Cierpliwość ogrodniczki
fot. Janusz Szyszkowski

13 minut czytania

/ Ziemia

Cierpliwość ogrodniczki

Ewelina Matuszkiewicz

W przydomowych ogródkach trwa rozgrywka pomiędzy kontrolą i władzą a troską i odpowiedzialnością. Ogródki mają spełniać oczekiwania, ambicje i fantazje, nad którymi czuwa idealny ogrodnik

Jeszcze 3 minuty czytania

Wystarczy sięgnąć po czasopisma ogrodnicze i już wiadomo, jak wysoko postawiona jest poprzeczka. Na zdjęciach ogrodów, rabat, altan, wykonanych w porze porannej rosy albo w złotej godzinie, widać idealnie ułożone ścieżki z oślepiająco białego kamienia lub usypane ze żwiru, który przebrany był wcześniej chyba przez Kopciuszka, bo nie zdarza się tam żaden zbyt duży, zbyt mały, w innym odcieniu czy o innej fakturze kamyczek. Żadne źdźbło trawy nie śmie przekroczyć granicy obrzeża, żadna gałązka krzewu nie czochra się z sąsiadem, żadna roślina dwuliścienna nie zaburza idealnej faktury trawy. Wszystkie kwiaty, byliny, krzewy, drzewa kwitną obficie, kolorowo, w kaskadach i pąkach, bez śladu przekwitania. Krytykę dotyczącą fotografii modowej czy lifestyle’owej można by tu przenieść jeden do jednego, zmieniając tylko podmiot. Realnie istniejące ogrody tak nie wyglądają. Nawet te, w których pracuje armia ogrodników.

Czasopisma, ale również poradniki ogrodnicze oraz programy telewizyjne, oferują wiele sposobów, jak osiągnąć idealny efekt. Potrzebujesz podkaszarki, glebogryzarki, wertykulatora! Użyjesz tej maszyny raz, może kilka razy w roku, ale jakie to ma znaczenie? Ważne, jaką ma moc! Stanie obok innych podobnych. Kup zraszacz wielofunkcyjny i ten fantastyczny zestaw narzędzi z wymyślnymi końcówkami. Poczuj się jak profesjonalista. Nawoź granulatem, dzięki któremu twój ogród wybuchnie kwiatami jak nigdy dotąd. Odpowiedni obrazek na etykiecie obiecuje nadprodukcję pąków. Odstraszaj mrówki, ślimaki, mszyce, krety, nornice… – cokolwiek pełzającego, latającego, biegającego po twoim ogrodzie ci przeszkadza. Koniecznie zapobiegaj pojawieniu się mchów, porostów, grzybów! Ty tu rządzisz!

Miejscami, które służą wymianie recept na idealny ogród, są fora i grupy internetowe. Odnajdziemy tu znajome figury pojawiające się w dyskusjach o rodzicielstwie: zwalczające się obozy tych, co w bliskości, z tymi, co w kontroli. Dzielenie się grzeszkami i odstępstwami, zmęczeniem i frustracją. Opowieści o sukcesach i odpuszczaniu. Licytacje, komu piękniej zakwitły budleja, hortensje, magnolie. Szukanie pomocy, bo róże w tym roku znów chorują. Odnajdziemy też wyższościowe komentarze tych, którzy wiedzą lepiej, oraz typowe prowokacje nakręcające tysiące komentarzy. Odpowiednikiem pytania: „Jak długo powinno się karmić piersią?”, jest tu: „Co sądzicie o żywopłocie z tui?”.

W sklepach ogrodniczych – zupełnie jak w supermarkecie – możemy kupić ogród instant, ogród gotowy do zasadzenia już teraz. Najlepiej schodzą sadzonki, które kwitną, choć to wcale nie jest najlepszy moment dla rośliny, by ją przesadzać. Firmy ogrodnicze rozwiną nam trawnik z rolki, zasadzą dowolnej wielkości drzewo, zbudują oczko wodne, choćby nasz ogród był na piaskach. Wmawia się nam, że w ogrodnictwie niemal nie ma ograniczeń, wszystko zależy jedynie od budżetu oraz wielkości działki. Najwięcej zapłacimy za czas, jakiego potrzebowała roślina, żeby urosnąć.

*

Kilka lat temu przeczytałam, że gminy pod Skierniewicami wprowadziły ograniczenia w korzystaniu z wody ze względu na braki wody pitnej dla mieszkańców. Dotyczyły one między innymi podlewania ogrodów – od tego dnia mieszkańcy mogli używać wody tylko do celów bytowych. W moim ogrodzie zraszacz pracował wówczas codziennie. Co oznaczałoby wyłączenie go na kilka tygodni?

fot. Janusz Szyszkowskifot. Janusz Szyszkowski

Niestety, wiedziałam doskonale. Na początku moich przygód ogrodniczych zdarzyły się dłuższe wakacje, kiedy wyjechaliśmy, ufając, że co kilka dni deszcz podleje ogród. Kiedy wróciliśmy, a były to dwa upalne, suche tygodnie, straty było widać na każdym kroku. Przesuszony, pożółkły trawnik, zwiędnięte pąki kwiatów, które nie zdołały się rozwinąć, stracone młode sadzonki. Wystarczyły dwa tygodnie bez podlewania.

Można optymistycznie założyć, że takie ograniczenie w naszej gminie się nie przydarzy, ale komentarz klimatologów jest jednoznaczny. W Polsce od lat panuje susza, wody będzie brakować coraz częściej i podlewanie ogrodów będzie musiało być ograniczane. Wylewanie codziennie wody, żeby utrzymać trawnik jak na polu golfowym, jest po prostu marnowaniem niezwykle cennego zasobu.

Moją pierwszą myślą było: jakoś się to obejdzie.

*

Wychowałam się w bloku, na drugim piętrze. Ogródki przynależały tylko do mieszkań na parterze. Blok miał osiem albo dziesięć klatek i przez całe lato trwała rywalizacja, który z ogródków jest najładniejszy. Jak to się wydarzało, tam, na osiedlu lat osiemdziesiątych? Sklepów ogrodniczych było wówczas niewiele i wymagały specjalnej wyprawy, zresztą do własnych ogródków nikt nie dokładał ani złotówki. Obowiązywała wymiana bezgotówkowa zupełnie jak ta opisana przez Bronisława Malinowskiego na dalekich wyspach Trobrianda – wiosną i jesienią wynegocjowane w czasie posiadówek na ławkach przed blokiem sadzonki, szczepki, rozsady i nasiona wędrowały pomiędzy ogródkami.

Kiedy zamieszkałam w domu na przedmieściach, ogród – stary, zaniedbany, na pół zdziczały – początkowo budził mój ogromny opór. Było w nim mnóstwo ślimaków i pokrzyw, śliwki były robaczywkami. Nierówny trawnik zarósł koleiny po dawnych grządkach, a cierpki cień dawała zardzewiała grusza.

Zaczęłam od skoszenia traw przy zejściu z tarasu. Jeśli moje dzieci miały bawić się w tym ogrodzie, potrzebowały chociaż kawałka trawnika. A potem przeszłam pełną drogę edukacji ogrodniczej. Popełniłam wszystkie możliwe błędy początkującego ogrodnika: sadziłam na nieprzygotowanym gruncie, zbyt gęsto, w nieodpowiednim miejscu. Odchwaszczałam chemicznie trawnik, bo przecież taki, jaki jest, źle wygląda. Sadziłam i w następnym sezonie przesadzałam, zupełnie jakbym sprawdzała nowe ustawienie mebli w salonie. Wybierałam sadzonki jak sukienki na lato w sieciówce, szybko i bezmyślnie – jeszcze ta, jeszcze ta!

Z czasem założyłam kompostownik. Zlikwidowałam ścieżkę z betonowych płyt. Posadziłam nieformalny żywopłot z jaśminowców, pęcherznic i kalin. Porzuciłam opryski i walkę z większością chwastów. Ograniczyłam cięcie jedynie do niezbędnych interwencji. Nie miałam dość sił, żeby ogród przypominał ten z ilustracji. Ale za to dawał nam cień w upał i osłaniał nas przed wzrokiem sąsiadów.

*

Tamta pierwsza myśl: jakoś obejdę zakaz podlewania. Może będę podlewać konewkami, a może po zmroku. Coś wykombinuję, jak całe pokolenia moich rodaków, kiedy jakieś przepisy prawne są im nie na rękę. Nie pozwolę, żeby mój ogród umarł z powodu suszy.

fot. Janusz Szyszkowskifot. Janusz Szyszkowski

Właśnie wtedy – jak co sezon, całkiem jak pralka tuż po upływie gwarancji – popsuł się zraszacz. Kupić nowy czy spróbować bez niego? Przecież kiedyś nie używano zraszaczy, a ogrody kwitły! Stałam przed stoiskiem w sklepie ogrodniczym i jak matka, która właśnie planuje odpieluchowanie, zastanawiałam się: może jednak kupić jeden na zapas?

Kiedy przestaje się codziennie podlewać, od razu widać różnicę. Zieleń w ogrodzie nie jest tak nasycona, trawnik stepowieje, niektóre rośliny mniej albo wcale nie kwitną. Wierzby i kosaćce mówią: to nie dla nas. I znów – jak przy odpieluchowaniu – wystarczy wytrzymać początkowy trudny okres, żeby się uwolnić.

*

Od razu przestałam narzekać na deszcz. Uwielbiam, kiedy pada. Choćby mżawka. Doceniam cień w ogrodzie wbrew ostrzeżeniom z czasopism ogrodniczych, że to trudne warunki dla ogrodnika. W cieniu jest chłód, to tam dłużej utrzymuje się wilgoć. Przestałam zwalczać mech i porosty. Ich obecność świadczy o tym, że jest woda w ogrodzie. Uważniej dobieram rośliny. Suche lub okresowo suche stanowisko nie jest dla wszystkich. Przestałam fantazjować o roślinach na stanowiska podmokłe. Wyżej i rzadziej koszę trawnik. Założyłam łąkę kwietną, która bujnie rośnie i kwitnie tam, gdzie wcześniej więdła i żółkła trawa. Ustawiłam poidła dla ptaków, owadów i jeży. Uzupełniam w nich wodę regularnie, tak jak kiedyś włączałam zraszacz. Łapię deszczówkę, na razie w rozstawione pojemniki.

fot. Janusz Szyszkowskifot. Janusz Szyszkowski

*

Podobno w Stanach Zjednoczonych można kupić zafoliowane jajko sadzone do odgrzania na śniadanie. Równie zdumiewające rzeczy można znaleźć w sklepach ogrodniczych. Na przykład wrotycz pospolity za ponad dwadzieścia złotych. A przecież wrotycz rośnie niemal wszędzie, wystarczy iść na pierwszy zarośnięty skraj zieleni. Wrotycz ma żółte kwiatostany, które przypominają rumianki, z których ktoś oberwał wszystkie białe płatki. Uważany jest za chwast i zazwyczaj jest zwalczany. W „Atlasie chwastów dla praktyków” (2018) możemy przeczytać:

Szkodliwy na trwałych użytkach zielonych ze względu na właściwości trujące i ryzyko wywoływania poronień. Na skutek silnego zapachu znacznie obniża jakość i smakowitość paszy. Twarde łodygi mogą powodować przebijanie folii kiszonkowej.

Z kolei w „Kieszonkowym atlasie ziół i roślin leczniczych”(2012):

Suszone części nadziemne są tradycyjnym ziołem owadobójczym i usuwającym pasożytnicze robaki, dawniej stosowanym zewnętrznie i wewnętrznie. Liście można wieszać w mieszkaniu, by odstraszyć muchy albo włożyć do płóciennego woreczka odpędzającego owady. Obecnie nie zaleca się użytku wewnętrznego, bo ziele jest trujące, szczególnie olejek eteryczny, którego nawet małe dawki mogą być śmiertelne.

Raz chwast, raz roślina lecznicza, a teraz roślina modna. W tym sezonie obowiązują sielskie ogrody i wrotycz wkracza na salony rabat, przyjmowany tam razem z innymi wygnańcami, chabrami, kąkolami, krwawnikami, makami, niezapominajkami i rumiankami. Znamy te namaszczenia mody: kozaczki, cekiny, dzwony… raz koniecznie, raz bezguście! Ta gwiazda włożyła znów kombinezon z jedwabiu. Co z nim zrobi jutro? Schowa na dno szafy. Ta gwiazda ma najmodniejszy ogród w tym sezonie! Co zrobi z nim w następnym?

*

Jest takie chińskie powiedzenie, często przywoływane przez autorów artykułów o ogrodnictwie: „Chcesz być szczęśliwy jeden dzień – upij się, chcesz być szczęśliwy przez tydzień – ożeń się, chcesz być szczęśliwy przez całe życie – zostań ogrodnikiem”. Jak wszystkie skrzydlate zdania, przynosi ono jedynie ślad mądrości kultury, która je sformułowała. Można je przyłożyć jak orientalną broszkę do bluzki i niemal wszędzie pasuje. Co jednak mieli na myśli Chińczycy, kiedy mówili o szczęściu, które przynosi praca ogrodnika?

Czy bagażnik pełen sadzonek jednorocznych kwiatów, które na koniec sezonu są wyrzucane do śmieci, bo to za dużo zachodu, żeby zebrać nasiona, wyjąć bulwy albo przechować sadzonki w odpowiednich warunkach, a wiosną pozwolić im znów zakwitnąć? Czy może obowiązkowe koszenie trawnika co sobota, nie ma zmiłuj, na odpowiednią wysokość i niezależnie od pogody? Wytrucie wszystkich kretów w okolicy bombami chemicznymi wpuszczanymi z dymem w ich korytarze? Wodę gruntową zatrutą glifosatem, bo w szczelinach ścieżek nie może się pojawić nic żywego? Uporczywe dosadzanie sadzonek roślin, które się nam podobają, choć im wcale to nie odpowiada?

fot. Janusz Szyszkowskifot. Janusz Szyszkowski

„Bogaci ludzie w mojej okolicy sadzą czasem drzewa o wysokości 50 metrów. Przewożą je traktorami, buldożery wykopują odpowiedni dół. Oni nie są ogrodnikami. […] Nie sadzi się pięćdziesięciometrowego drzewa. Sadzi się drzewo o wysokości 20 centymetrów, a potem czeka się cierpliwie, obserwując jego wzrost. Oczywiście, że chcemy, żeby drzewo urosło, tymczasem jednak uważnie przyglądamy się temu, co jest, na każdym etapie” – mówi amerykański poeta W.S. Merwin w rozmowie z Julią Fiedorczuk w książce „Inne możliwości. I dodaje: „Uważam, że wszystkie przedszkola i szkoły powinny mieć ogródki, żeby dzieci mogły obserwować wzrost roślin, ucząc się cierpliwości”

*

W rodzinnych rozmowach o ogrodzie, którym się opiekujemy, czasami powracają wspomnienia o tym, jak kiedyś ogród żywił przez cały rok. Pięćdziesiąt lat temu co sezon rosły w nim pomidory, ogórki, cebula i truskawki. Od słońca osłaniała rozpięta konstrukcja obrośnięta winogronem. Owoce porzeczki, jeżyny, agrestu zbierano i pakowano do słoików. Pamiętam smak stareńkiej papierówki, która rodziła co drugi rok tak obficie, że skrzynki pełne jabłek wystawiano przed furtkę, żeby inni mogli się częstować. Nadal zbieram jesienią złociste jabłka spod rozłożystych pigwowców sadzonych pół wieku temu.

Być może wysiłek włożony w kontrolę ogrodu oraz jego kreację na wzór pism ogrodniczych można przekierować na inne rodzaje satysfakcji, unikając łatwych rozwiązań i wyścigu zbrojeń w pobliskim sklepie ogrodniczym? W tym roku wczesną wiosną wysiałam na rozsadach dynię i bazylię, a na podniesionych rabatach szczypior, pietruszkę, kolendrę, nasturcję i miętę. Posadziłam też czarny bez koralowy i krzaki porzeczek.

Od czegoś trzeba zacząć.