Potrzebny jest wielki lodołamacz
Horia Varlan / Attribution 2.0 Generic

Potrzebny jest wielki lodołamacz

Rozmowa z Markiem Kazmierskim

Trzy lata temu ekspert od literatury światowej z „The Independent” ogłosił, że odkrył genialnego młodego polskiego pisarza. W ręku trzymał „Duklę” Stasiuka

Jeszcze 3 minuty czytania

JUSTYNA CZECHOWSKA: Co myśli Anglik na hasło „literatura polska”? Jakich autorów wymienia?
MAREK KAZMIERSKI: Istnieje mit Polski jako kraju, w którym rodzą się wielcy ludzie pióra: Lem, Kapuściński, Szymborska. Ale dziś nie są już pisarzami wymienianymi na pierwszym miejscu. Francja ma Houellebecqa, Czechy Kunderę, Włochy Eco, Rosja mnóstwo słynnych pisarzy, w tym też współczesnych, natomiast współczesna Polska zabrała się za lizanie ran historycznych. Dlatego tak słabo eksportujemy naszych autorów. Churchill powiedział: „Polacy są świetni w wygrywaniu wojen, ale też świetni w przegrywaniu pokoju”. Coś w tym jest.

A co wie o nas bardziej zorientowany czytelnik angielski?
Trzy lata temu Boyd Tonkin, ekspert od literatury światowej z „The Independent”, podczas pewnej konferencji wstał i ogłosił, że odkrył genialnego młodego polskiego pisarza – z zapartym tchem czekałem na ten cudny skarb – w ręku trzymał „Duklę” Stasiuka, dwa lata wcześniej wydaną przez Dalkey Archive… Polski reportaż otrzymuje pozytywne recenzje, polskie książki dla dzieci wygrywają nagrody, ale coś jest ciągle nie tak w literaturze poważnej.

Marek Kazmierski

Pisarz, tłumacz, filmowiec. W 2010 roku założył OFF_PRESS, dwujęzyczne niezależne wydawnictwo w Londynie. Jest także redaktorem naczelnym „Not Shut Up”, magazynu kulturalno-literackiego prezentującego artystów z brytyjskich więzień. W 2013 opublikował „Damn the Source”, zbiór 10 opowiadań o Polakach w Wielkiej Brytanii. Książka została przetłumaczona na polski przez pisarzy emigrantów (w tym Małgorzatę Dawidek-Gryglicką, Jana Krasnowolskiego, Kamilę Pawluś) i poszukuje wydawcy.

Kiedyś literatura polska miała większe znaczenie?
Za czasów komuny i zimnej wojny uwaga świata była skupiona na Polsce. Od 25 lat wypadamy gorzej. Nasze sztuki nieoparte na języku istnieją za granicą – taniec, malarstwo, rzeźba, dizajn, muzyka klasyczna i jazzowa. To, co wymaga dobrego tłumaczenia na angielski, leży. Kiedyś polscy pisarze żyli na emigracji, znali się na językach i dbali o dobre tłumaczenia.
Dziś widzę, że polscy pisarze są zamknięci w swoich własnych granicach, nie interesuje ich ogarnianie świata. Nawet „Przyjdzie Mordor i nas zje” Szczerka to książka nie o Ukrainie, a o Polsce. Masłowska świat objechała, ale dalej pisze książki o Polsce, nawet jeśli sama przysięga, że one są o wszystkim, tylko nie o tym. Inwestycje w kulturę i jej eksport są za słabe, by się przebić. Instytut Adama Mickiewicza działa prężnie, ale Instytut Książki, wypełniony świetnymi ludźmi, którzy kochają książki, nie zawsze wie, jak zarządzać tymi zasobami. Przecież dzisiejszy status literatury skandynawskiej to nie przypadek, ale efekt genialnej strategii. A nam się ciągle wydaje, że polski pisarz to ktoś przez wielkie P.

Wewnętrznie polska literatura jest dużo lepiej dofinansowywana niż na przykład angielska. W Wielkiej Brytanii nie ma czasopism literackich, profitowych konkursów czy lokalnie dofinansowanych wydawnictw. Tu każdy walczy o zaistnienie solo. Od 10–15 lat polscy poeci i pisarze, z kilkoma wyjątkami, piszą tylko na potrzeby rodzimego rynku. Martwi mnie to jako tłumacza i wydawcę. Czekam na nową generację, która wyjedzie i zdobędzie świat. Dzieje się to od jakiegoś czasu w polskim reportażu, ale to na Zachodzie gatunek niszowy. I trzymam kciuki za Olgę Tokarczuk.

Co dzieje się poza brytyjskim mainstreamem?

W 2010 roku założyłem OFF_PRESS – wydawnictwo, w którym publikowałem polską poezję w ręcznie szytej oprawie. Obok wielu młodych nazwisk, wydaliśmy na przykład wiersze Irit Amiel. Ale byłem zmuszony odłożyć wydawanie książek. Inwestujemy w tłumaczenia bajek dla dzieci, akademickie projekty takie jak eMigrating Landscapes – zainicjowany przez dr Urszulę Chowaniec, który miał na celu obserwację zmian zachodzących w Europie Środkowej. Jego kontynuacją jest polskie uczestnictwo w Essex Book Festival.
European Literature Night w British Library wybrało książkę Wioletty Grzegorzewskiej w moim przekładzie jako książkę reprezentującą polską literaturę, będzie czytana 13 maja.

Czy spora polska emigracja na Wyspy coś zmieniła?

Anglicy dalej nie wiedzą, że Conrad to Polak, bo Polacy tu nie przyjechali otwierać księgarń i domów kultury, tylko „Polski Sklep” na co trzecim rogu w Londynie. A o Themersonach czy Feliksie Topolskim nikt nie pamięta, ani o tym, że mieszkał tu kiedyś Polański, czy że Chopin ostatni swój koncert zagrał w salonie na Picadilly przy Green Park. Owszem, wyemigrowali tu ostatnio pisarze: Jan Krasnowolski, Wioletta Grzegorzewska czy Piotr Czerwiński, ale minie jeszcze wiele lat, zanim nie przestaną pisać z polskiej perspektywy, a to jest niezbędne, by przemówić do czytelników poza ojczyzną. Wciąż z nimi o tym rozmawiam, choć być może nie mam racji, może to dobrze, że piszą własnymi językami. Ale ewidentnie brak im ambicji, które posiadali polscy twórcy poprzedniego wieku.

Odnalezione w tłumaczeniu

W dniach 9–11 kwietnia 2015 odbędą się Gdańskie Spotkania Tłumaczy Literatury „Odnalezione w tłumaczeniu”, tym razem poświęcone przekładom z języka angielskiego. Rozmowy toczyć się będą m.in. na temat Szekspira, literatury polskiej na rynku anglojęzycznym, tłumaczeń literatury postkolonialnej, tłumaczeń na rynku książki. Ze swoimi tłumaczami spotka się także Olga Tokarczuk. W piątek, 10 kwietnia, zostanie wręczona Nagroda za Twórczość Translatorską im. Tadeusza Boya-Żeleńskiego.
Program festiwalu.

Giedroyc zawsze miał Londyn za polonijne dno kultury, i ciągle coś w tym jest. Owszem, w Wielkiej Brytanii wydaje się polskie książki, organizuje wieczory poetyckie, ale jest to wciąż niszowa sprawa dla wąskiego grona czytelników. I nieistotne, ile środków Instytut Książki co roku przeznacza na tłumaczenie i dofinansowywanie wydania i promowania polskich książek. Takimi gestami nie przełamiemy zamarzniętego oceanu literatury angielskojęzycznej. 40% wydawanej w Polsce literatury pięknej to tłumaczenia. A w Wielkiej Brytanii i USA to zaledwie 3%. Potrzebny jest tu jakiś wielki lodołamacz, jakieś megadzieło, jakiś Oscar, Nobel, by otworzyć drogę. I znów myślę o „Księgach Jakubowych”.

Co możemy zrobić, zanim dostaniemy Nobla za prozę?
Polscy pisarze muszą zacząć się troszczyć bardziej o międzynarodowe losy swoich dzieł. Jacek Dehnel jest tutaj genialnym wyjątkiem. Solo broni polskiego frontu literackiego. Powstaje nowa genialna generacja tłumaczy z polskiego na angielski: Arthur Barys, Anna Hyde, Seweryn Górczak. Ale czy mają co tłumaczyć, czy ktoś ich inspiruje, szkoli, wspiera? Tu bardzo potrzebujemy wspólnych działań. Ale jesteśmy ciągle narodem raczej miecza niż pióra. Jest przecież trochę osób w Polsce, które wychowały się na Zachodzie, albo mają doświadczenie zawodowe z zagranicy, ale nie mogą działać bez oficjalnego wsparcia i środków. Zauważmy to! Dajmy im pole do działania. Gdy Kraków dostał status UNESCO City of Literature, pewien Amerykanin (który chce pozostać anonimowy) przyznał: „To nie miasto, które produkuje wielkich polskich pisarzy. Już nie. Teraz tylko wielcy polscy pisarze przybywają tu, by umrzeć”.

Jak wyglądałby idealny kanon polskiej literatury po angielsku? Czego najbardziej brakuje?

Wspomniałem wcześniej o bajkach. To dość ważne. Polskie dzieci chodzą do brytyjskich szkół. Spotykają się tam głównie z kanonem brytyjskim. Miło byłoby, gdyby mogły pokazać kolegom angielskie wersje wierszy Brzechwy, Tuwima czy Wandy Chotomskiej.

Marek Kazmierski / fot. Bartek WarzechaW Szwecji polska literatura ma szczególne miejsce dzięki świetnym tłumaczom, takim jak Anders Bodegård, Stefan Ingvarsson czy Irena Grönberg. Czy widzisz możliwość przebicia propozycji tłumaczy na angielski do brytyjskiego parnasu?
Bardzo prężnie działa Antonia Llyod-Jones, która od lat nie tylko tłumaczy literaturę polską, ale jest też zaprzyjaźniona z polskimi i brytyjskimi wydawcami. W ten sposób sporo udaje jej się przemycić. Ale nie ma nikogo jej równego, co powoduje, że wybory te są jednorodne, mało zróżnicowane. A skoro Szwecja ma takich świetnych tłumaczy kilkoro, to Wielka Brytania potrzebowałaby przynajmniej kilkanaście takich nazwisk.

Jak oceniasz pozycję tłumacza w Wielkiej Brytanii?
Jest o wiele gorsza niż w Polsce, gdzie istnieje jednak skupienie na tłumaczeniu, bo jest na to popyt, jest konkurencja, więc i w pewnym stopniu jest analiza tego, co już zrobione. W świecie anglojęzycznym niewielu bierze się za ten fach, jest źle opłacany. W 2009 roku Arc Publications wydało antologię „Six Polish Poets”. Są tam genialne tłumaczenia wierszy Jacka Dehnela zrobione przez Georga Shirteza. Ale są też gorsze. A wydawca nawet o tym nie wie, bo nikt nie był w stanie zrobić dla niego takiej analizy.

Kilka lat temu poproszono mnie o mowę inaugurującą podczas obchodów Międzynarodowego Dnia Tłumacza, stanąłem na scenie w londyńskim King's Place przed wszystkimi, którzy reprezentują literaturę w tłumaczeniu w Wielkiej Brytanii i zapytałem: „Jak to jest, że co roku spotykamy się tu i od lat powtarzamy te marne statystyki, to samo jedyne 3%? A jeśli tak naprawdę, po kryjomu, lubimy być w tej niszy? Gdzie nikt nie zadaje pytań ani o ilość, ani o jakość, bo wszystko tu powstaje z grantów i z szalonej pasji, więc każdy robi to, na co go stać, i nikt nie szepcze: «a co jeśli król jest nagi?»”. Na sali zapadła cisza i ta cisza trwa do dziś. Dlatego wymyśliłem koncept 2VEEM. To taki Banksy świata tłumaczeń literackich. Chcę przemycać polskie wiersze z poprzedniego wieku w hip hopie, w graffiti, na ciuchach, by wszyscy na świecie znali Tuwima, nie martwiąc się o to, że był Polakiem, poetą, Żydem, i do tego jest martwy.

Inne twoje plany na najbliższy czas? Marzenia wobec polskiej literatury w świecie anglojęzycznym?   
Chciałbym móc stworzyć serię książek „The best of Polish writing”, w których byłyby nie tylko świetnie przetłumaczone fragmenty książek Hłaski, Tokarczuk, Stasiuka i innych, ale też zdjęcia, wywiady, eseje. Czytelnicy na Zachodzie tak słabo znają Europę Środkowo-Wschodnią, że muszą mieć takie sample, są tej wiedzy głodni, fascynuje ich nasza kultura, ale wciąż brakuje im do niej klucza. Takie książki muszą mieć oczywiście atrakcyjną, współczesną formę. 

Marzy mi się otwarcie niezależnej instytucji, która zajęłaby się badaniem i promocją kultury. Ktoś powinien grzecznie, lecz stanowczo analizować jakość tłumaczeń, promocji polskiej książki, wydarzeń, wszystkiego tego, co jest połączone z eksportem polskiej literatury za granicę.

Cykl tekstów wokół tłumaczeń i tłumaczy publikowany jest we współpracy z Instytutem Kultury Miejskiej w Gdańsku – organizatorem Gdańskich Spotkań Tłumaczy Literatury „Odnalezione w tłumaczeniu” oraz festiwalu Europejski Poeta Wolności.