztery koncerty, które traktuję jak jeden spektakl i tak polecam je oglądać. Tylko nie wiem, w jakiej kolejności je naraić, podejmę jednak próbę.

Tydzień temu włączyliśmy koncert z Gniezna, bo wydawało nam się to naturalne, by zacząć od miasta nam bliskiego, ale podczas oglądania stwierdziliśmy, że do tego trzeba podejść inaczej i jeżeli to wszystko jest takie angażujące, to należy przyjąć dawkę całościową i w kolejności takiej, jaką proponują sami twórcy. W tej konfiguracji należałoby obejrzeć filmy, w takim porządku: Łódź, Częstochowa, Niepokalanów i na końcu Gniezno. Gdzieś w okolicy odsłuchiwania (i oglądania!) Łodzi stwierdziliśmy, że to nie mogło być tak kręcone, ponieważ na filmie z Gniezna to wyglądało tak, jakby dopiero się docierali (patrz: mowa ciała Agnieszki Makówki), a po obejrzeniu Niepokalanowa wiedzieliśmy już na pewno, że należy tu złożyć to w inny harmonogram. Ten z kolei był powodowany wspomnianą już obserwacją mezzosopranistki, która w Łodzi czuła się jakby swobodniej w towarzystwie Komendarka niż w Gnieźnie. Ale to wszystko znowu na nic – rozmieszczenie do kosza! W trakcie tej natrętnej systematyzacji zorientowaliśmy się, że duet ten pracował już razem przy okazji innego projektu, więc niekoniecznie mowa ciała artystki musiała wynikać z docierania się. W pewnym momencie zaczęłam się zastanawiać, skąd u mnie ta obsesja na punkcie poukładania tych koncertów w kolejności, i doszłam do wniosku, że nagle obudziła się we mnie jakaś rzeczniczka logiki, która próbowała się złapać niby bezpiecznej poręczy (w tym przypadku porządku nagrywania koncertów), by zapomnieć w tym wszystkim, co ja właściwie oglądam! I jak sobie to uświadomiłam, to parsknęłam śmiechem z tym całym moim detektywistycznym podejściem do tematu, że ja nagle taka poukładana się zrobiłam i w kolejności niby?! Po prostu musiałam się czegoś złapać, by nie spaść z kanapy. A takie właśnie doznania (błagam, niech ktoś powie, że nie jestem w tym sama) dają właśnie te widowiska.

 

Pomysł jest prosty – wirtuoz organów i śpiewaczka razem na scenie wykonują utwory ku czci Lolka. Każdy z koncertów ma dotyczyć innej pielgrzymki i innego hasła przewodniego towarzyszącego tym trasom. Jednak ten niezwykły remiks, który dokonuje się na scenie, na szczęście mało ma wspólnego z czytanymi przez narratora przed każdym z koncertów wspomnianymi już tu truizmami papy. Agnieszka Makówka co jakiś czas interpretuje jakieś sentencje w stylu: „Nie lękajcie się” czy „Totus Tuus”, ale to w ogóle nie jest o tym. To jest takie dzieło kampowe, że siedziałabym i nie wymyśliła tego. Ma to potencjał memiczny, oczywiście. Szczególnie gdy widzimy czasami kadry ze śpiewającą mezzosopranistką, a za nią wielkie oko papieża zerkające nie wiadomo, czy z aprobatą, czy z ikonicznym „nie wiem”. Czasami oglądamy tylko jakieś fragmenty kościołów, innym razem całe prezbiterium, jak na przykład w Łodzi. Całość jest okraszona kadrami najczęściej w sepii, które ukazują ludzi spacerujących przy kościołach, np. na Jasnej Górze czy pod katedrą w Gnieźnie. Śmiem wątpić, że koncert gnieźnieński rzeczywiście nagrywany był w tym miejscu, bo ani organy się nie zgadzają, ani fragment podłogi, a oglądamy tylko baner jako tło, więc równie dobrze mogło to odbyć się wszędzie. Choć zdjęcia promujące na fanpeju są spod katedry.

Ale to już jakby nie jest ważne w przypadku tego dzieła. Zresztą jeśli jeszcze pozwolę sobie powrócić do kolejności, to tylko po to, by jednak zachęcić do ewentualnego obejrzenia całości, zaczynając od Gniezna, ponieważ dzieje się tam dużo ciekawych rzeczy. Po pierwsze – mowa ciała mezzosopranistki, która reaguje z operową dezaprobatą na każde wtręty wokalne Komendarka (raczej to się nie zdarzało w przypadku innych koncertów). Po drugie – sekwencja, którą oglądamy już po napisach jako bonus zagrana na organach jakiegoś kościoła (oraz uroczą farelkę im towarzyszącą!) i w której, jak zapowiadali z pewnym przymrużeniem oka organizatorzy na fanpeju, obejrzymy, w jaki sposób artyści przygotowywali się do koncertu. Komendarek w filmie „W kosmosie jest zawsze dobrze” tłumaczy Julii (bardzo ciekawej osobie, która zajmuje się właściwie promocją występu, do którego artysta się przygotowuje), gdy ta maluje mu własnoręcznie plakat, że ten materiał zostanie zagrany tylko raz, tylko w tym kościele. Zdaje się, że każde miasto w cyklu koncertów „Nie lękajcie się” dostało także zupełnie inny materiał, nawet stylóweczki są inne i to połączenie zgrzebnych, ale eleganckich sukien oraz wieczorowego makijażu i fryzur Agnieszki Makówki znowu w jakiś nieoczywisty sposób intrygująco współgra ze stylem wirtuoza. Z jego biżuterią leśną i oryginalnymi ubraniami, które były zero waste, zanim jeszcze ktoś wpadł na ten termin. Ciekawie też ogląda się to połączenie dwóch zupełnie różnych ciał, bo Komendarek używa swoich instrumentów klawiszowych i syntezatorów, jakby grał na gitarze niczym Van Halen, a Agnieszka Makówka stoi posągowo. Jej odczucia zdradzają głównie mimika twarzy i ręce. Nie podlega to żadnej ocenie z mojej strony – po prostu warto zwrócić uwagę na te postaci jak na dwie ruchome figury. 

Punktem wspólnym dla każdego show jest to, że Władysław Komendarek tworzy swój świat osobny, w ogóle nie spoglądając na swoją sceniczną partnerkę, a ta czujnie przygląda się z kolei jego ruchom, by w każdy dźwięk wejść bezbłędnie. O dokładności śpiewaczki świadczy też fakt, że w Niepokalanowie mamy do czynienia z małą lekcją muzyki, gdy mezzosopranistka zaprasza na scenę prawdopodobnie swoją córkę. Ta lekcja była dla mnie dość niepokojąca, ponieważ obserwujemy zaczynającą śpiewać dziewczynę, która dostaje podczas swojego wykonu garść uwag, głównie sygnalizowanych gestami od swojej nauczycielki. Nie ma w tym nic złego, bo przecież pokazywanie warsztatu podczas koncertu to jak najbardziej wartościowa i ludzka rzecz, która zahacza wręcz o wątki meta, ale jakoś tak dziwnie po prostu mi się oglądało to szkolenie. Niemniej też na pewno w świat Komendarka nie jest łatwo wejść przy jednoczesnym zachowaniu czystości i odpowiedniej tonacji, więc to właściwie może być uznane za wartościowe ukazanie wprawki do ewentualnej wspólnej pracy. Chociaż jeśli miałabym być szczera, to musiałabym napisać, że zamknęłam oczy na tej scenie i mnie skręciło.

Wiele już powstało dzieł sztuki współczesnej na temat tzw. papieża Polaka, które doskonale wszyscy znają. Koncerty Komendarka i Makówki z powodzeniem mogłyby wejść do spisu takich wytworów, z tym że akurat to dzieło mi się podoba. Głównie dlatego, że po papieżu tutaj ni widu, ni słychu, prócz kilku jego tekstów niewiele zresztą znaczących w dzisiejszym świecie czy baneru z jego podobizną, którą to na przykład w Częstochowie przysłania stół ołtarzowy. Muzyka często brzmiąca jak ta z kaset do medytacji z lat 80. w połączeniu ze śpiewem mezzosopranistki tworzy jakiś gatunek SPACE CATHOLIC MUSIC. I choć być może twórcom wydaje się, że stworzyli cykl koncertów ku czci Jana Pawła, to, przy pełnym szacunku dla intencji artystów, miałam tutaj uniesienia artystyczne związane na pewno nie z postacią, której ten koncert dotyczył, i tym jest właśnie – wspomniany przez Komendarka – artyzm.