PRZED EUROPEJSKIM KONGRESEM KULTURY:  Wojna kultur

PRZED EUROPEJSKIM KONGRESEM KULTURY:
Wojna kultur

Edwin Bendyk

Muzyka to broń przyszłości, mawiał Fela Anikulape Kuti, nigeryjski twórca afrobeatu. Dziś jego spostrzeżenie należałoby rozwinąć: kultura to broń XXI wieku

Jeszcze 3 minuty czytania

„Jeśli umiesz sprawić, by inni podziwiali twoje ideały i pragnęli tego, czego ty pragniesz, nie musisz używać kija i marchewki by podążali w  wyznaczonym przez ciebie kierunku. Uwodzenie jest zawsze skuteczniejsze niż przymus...” – pisał Joseph S. Nye w książce „Soft Power. Jak osiągnąć sukces w polityce światowej”. Amerykański politolog w  ogłoszonym w 2004 r. dziele przypominał swoją dość starą już teorię władzy w stosunkach międzynarodowych.

W rok po rozpoczęciu wojny z Irakiem wizerunek Stanów Zjednoczonych na całym świecie uległ katastrofalnemu pogorszeniu. Prezydent George W. Bush wraz ze swymi akolitami uwierzył, że może realizować cele za pomocą twardej siły. Szybko okazało się, że mimo największych na świecie nakładów na zbrojenia, większych niż na armie wydają wszystkie inne kraje razem, siła militarna nie wystarcza we współczesnym świecie. Nieumiejętne jej zastosowanie prowadzić musi do poważnego uszczerbku w  soft power, zdolności do wpływania na zachowania innych bez użycia fizycznej przemocy.

Europejski Kongres Kultury 2011

Europejski Kongres Kultury odbędzie się we Wrocławiu w dniach 8-11 września 2011 roku i będzie kulturalnym zwieńczeniem Polskiej Prezydencji w Unii Europejskiej. Kluczem do jego programu będzie synergia – łączenie gatunków i dyscyplin artystycznych, fuzja teorii z praktyką, integracja kulturowa i pokoleniowa, ingerencja sztuki w życie codzienne. Przez cztery dni – non stop – twórcy i odbiorcy, naukowcy i artyści, politycy i aktywiści, autorzy i piraci internetowi będą mieli okazję doświadczyć współczesnej kultury w skondensowanej postaci.

Czytaj więcej na www.culturecongress.eu

Soft power jest niezwykle kapryśna; przekonali się o tym Francuzi podczas Jaśminowej Rewolucji w Tunezji. Od lat jednym z filarów francuskiej polityki zagranicznej jest utrzymywanie szczególnych relacji w obszarze frankofonii, czyli ze społeczeństwami, które swoją przestrzeń kulturową kształtowały pod dużym wpływem języka (a zatem i  kultury) francuskiej. Frankofonia to pojęcie bardzo pojemne, dotyczy nie tylko dawnych kolonii, lecz także krajów, w których francuski pełnił ważną rolę ze względów historycznych.

Zdaniem Francuzów wśród 75 państw należących do frankofonii znajduje się także Polska, Rumunia, Albania i Macedonia. Oto potęga soft power w  pełnym wymiarze.

Cały urok Słodkiej Francji prysł jednak, gdy okazało się, że Paryż do ostatnich niemal godzin popierał reżim prezydenta Tunezji Ben Aliego. Nie ograniczał się przy tym jedynie do wsparcia dyplomatycznego, lecz również do przekazywania „wiedzy w zakresie utrzymania porządku”, co oznaczało także eksport granatów z gazem łzawiącym. Trudno o większy rozdźwięk z uniwersalistycznym przesłaniem leżącym u podstaw frankofonii, które nakazywało bez wahania stanąć po stronie walczących o  uniwersalne prawo do wolności i demokracji.

Soft power 2.0

Zamiast pod wpływem emocji zarzucać Amerykanom i Francuzom hipokryzję, lepiej uzbroić się w beznamiętny analityczny chłód i podążyć tropem refleksji Josepha Nye’a. Soft Power i zawarte w niej elementy, z których atrakcyjność kulturowa należy do najważniejszych, nie jest celem lecz środkiem do osiągania politycznych celów. By uniknąć dalszych nieporozumień, Nye w najnowszej książce „The Future of Power” wprowadza pojęcie „Smart Power”. Smart Power oznacza umiejętne, komplementarne wykorzystanie zarówno „twardej” władzy, jak i „miękkiej”. Więcej, obie władze są tu nierozłączne.

Chciałoby się rzec, że obie formy władzy łączy dialektyczny związek. Sama siła nie wystarczy silnemu, żeby zmusić do szacunku i miłości. Przekonała się o tym Rosja podczas wojny z Gruzja w 2008 r. Wojna, owszem w sensie militarnym wygrana, lecz pomogła odtworzyć klasyczny stereotyp mocarstwa, które dla realizacji swych imperialnych celów nie waha się użyć przemocy. Nawet Chińczykom nie spodobało się takie nadużycie suwerenności. Niestety, nie wystarcza sama atrakcyjność kultury i idei, o czym przekonała się Unia Europejska podczas szczytu klimatycznego ONZ w Kopenhadze w 2009 r.

Szczyt ten miał być właśnie fajerwerkiem europejskiej soft power. Stary Kontynent chciał pokazać, że idee zrównoważonego rozwoju i zielonej rewolucji przemysłowej są nie mniej atrakcyjne i uniwersalne, niż idee oświeceniowego uniwersalizmu. Gdy jednak zabrakło armat (w tym przypadku pieniędzy), by wspomóc eksport idei, staruszka Europa została wypchnięta z pociągu historii przez mniej subtelnych, nowych pasażerów. Dokument wieńczący szczyt został przygotowany bez udziału Unii Europejskiej.

Koncepcja smart power, czyli odnowiona koncepcja soft power (Nye nazywa ją także Soft Power 2.0) oznacza instrumentalizację „miękkich” zasobów dla celów politycznych.

Kultura staje się zarówno narzędziem bezpośredniego oddziaływania, jak też służy legitymizacji użycia innych, twardszych zasobów.

Gdy na przełomie roku 2009 i 2010 kilkadziesiąt amerykańskich korporacji zostało zaatakowanych przez internet, a ślady prowadziły do chińskich służb specjalnych, Amerykanie nie zawahali się głośno potępić tego aktu cyberwojny. Dysponowali tak silną legitymacją symboliczną, że mogli nie obawiać się skutecznej kontrreakcji: potępienia ze strony Chin, które są ofiarą podobnych cyberataków ze strony aktorów znajdujących się w Stanach Zjednoczonych.

Konfucjusz kontra Avatar

Chińczycy zdają sobie sprawę, że Amerykańska soft power ciągle nie ma sobie równych. Spektakularną ilustracją asymetrii okazał się triumfalny marsz filmu „Avatar” poprzez świat, także przez Państwo Środka. Chińskie władze zdecydowały się skrócić czas obecności obrazu Jamesa Camerona w  kinach, za oficjalny powód podając konieczność zwolnienia ekranów dla filmowej biografii Konfucjusza. Niezadowolenie publiczności okazało się tak wielkie, że „Avatar” musiał wrócić do kin.

Ta symboliczna porażka dodaje tylko siły chińskim politykom, którzy od 2007 r. wpisali działania w obszarze soft power do strategicznego instrumentarium. Najważniejszym z narzędzi mają być Instytuty Konfucjusza, pączkujące setkami po całym świecie i wspierane gigantycznymi środkami finansowymi. Mają promować chińską kulturę i  język, a tym samym przybliżać światu wartości chińskiego modelu społecznego i chińskiego sposobu na rozwój, który ma być harmonijną, socjalistyczną alternatywą dla liberalnego kapitalizmu.

Jeszcze pięć lat temu idea wydawałaby się równie absurdalna, co pomysł Socjalizmu XXI wieku Hugo Chaveza. Jednak kryzys roku 2008 zmienił wiele, a sposób w jaki Chiny sobie z nim poradziły, gwałtownie zwiększył atrakcyjność chińskiego modelu. Na zjawisko to zwrócił tygodnik „The Economist” na początku 2010 r., zauważając, że już nie tylko społeczeństwa krajów rozwijających się patrzą na Chiny z aprobatą – nawet wielu amerykańskich przedsiębiorców wskazuje ręką na Chiny jako przykład kraju, w którym sprawy są załatwiane szybko i skutecznie. Nawet jeśli Konfucjusz przegrał we własnym kraju z Jamesem Cameronem, to nie znaczy że nie ma szansy wygrywać poza granicami. Od czego będą zależeć wyniki konfrontacji?

Odpowiedź podpowiada Olivier Poivre D’Arvor, francuski dyplomata kierujący serwisem France Culture. W książce „Bug Made in France ou L’histoire d’une capitulation culturelle” w dramatyczny sposób opisuje, jak przestrzeń kultury stała się obszarem wojny totalnej. Francja, a  praktycznie cała Europa, wojnę tę już przegrały - Stary Kontynent nie zrozumiał, że zmienił się idiom kultury jako elementu „soft power”. Wizja atrakcyjności i siły kultury, jaką jeszcze kultywowali Francois Mitterand ze swym genialnym ministrem kultury Jackiem Langiem już się wyczerpała. Wielki Louvre, czyli budowa największego muzeum świata, to fajny pomysł, lecz jest niczym w porównaniu z tym, co robi Stieve Jobs z  koncernem Apple, Larry Page i Sergey Brin z Google czy choćby Jimbo Wales z Wikipedią.

Nośnikiem uniwersalizmu nie są dziś kody kultury wysokiej, lecz jak pisze francuski obserwator globalnej sceny, Frederic Martel, popkulturowy mainstream. W tym obszarze Europa poległa zupełnie.

Wspólnotowe nakłady na kulturę nie składają się nawet na sumę, jaką wydał Cameron żeby wyprodukować „Avatara”. Zamiast właściwie odebrać lekcję, Europa pogrążą się w defensywie, tworząc prowincjonalne projekty i próbując chronić swoją przestrzeń kulturową instrumentami prawnymi, które jeszcze bardziej podkopują podstawy kreatywności. Trudno o lepszy przykład, niż najnowsze pomysły porządkowania internetu przez rozszerzanie nad nim policyjnej kontroli, wyrażające się w prawie umożliwiającym pozbawianie użytkowników dostępu do Sieci.

Schwytani w sieć

To właśnie walka o udział w tym techno-popkulturowym mainstreamie jest dziś najważniejszym przejawem pracy soft power. Ta walka ma konkretny wymiar gospodarczy i strategiczny. Zgodnie z raportem International Intellectual Property Alliance za okres 2003-2007 (a więc tuż przed kryzysem), największym segmentem amerykańskiej gospodarki były tzw. copyright industries, a więc wszystkie działy gospodarki kreujące wartość ekonomiczną w oparciu o copyright. Wartość tego segmentu osiągnęła w 2007 r. 1,5 biliona dolarów, eksport 126 miliardów! Najważniejsze jednak, że to właśnie ten fragment gospodarki był odpowiedzialny za ponad 40 proc. przyrostu amerykańskiego PKB w  analizowanym okresie.

Kulturowa soft power staje się więc twardą siła gospodarczą, co opisuje Martel, pokazując, że do walki o rząd dusz i portfele uwiedzionych odbiorców startują inne przemysły: Brazylia, Indie, Chiny. Walka ta nabrała też nowego wymiaru strategicznego, gdy w styczniu 2010 r. Hillary Clinton wygłosiła w Newseum, waszyngtońskim muzeum prasy, przemówienie określane jako proklamowanie operacji Internet Freedom.

Internet to nic innego, niż kwintesencja technologii i kultury wolności, kluczowe w XXI wieku narzędzie soft power.

Czyż nie świadczy o tym twitterowa rewolucja w Mołdowie? Czyż Twitter nie stał się bohaterem numer jeden Zielonej Rewolucji w Iranie? „Medium is the Message”, medium jest komunikatem, pisał Marshall McLuhan. Internet to wolność w czystej postaci.
Radosny optymizm ze stycznia 2010 r. musiał jednak ustąpić przed bardziej złożoną rzeczywistością kolejnych miesięcy. Przypomnijmy, miękka władza to ciągle władza i nie jest celem samym w sobie, lecz środkiem do realizowania politycznych strategii. Yevgeni Morozov w  książce „The Net Delusion” dowodzi, że operacja Internet Freedom poniosła de facto porażkę. Reżimy w Chinach, Rosji i krajach arabskich potraktowały deklarację Clinton jako przekroczenie dyskretnych granic soft power i deklarację cyberwojny. I w odpowiedzi pokazały, że internet w równie skuteczny sposób może służyć opresji, jak wolności.

W globalnej sieci internetu dominuje mainstreamowy kod popkultury. Za pomocą tego kodu można realizować różne strategie soft power. Z jednej strony rozwija się opisywany przez Henry’ego Jenkinsa pop-kosmopolityzm, globalna kultura remiksu konsumująca wytwory wszystkich kultur aktywnych w sieci i tworząca z nich wspólny zasób. Z drugiej jednak strony, co dokumentuje Morozov, bez skrępowania rozwija się pop-nacjonalizm i po-fundamentalizm. Internet i cyfrowa popkultura okazują się nie mniej skutecznym narzędziem integracji grup nienawiści i  ksenofobii. Dostępne w Sieci gry komputerowe służą zarówno wspieraniu idei współpracy na Bliskim Wschodzie, jak i są wykorzystywane przez ekstremistów do budowania atmosfery nienawiści.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.