Robaczki

9 minut czytania

/ Literatura

Robaczki

Patryk Mogilnicki

„Beverly” Nicka Drnaso to rzecz na miarę naszych dziwnych czasów. Miks reklam, seriali, fake newsów, czasu dojrzewania z całym tym nastoletnim chlaniem, jaraniem blantów i gadaniem od rzeczy, pierwszymi miłostkami, pierwszymi większymi wpadkami, kłopotami i głupotami

Jeszcze 2 minuty czytania

Dawno nie czytałem tak frapującej, niepokojącej i poetyckiej powieści graficznej. Todd Solondz spotyka Michaela Hanekego. Całość dla niepoznaki skąpana jest w jasnych, przyjemnych dla oka pastelowych barwach, naszkicowana cienką, subtelną kreską, konsekwentnie sterylna i bezduszna. Ale pomyli się ten, kto lekturę komiksu uzna za łatwą i przyjemną. To, co najważniejsze, rozgrywa się poza kadrem lub poza tekstami w dymkach. „Sabrina jest przede wszystkim świetnie przemilczana”, pisał Darek Arest o drugim komiksie Nicka Drnaso, i to samo zdaje się dotyczyć debiutanckiej „Beverly”. Staje się to znakiem rozpoznawczym młodego rysownika.

Wielu rzeczy trzeba się tu domyślać, minimalistycznie nakreślona fizjonomia i facjaty postaci nie ułatwiają identyfikacji bohaterów, z których większość wygląda bardzo podobnie, a pozbawione emocji twarze przywodzą na myśl maski. Jakby wszystko było jedną płynną pastelową magmą. Bohaterów różnią tylko detale: kolory włosów, fryzury, imiona ginące w nadmiarze mniej przydatnych komunikatów. Ale to wszystko i tak na nic, kiedy nagle, ni z tego, ni z owego mały chłopiec przemienia się wewnętrznie w Patricka Batemana z „American Psycho” Breta Eastona Ellisa, co znajduje swoje uzewnętrznienie w kadrach, jednak cała jego komiksowa rodzina nie dostrzega tej zmiany, w którą wgląd ma tylko zaniepokojony i przerażony czytelnik.

Nick Drnaso, „Beverly”. Przeł. Krzysztof Cieślik, Kultura Gniewu, 136 stron, w księgarniach od czerwca 2022Nick Drnaso, „Beverly”. Przeł. Krzysztof Cieślik, Kultura Gniewu, 136 stron, w księgarniach od czerwca 2022Trzeba wyjątkowego stanu skupienia podczas lektury komiksu, żeby się nie pogubić w meandrach wydarzeń i ich współzależności, co w dzisiejszych czasach jest nie lada wyzwaniem. Jestem przekonany, że Drnaso flirtuje z tą bolączką zupełnie świadomie i nie ma zamiaru niczego ułatwiać uzależnionemu od nadmiaru bodźców (w tym komunikatorów i internetu) czytelnikowi. Z jednej strony to dobrze, że jeszcze powstają tego typu małe dzieła sztuki – osobne, tajemnicze, kuszące i cholernie niepokojące. Z drugiej mam wrażenie, że wyciszanie niektórych (jeśli nie wszystkich) komiksowych wątków odbywa się trochę na siłę. Że ta maniera mająca upodobnić wydarzenia zawarte w powieści graficznej do prasowej notki staje się silniejsza niż sama historia, a nonszalancja w traktowaniu oczekiwań lub przyzwyczajeń czytelnika jest zbyt wykoncypowanym i sztucznie odczuwanym zabiegiem. Chociaż wiem, że forma równa się tutaj treści – nie miałbym nic przeciwko, żeby czasami popłynąć na jakiejś głębszej i żywszej emocji czy empatycznym wczuciu się w losy bohaterów, dzięki którym jak po sznureczku odszukalibyśmy wyjście z nawarstwiającej się fabuły, jakąś ucieczkę spod tej kołderki nudy, blazy i zmanierowania, czyli po prostu zwykłe ukojenie i satysfakcję z prawidłowego odczytania całości.

Trochę brakuje mi tu właśnie tej nici przewodniej, a może jest tak subtelna, że nie do końca objawiła mi się w całości przy pierwszym kontakcie. A może poszczególne części łączy tylko nastrój niepokoju i wyobcowania, zagadki i bolączki współczesnego świata, jak, nie przymierzając, „Informatorów” wspomnianego Ellisa, i nie ma co na siłę próbować wszystkiego zebrać do kupy. Nominowany do literackiej Nagrody Bookera za „Sabrinę” Drnaso jest pomimo młodego wieku zbyt świadomym twórcą, by rzeczy pozostawiać przypadkowi. Postawione sobie cele egzekwuje twardą ręką, nie biorąc jeńców, nie używając półśrodków.

Liczba poruszanych w powieści tematów jest imponująca: alienacja, ostracyzm (środowiskowy i rodzinny), orientacja seksualna, dojrzewanie i używki, przemoc (w tym przemoc na tle seksualnym), mistyfikacja, samotność, atrofia uczuć, fetyszyzm, stalking, rasizm. „Beverly” składa się z sześciu enigmatycznych rozdziałów lub, jak kto woli, luźno powiązanych ze sobą opowiadań. To otwierające zbiór traktuje o czarnoskórym młodzieńcu i jego pierwszym dniu w nowej pracy, polegającej na zbieraniu śmieci w parkach. Zamiast integrować się ze swoim przewodnikiem, sympatycznym chłopakiem sprawiającym wrażenie osoby z lekką niepełnosprawnością intelektualną, bohater woli podrywać dziewczyny z ekipy, co na wspomnianym współpracowniku w wyniku błędnej oceny szefa odbije się niezawinionymi i przykrymi konsekwencjami. Drugie opowiadanie, o wymownym tytule „Najsmutniejsza opowieść w historii”, jest o matce i córce, które dostają do zopiniowania pilotażowy odcinek serialowej telenoweli „Powoli do przodu”, przez co z początku wydaje im się, że mają jakieś moce sprawcze i ich zdanie naprawdę kogoś interesuje. Na kolejnych kadrach wraz z głównymi bohaterkami śledzimy losy serialowych postaci, a także pojawiające się w przerwach emisji reklamy, które nieoczekiwanie okażą się tutaj kluczowe. Dalej mamy m.in. wyprawę pewnej rodziny na wakacje, podczas których najmłodszego syna małżonków zaczynają nawiedzać mroczne i krwawe wizje, a wszystko w samym sercu słonecznej sielanki. Część wątków zazębia się z opowiadanymi wcześniej, część jest zupełnie nowa i dryfuje w nieznane.

Nick Drnaso, „Beverly”Nick Drnaso, „Beverly”

„Beverly” to rzecz na miarę naszych dziwnych czasów, to na pewno. Miks reklam, seriali, fake newsów, czasu dojrzewania z całym tym nastoletnim chlaniem, jaraniem blantów i gadaniem od rzeczy, pierwszymi miłostkami, pierwszymi większymi wpadkami, kłopotami i głupotami przynależącymi do tego okresu. Całości dopełnia świetne kadrowanie Drnaso, potęgujące wyobcowanie bohaterów. Historie rozgrywają się na amerykańskich przedmieściach, wyludnionych osiedlach, ulicach czy stacjach metra, ale nawet zatłoczone plaże są dziwnie smutne, a ludzie na nich jakby nieobecni. Również wspomnienia głównej pary tej historii, małżeństwa z odpowiednim stażem, wypowiadane są bez przekonania i brzmią sztucznie. Jak gdyby bohaterom wyimaginowanego serialu, w którym się znaleźli nie z własnej woli, znudziły się już zbyt często wybrzmiewające zdania klisze.

Na ogół mam problem z komiksami o przeładowanych treścią dymkach. Skoro rysunki są drugorzędne i tylko ilustrują tekst, to może lepiej było napisać książkę? Mimo iż autor świetnie operuje dysonansem między tekstem a obrazem, zwodzi jednym lub drugim, ten pierwszy jest tu jednak wiodący i nadrzędny. Na szczęście zostaje to czasem przełamane, jak na jednych z ostatnich plansz w komiksie, na których bohaterowie podążają za sobą, śledząc się bez słów. A zmiana godziny przez bohatera, który zauważył, że jego zegarek się spieszy – to właśnie jedna z takich niemych perełek, o których mówię, gdzie rysunek triumfuje nad tekstem. To w tego typu momentach rodzi się wysokooktanowa poezja komiksu.

Nick Drnaso, „Beverly”Nick Drnaso, „Beverly”

„Beverly” (2016) to drugi po „Sabrinie” (2018) wydany u nas nakładem Kultury Gniewu komiks Drnaso. Piękna robota polskiego wydawnictwa, które uznało za swoją misję przybliżenie polskiemu odbiorcy największych światowych twórców niezależnego komiksu: Charlesa Burnsa („Black Hole”), Daniela Clowesa (m.in. „Ghost World” i „Wilson”), Adriana Tomine’a („Niedoskonałosci” i „Śmiech i śmierć”), Saschy Hommera („Insekt” i „W cztery oczy”) czy właśnie wschodzącej gwiazdy Nicka Drnaso. Drobnostką ze sfery technikaliów, która zwróciła moją uwagę i do której mógłbym się przyczepić, są różnej wysokości teksty w dymkach, podczas gdy w oryginale są one konsekwentnie prowadzone jedną wielkością. Niemniej rozumiem, że po przetłumaczeniu na polski teksty zyskały inne rozmiary i trzeba było sobie jakoś radzić, żeby je pomieścić w dymkach. Coś za coś.

Nick Drnaso, „Beverly”Nick Drnaso, „Beverly”

Komiks ma ten sam format co „Sabrina”, więc oba pasują do siebie idealnie. Co ciekawe, na początku myślałem, że „Beverly” jest późniejszym dziełem w stosunku do „Sabriny”, a to dlatego, że rysunki są tutaj dużo subtelniejsze, widać w nich większą dbałość o szczegół. Jednak Drnaso jako rysownik idzie w przeciwnym kierunku – upraszcza swój i tak już bardzo minimalistyczny styl, pozbawia kadry elastyczności. Przykładowe karty kolejnego po „Sabrinie” tomu – „Acting Class”, który światową premierę będzie miał 30 sierpnia tego roku – zdają się to potwierdzać. Nie wiem, czy jest on słuszny, bo kadry zaczynają według mnie trochę dryfować w stronę tego, co robi czasami Rutu Modan, ale zobaczymy.

Na okładce „Beverly”, skądinąd świetnej, oglądamy zbiór bohaterów pojawiających się w komiksie w sześcianikach mieszkalnych pozbawionych dwóch ścian, dzięki którym możemy ich podpatrywać jak w akwarium. Ta multiplikacja ma swoje odzwierciedlenie w historiach – żyjemy w stadzie, jesteśmy robaczkami, jesteśmy powtarzalni, mówimy i myślimy o tym samym, nawet wyglądamy podobnie. Czy jesteśmy interesujący? I dla kogo?