BŁĄD:
Z warsztatu tłumacza

Jan Maria Kłoczowski

Popełnić błąd zdarza się każdemu. To banalne spostrzeżenie m.in. Cycerona należałoby rozwinąć, bowiem w życiu bywa tak, że liczy się nie tyle sam błąd, ile jego konsekwencje

Jeszcze 1 minuta czytania

Ludzie zajmujący się przekładami wiedzą, że muszą zadbać nie tylko o to, by samemu ustrzec się błędu, ale także o to, by ocalić przed konsekwencjami większego lub mniejszego blamażu autora tłumaczonego dzieła, czy mówionego słowa. Odpowiedzialność tłumacza jest zatem – by tak rzec – podwójna. Może się zdarzyć, że jedno źle przetłumaczone słówko pociąga za sobą chaos na światowych rynkach. Tak było na przykład przed niespełna rokiem, kiedy to przebywający w Kanadzie premier Francji François Fillon mówił na konferencji prasowej o „kursie wymiany między euro a dolarem”. Termin „kurs wymiany” ma jeden ze swych odpowiedników we francuskim słowie parité, co obecny na konferencji tłumacz przełożył na angielskieparity. Brzmi podobnie, ale znaczy niekiedy odrobinę co innego. Dość, że giełda zareagowała na te słowa dużym spadkiem kursu euro.

fot. J.M.KłoczowskiNa całe szczęście nie tylko takie brzemienne w ekonomiczne konsekwencje błędy napotyka tłumacz w swej żmudnej pracy. Tłumaczyłem jakiś czas temu powieść znanego współczesnego pisarza francuskiego. Chwilami miałem wrażenie, że pisarz ów nie zadał sobie trudu, by sprawdzić to, co właśnie był napisał. Ograniczę się do kilku tylko przykładów. I tak oto jedna z postaci pojawia się w pokoju w brązowym garniturze, a wychodzi z niego w mundurze khaki. Albo też jakaś scena trwa kilka zaledwie minut, tyle, że zaczyna się o świcie, a kończy w środku nocy… Kilka stronnic dalej czytam, że „białej rewolucji” dokonano w Iraku, podczas gdy wiem skądinąd, że działo się to w Iranie… Co począć z takimi błędami? Pisać do Wielkiego Pisarza? Skarżyć się redaktorom? Tu znowu trzeba wziąć pod uwagę konsekwencje błędu. W opisanym przypadku zabawiłem się w redaktora na własną odpowiedzialność i poprawiłem oryginalny tekst. Czasem jednak taki problem trzeba rozstrzygnąć przy pomocy specjalistów. Oto inny poważny pisarz – tym razem filozof, którego książkę właśnie tłumaczę – cytuje „Żart” Milana Kundery i cytat podaje w takim brzmieniu: „jej uroda podsunęła mi wspomnienie o doskonałości ciała, z którym spędziłem wczorajsze popołudnie”. Tymczasem w polskim przekładzie powieści (mam go pod ręką) czytam o tej samej urodzie, że „natychmiast podsunęła mi [ona] przykre wspomnienie niedoskonałości ciała, z którym spędziłem wczorajsze popołudnie”. Znów drobna, drobniuteńka różnica, prawda? I co teraz? Wiem przecież (znów wiem, choć gdybym nie wiedział – jak to się zdarza dzisiaj wielu tłumaczom… – to co wtedy?), jak bardzo Kundera wyczulony jest na punkcie dokładnego tłumaczenia swych powieści. Kto zatem popełnił tu błąd? Nie znam czeskiego („Żart” Kundera pisał w tym właśnie języku), więc zastanawiam się, kto mógłby mnie poratować. Piszę maila do Bratysławy, do Andrzeja Jagodzińskiego, który po kilku dniach oznajmia mi tą samą drogą, że w oryginale też jest mowa o „niedoskonałości” ciała… Tak oto zostaję postawiony przed dylematem: poprawiać Autora na własną odpowiedzialność, czy uświadomić go w ten czy inny sposób, że popełnił błąd. Znów chodzi o konsekwencję, a tłumacz powinien usuwać się w cień i zadbać jedynie o to, by Czytelnik o błędzie nigdy się nie dowiedział…

rys. surdabsWażne jednak, by błędu świadomy był autor. Czasami nawet potrafi się odwdzięczyć. Niedawno tłumaczyłem z dwóch języków jednocześnie książkę Idith Zertal pt. „Naród i Śmierć. Zagłada w dyskursie i polityce Izraela”. Miałem ten przywilej, że podczas pracy pozostawałem w kontakcie mailowo-telefonicznym z Panią Profesor, więc wymiana myśli i spostrzeżeń była ułatwiona. Ośmielony taką sytuacją zwróciłem uwagę Autorce, że o powstaniu żydowskim w gettcie warszawskim pisze jako o jedynym powstaniu w okupowanej Warszawie. Dodała sama akapit o powstaniu warszawskim z roku 1944, a w lutym tego roku dedykowała mi tekst swego wystąpienia na konferencji naukowej w Barcelonie, gdzie mówiła o „błędzie pamięci” wielu historyków zachodnich, kojarzących „Warsaw Uprising” wyłącznie z powstaniem z roku 1943…

Bywają autorzy, którzy ważą każde słowo i wtedy praca tłumacza nabiera jeszcze większej wagi: wymaga natężonej uwagi, wiedzy nie tylko słownikowej, ale także znajomości kontekstu, czyli oczytania, opatrzenia, osłuchania. Jednym z takich pisarzy był Cioran. Przetłumaczyłem niedawno esej, którego pierwsza, krótsza wersja, ukazała się już kilka lat temu w jednym z polskich wydań Ciorana. Czytam zatem tę pierwszą wersję i nie mogę wyjść z podziwu dla braku wyczucia nie tylko tłumacza, ale także redaktora (bądź redaktorki). Dzielę się jednym tylko przykładem. W tekście Ciorana mowa o wieku XVIIIwe Francji. Pisząc o tej epoce, Cioran zauważa celnie, że „stulecie tęskniło za naturalnością”. W poprzednim polskim przekładzie czytam z kolei, że „epoka w apogeum sztuczności odczuwała tęsknotę za naiwnością”. Idzie o słowo „naïveté”, które oznacza nie tylko to, co nasuwa się jako pierwsze, czyli „naiwność”. Oznacza również – lub wręcz przede wszystkim – „szczerość”, „naturalność”, „prostotę”. Czy, na przykład, „malarze naiwni” rzeczywiście byli wyłącznie naiwni?

Zacząłem od Cycerona, więc skończę za Tytusem Liwiuszem, który zauważał, że „venia dignus est humanus erro”. Zaiste, błąd zasługuje na wybaczenie. Ale czy każdy?


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.