Mozaika. Śladami Rechowiczów (fragment)

Mozaika. Śladami Rechowiczów (fragment)

Max Cegielski

Przenosimy się w czasie, jest jesień, ponad sześćdziesiąt lat temu. Rechowiczowie wracają z Wrocławia do Sopotu, na polskie wybrzeże wydłużone ze stu czterdziestu do prawie pięciuset kilometrów

Jeszcze 2 minuty czytania

Straciliśmy Kresy, ale zyskaliśmy piaszczyste plaże, dokąd latem 1948 roku jadą studenci z całego kraju, wycieczki spragnione fal morskich. Polska się przemieszcza, jest w ruchu, ze wschodu na zachód, z zachodu na wschód, wracają repatrianci, zesłańcy, wszystko się miesza, na południu dopiero co zniknęło wolne państwo Kurasia – Ognia. Z chaosu wykuwa się stal i spiż komunizmu, ale Jerzy Borejsza zaciska zęby. Światowy Kongres Intelektualistów w Obronie Pokoju, zorganizowany przy okazji wystawy we Wrocławiu, zamiast otworzyć kraj na świat, zapoczątkowuje socrealizm. W grudniu powstaje Polska Zjednoczona Partia Robotnicza, w ramach przygotowań do zjazdu ponownie zostaje skazany przywódca Polskiej Partii Socjalistycznej Kazimierz Pużak. Tym razem na dziesięć lat więzienia, którego nie przeżyje, umrze bez pomocy medycznej, prawdopodobnie zepchnięty ze schodów. Podobnie jak on, w niewyjaśnionych okolicznościach, ginie wielu innych. Zaczyna się częściowa kolektywizacja rolnictwa, młodzież szuka zboża ukrytego przez kułaków, a tymczasem Rechowiczowie bawią w Sopocie.

–  Zaprzyjaźniliśmy się ze studentami Wyższej Szkoły Sztuk Plastycznych, gdzie ja się uczyłam. Prowadziliśmy zabawne życie, mieliśmy talony na posiłki w Grand Hotelu, przychodziliśmy o drugiej na obiad, który podawał kelner. Było świetnie. Malowaliśmy, piliśmy wódkę, jeździliśmy na rowerach kupionych za zarobione we Wrocławiu pieniądze. Wyprawy do Gdyni, pociągami na Półwysep Helski, potem rowerami do końca. Także to było dosyć łatwe życie w sensie praktycznym. Jak jest się młodym, to jest chyba łatwiej żyć. Albo może teraz jest trudne życie, nie mam pojęcia. – Hania wcale nie twierdzi, jak uważa wiele innych osób w jej wieku, że tylko ona miała „ciężkie życie”. Nie mówi nigdy, że jej pokoleniu było gorzej i trudniej niż mojemu, jest nawet skłonna sądzić, że żyło mu się łatwiej.
–  Jacek Żuławski, Studniccy, Nacht-Samborski i inni. Byliśmy ze wszystkimi po imieniu, tańczyliśmy, bawiliśmy się. Jeśli ktoś się upił, to brał pokój w Grand Hotelu i spał do południa. Wszyscy nas znali, wszyscy nas lubili, całą grupę, nie tylko nas. Gaber najpierw był na architekturze, jeszcze przed Wrocławiem, a potem przeniósł się do mnie na studia. Powiedział: „Ty takie masz świetne życie, malujesz, bawicie się, a ja się muszę tłuc do Gdańska na tę architekturę, nie mam pojęcia o matematyce...”. I przeniósł się do Szkoły Sztuk Plastycznych w Sopocie. Zaraz go zresztą zauważyli, został nawet asystentem Jacka Żuławskiego w katedrze malarstwa ściennego.

Dla pokolenia, któremu wojna przerwała życiorysy, nie są istotne różnice wieku, wszyscy przeszli przez okupację, dlatego w Sopocie studenci są na „ty” z profesorami. Rozbrajanie przedwojennych sztywnych hierarchii zaczęło się już w 1939 roku, kiedy, jak mówi sama Hania, dzieci przestały słuchać się rodziców, których notabene często nie ma, ojcowie zginęli, trafili do obozów lub partyzantki, matki muszą pracować, młodzież też. Udział w wojnie zmienia półfeudalne społeczeństwo, zmniejsza się szacunek dla starszych i hierarchiczny dystans. Gaber, studiując w Sopocie, ma już prawie trzydzieści lat, Hania dwadzieścia cztery. Dzisiejsi studenci są dużo młodsi od swoich wykładowców, w latach czterdziestych po obydwu stronach katedry zasiadają ludzie w podobnym wieku, którzy przeszli przez kampanię wrześniową, państwo podziemne i obozy jenieckie. Nieco młodsi od profesorów studenci mogą mieć te same albo wyższe stopnie wojskowe, co ich zrównuje, a radość z końca wojny wprawia wszystkich w dobry nastrój.

„Mozaika. Śladami Rechowiczów”

Fragment pochodzi z książki Maxa Cegielskiego, która ukazała się w listopadzie 2011 w wydawnictwie W.A.B.
Polecamy recenzję książki autorstwa Zofii Zaleskiej oraz tekst Agnieszki Taborskiej o domu Rechowiczów.

–  Cudowny był Kacho Ostrowski, syn przedwojennego malarza okrętów. Jemu też się spodobały farby i tymi samymi zaczął malować obrazy. Wiem, że siedział w obozie, gdzie byli francuscy artyści. Był mały, miał wielki nos, wyglądał, jakby sam już był narysowany. Przyjaźniliśmy się z nim w Sopocie, potem tu rzadko przyjeżdżał, bo to kosztowało mnóstwo pieniędzy. Był starszy, urodził się w 1917 roku, w pewnym momencie wysłali go na stypendium, do Légera, który bardzo cenił Kacha malującego kolorowo, geometrycznie.

Ostrowski wyjechał trochę później, w latach 1949–1950, dowiaduję się już po wynurzeniu z cienia domu Rechowiczów, kiedy sprawdzam postać w migocącym świecie internetu. Ale może to bez znaczenia, ponieważ nie ma wartości nic, co uda się znaleźć w sieci? Może to jest podstawowa zasada, jaką należy się kierować? Skupić się tylko na tym, co dostępne w bezpośredniej rozmowie? Nie traktować poważnie niczego, czego ktoś nie może sam powiedzieć?

–  Zimą Gaber i Kacho wkładali jesionki i szli pod molo, tam, gdzie woda jest już blisko desek podłogi. Sprawdzali, czy przepłyną, czy utoną. Jak przepłynęli w tych ciężkich płaszczach, to już myśleli o następnej imprezie tego typu.
–  Czy chodziło im o pobudzenie znów adrenaliny, którą wyzwalała przedtem wojna?
–  Być może tak, żeby nie mieć nudnego życia, żeby nie malować tylko aktów w szkole. Różne rzeczy im przychodziły do głowy. To tylko jeden z pomysłów, co parę dni coś takiego się wydarzało. Kacho siedział wcześniej w obozie w Stutthofie, ale to za mało, coś jeszcze trzeba mieć w życiu. Gaber po powstaniu zawsze czytał literaturę bardzo dramatyczną.

Zaskakują mnie opowieści Hani o cudownym życiu w Sopocie. Zawsze wydawało mi się, że tuż po wojnie można było jeszcze żyć z dala od polityki, ale od końca lat czterdziestych stawało się to niemożliwe. Dopytuję więc:
–  A czy po waszym powrocie z Wrocławia nie zaczynał się w szkole stalinizm? Nie było zielonych koszul i czerwonych krawatów? Związek Młodzieży Polskiej powstał tego lata, kiedy trwała wystawa we Wrocławiu...
–  Coś tam już się działo. Mnie oni nawet chcieli wyrzucić ze szkoły, tak obcy im miałam styl, ale zaspałam, nie przyszłam na jakąś masówkę czy zebranie, gdzie mieli mnie krytykować. I jakoś to się rozeszło po kościach.

Max Cegielski

(ur. 1975), realizuje reportaże dla TVP Kultura i prowadzi programy w ALE KINO!, publikował m.in. w „Gazecie Wyborczej", „Le Monde diplomatique", „Dzienniku". Jako didżej i prezenter pracował m.in. w Radiostacji i Radiu Jazz, obecnie zaś związany jest z Radiem Roxy. Był jednym z założycieli muzycznego kolektywu Masala, z którym odebrał nagrodę „Antyfaszysty roku 2004", przyznawaną przez Stowarzyszenie „Nigdy Więcej". Autor książek: „Masala” (2002), „Apokalipso” (2004), „Pijani Bogiem” (2007) oraz „Oko świata. Od Konstantynopola do Stambułu” (2009). Za tę ostatnią otrzymał Nagrodę im. Beaty Pawlak.

Blog autora: www.maxmasala.blox.pl

Przypomina mi się, jak Hania ocalała, spóźniając się na spotkanie Szarych Szeregów, na którym gestapo dokonało aresztowań. Niefrasobliwość ciągle ratowała jej życie i karierę.
–  Zresztą my wkrótce zrezygnowaliśmy ze studiów. Gaber jeszcze brał udział w pracach nad odbudową gdańskiej Starówki, malował jakieś freski na kamienicach, po swojemu, ale po półtora roku znudziło mu się na Wybrzeżu. Powiedział, że nie będzie stał w długiej kolejce malarzy. Uparł się, żebyśmy wrócili do Warszawy. A jak wiesz, potrafił być stanowczy. Zresztą po Wrocławiu wiedzieliśmy, że mamy możliwości, ale do tego trzeba być jednak w centrum wydarzeń.

Rechowiczowie zostawiają szkołę i środowisko artystyczne Sopotu. Przenoszą się do Warszawy, lecz nie znają tu innych malarzy, nie studiowali w stolicy na ASP, więc są trochę z boku. Gaber w 1949 pierwszą młodość ma już właściwie za sobą, choć dopiero kończy studia. Nie zdążył jeszcze zbyt wiele stworzyć w życiu, w które wojna wkroczyła w decydującym momencie, kiedy miał dziewiętnaście lat.

Kolejna wieczorna rozmowa telefoniczna z Hanią, w tle słyszę znów Gabra. Nie może pogodzić się z tym, że nie chodzi i nie potrafi przekazać swoich myśli. Protestuje rozdzierająco, jego głos śni mi się po nocach. Czy on się boi i broni przed śmiercią, czy odwrotnie, przyzywa ją? Kiedy chce w ciągu dnia położyć się spać, krzyczy, i w ten, jedyny mu dostępny sposób, wymusza spełnianie życzeń, jak moje dzieci, nie tak dawno temu.

Hania twierdzi, że w tym krzyku ujawnia się jego charakter i kiedy jest cichy, ona zaczyna czuć się nieswojo. Muszę przyznać jej rację, bo skąd ja mogę wiedzieć? Nie spędzam z nim na tyle dużo czasu, żeby mieć prawo wygłaszać opinie. Nie wiem i nie czuję, co przeżywa, choć staram się zbliżyć do niego, do jego choroby. Równocześnie uciekam przed spotkaniami na ostatnim piętrze w rozmowy z Hanią i ich wspólnymi znajomymi. Uciekam w pisanie książki, w literaturę. Ona natomiast nie sypia po nocach, kiedy przychodzę przed południem, dopiero wstaje i zawsze jestem za wcześnie.

Po jednej z tych ciężkich nocy przypomina sobie, że gdy wrócili do Warszawy, byli bez grosza i pojawił się człowiek, który zaproponował im wycinanie z drewna podeszew do butów. Niepraktyczna artystka chciała przyjąć propozycję, była też matką i wiedziała, że potrzebne są pieniądze. Gaber natomiast odmówił wykonywania rzemieślniczej fuchy. Powiedział, że „jak raz zrobisz coś, czego nie lubisz, to nie wrócisz już nigdy do pracy, którą lubisz”. Wiem, że miał rację, i żałuję, że nie poznałem tej sentencji wcześniej, kiedy mogłem jeszcze podejmować decyzje co do swojej pracy. Pomimo wszystko staram się teraz wcielać w życie refleksję Rechowicza, którą zbyt późno poznałem.



Dziękujemy wydawnictwu W.A.B. za zgodę na publikację fragmentu.