Jeszcze 2 minuty czytania

Sofija  Andruchowycz

REAKCJE OBRONNE: Uściskać żonę kochanka

Sofija Andruchowycz

Sofija  Andruchowycz

Mamy taki nadmiar wszystkiego, że granice między pojęciami i zjawiskami są jeszcze bardziej nieuchwytne. Coraz trudniej odróżnić, gdzie kefir, a gdzie odwaga. Gdzie bezguście, a gdzie szczery patriotyzm

Niedawno jedna z moich koleżanek zobaczyła na Facebooku skierowany do wszystkich post znajomej, zawierający prośbę o wpłaty na konto schroniska dla zwierząt, ewakuowanego z któregoś z południowych obwodów Ukrainy. Taki przelew miał być formą prezentu urodzinowego dla tej znajomej. Koleżanka natychmiast przelała sporą jak na jej możliwości sumę i w tym najzwyklejszym dla dzisiejszej Ukrainy geście nie byłoby nic ciekawego, gdyby nie to, że jubilatka to żona kochanka mojej koleżanki, a wolontariusz opiekujący się zwierzętami to jego najlepszy przyjaciel. Sama koleżanka już od początku wojny przebywa za granicą i od tamtej pory nie miała szansy na spotkanie z kochankiem, więc jej gest w dużym stopniu był sposobem na to, by przesłać mu potajemny i anonimowy gest, uściskać jego żonę, podać rękę przyjacielowi.

Wojna została wynaleziona przez człowieka, ale przez tego samego człowieka jest traktowana jako coś obcego ludzkiej naturze. Gdyby naprawdę było tak, jak człowiek chciałby to sobie wyobrażać z punktu widzenia tejże wyidealizowanej natury, wojna nie znajdowałaby żadnych form i przejawów w świadomości, nie poddawałaby się opisowi. Nie dałoby się na nią reagować. Byłaby nieuchwytna i niepojęta. Wreszcie, zwyczajnie nie istniałaby w ludzkim świecie.

Główny cel wojny to uśmiercanie ludzi przez innych ludzi. Ponieważ jednak wojnę prowadzą ludzie, to sama w sobie wyrasta ona z życia i jest jego częścią. Wojna to okrutna oznaka życia. Powstaje z tego samego materiału i jest odzwierciedleniem epoki.

Nie da się chyba w tej chwili przeanalizować, jak dokładnie wpływa na przebieg obecnej wojny, toczonej przez Rosję w Ukrainie, tworzone dzięki nowoczesnym technologiom „wrażenie obecności” i „bliskości” wojny, kompletne analizy wszelkich szczegółów, bezpośrednie transmisje z miejsca wydarzeń. Wydaje się, że dziś nie można już niczego ukryć – każdy krok każdego człowieka zostaje po wielokroć utrwalony kamerami telefonów, każdy czołg, BTR i bateria przeciwlotnicza są namierzane przez sputniki, każda tajna rozmowa – przechwycana przez superczułe nanopluskwy. Na żywo obserwujemy lot rakiet i wybuchy, niszczenie budynków mieszkalnych. Na naszych oczach – nawet jeśli na ekranach laptopów, nawet jeśli nie w tej samej chwili, ale i tak naprawdę – konkretnemu człowiekowi urywa kończyny. Czyjeś dziecko przestaje oddychać. Dziennikarz z kamerą wdziera się do szpitala, do poturbowanej matki, żeby być pierwszym, który poinformuje ją o śmierci małej córeczki – i nagra reakcję.

Możemy patrzeć na żołnierską codzienność, zaglądać w życie ludzi na terytoriach okupowanych, podglądać korytarze przejętej przez wroga Zaporoskiej Elektrowni Atomowej, analizować charakter zniszczeń kolonii w Ołeniwce. Poznajemy dziesiątki i setki historii konkretnych ludzi, słyszymy ich płacz, obserwujemy chwile rozstania z rodziną, widzimy na ich twarzach nagie emocje, spowodowane widokiem zburzonego domu rodzinnego albo zrozumieniem utraty bliskiej osoby. Możemy wybierać, które kategorie nas interesują: zwierzęta domowe i gospodarskie podczas wojny, losy przedstawicieli społeczności LGBT, problemy osób z niepełnosprawnościami, historie przesiedleńców ze wschodnich obwodów Ukrainy do jej zachodniej części.

Czy ten nieznany wcześniej dostęp do informacji, właściwy naszym czasom, online’owy dostęp do nieskończonej ilości przejawów wojny, zbliża nas do zrozumienia tego, co się dzieje, czy przeciwnie – oddala, dając tylko złudzenie całkowitego współuczestnictwa? Bo nieskończoność możliwości nie oznacza braku algorytmów ich przekazywania. Bo każda transmisja, każdy reportaż i wybór fotografii zostały wykonane przez konkretnego człowieka pod wpływem innych konkretnych ludzi, a także pod wpływem środowiska.

Czy cudze cierpienie, nakręcone na wideo i uchwycone na zdjęciach, broni przed obojętnością i zwiększa zdolność współodczuwania, czy przemienia się w rozrywkę, w sposób spędzania czasu – takie sobie podglądanie bólu, który nie dotyczy widza i od którego można w dowolnej chwili z łatwością się oderwać, zamykając okno przeglądarki?

Znajoma fotografka i reżyserka filmów dokumentalnych już w 2014 roku, jeszcze jako zupełnie młoda dziewczyna, odnalazła swoją drogę, utrwalając wydarzenia na Donbasie, i od tamtej pory wojna stała się głównym tematem jej prac – a równocześnie całego jej życia. Wojna to jeden z czynników, które ukształtowały jej osobowość. Jak sama mówi, najspokojniej sypia tam, gdzie słychać wybuchy. Jej zdjęcia zyskały popularność w zachodnich mediach, więc nieustannie otrzymuje zamówienia na reportaże albo wybory zdjęć z miejsc wydarzeń. Nieco wstydliwie fotografka wyznaje, że najwięcej obserwujących na Instagramie i tak przyniosło jej selfie – autoportret w wojskowym hełmie i kamizelce kuloodpornej, zrobiony w obwodzie donieckim 24 lutego. Popijając cold brew podczas realizacji pewnego nietypowego jak dla niej zamówienia (bo tylko bardzo pośrednio związanego z wojną), fotografka narzeka na swoich zachodnich kolegów i komercyjny popyt na temat wojny w Ukrainie. „Nie wiem, czy to normalne, kiedy zakrwawiony człowiek płacze nad ruinami własnego domu, a wokół niego dziesiątki ludzi z obiektywami starają się złapać efektowne ujęcie – mówi. – Na wojnie bardzo łatwo jest robić wstrząsające zdjęcia: wszędzie krew sika strumieniami. Wystarczy podejść i sfotografować ranę”.

Niedawno zagraniczna reżyserka zaproponowała fotografce nakręcenie o niej filmu. Bo jest atrakcyjną bohaterką i ma ciekawą historię: młoda, utalentowana kobieta, która świetnie fotografuje wojnę. Ale fotografka odrzuciła pomysł, bo reżyserka radośnie oznajmiła, że na taki film na pewno dostanie fundusze. „Nie chcę być środkiem do skutecznego zdobywania pieniędzy”, powiedziała. „Jedni ludzie tracą życie, inni wykorzystują ich śmierć jako przerywnik przed reklamą”.

Trudno zaprzeczyć: gdyby nie możliwości i zasady działania naszej epoki, wojna w Ukrainie nie zostałaby na świecie tak wyraźnie zauważona. Łatwiej byłoby Ukrainę zignorować. Ukraińcom można by mniej pomagać. O wojnie i jej codziennych ofiarach, o setkach tysięcy ludzi, których życia rozpadły się na strzępy, łatwiej byłoby nie myśleć. Tym bardziej że ta pomoc, ta uwaga powodują tyle niewygód, tyle zmian we własnym, uładzonym życiu, tyle problemów gospodarczych i politycznych. Nie mówiąc już o kłopotach z planowaniem przyszłości, o obrazie świata.

W całym swoim wykrzywionym i wybiórczym, a więc tym samym ograniczonym nadmiarze, nowoczesne technologie po raz pierwszy w historii dają szansę na to, że sprawiedliwość i niesprawiedliwość osiągną nieco lepszą równowagę. Droga do niej prowadzi przez przekształcenie wojny w trend, a co za tym idzie – w marketing – i nie ma na to rady.

Nie wyskoczę w biegu z busika, w którym składanki pseudoludowych pieśni weselnych błyskawicznie zostały wyparte przez piosenki wojskowe na każdy (kiepski) gust: obowiązkowo wyciskają w nich łzy słowa o topoli i kalinie, o łzach starej, siwej matki, co koło chaty czeka na syna Kozaczeńka, który poszedł na wojenkę bić wrogów bayraktarami i javelinami. I nie ma innego wyjścia, można tylko w milczeniu przyjmować ten kicz, bo jest on jedną z reakcji społeczeństwa na wojnę. Tak samo jak kefir w supermarkecie, w nowym opakowaniu „Odwaga” albo jak wszechobecne koszulki z jednakowymi napisami „Dobry wieczór, jesteśmy z Ukrainy”. We współczesnym świecie mamy taki nadmiar wszystkiego, że granice między pojęciami i zjawiskami są jeszcze bardziej nieuchwytne. Coraz trudniej odróżnić, gdzie kefir, a gdzie odwaga. Gdzie bezguście, a gdzie szczery patriotyzm. Gdzie przejmowanie się losem żywego człowieka, a gdzie – chęć zdobycia funduszy na projekt.

W Ukrainie często powtarza się, że teraz nie ma odcieni: póki trwa wojna, wszystko jest albo czarne, albo białe. Ale może się też wydawać, że odcienie wymieszały się, ponakładały na siebie nawzajem, nawarstwiły. I trzeba teraz wymagać od siebie jeszcze większej uważności, by umieć je odróżniać i dostrzegać. Szansa zdobycia finansowania dla filmu nie przekreśla współodczuwania i zbliżenia się do jego bohatera. Zdjęcia nagich ciał, sprzedane za „wpłaty dla wojska” – to w dodatku rzecz zabawna, przyjemna i piękna. A moja koleżanka, która przelewa schronisku pieniądze z okazji urodzin żony swojego kochanka, naprawdę pomaga psom.

przeł. Katarzyna Kotyńska

Dział ukraiński powstaje dzięki dofinansowaniu European Cultural FoundationInstytutu Goethego w Warszawie, Krakowskiego Biura Festiwalowego oraz Centrum Dialogu im. Juliusza Mieroszewskiego.

logo