Energia elektryczna
Leo Reynolds / Flickr Attribution-NonCommercial-ShareAlike 2.0 Generic

Energia elektryczna

Rozmowa z Katariną Šalamun-Biedrzycką

Po słoweńsku tłumacz to przewodnik, prevajalec – ktoś, kto prevaja, czyli przenosi istotę dzieła. To nigdy nie jest creatio ex nihilo – autor i tłumacz pomagają tylko osiągnąć pełnię czemuś, co już istnieje

Jeszcze 3 minuty czytania

PIOTR MIERZWA: Skąd się pani wzięła w Polsce?
KATARINA ŠALAMUN-BIEDRZYCKA: Żeby odpowiedzieć na to pytanie, muszę się cofnąć więcej niż pół wieku wstecz. W roku 1956 Francja zorganizowała 3-miesięczny kurs pediatrii socjalnej dla lekarzy z całego świata. Wśród uczestników był też mój ojciec ze Słowenii i dwie lekarki z Polski. Kursanci dość dobrze zżyli się ze sobą i postanowili wymieniać na wakacje między sobą swoje dzieci. I tak mój brat, Tomaž Šalamun, później poeta, znany także w Polsce, pojechał w roku 1957 do Belgii i Holandii, chłopcy stamtąd gościli u nas, a w roku 1959 na miesiąc ja i brat znaleźliśmy się w Polsce.

Katarina Šalamun-Biedrzycka

Ur. 1942 w Lublanie. Tłumaczka i badaczka współczesnej literatury polskiej i słoweńskiej, autorka esejów i rozpraw historyczno-literackich. Bibliografia jej przekładów obejmuje setki pozycji z literatury słoweńskiej i polskiej, od Kochanowskiego, Wyspiańskiego, Gombrowicza, Miłosza i Schulza, do Tomaža Šalamuna i Mety Kušar. Zwieńczeniem blisko półwiecznej pracy jest dwujęzyczna antologia poezji polskiej XX wieku „Dotyk ducha – Dotik duha” (Ljubljana 2009) i 400-stronicowy wybór rozpraw „S poljskimi avtorji in ne samo – Z polskimi autorami i nie tylko” (Maribor 2004). Niedawno ukazał się w Lublanie trzeci wybór jej artykułów i rozpraw „Między Słowenią a Polską”. Świeżo upieczona Mistrzyni Małopolski w tenisie stołowym w grze pań powyżej lat 16. Mieszka w krakowskich Bronowicach.

Po tym wakacyjnym epizodzie w roku 1959 dalej interesowałam się Polską, w 1961 podjęłam w Lublanie studia na wydziale literatur słowiańskich, wybierając literaturę słoweńską i rosyjską, bo jeśli chodzi o język polski, można było uczęszczać tylko na lektorat, co też zrobiłam – wtedy jeszcze nie było osobnego polskiego kierunku. Zresztą zawsze najbardziej interesowała mnie rodzima literatura.

Dlaczego?
Dlaczego młodzi ludzie w Polsce idą na polonistykę, jeśli chcą zostać badaczami? Bo widzą w rodzimej literaturze wartości, powiązane z własną tożsamością, które trzeba odkrywać zawsze na nowo dla własnej społeczności i dla własnego czasu. Tak było również w moim przypadku, tym bardziej że byłam już wtedy przekonana, szczególnie co do poezji, że w tej dziedzinie Słowenia jest mocarstwem, mimo tak małej liczby mieszkańców. Ta małość jednak nieraz daje się we znaki w codziennym życiu i tak po dwóch latach studiowania musiałam stwierdzić, że mnie Lublana dusi i w roku akademickim 1963/64 pojechałam studiować na semestr do Zagrzebia, bo tam wtedy istniała słynna szkoła badań stylistycznych, a na drugi semestr właśnie do Krakowa.

Jak wspomina pani ten semestr w Krakowie?
Tutejsza codzienność wtedy oczywiście mnie nie zachwyciła (w latach 60. była bardzo duża różnica w poziomie życia tu i w Słowenii), ale Polska zawsze miała bardzo wysoki poziom w kulturze i to właśnie przede wszystkim chłonęłam. Pamiętam, jak już w reportażach, które wysyłałam w tym czasie do gazet w Słowenii, z zachwytem opisywałam np. ceny tomików poetyckich, które kupowałam w olbrzymich ilościach, i już po paru miesiącach pokusiłam się o napisanie rozprawy o współczesnej poezji polskiej, która ukazała się w trzech numerach czasopisma „Sodobnost”, czasopisma rangi, gdyby porównać do Polski, ówczesnej „Twórczości”.
Tomiki zresztą nosiłam zawsze po kieszeniach wiatrówki i tak było też w Tatrach na Wielkanoc, kiedy poznałam tam mojego przyszłego męża.

Jak się potoczyło dalsze pani życie w Polsce?
Na razie jeszcze nie w Polsce, bo wróciłam ukończyć studia do Lublany (w międzyczasie wzięliśmy ślub), a w 1966 roku przyjechałam do Krakowa jako lektorka języka słoweńskiego. Miałam wielkie plany popularyzowania słoweńskiej literatury w Polsce, ze studentami organizowaliśmy wieczory literackie z naszymi przekładami, nie tylko na uczelni, ale też np. w Związku Literatów na słynnej Krupniczej, gdzie krakowscy aktorzy czytali wiersze m.in. Prešerna, Župančiča, Kocbeka.

Równocześnie zaczęłam wysyłać przekłady do czasopism, np. Kocbek już w roku 1968 wyszedł w „Twórczości”, Šalamun w „Życiu Literackim”, Braco Rotar w „Nurcie”. Działalność przerwałam na trzy lata (1971-74), bo po urodzeniu drugiego syna, Mariusza, zostałam z rodziną w Słowenii, ale potem znów wróciłam jako lektorka na Uniwersytet Jagielloński, a po roku zatrudniono mnie w Polskiej Akademii Nauk w Instytucie Słowianoznawstwa. Na UJ obroniłam jeszcze doktorat (1976) z poezji słoweńskiej (wyszedł później w Ossolineum: Poezja Antona Podbevška i Antona Vodnika w latach dwudziestych XX wieku. Zmiana wizji świata”), w PAN-ie zaś dalej badałam literaturę słoweńską, pisząc rozprawy, hasła do słowników itd.

Równolegle tłumaczyłam literaturę polską na język słoweński, starając się wybierać najlepszą: Miłosz (pierwszy wybór wierszy wyszedł w roku 1981, choć tomik był przygotowany już wiele lat wcześniej, a potem było jeszcze „Zdobycie władzy” i 1264 wersy we wspólnym tomie „Dzwony w zimie”), Gombrowicz („Ferdydurke”, „Pornografia”, „Operetka”), Schulz (prawie w całości). Ułożyłam także około stu Nokturnów Literackich w Radio Slovenija. Polskich poetów czytali słoweńscy aktorzy.

Od 1965 było też sporo ułożonych przeze mnie dużych prezentacji w czasopismach literackich, których zwieńczeniem była dwujęzyczna antologia 64 poetów całego XX wieku pt. „Dotyk ducha – Dotik duha”. W 1983 wydałam analogiczną antologię współczesnej prozy polskiej pt. „Varujte me, mile zarje” (tytuł wzięty z opowiadania Stachury „Strzeżcie mnie, zorze miłe”). Przetłumaczyłam też 10 dramatów, część była grana (Różewicz, J.M. Rymkiewicz, Przybyszewska), a część drukowana („Wesele”, „Odprawa posłów greckich”) . Przez 20 lat byłam też konsultantką od literatury polskiej dla festiwalu literackiego Vilenica, którego uczestników tłumaczyłam w zbiorowych tomach. Ale zdaje się, że mieliśmy rozmawiać o moich przekładach literatury słoweńskiej?

Katarina Šalamun-Biedrzycka

Nie tylko.
We wszystkich tych dziesięcioleciach mojego działania w Polsce wyszła tylko jedna rozmowa ze mną (w „Studium” 2001/1). Wprawdzie Barbara Toruńczyk przeprowadziła ze mną duży i szczegółowy wywiad, która miał wyjść w „Zeszytach Literackich”, ale potem się okazało, że nie wyjdzie on jako wywiad, tylko mój własny tekst z usuniętymi pytaniami. Na to nie mogłam się zgodzić. Właściwie szkoda, bo tym zamknęłam sobie dostęp do nich. (Tak jak kiedyś moja wygrana w ping-pongu z Piotrem Sommerem zamknęła mi drzwi do „Literatury na Świecie”.)

Tamten wywiad w „Studium” był o tyle ciekawy, że Marta Wawrzyńska zebrała pytania od młodych poetów (Podsiadło, Siwczyk, Melecki, Bonowicz, Wawrzyński, Wiedemann), które dotyczyły zasadniczych zagadnień poezji i przekładu. Zamiast obszernie rozwijać tam swoje teorie, odsyłałam czytelników do moich esejów, które jeszcze dziś poleciłabym do czytania. Prezentowałam w nich zagadnienia z teorii tłumaczenia, rozwijając problem „zmiany wizji świata”, któremu poświęciłam rozprawę doktorską. Polemizowałam z konkluzjami polskich badaczy co do interpretacji konkretnej postawy Gombrowicza i sensu „Pornografii”, czy wysuwałam hipotezę co do istnienia albo nieistnienia powieści „Mesjasz” Brunona Schulza („Tłumacząc «Sklepy cynamonowe» i «Mesjasza»”, Literatura na Świecie, 1992/3).

Jaka to hipoteza?
Dowodziłam, że pierwszymi dwoma rozdziałami do tej planowanej książki były opowiadania „Księga” i „Genialna epoka”, i że nawet „Wiosna” była początkowo pomyślana jako jeden z rozdziałów tej powieści, lecz autor zmienił plany i napisał ją w obecnej formie, ponieważ w roku 1936 nie mógł już znaleźć w sobie takiego stanu ducha, jaki był mu potrzebny do napisaniaMesjasza”Tak się szczęśliwie złożyło, że przekładałam teksty Schulza mniej więcej w tym samym wieku, w jakim był autor, kiedy je pisał, a nad „Ferdydurke” pracowałam, mając tyle samo lat, co Gombrowicz, kiedy stworzył tę książkę. Jestem wdzięczna losowi, że od okresu, w którym kluczowym słowem była „przekora”, mogłam dojrzeć do okresu, kiedy podstawą staje się „pokora”.

Mówię tam również o samym tłumaczeniu, czym dla mnie jest i kim powinien być tłumacz: po słoweńsku tłumacz to prevajalec, czyli ktoś, czyją czynnością jest prevajanje, on prevaja, czyli przenosi istotę dzieła, tak jak przewodnik przenosi energię elektryczną. Tłumacz jest tylko takim przewodnikiem, medium.

Czym jest istota dzieła, energia elektryczna, którą przewodzi tłumacz?
Nie wiem, czym jest, ale wiem na pewno, że taka energia życiowa w świecie istnieje. Również twórca jest rzeczywiście twórczy tylko wtedy, kiedy jej się poddaje. Już w pracy doktorskiej rozwijałam takie pojęcie autora i autorstwa, które nie oznacza creatio ex nihilo – autor czemuś, co istnieje, pomaga tylko osiągnąć własną pełnię.

Jak działa w praktyce to przewodnictwo?
W tłumaczeniu tak, że tłumacz nie tłumaczy w sensie interpretacji, objaśniania, nie eksponuje własnego ja, lecz tylko poddaje się istniejącej energii. Chodzi o podejście nieantropocentryczne.

Przekłada pani też literaturę słoweńską na polski.
Od początku mojego uczestniczenia w życiu literackim w Polsce przeszkadzało mi, że tak mało było tu wiadomo o naszych autorach. Jeszcze ze studentami zaczęłam tłumaczyć przede wszystkim poetów i tak po latach wyszła moja dwujęzyczna antologia poezji słoweńskiej pt. „Srebro i mech/Mah in srebro” (Pogranicze: Sejny 1995), gdzie – według mojego wyznaczania najwyższych szczytów słoweńskiego Parnasu  – 25 poetów i poetek ma od jednego (Podbevšek) do 25 wierszy (Prešeren). Kosovel ma tam 7 wierszy (tyle samo, co Anton Vodnik), więcej miejsca zajmują jeszcze Župančič, Murn, Balantič, Debeljak i Uroš Zupan, aż czterech poetów ma zaś po 15 wierszy.

Oprócz tej antologii wyszły w moim przekładzie jeszcze tomiki Debeljaka, Zupana, Semoliča, Čučnika i – w roku 2013 w Mikołowie – Mety Kušar. Jestem też wdzięczna czasopismom („Studium”, „Kresy”, „Krasnogruda”, „Czas Kultury”), które kiedyś tak obficie drukowały słoweńskich poetów.

Bardzo wiele też pani podróżuje.
Zaczęło się jeszcze w czasach studenckich, potem były podróże autostopem z mężem po zachodniej Europie i wszystkich republikach Jugosławii, a z całą rodziną (z namiotami i kompletną żywnością w samochodzie) po Grecji, Dalmacji i innych krajach dostępnych wówczas dla mieszkańców bloku wschodniego. Później były już wyprawy do Maroka i Nepalu (jeszcze ciągle w czwórkę), a od roku 2000, kiedy mąż przeszedł na emeryturę , z dziesięć razy po 1,5 do 2 miesięcy wędrowaliśmy we dwoje po Nepalu, Tajlandii, Laosie, Birmie, Kambodży, Malezji. Po każdej wyprawie szczęśliwie odpoczywając na wyspach: Ko Lancie, Langkawi, Tiomanie, Borneo, Bali.

Cykl tekstów wokół tłumaczeń i tłumaczy publikowany jest we współpracy z Instytutem Kultury Miejskiej w Gdańsku – organizatorem Gdańskich Spotkań Tłumaczy Literatury „Odnalezione w tłumaczeniu” oraz festiwalu Europejski Poeta Wolności.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.