Bardzo cenię kolektywne pisanie i w ogóle różne formy wspólnych działań. I nie chodzi tylko o to, że dialog i feedback sprawiają, że myśli obierają nieoczywiste kierunki, a rzeczy (i teksty!) stają się lepsze. Kolektywne myślenie o wytwarzaniu czegokolwiek – czy chodzi o spektakl, tekst, czy sferę publiczną – pozwala rozszczepić i poszerzyć perspektywę. W zasadzie powiedziałabym, że nie ma innej opcji, jak tylko kolektywizować, skoro nie chcemy mówić same do siebie. A chyba nie chcemy. Dlatego piszę ten tekst z moim synkiem Kosmą, który ma pięć lat i choć na razie nie umie jeszcze pisać, to umie czuć, myśleć i mówić. Odbiera też sztukę w sposób, do którego ja nie mam już dostępu.
Na większość spektakli tegorocznego festiwalu Korczak Dzisiaj chodziliśmy razem, a ja oglądałam je częściowo jego oczami, empatyzując z reakcjami jego i innych dzieci. Poza tym że wspólne doświadczanie teatru i współtworzenie tego tekstu w duecie traktujemy jako szansę na międzypokoleniową perspektywę, to obojgu nam się wydaje, że osamotniona dorosła optyka w przypadku pracy nad tym tekstem po prostu mijałaby się z celem. Nawet jeśli podzielamy przekonanie Tonji z Glimmerdalen, ze spektaklu pod tym samym tytułem (Grand Prix Festiwalu!), że w każdym dorosłym jest dziecko. Do tego cytatu jeszcze wrócimy.
Obcowanie z dziecięcą publicznością przez dwa tygodnie (sic!) bezpowrotnie zmieniło moje podejście do teatru. Także do odpowiedzialnego budowania relacji z widzkami i widzami i do teatralnych konwenansów. A Kosmie dało chyba jedno z pierwszych wspólnotowych doświadczeń. Dawno nie widziałam tak żywych reakcji na sztukę: z jednej strony nieskrywane przejęcie smuteczkami bohaterek i bohaterów spektakli, z drugiej – nieposkromiony rechot w odpowiedzi na to, co śmieszne. Tego możemy się od dzieci uczyć, bo są niesłychanie szczerą, życzliwą i aktywną publicznością.
Korzystając zaś z okazji, chcielibyśmy wtrącić mały postulat: błagamy, drogie ciało pedagogiczne, o porzucenie mantry „ćśśś…”. Moment, kiedy dziecko z widowni woła do postaci, żeby jej powiedzieć, że ją lubi, bo się zmieniła na lepsze, nie jest przecież jakoś specjalnie wstydliwy. Chyba raczej wzruszający. Tak jak zupełna cisza w odpowiedzi na padające ze sceny teksty o nieobecnym tacie.
Wzruszające jest też podmiotowe traktowanie małoletnich widzek i widzów. Hasła typu „dzieci i ryby głosu nie mają”, namiętnie powtarzane przez rodziców i kadrę nauczycielską w latach 90., zaowocowały traumami, które dzisiaj trzeba odkręcać na terapiach. 26. Międzynarodowy Festiwal Teatrów dla Dzieci i Młodzieży „Korczak Dzisiaj”, 11–23 października 2022Jednak na festiwalu Korczak Dzisiaj dzieci traktowane są partnersko. Dowodem na to niech będą kuratorskie decyzje dyrektorki artystycznej festiwalu Doroty Kowalkowskiej, która na tegoroczną edycję zaprosiła zespoły teatralne z Polski i Ukrainy, w bardzo świadomy sposób poruszające w swoich spektaklach tematy wojny, doświadczenia uchodźczego, kryzysu ekologicznego, równości płci czy wątki z cyklu coming of age. Warto przy tym zaznaczyć, że wszystkie polskie spektakle tłumaczono na język ukraiński.
Hasłem wiodącym było w tym roku zdanie nawiązujące do Korczakowskiej frazy: „Każde dziecko ma prawo do sztuki”. Młode jury przyznawało swoją nagrodę, a po spektaklach proponowano rozmowy, podczas których dzieci mogły skanalizować rozpoznane i nierozpoznane jeszcze emocje. Szczególnie ciekawy wydaje się format rozmów prowadzonych właśnie w duchu korczakowskim, gdzie dzieci stają się ekspertami w dziedzinie siebie samych. Rewolucyjna dla pedagogiki myśl Korczaka, według której dzieci są pełnoprawnymi osobami, a nie stadium na drodze do dorosłości, jest dzisiaj wciąż aktualna i wciąż – paradoksalnie – rewolucyjna. Kiedy w 1928 roku w „Prawie dziecka do szacunku” Korczak pisał, że „od zarania wzrastamy w poczuciu, że większe – ważniejsze od małego”, wskazywał tym samym na „prawo dziecka, by było, czym jest”, a jednocześnie na potrzebę radykalnej zmiany i „taktownego porozumienia”, które powinny zająć miejsce płynących z góry nakazów. I niby to wszystko wiemy, ale notorycznie zapominamy. Bo na przykład w tym samym czasie, kiedy odbywał się Korczak, w Teatrze Powszechnym w Warszawie zorganizowano Forum Przyszłości Kultury. I samo w sobie Forum było szalenie ciekawe, ale równoczesność obydwu propozycji skłania do pytania o to, dlaczego o przyszłość kultury nie zapytano dzieci i młodzieży. Czy przyszłość nie należy jednak głównie do nich?
Publiczność Festiwalu Teatrów dla Dzieci i Młodzieży „Korczak Dzisiaj” / rysunek: Kosma Herbut-Lédé
Wstyd się przyznać, ale nie spodziewałam się, że festiwal dla dzieci i młodzieży może być tak polityczny. Pisząc „polityczny”, mam na myśli partnerską relację z małymi widzkami i widzami oraz zaangażowanie w sprawy dla dzieci i młodzieży najpilniejsze – sprawy, które młodzi przeżywają, nawet jeśli pewnych uczuć i wątpliwości nie potrafią zwerbalizować. Mam też na myśli taką dramaturgię festiwalu, która nie funkcjonuje według modelu the best of, ale z czułością i troską proponuje ciąg doświadczeń o różnej dynamice, zmiennym ciężarze i nasyceniu. Dramaturgię, która spektakularność bodźców wizualnych i/lub dźwiękowych balansuje przedstawieniami przystosowanymi dla publiczności neuroatypowej (piękne „Królestwo” Justyny Sobczyk z Teatru Guliwer i Teatru 21 czy „Do góry” Alicji Morawskiej-Rubczak ze Zdrojowego Teatru Animacji w Jeleniej Górze), a propozycje dotykające tematów trudniejszych równoważy takimi, które działają krzepiąco.
W tym kontekście szczególnie ciekawym przypadkiem jest adresowany do przedszkolaków spektakl (interwencja artystyczna? performans partycypacyjny?) „Słoneczne niebo”, który powstał w Lwowskim Teatrze Lalek tuż po pełnowymiarowej inwazji Rosji na Ukrainę. Budynek teatru stał się wówczas punktem pomocowym i schronem jednocześnie. Ponieważ w teatrze-schronie przebywało sporo dzieci, aktorki chciały stworzyć dla nich coś, co choć na chwilę pozwoli im przestać myśleć o wojnie. Pod ziemią nieba nie ma, wiadomo. Nie ma też słońca ani roślin. Dlatego reżyserka Iryna Zapolska wraz z aktorkami aktywują wyobraźnię dzieci za pomocą przedmiotów codziennego użytku. Tworzą w ten sposób bezpieczną przestrzeń, w której reguły wojennej rzeczywistości zostają tymczasowo zawieszone, a zaczyna obowiązywać prawo do nieskrępowanej wyobraźni i zabawy. W tej zabawie niebo to niebieska płachta materiału, skarpetki performerek mają oczy i się uśmiechają, a z kolorowej miednicy wysypują się niebieskie, żółte i zielone kulki, z którymi można potańczyć na parkiecie, jeszcze przed chwilą funkcjonującym jako scena. Zakładam, że w Ukrainie ten spektakl produkował zupełnie inne sensy niż w Teatrze Dramatycznym w Warszawie. Na pewno doświadczenie z podziemi lwowskiego teatru różni się od doświadczenia warszawskich przedszkolaków, ale mechanizmy rozładowywania napięcia i budowania bezpiecznych przestrzeni, choćby tymczasowych, wciąż są bardzo potrzebne. Z jakiegoś powodu po zakończeniu spektaklu, mimo zachęty ze strony obsługi teatru, dzieci nie chciały nigdzie pójść.
„Słoneczne niebo” z Lwowskiego Teatru Lalek, reż. Iryna Zapolska / rysunek: Kosma Herbut-Lédé
Możemy więc chyba zaryzykować stwierdzenie, że motywem przewodnim tegorocznego festiwalu jest dom manifestujący się na różne sposoby: jako miejsce bezpieczne do życia i wzrastania; jako sieć wspierających relacji; jako miasto i kraj; jako przyroda; jako planeta. Wreszcie dom jako więź z osobami, które nas bezwarunkowo kochają. Ale też – jak pokazał miniwarsztat wprowadzający do lalkowego spektaklu „Wędrówka Nabu” Teatru Lalek Arlekin z Łodzi (wyróżnienie w konkursie festiwalu) – dom może być kwadratowym budynkiem z płotkiem, ciastem, pierogami, lasem, choinką, klockami, kotem, wanną i tysiącem innych rzeczy. Zanim spektakl się rozpoczął, publiczność została poproszona o to, by narysować dom – jakkolwiek go rozumie. Zebrane obrazki rozwieszono na stojącym na scenie domku, który na poziomie symbolicznym stał się umownym wspólnym domem. Główna bohaterka „Wędrówki”, mała Nabu (animowana przez dwójkę lalkarzy lalka stolikowa), wyrusza w podróż, żeby znaleźć nowy dom, bo ten, w którym dotąd mieszkała, spłonął. Szuka więc miejsca, w którym domy się nie palą, ludzie nie krzywdzą się nawzajem, dzieci nie wyruszają w świat same, łodzi wystarczy dla każdej i każdego, kto zechce przepłynąć przez morze, a druty nie bronią dostępu do miejsc, do których chce się dotrzeć. Spektakl powstał dwa lata temu i niestety staje się coraz bardziej aktualny – samej tytułowej wędrówki nie sposób nie przeczytać w kontekście migracji osób z Ukrainy i zaniedbań, do których dopuszczają rządzący na granicy polsko-białoruskiej. Dzieci żyjące w Polsce mają w swoich grupach koleżanki i kolegów uciekających przed wojną lub przed reżimem. Tym mocniej wybrzmiewają kwestie nietolerancji, niechęci i braku empatii wobec „inności” – czują to nie tylko dorośli. Finał przedstawienia jest taki, że połowa tłumu pokazuje Nabu miejsce, w którym mogłaby zamieszkać, druga połowa chce, żeby wracała tam, skąd przypłynęła. I wiadomo, że nie mówimy przecież tylko o Nabu.
„Wędrówka Nabu”, Teatr Lalek Arlekin w Łodzi, reż. Przemysław Jaszczak / rysunek: Kosma Herbut-Lédé
W programie festiwalu Korczak Dzisiaj znalazło się mnóstwo wspaniałych i mądrych spektakli. Delikatną aluzją działał przeznaczony dla najmłodszych widzek i widzów „Do góry” (zaręczamy, że wielbią go również starsze dzieci). Superśmieszna była „Kulka” Tomasza Maśląkowskiego z Wrocławskiego Teatru Lalek, językiem klaunady opowiadająca o przyjaźni i zaufaniu. Cudownie wymyślona, zagrana i wysmakowana wizualnie była „Tonja z Glimmerdalen” (reż. Karolina Maciejaszek), w której mała dziewczynka zyskuje wielką sprawczość. A czule flirtowały z reprezentacją „Edukacja seksualna” w reżyserii Michała Buszewicza z Teatru Współczesnego w Szczecinie (nagroda jury młodych i Nagroda Stefanii Wilczyńskiej) i „Jestem OK!” – produkcja przygotowana przez studentów Charkowskiego Państwowego Akademickiego Teatru Lalek, oparta na rozmowach z ukraińską młodzieżą, a rozgrywająca się w Buczy.
Dodatkowo wśród wydarzeń towarzyszących były spotkania poświęcone teatrom dla młodej widowni w Ukrainie i Białorusi, podczas których można było z pierwszej ręki dowiedzieć się, jakie wyzwania stoją przed lokalnymi twórczyniami i twórcami oraz jakie relacje wiążą teatr z aktualną polityką obu krajów. Bardzo ciekawą propozycją był też pokaz powarsztatowy „STARtGIRLS” będący efektem pracy ukraińskiej reżyserki Svietlany Haidalionak z nastoletnimi dziewczynami z Białorusi, Polski i Ukrainy nad wzmacnianiem głosu. Właściwie nie wiem, czy słowo „pokaz” jest tu odpowiednie, bo było to raczej spotkanie, które na tyle zmobilizowało publiczność (tym razem nastoletnią i dorosłą), że zaperformowała kilka alternatywnych wersji warsztatowych scen.
„Kulka” z Wrocławskiego Teatru Lalek, reż. Tomasz Maśląkowski / rysunek: Kosma Herbut-Lédé
W tekście kuratorskim zespół festiwalu stawia pytanie o to, jakie teksty pisałby dzisiaj Korczak. Pewnie takie, które mogłyby wzmocnić w dzieciach supermoce potrzebne do tego, żeby radzić sobie z trudną rzeczywistością albo o niej na chwilę zapomnieć. W 1915 roku Korczak pracował krótko w internacie dla chłopców w Kijowie, gdzie zorganizował dziecięcy samorząd, zainicjował wydawanie gazety i upominał się o prawa dzieci. Dwa lata później przez 18 godzin dziennie pracował w trzech domach dziecka i w przedszkolu pod Kijowem. To tam powstała jego książka „Jak kochać dziecko”, postulująca czułość i zrozumienie wobec dzieci, ale też ich podmiotowe traktowanie i poszanowanie ich praw. W spektaklu „Tonja z Glimmerdalen” główna bohaterka mówi w pewnym momencie, że „w każdym dorosłym jest dziecko, które potrzebuje przytulenia”. I publiczność raczej się z nią zgadza.