Jeszcze 3 minuty czytania

Sofija  Andruchowycz

REAKCJE OBRONNE: Łuk triumfalny zbrodni

Sofija Andruchowycz

Sofija  Andruchowycz

Jak wyjaśnić fakt, że przestępcy nie tylko nie usiłują ukrywać swoich najpodlejszych zbrodni, ale wręcz szczycą się nimi, nagrywają o nich filmiki i wysyłają znajomym?


Jedną z najważniejszych funkcji łuków triumfalnych wcale nie był triumf. To znaczy niewykluczone, że triumf zawsze najmocniej olśniewał, przyciągał najwięcej uwagi, służył za główny cel i punkt wyjścia, podstawę i skutek, ale przejście przez łuk triumfalny to proces o wiele głębszy i ważniejszy niż zwykłe świętowanie zwycięstwa.

Ta konstrukcja architektoniczna, która pojawiła się zapewne jeszcze przed powstaniem starożytnego Rzymu, służyła za portal, który umożliwiał i pozwalał na przechodzenie pomiędzy światami. Łuk triumfalny był progiem, granicą, linią, która oddzielała stany, sposoby istnienia i zachowania, przeciwstawne okoliczności, różne światy. Po miesiącach i latach, kiedy człowiekiem żołnierzem, który wyruszał zagarniać i podbijać, kierowały krwiożerczość i okrucieństwo, chęć zadawania bólu i cierpienia, poniżania i niszczenia innych ludzi, po nieporównywalnej z niczym euforii władzy nad ciałami i żywotami ludzkich istot, po totalnym uwolnieniu od granic moralnych, praw i nakazów społecznych, po zadawanych własnymi rękami torturach, gwałtach, zabójstwach najeźdźcy wracali do domu. Prześmierdli dymem spalonych przez nich cywilnych domostw, przesiąknięci krwią zabitych dzieci i kobiet, wracali, by czule obejmować swoich bliskich, brać na ręce własne niemowlęta. I łuk triumfalny dawał możliwość i prawo przemiany, służył jako łącznik między rzeczywistościami, które w innym przypadku nie mogłyby istnieć równolegle – a równocześnie był szansą rozmycia poprzedniej rzeczywistości, odsunięcia jej do sfery snów i zwidów. Bo żadna psychika nie może wytrzymać rzeczywistości obu światów równocześnie – świata, w którym własnoręcznie zadaje się śmierć, i świata, w którym pokojowo wychowuje się własne dzieci i buduje własny dom.

Dlatego łuk triumfalny może mieć wiele sensów. W zależności od potrzeb może stać się bramą zapomnienia, bramą przełączenia, bramą zmiany tożsamości, bramą ułudy. Wcale nie w każdym przypadku przejściu przez niego towarzyszy triumf, nieważne, jak niezaprzeczalne zwycięstwo zostanie ogłoszone. Moim zdaniem prawdziwy triumf nieczęsto jest tu możliwy.

Ilu nieprzeliczonym tłumom i armiom przejście przez łuk triumfalny umożliwiało dalsze życie. Nie skończyć w szpitalu psychiatrycznym, nie popełnić samobójstwa, nie popaść w pogardę i nienawiść ze strony swoich, nie zostać ukaranym ani w sensie prawnym, ani nawet przez własne sumienie, chociaż o tym akurat najmniej możemy powiedzieć. Znamy tylko pojedyncze przykłady takich losów i tylko te, które ostatecznie wyszły na jaw, czyli te, w których kara w końcu odnalazła przestępców. Ale przeważająca większość takich przypadków na zawsze pozostała nierozpoznana, nieopowiedziana, zapomniana, nieukarana.

Wśród przypadków, które są znane i doczekały się kary, mamy ponad trzydzieści lat cichego życia SS-Unterscharführera Franza Suchomela, aktywnego uczestnika programu eutanazji T-4 w Bełżcu i Sobiborze, pracownika Treblinki, w którego obecności codziennie duszono gazem od dwunastu do piętnastu tysięcy ofiar. Po wojnie mieszkał w bawarskim Altötting i znów pracował jako krawiec, grał w pięciu orkiestrach amatorskich i śpiewał w katolickim chórze kościelnym.

Został aresztowany w 1963 roku i skazany na sześć lat więzienia, chociaż odsiedział tylko cztery – to była jedyna nieprzyjemna przerwa w jego spokojnym powojennym życiu staruszka. Suchomel wyszedł z więzienia w 1967, a dożył aż do roku 1979.

Trzy lata przed śmiercią Franz Suchomel został jednym z bohaterów ponad ośmiogodzinnego filmu dokumentalnego Claude’a Lanzmanna „Shoah”. Suchomel był pewien, że to zwykła rozmowa, nie nagranie – tak mu obiecał reżyser. Stary człowiek dokładnie, co do minuty, przytaczał rozkład masowych egzekucji, doskonale pamiętał wszystkie szczegóły, fachowo omawiał aspekty, które warto by ulepszyć. Wydawał się całkowicie spokojny, nudny emeryt, zdradzało go co najwyżej nerwowe poruszanie językiem w ustach. Wskazywał na szkicu to konkretne miejsce przed pomieszczeniem „łaźni”, w którym rozebrane i ogolone na łyso kobiety czekały na swoją kolej i wszystkie równocześnie mimowolnie defekowały, bo ich ciała dawały im znać, że za chwilę nadejdzie śmierć.

Można przytaczać inne przykłady: dajmy na to przypadek Hryhorija Wasiury, który na początku drugiej wojny był starszym lejtnantem Armii Czerwonej, a z czasem został zastępcą dowódcy sztabu 118. Batalionu Schutzmannschaft, i który uważany jest za współsprawcę egzekucji w Babim Jarze, a także spalenia białoruskiej wsi Chatyń i zabójstwa 149 jej mieszkańców. Przez trzydzieści lat Wasiura spokojnie mieszkał we wsi Wełyka Dymerka pod Kijowem, pracował jako dyrektor sowchozu, doczekał się medalu, a jego obydwie córki zostały nauczycielkami. Śledztwo przeciwko niemu wszczęto dopiero po tym, jak sam zażądał dla siebie orderu Wojny Ojczyźnianej i wyszły na jaw fakty jego biografii.

Jedną z trzech kobiet rozstrzelanych w czasach poststalinowskich była Antonina Makarowa, znana pod przezwiskiem „Tońka-Pulemiotczica”. Kiedy przeszła na służbę do niemieckich władz Republiki Łokockiej, własnoręcznie rozstrzelała około 1500 osób we wsi Łokoć. Po wojnie wyszła za mąż, urodziła dwie córki, pracowała i często odwiedzała uczniów w roli weteranki wojny. W sądzie Makarowa powiedziała, że wtedy, podczas egzekucji, nie czuła wyrzutów sumienia, bo śmierć nie była dla niej niczym niezwykłym: „To były rachunki czasu wojny”. Jej mąż posiwiał w ciągu jednej nocy, kiedy dowiedział się prawdy o osobie, z którą przeżył trzydzieści pięć lat.

Kiedy człowiek wraca z wojny, chce stać się częścią zwykłego życia – oczywiście boi się kary za popełnione czyny, boi się, że inni zobaczą w nim potwora, że zostanie wypchnięty ze społeczeństwa. Przechodząc przez „łuk triumfalny”, często staje się samotny, i jeśli nawet nie spycha w zapomnienie wydarzeń ze „świata wojny”, to w wielu przypadkach unika mówienia o nich prawdy. Kontakt może nawiązać co najwyżej z tymi, z którymi ma wspólne doświadczenia „stamtąd”.

Tak czy owak, przepaść między „światami” nie może istnieć wiecznie – mimo wszystko jest ona obecna w świadomości i światopoglądzie narodu, z którego pochodzi żołnierz. To, o czym się nie mówi i czego nie nazywa się wprost, wciąż istnieje w postaci utajonej. Ciała kobiet przed „łaźniami” Treblinki skądś wiedziały, że za chwilę nastąpi ich śmierć, i tak samo wspólnota w istocie zna metody prowadzenia wojny.

W przypadku Rosjan zdaje się, że „łuk triumfalny” nie działa. A może raczej – że po prostu nikomu nie jest potrzebny. Bo jak wyjaśnić fakt, że przestępcy nie tylko nie usiłują ukrywać swoich najpodlejszych zbrodni, ale wręcz szczycą się nimi, nagrywają o nich filmiki i wysyłają znajomym – popisując się przed sobą nawzajem własnymi dewiacjami i zwyrodniałościami, usiłując przewyższyć się w nich nawzajem (gwałt na niemowlęciu). Jak zrozumieć wszystkie te przechwycone rozmowy, w których młoda żona, matka małego synka, namawia męża żołnierza do gwałcenia Ukrainek, tylko żeby jej o tym nie opowiadał, ojciec doradza synowi, jak najlepiej szabrować, matka zamawia u syna ubrania, które ma jej przywieźć, zdarłszy ze swoich ofiar. Reakcja na wielogodzinne gwałcenie dziesięciolatki przez dwa dziesiątki mężczyzn i jej śmierć w wyniku obrażeń – to duma i żarty. W najlepszym razie – oskarża się tych, którzy wierzą w takie wiadomości, że „oglądają nie tę telewizję, co trzeba”. Bo rzeczywistości nie bierze się już pod uwagę i to, że na naszych oczach wylatują w powietrze nasze domy i giną nasi bliscy – to żaden argument, bo istnieją tylko różne telewizje, a to jedyne, czemu można wierzyć. I tak w kolejnej z tysięcy tych surrealistycznych rozmów telefonicznych syn żołnierz, drżącym głosem, przełykając łzy, skarży się własnej mamie, że trafili do piekła, że zabijają dzieci, ale mama przekrzykuje go, przerywa i surowo sztorcuje: to nieprawda, synu, milcz, nie zabijacie żadnych dzieci, to wszystko kłamstwo, wy walczycie ze złem i bronicie niewinnych.

Nie sposób wskazać, po której stronie „łuku triumfalnego” rozciąga się „pokojowy” i „normalny” świat, a po której – świat wojny, kto i dokąd powinien przejść, skoro i tak niemal wszystko zostało zapomniane, przeinaczone i zniekształcone, nie ma żadnych współrzędnych czy znaków orientacyjnych. Rosyjska rzeczywistość przerosła światy, styl i osobowości najbardziej nawet utalentowanych i największą inwencją obdarzonych rosyjskich pisarzy, chociaż telewizora, rzecz jasna, nie przeskoczy, bo nadto ściśle jest z nim spleciona.

Koncepcja „łuku triumfalnego” jest fantastyczna i idealistyczna. Przełączenie się z doświadczenia granicznego do „normalnego” stanu to zupełnie co innego niż przejście przez bramę. Nawet jeśli takie „przełączenie” wydaje się udane, może mieć i mieć będzie straszne, nieprzewidywalne skutki. Zarówno dla konkretnego człowieka, jak i dla całej grupy ludzi, do której ten człowiek należy. Poza tym koncepcja ta dotyczy zazwyczaj wojsk prowadzących wojny najeźdźcze, okupujących, napadających, „wyzwalających”. To one najbardziej potrzebują przełączenia, usprawiedliwienia i zapomnienia. Dla tych, którzy się bronią, którzy nie rozpoczynali wojny, na których ziemię przyszli nieproszeni obcy – zapomnienie jest niebezpieczne. To się oczywiście Ukraińcom przydarzało aż nazbyt często, ale nie tym razem.

Zresztą dla ukraińskiego „łuku triumfalnego” można znaleźć nowy sens: ostateczne wyzwolenie od pozostałości świata radzieckiego, strząśnięcie z siebie omszałych i pokrytych rdzą resztek imperiów, uświadomienie sobie własnej tożsamości. To także zdawać by się mogło idealistyczną fantazją, gdyby nie wojna i straty, gdyby nie przelana krew, utracone domy, zmienione życia. Świadomość, pamięć, język, tożsamość mają również wymiar fizyczny. Niekiedy nawet bardziej fizyczny niż ciało, bo tylko najtragiczniejsza utrata tylu żywotów w końcu czyni je oczywistymi i wartościowymi. To utrata, od której nie ucieka się do świata zwycięzców. Której się nie zapomina. Którą zawsze niesie się ze sobą.

Przeł. Katarzyna Kotyńska

Dział ukraiński powstaje dzięki dofinansowaniu European Cultural FoundationInstytutu Goethego w Warszawie, Krakowskiego Biura Festiwalowego, a także Centrum Polsko-Rosyjskiego Dialogu i Porozumienia – instytucji Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego – które zawiesiło konkursy na dofinansowanie projektów polsko-rosyjskich, a przeznaczone na nie fundusze przekazuje obecnie na wsparcie projektów związanych z Ukrainą.

logo