Premiera
Trelińskiego w Petersburgu

Anna Mirkes-Radziwon

Rosyjscy krytycy zgadzają się w jednym: Treliński opowiedział opery Czajkowskiego i Rachmaninowa po swojemu

Jeszcze 2 minuty czytania

Kwietniowa petersburska premiera dwóch jednoaktowych oper – „Aleko” Rachmaninowa i „Jolanty” Czajkowskiego – w reżyserii Mariusza Trelińskiego wywołała grad kontrowersji w rosyjskiej prasie i internecie. Treliński był na to przygotowany.

„Aleko” Rachmaninowa / „Jolanta” Czajkowskiego.
Valery Gergiew (dyr.), Mariusz Treliński (reż.).
Teatr Maryjski w Sankt Petersburgu,
premiera 17 i 18 kwietnia 2009
W wywiadzie poprzedzającym premierę mówił o ryzyku wystawiania oper w ojczyźnie kompozytora: przecież tu każdy wie, jak to powinno wyglądać. W tym przypadku reżyser dysponował jednak skromnym atutem. „Aleko” i „Jolantę” w Teatrze Maryjskim wystawiano dawno temu. „Aleko” tylko raz – w 1915 roku, a „Jolantę” dwukrotnie – w 1892 i 1897 roku.

Wiadomo, że 52-letni Czajkowski zachwycił się operowym debiutem 19-letniego Siergieja Rachmaninowa. Libretto według poematu Puszkina napisał słynny działacz teatru, później twórca MchAT-u, Władimir Niemirowicz-Danczenko. Czajkowski dostrzegł duchowe pokrewieństwo pomiędzy „Aleko” (1892) i swoją ostatnią operą „Jolantą” (1891). Kompozytor poprosił świeżo upieczonego absolwenta konserwatorium moskiewskiego o pozwolenie na wystawianie „Jolanty” i „Aleko” razem, ale nie zdążył urzeczywistnić tego pomysłu. Po 117 latach Mariusz Treliński i jego scenograf Boris Kudlička, wraz z kierownikiem muzycznym tej inscenizacji, dyrygentem i dyrektorem Maryjskiego – Walerym Giergiewem – zrealizowali duchowy testament kompozytora.

„Aleko” / fot. Natasha RazinaKrytycy rosyjscy zgadzają się w jednym: Treliński opowiedział te opery po swojemu. „Polski reżyser złożył trzecią i chyba najbardziej udaną wizytę Teatrowi Maryjskiemu” – uważa recenzentka dziennika „Kommiersant” Olga Komok. Jego „Madame Butterfly” (2005) „trąciła nieco sushi-barem”, „Król Roger” (2008) „był wyposażony w hi-tech XXI wieku, ale nie był czytelny z teatralnego punktu widzenia. Tym razem tak z teatralnością, jak ze smaczkami wizualnymi, z których słynie ten reżyser, wszystko jest w porządku”.
Recenzenci chwalą reżysera za to, że opowiedział swe historie zgrabnie, łącząc je m.in. wątkiem żeńskiej niewoli w absurdalnym świecie mężczyzn. Ten świat to przestrzeń zamknięta, przypominająca więzienie. W „Aleko” rzecz dzieje się wewnątrz metalowego karkasu otoczonego siatką, w „Jolancie” – w szarym hangarze bez okien. W centrum dyptyku stoją dwie niezależne, silne, zbuntowane kobiety.

„Studencki debiut Rachmaninowa zamienił się tu w «Czas Cyganów» (proszę nie mylić z późnymi jarmarcznymi dziełami Kusturicy: wesolutkiej hulanki w «Aleko» nie ma ani śladu)” – pisze dalej Olga Komok. Do fabuły reżyser dołożył ślub dwóch mimów, naturalistycznie zagraną bijatykę (aczkolwiek „znakomicie ułożoną w rachmaninowską partyturę”) i pogrzeb w finale. Temperamentna Zemfira w dżinsach (w tej roli „rozkoszna w swej nonszalancji Weronika Dżyojewa”), która w wizji reżysera buntuje się przeciwko traktowaniu kobiety jako własności mężczyzny, prowokuje, zaognia konflikty i wystawia się na śmierć. „Rytm weselnego przyjęcia składa się z wielu szczegółów i wątków, precyzyjnie podzielonych między uczestników akcji, jak wersy partytury są podzielone między instrumentami orkiestry. Tętno sceny zaczarowuje widza i podporządkowuje sobie materiał muzyczny – pisze jeszcze Warwara Swincowa z gazety „Diełowoj Pieterburg”. „Pedanci znajdą tu mnóstwo odstępstw od libretta. (…) Ale gdy na pierwszy plan wychodzą główni bohaterowie, Zemfira i Aleko, ich dążenia i motywacje są zupełnie jasne” – uważa Swincowa. Za to końcówka historii jest w pełnej zgodzie z puszkinowską: „nóż, trupy, wygnanie”.

„Jolanta” / fot. Natasha RazinaTakże „Jolanta” nie ukoi skołatanych nerwów widowni. To, że jest piękną bajeczką, to bzdury – stwierdził Treliński w wywiadzie. „Opera została napisana u schyłku życia, gdy Czajkowski dwukrotnie podejmował próby samobójstwa”.
Jolanta w reżyserskiej wersji jest alter-ego Czajkowskiego. „Znaną bajkę – pisze Olga Komok – reżyser wypełnił tak mistycznymi konotacjami, że jest już o miedzę od Wagnerowskiego «Tristana» (…) W tej wersji opera odzyskała swoją wieloznaczność”.
Świat wygląda inaczej, niż go sobie wyobraża ślepa Jolanta (Irina Matajewa / Gelena Gaskarowa). Bohaterka nie mieszka w zamku, tylko w pomalowanej szpitalną farbą klatce. Otaczają ją nie przyjaciółki i mamka, tylko zimne pielęgniarki żywcem wyjęte z „Lotu nad kukułczym gniazdem”. Finałowe przejrzenie bohaterki na oczy (w dosłownym sensie i w przenośni) z pewnością nie jest happy endem. Jej ślub jest ponury i pompatyczny, i również mógłby się kończyć pogrzebem – konkluduje recenzentka pisma „Kommiersant”.

Natomiast anonimowy recenzent portalu internetowego „Prizrak opiery” skrytykował premierę w Maryjskim niemiłosiernie. Porównując fragmenty libretta z „Jolanty” („Piękny ogród… Pawilon w gotyckim stylu… Krzewy kwitnących róż… Owocowe drzewa…”) z tym, co zobaczył na scenie, X dostaje drgawek. „W podobne, jak w «Aleko» śmietniki z ogrodzeniem z siatki wyposażone są wszystkie najmniejsze sceny operowe w Niemczech”. Reżyserzy-moderniści wystawiają w takich wnętrzach wszystko – od musicalu „Chicago” po „Wesele Figara”. To wszystko, według anonima, jest zaś szydzeniem z wielkiej muzyki. Oberwało się i dyrygentowi, i orkiestrze (grała „jak zespół do tańca w parku kultury”), i chórowi, i każdemu z solistów z osobna. Winą za niewłaściwe wykonanie rozjuszony X obarczył Trelińskiego z Giergiewem: aktorzy padli ofiarą potwornego „miscastingu”, czyli błędnych wyborów obsadowych.
Gdzie leży prawda? Nie sposób precyzyjnie wywnioskować z tego kotła sprzecznych opinii, co działo się 17 i 18 kwietnia na scenie Teatru Maryjskiego. Trzeba – i warto – wybrać się do Petersburga samemu.