Edzia nie było, a Edzio zaistniał

Edzia nie było, a Edzio zaistniał

Marta Szarejko

„Pan Jan, naczelnik poczty, lat 75, przyznaje się do strachu: że taki artysta jak Mikołaj Mikołajczyk nas zobaczy i ucieknie z powrotem. On się nas bardziej bał niż my jego – mówi pani Irena, kuśnierka” – reportaż z Zakrzewa

Jeszcze 6 minut czytania

Prób nie wytrzymała tylko jedna osoba. Bała się, co ludzie powiedzą („Co powiedzą? Pogadają i przestaną!” – skwituje później pani Irena). Piętnastu seniorów z Zakrzewa Złotowskiego próby zniosło, i bardzo to sobie chwalą. W ramach programu Wielkopolska: Rewolucje z choreografem Mikołajem Mikołajczykiem przygotowali już dwa spektakle: „Teraz jest czas” oraz „Noce i dnie”.
W tym pierwszym grupa musiała zmierzyć się z zadaniami teatru ruchu, w drugim – z opowieścią o własnym życiu. Towarzyszyli im Iwona Pasińska i Adam Ferency.

CODZIENNOŚĆ

Pani Irena (59)
W tej chwili to prawie dziesiąta, jak wstaję.
Nie ma zajęć, nie ma nikogo, tak że śniadanko, krzyżówka, telewizor. Ewentualnie jakieś pranie czy sprzątanie. I obiad. Takiego usposobienia jestem, że jak tylko wstanę, to od razu jakaś muzyka, jakieś piosenki, śpiewanie.
W Zakrzewie jestem dopiero od 10 lat, a w zespole Wrzos od 5.
Przyjechałam z Dęblina. W Puławach kończyłam szkołę zawodową kuśnierską, a potem pracowałam w Kurowie, bo tam szyją kożuchy.
Ale niedługo.
Po miesiącu, a na cztery dni przed ślubem miałam wypadek – rękę w magiel wsadziłam. To są przeszczepy. Muszę dbać o ręce, przeważnie o lewą.
A ślub się odbył, tylko na przepustkę poszłam ze szpitala. No i żyliśmy z mężem 32 lata.
On 6 lat temu zmarł.
Mąż był wojskowym – służbista straszny, starał się dopiąć na ostatni guzik wszystko, za co był odpowiedzialny. A miał odpowiedzialność miliardową. Pewnie dlatego te nerwy były takie zszarpane. Parkinson i nerwica, sztywnienie mięśni, w końcu wylew. Nie miałam siły go podnosić, przekręcać, do dzisiejszego dnia mnie tu ręce bolą.
Dwa miesiące po pogrzebie u nas mammobus był. No to weszłam, zrobiłam badanie.
I okazało się, że jest. Na sylwestra przyszły wyniki, ja mówię – no, ładny Nowy Rok.
Co Bóg da, muszę przyjąć, pomyślałam. Dzieci – jedno, drugie żonate, już tak trochę odsunięte. Grobowiec mam, pomnik mam, za skórę jak wezmą, to wezmą, może i napis wyryją.
8 stycznia już byłam w szpitalu.
Nie znając Poznania pojechałam – kupiłam mapę, samiusieńka pojechałam, bo syn z synową nie mogli. I zajechałam. Wyjechałam o 3 rano, ale zajechałam.
I pięknie ładnie wszystko się skończyło, odpukać. Pięć lat już jestem po i jest wszystko ok.
A w tej chwili to co ja mogę powiedzieć? Jestem z panem. Władysław. Wspaniały człowiek. Mieszka 24 kilometry stąd. Wdowiec. Rozwodników i kawalerów nie, to wiadoma sprawa.
Więc pomieszkujemy u siebie. Wycieczki sobie robimy.
No i raz w tygodniu próba. We wtorki.
Najbardziej w naszych spektaklach podoba mi się spotkanie z ludźmi. Bo jak się tu przeprowadziłam, to nie tak szybko znalazłam przyjaciół. Najpierw sami sąsiedzi. Córa mieszka w Szczecinku. Syn i synowa ciągle pracują. Mają jedno dziecko, myślałam, że będą mieć jeszcze jedno, ale na razie nie. Powiedziałam im, że nie będę wychowywać. Bo swoje wychowałam i teraz niech sobie radzą. Ile mogłam, tyle pomogłam, a teraz życie jest moje i koniec. Trzeba trochę rozrywki.
Staram się być nowoczesną kobietą.
Mam tylko jedno marzenie – żeby już więcej chorób się do mnie nie przyklejało.

Pan Jan (75)

Wstaję rano, robię zakupy, przy porządkach trochę pomagam. Przede wszystkim mam chorowitą żonę, i nią się zajmuję. Niestety mam dwie lewe ręce do kuchni, żona zawsze ma pretensje. Staram się jak mogę, ale jakoś nie wychodzi.
Gazetkę poczytam. Do internetu siądę, ale dopiero wieczorem, nie tam, żebym był jakimś nałogowcem. Od czasu do czasu jakaś książka.
Jak tylko przeszedłem na emeryturę, powiedziałem sobie – trzeba się czymś zająć, żeby nie zgnuśnieć, żeby być aktywnym. I myślę tak – z ortografii zawsze byłem dobry w szkole, dużo czytałem, wzrokowo utrwaliły mi się różne słowa, więc będę doskonalił tę dziedzinę.
No bo zawsze tak sobie mówię w duchu, że nie można być w środowisku anonimowym, tylko takim troszeczkę rozpoznawalnym. To mnie zmobilizowało i z tą ortografią udało mi się kilka tytułów zdobyć.
Największe trudności sprawiała mi łączna i rozdzielna pisownia wyrazów. To jest jednak skomplikowana historia. I nazwy obcojęzyczne. Bo przykładowo taki francuski Rabelais był. No i jak to napisać w odmianie? Na przykład Rabelais'go, albo z Rabelais'm?
Na dyktandach, szczególnie w Katowicach, bardzo często zdarzają się francuskie słowa albo angielskie – na przykład cheeseburger. Autorzy dyktand je wprowadzają, bo one są bardzo popularne i w obecnym języku potocznym często się je spotyka. No więc wieczorami wertuję słowniki, czytam, porównuję, wyszukuję różne teksty w internecie, staram się zapamiętać.
Całe życie byłem naczelnikiem poczty, więc nie miałem czasu na czytanie. Rodzina, praca, wiadomo. A teraz znowu czytam, ostatnio Sołżenicyna.
Później odbiło mi, że tak powiem, na punkcie biegania. W młodości też trochę biegałem, chociaż nie miałem specjalnie talentu, byłem raczej wątłego zdrowia i z kolegami zbyt dużych szans nie miałem. Zresztą, taki jestem do tej pory – chudzina.
Ale to mnie pasjonowało, więc powiedziałem sobie – co mi zależy? I co jakiś czas do lasu, kilometr, dwa, taki trening sobie robię. W maratonach biegam, ładne medale dostaję za uczestnictwo. Pierwszego, drugiego miejsca nie zajmuję, ale sprawia mi taka rywalizacja radochę.
Po takim bieganiu czuję się psychicznie bardzo dobrze – zmotywowany do wysiłku, bardziej energiczny, chociaż energii mi na co dzień nie brakuje. Fizycznie jestem zmęczony, ale psychicznie zbudowany bardzo.
Zaliczam się raczej do takich osób, które starają się optymistycznie patrzeć w przyszłość i nie myśleć o końcu. Chociaż zdarzają się oczywiście chwile, kiedy myślę – mam już tyle lat, trzeba się pomalutku przygotować.
Ale to jest moment.
Zawsze mam jakiś plan, cel, do którego chcę dążyć.
Żona się czasem wkurza i pyta – co ty w tych krzyżówkach znowu siedzisz?! A ja mówię – muszę wytrenować trochę mózgownicę, bo jak mnie Alzheimer złapie, to co?

fot. Mirek Kaczmarek

Pani Ula (68)

Wstaję za pięć ósma. Jeszcze bym sobie poleżała, ale mam dzika, co ma trzy malutkie. I kury, które się niosą, muszę nakarmić. No i tak sobie wstanę, później zrobię śniadanie, zawołam wnuczka. Pójdę na szwalnię, pójdę na stolarnię i Boże – już trzeba obiad zjeść! Tak mi ten dzień zleci, że nawet nie wiem kiedy.
A wieczorem przyjdę tu, do Domu Polskiego na próbę i zaraz noc.
Tak jakoś z tym śpiewem, jeżdżeniem, spektaklami sobie życie ułożyłam.
Jak miałam 23 lata, urodziłam córkę. Mąż miał 26 lat, jak zachorował na raka. Ewunia miała siedem lat, jak umarł.
No a później to biedactwo moje raka też dostało. Miała 40 lat, do ginekologa chodziła, pół roku wcześniej była na badanich, wszystko dobrze i nagle krwotoku w pracy dostała. Zrobili skrobankę, myśleli, że w ciąży.
Osiem lat jeszcze po pierwszym raku żyła.
Niestety później poszedł na kości. Miała mieć 26 lamp, ale nie wytrzymała, miała 24 i padła.
Męża rak, ją rak.
Już nie chciałam tego mówić, ale to zawsze jakoś tak wyleci. O tej chorobie. Ale cóż takiego złego w tym, że mówię?
Potem chodziłam taka niewyraźna, jak ktoś się do mnie odezwał, to natychmiast zaczynałam płakać, taką miałam depresję niby. Nie wychodziłam z domu, bo jak wyszłam, to mi się wydawało, że ludzie szepczą, mówią o mnie, że to ja jestem mamą tej Ewy, która umarła. Jak szłam do kościoła, to nogi mi dygotały. Wolałam jechać do innej miejscowości, żeby tylko nie tu, żeby nie znosić tych szeptów, spojrzeń.
Tak czułam, ale może tak nie było?
Nie brałam leków, starałam się sama.
O starości jeszcze nie myślę. Nie mam czasu. W ogóle nie mam czasu, bez przerwy mam jakieś wyjazdy, wycieczki – i naprawdę nie mam kiedy pomyśleć, co będzie, jak zostanę sama.
Mieszkam z zięciem, bardzo dobry chłopak. Mógłby pomyśleć – stara baba, teściowa. A on zawsze do mnie – mamusiu. Nigdy się nie kłóciliśmy.
Czasem tylko sobie mówię – a jakbym zachorowała? To kto mi herbatę przyniesie?
Ale tak, żebym już była stara, to nie. Chustki nie noszę.

Pan Jan, sołtys (68)

W tej chwili wstaję o piątej rano, bo jeszcze trochę dorabiam. Tu i tam.
Dzień mam tak zaprogramowany, żebym był zawsze w ruchu. Bo nie lubię w jednym miejcu siedzieć, mnie to przeszkadza.
Najpierw byłem majstrem, potem brygadzistą, więc nigdy nie myślałem, że będę sołtysem. W 2007 roku były wybory, a ja na liście byłem tylko figurantem. Ale wygrałem i tak już zostało.
Ludzie przychodzą z różnymi problemami – a to lampa nie świeci, a to chodniki uszkodzone, a to dziury w asfalcie. Nie narzekam na mieszkańców – nie wszystkim się dogodzi, ale to są wyjątki. Nasza wieś pięknieje z dnia na dzień, staramy się, żeby było jak najlepiej.
Mnie od najmłodszych lat coś tak pociągało. Bo bardzo lubiłem tańczyć.
Jak był zjazd młodzieży wiejskiej i jechaliśmy do Kołobrzegu na kursy dokształcające, to był tam też turniej tańca. I w trzech tańcach zająłem pierwsze miejsce. Do dzisiejszego dnia uwielbiam tańczyć, a żona mówi, że najlepiej jej się tańczy ze mną.
Po pierwszym spektaklu trochę marzyłem i do żony mówię – tak bym chciał w jakimś dramatycznym spektaklu zagrać. Żeby się sprawdzić, czy jestem w stanie coś zaśpiewać albo jakiś wiersz powiedzieć. Taki konkretny.
Bo zawsze uwielbiałem, jak grał Olbrychski. Czy to w telewizji, czy w teatrze. Jego mowa mi się podoba, on mówi tak dobitnie! No a drugim aktorem, który tak pięknie recytował, był Zapasiewicz. No, naprawdę wspaniały aktor.
Najtrudniej występować przy osobach, które się dobrze zna. Największą tremę miałem przed rodziną. Tak się zaciąłem na próbie generalnej, że nie mogłem ruszyć! Nigdy nie mówiłem do mikrofonu, mimo że jestem sołtysem. Załamałem się, myślałem tylko – Boże, jak przełamię tę złą passę?! Całą noc nie mogłem spać.
Ale Mikołajczyk mnie przełamał i ruszyłem.
W Warszawie grało mi się całkiem nieźle – był minister, prosto z Sejmu przyjechał.
No i pięknie się grało w Białymstoku.
A w Poznaniu Mikołaj się popłakał i uciekł do tyłu. Nie mógł mówić ze wzruszenia.
I właśnie tam dotarł do nas marszałek województwa, Woźniak, żeby nam pogratulować. Sekretarz tego Woźniaka mówi: zazwyczaj pan marszałek w teatrach to do końca nie siedzi. A tu siedział do końca i jeszcze na bankiet z nami poszedł!

fot. Mirek Kaczmarek

POCZĄTKI

Pan Jan, naczelnik poczty, lat siedemdziesiąt pięć, natychmiast przynaje się do strachu: Na początku strach, że taki artysta jak Mikołaj Mikołajczyk nas zobaczy i ucieknie z powrotem.
Myślę, że on się nas bardziej bał niż my jego – mówi pani Irena, kuśnierka, lat pięćdziesiąt dziewięć, przebierając bogato przyozdobionymi paznokciami.
Sołtys, lat sześciedziąt osiem wzdycha: On się bał, że nie będziemy chcieli z nim współpracować. Pan Bodzio, z wykształcenia meliorant, na emeryturze kierowca żony (69) mówi, że Mikołaj mógł bać się głównie o to, że seniorzy nie wytrzymają tempa. Ale po chwili pan Janusz, ksywa Generał (76), wyjaśnia:
– Trzeba powiedzieć, że w zespole było najpierw więcej osób. Ale zrezygnowały. Niektóre ze względów zdrowotnych, inne ze względu mobilności. Jednak przede wszystkim bały się o to, jaki będzie odbiór. Że będzie taki odbiór społeczny nie za bardzo.
– Negatywny – pan Jan chce, żeby była pewność.
Dużo w naszych spektaklach jest nowoczesności – ciągnie Generał. Nie wiedzieliśmy, czy społeczność to przyjmie. Z początku mieliśmy kogucią metodę, byliśmy nastawieni na nie, ale z czasem, z czasem przyzwyczailiśmy się.
Bo spektakl „Noce i dnie” jest taki surrealistyczny. Tam nie ma żadnej fabuły, nie ma od początku do końca akcji, która się dzieje. To jest sztuka nowoczesna, tak mi się wydaje – popada w zadumę pan Jan.
I nam było ciężko przełamać te barierę psychologiczną – zgadza się Generał – właśnie żeby przejść z tej nienowoczesności w nowoczesność. Na przykład prawą nogą trzeba zaczynać, a ja całe życie w wojsku lewą zaczynałem!
Generał uważa, że spektakl „Noce i dnie” był znacznie trudniejszy od pierwszego. Bo tematem było niespełnienie. – Tak, jak niespełniona była żona Niechcica Barbara, która kochała kogoś innego i nie przestawała za nim tęsknić, tak każdy z nas jest w jakimś sensie niespełniony, nie wszystko  osiągnęliśmy. Ponadto choroby. Każdy swoją chorobę przedstawił.
Bo każdy z nas jakąś przecież ma.

PRÓBY

Pan Bodzio wspomina wzloty i upadki: Ktoś mówił: ja jutro nie przychodzę, już nie daję rady. A Mikołaj odpowiadał: musisz przyjść, dasz radę, ja ci udowodnię, że dasz radę. I za rękę jak przedszkolaka trach trach trach – robisz taki krok, to musi wyjść. No i wychodziło.
– E, na próbach było różnie – pani Ula, ekspedientka w sklepie mięsnym (68), wspomina je mniej romantycznie. – Bo ja po operacji biodra akurat byłam i raz mnie bolało, raz mnie nie bolało, czasem mogłam podskoczyć, a czasem nie. Nas trzech takich było po operacji bioder – ja jedno, Edzio jedno, a Marylka dwa!
– Zwykle, jak jest próba naszego zespołu Wrzos, to potem jest akcent kawowo-ciastkowy. I myśmy to samo chcieli stosować u Mikołaja. Nie, nie ma mowy! Dyscyplina i ciężka praca, wyjaśnia Generał. Tymczasem pan Jan delikatnie zaczyna się rozrzewniać: – W tych próbach najważniejsze były spotkania z kolegami. Próby Wrzosu mamy raz na tydzień, a przed spektaklem spotykaliśmy się prawie codziennie. To dawało radość. Można było sobie porozmawiać, poprzebywać. A poza tym, jeden drugiemu pomagał, bo na przykład przy układach tanecznych nie każdy od razu wszystko chwytał. Więc człowiek chętnie szedł na próbę, bo wiedział, że nie jest sam i może liczyć na pomoc kolegów.

Wielkopolska:Rewolucje w Poznaniu i Warszawie

POZNAŃ:

8, 9 grudnia, godz. 19.00, Stary Browar Studio Słodownia +3 – spektakl „Noce i dnie” w reżyserii i choreografii Mikołaja Mikołajczyka z udziałem seniorów z Zespołu Śpiewaczego „Wrzos” z Zakrzewa.

10 grudnia, godz. 19.30, Teatr Nowy / Scena Nowa – spektakl „Lepiej tam nie idź” w reżyserii Michała Borczucha z udziałem dzieci związanych ze Stacją Szamocin oraz z Domu Dziecka w Szamocinie.

WARSZAWA:

Chór „Wrzos” pojawi się w Nowym Teatrze w Warszawie zimą 2014 ze spektaklami „Teraz jest czas” i „Noce i dnie”.

MIKOŁAJ

W kwestii pierwszego wrażenia wszyscy są zgodni:
– W pierwszym momencie, jak go zobaczyłam, to powiedziałam: holender, taki chłopek roztropek przyjedzie, ni tu ciała takiego dobrego, czego on chce nas uczyć?! – emocjonuje się pani Irena Okazało się jednak, że potrafi. I do tego jest przeuroczym człowiekiem. Prze-u-ro-czym. Mimo tego rygoru, który wprowadzał.
Generał słusznie zauważa: Nie każdy artysta jest pedagogiem. A Mikołaj potrafił z nami współpracować. Zdolności artystyczne łączy z psychologią. To tak górnolotnie.
– Najważniejsza cecha Mikołaja: obowiązkowość – dodaje Sołtys. – Co on umie i co nam pokazał, to się w głowie nie mieści do dzisiejszego dnia. Jest zdyscyplinowany, ambitny, konkretny, wymagający – wszystko musi być dopięte na ostatni guzik. A przy tym wrażliwy, bardzo uczuciowy. I te jego cechy tak mi się podobają!
Cechy wymienione przez Sołtysa cenią wszyscy. Jedni trochę się obrażali za tę dyscyplinę, inni nie.
Nie ma tu takiej osoby, której by nie dał reprymendy. Ale nawet mnie zaraził dyscypliną, chociaż ja w wojsku tyle lat byłem! – wciąż dziwi się Generał, nie przeczuwając, że pan Jan szykuje żart:
– Mikołaj nauczył nas też łaciny.
Seniorzy rechoczą, a Generał kontynuuje swój wątek: – Ale na przykład jak Edzio przychodził na próby o lasce, po operacji, a potem Edzia nie było na spektaklu, to Mikołaj we wstępie wszystko o Edziu powiedział. Czyli Edzia nie było, a Edzio zaistniał!
I między innymi tym nas Mikołaj ujął – z uśmiechem stawia kropkę pan Bodzio.

KONTROWERSJE

– Chyba jedna – parska delikatnie pani Irena.
Pan Edzio, emerytowany nauczyciel, mówi jednym tchem: – Bo Mikołaj powiedział, że będzie się rozbierał.
– I że będzie tańczył nago – uściśla pani Irena.
Edzio: Ale myśmy tego nie chcieli.
Generał spokojnie zagłusza przedmówców: – Wszyscy jak jeden mąż krytykowali, a on nas cały czas przekonywał. Ale myśmy powiedzieli: Ty sobie pojedziesz, a my zostaniemy. Będziemy na językach, będą gadać, że my tu Bóg wie co wyrabiamy.
Najbardziej przemyślał to Sołtys:
– Jak on to zaproponował, to zapytałem – ale do spodenek?
Nie, będę nago – odpowiedział.
Mikołaj, mówię do niego – mnie osobiście to nie przeszkadza. Ale wiesz, to nie jest miasto. To jest wieś. Powiedziałem wprost – to są tutejsi. A tutejsi bardzo się obrażają. Nie ci młodzi, tylko starsi. Bardzo religijni, tak bym powiedział. Wyszliby z sali. Oni czegoś takiego jak nagość nie chcą oglądać. I dlatego mówię – Mikołaj. Rozbierać się możemy, ale do spodenek.
Księdza się boicie? – zaczął krzyczeć, pytać.
Mówię: nie, nie księdza. Bo ksiądz dzisiaj jest, a jutro go nie ma. Ale ta publiczność jest bardzo religijna. Uzna to za obrazę majestatu! I nas potem będą wytykać. Pytam na przykład Marylę, Gienię, Dankę – i one mówią, że im to przeszkadza! Ja mówię – Danka. A jakbyśmy gdzieś w dużym mieście występowali? To też byś się krępowała? Też, odpowiada. Ja mówię: – Jesteś mężatką tyle lat, trzeciego męża masz i się krepujesz?! W mieście, dużym mieście!
Są występy, bo byłem na takich spektaklach, co naprawdę, no, do rosołu. Ale mnie to nie przeszkadza, nie szokuje.
Ale tu ważniejsza była większość.
No i Mikołaj przystał na to, nie upierał się.
Pan Jan rzuca kolejną kartę: Troszeczkę kontrowersyjne było to, że Gienia i Danusia musiały go rozbierać, nie?
– Ula w szczególności długo go rozbierała! – zauważa Generał.
Gienia, gospodyni domowa, lat sześćdziesiąt cztery, wreszcie zabrała głos: – Potem nie mogłam spać! Powiedziałam mu – nie, ja sama nie rozbieram przy publiczności. Wszyscy patrzą, nie chcę cię rozbierać! Chyba że z kimś.
Ula (68): I rozbierałyśmy razem.
– Czasem, jak mieliśmy się wygłupiać, jakieś miny robić, to też się nie zgadzaliśmy, bo jak głupki żeśmy wyglądali, nie? – przypomina sobie pani Gienia.
– Rzeczywiście, jedna z osób, która zrezygnowała, mówiła, że będą śmichy-chichy – dodaje Generał.
Irena: Ona zrezygnowała przez to rozbieranie. Jej się tylko to nie podobało, że on se rękę w slipy wsadził! Co ludzie powiedzą? Takie rzeczy na stare lata? Nago?!
Ale on potem nie występował nago.

fot. Mirek Kaczmarek

IWONA PASIŃSKA, ADAM FERENCY

Bodzio: My w ogóle nie odczuwaliśmy czegoś takiego, że to aktor z wysokiej półki. Ani on nas nie uważał za jakichś laików, nie? Tak żeśmy się jakoś normalnie, samoczynnie przykleili do siebie.
– Nigdy wcześniej go nie słyszałem na żywo, a tutaj, no, mówię – Adam, naprawdę wspaniale mówisz. Tak bym chciał mówić kiedyś – zamyśla się Sołtys.
Generał twierdzi, że Józia dostała przepustkę ze szpitala, bo wszyscy tylko Ferency, Ferency, Ferency. – To ordynator w końcu mówi: no, jeśli taka sprawa, taki spektakl, to udzielamy pani...
– Każdego po imieniu znał – wylicza zalety pan Jan. – W ogóle się nie wywyższał. Rano po bułki chodził, ludzie go widzieli, a potem nam zazdrościli, że jesteśmy na ty.
– Ranga nie z tej ziemi, nie? – uśmiecha się pan Bodzio. A Iwona pokazała niesamowitą klasę, bo przyjechała do nas kontuzjowana, ale bardzo szybko się pozbierała. Przemiła i bardzo utalentowana.
– Profesjonalistka – kończy pan Jan.

ZMIANA

O tym, jak ważne były dla nich spektakle, najwięcej mówi pan Jan:
– Przede wszystkim te spektakle dodały mi pewności siebie. Bo zawsze człowiek – przynajmniej ja – nie docenia swoich możliwości. Uważałem, że ktoś inny jest lepszy. Bardziej obrotny, bardziej aktywny, bardziej inteligentny, bardziej to, bardziej tamto. Uświadomiłem sobie jednak, że nie jestem z tych najgorszych, że jeszcze coś potrafię, że jeszcze czegoś mogę dokonać i stać się kimś niezupełnie anonimowym. Kiedy spotykałem mieszkańców Zakrzewa, zdarzały się takie sytuacje: „Och, nie myślałem, że z was tacy artyści, ale fajnie było!”.
– Wiadomo, że to część kurtuazji – zbija z tropu pana Jana Generał – ale w większości przypadków było naprawdę super. Społeczność przyjęła.
– Powiem tak – mówi Sołtys – jestem zadowolony, że mogłem coś z siebie dać, że mogłem coś pokazać. Nie myślałem nawet, że to pokażę, co pokazałem. Myślę, że jeszcze każdy z nas może dużo pokazać.
Generał: Jak obserwuję niektórych starych ludzi, to telewizor, papcie itd. A my z siebie coś dajemy, opowiadamy o swoim życiu, chorobach, nieszczęściach, ale także na wesoło. Ostatecznie to nas uskrzydla, czujemy się mniej chorzy. I czujemy się potrzebni.
Bodzio: Nie damy się tej starości.
Irena: Nie damy się chorobom.

Barbara Szopińska (dyrektorka Domu Polskiego): Założeniem projektu Wielkopolska: Rewolucje było zaproszenie znakomitych artystów do pracy w małych miejscowościach, które często określa się jako białe plamy, pustynie, a to nie zawsze jest prawdą. Może to nieskromnie zabrzmi, ale akurat Zakrzewo jest prężną kulturalnie gminą. Dlatego też był to dobry grunt na przeprowadzenie rewolucji.
Autorką pomysłu projektu promocyjnego w Wielkopolsce jest Agata Grenda – dyrektorka Departamentu Kultury Urzędu Marszałkowskiego w Poznaniu, która zaprosiła do współpracy Agatę Siwiak – kuratorkę projektu. A spektakl seniorów z Zakrzewa to dowód na to, że gdy spotkają się dwie twórcze osoby w odpowiednim miejscu i czasie, można zrealizować piękne pomysły. 
Zmiana w naszych seniorach polega głównie na tym, że mając świadomość, w jakim są wieku, jakie mają problemy zdrowotne – o starości nie mówią. Oni przyjmują ją zupełnie inaczej. Tak jak powiedział Generał: to nie są pantofle, to nie jest telewizor. Oprócz tego, że mają grupę teatralną, że śpiewają w zespole Wrzos, to także tworzą chórek w Zespole Pieśni i Tańca „Rodlanie”. Nasi aktorzy seniorzy są niesamowicie aktywni. I myślę, że właśnie aktywność powoduje zmianę myślenia o chorobach i troskach. Te problemy idą troszeczkę na bok.

Artyści Zespołu Śpiewaczego „Wrzos”: Edmund Bindek, Urszula Chałubek, Jan Cieślik, Irena Czermak, Alicja Dąbek, Bogdan Dąbrowski, Danka Okońska, Janusz Okoński, Eugenia Płaczek, Łucja Podlewska, Jerzy Podlewski, Józefa Polak, Maria Trokowska, Jan Wojciechowski, Danuta Zdrenka.

Reżyseria i choreografia: Mikołaj Mikołajczyk, dramaturgia: Małgorzata Dziewulska, muzyka: Zbigniew Kozub, scenografia i wideo: Mirek Kaczmarek. Gościnnie występują: Adam Ferency i Iwona Pasińska. Premiera spektaklu: 5 i 6 września 2013, „Dom Polski” w Zakrzewie.

Organizatorem projektu „Noce i dnie”/Wielkopolska: Rewolucje jest Samorząd Województwa Wielkopolskiego. Kuratorka: Agata Siwiak.

 

Cykl tekstów wokół tematu animacji kultury publikowany jest we współpracy z Narodowym Centrum Kultury w ramach przygotowań do NieKongresu Animatorów Kultury.