„Żeby tym latać, trzeba nie być do końca normalnym” – mówi chiński inżynier pracujący na polach naftowych w Sudanie do Huberta Saupera, reżysera dokumentu „Jesteśmy waszymi przyjaciółmi”.
Sauper przyleciał do Sudanu zbudowaną samodzielnie awionetką – malutkim samolotem z silnikiem od motocykla, który może wznieść się zaledwie na 4 tys. metrów i lecieć z prędkością 120 km na godzinę. W innej scenie, w knajpie gdzieś w głębokim Sudanie, inny Afrykańczyk nie jest w stanie uwierzyć, że przyleciał z Francji. Samolot jest jednym z bohaterów tego filmu: na desce rozdzielczej Sauper przykleił pozytywkę, która wygrywa „Międzynarodówkę”. Nikt tam nie zna tej melodii: jeden z Afrykanów myśli, że to piosenka dla dzieci.
W warstwie opowieści „Jesteśmy waszymi przyjaciółmi” to film o neokolonializmie: o tym, w jaki sposób na jednym bardzo biednym kraju – Sudanie Południowym – mogą się wyżywić tłumy ekspatów z całego świata. Są tam pracownicy organizacji pozarządowych i ONZ, Chińczycy od wydobywania ropy, specjaliści od usuwania min i jeszcze wielu innych. To film o hipokryzji: wszyscy ci ludzie przyjeżdżają, żeby pomóc, a w rzeczywistości wyzyskują miejscowych i często traktują ich z pogardą. W jednej z ostatnich scen gruby biały facet leży nad basenem na leżaku, z wachlującą go gazetą czarną kochanką u boku, a w tle z radia dobiegają informacje o kolejnych rzeziach plemiennych w Sudanie Południowym.
Sauper ma oko i ucho do takich scen. Już w jego poprzednim filmie, wielokrotnie nagradzanym „Koszmarze Darwina”, wiele scen było metaforą lub symbolem postkolonialnego losu. Reżyser doskonale wyczuwa surrealistyczny wymiar Afryki, kontynentu przyciągającego awanturników, wariatów i bożych szaleńców. W jednej ze scen – z arabskiej północy Sudanu – imam wrzeszczy w środku ubogiego miasteczka, że tu „chemy budować państwo wartości”: polskiemu widzowi to szaleństwo wydaje się dziwnie znajome. W innej amerykańscy misjonarze tłumaczą Sauperowi, jak działa Biblia na baterie słoneczne. „Uczymy ich słuchać słowa Bożego” – mówią, pokazując mu elektroniczne urządzenie, które samo odgrywa nagrane Pismo. Ci sami misjonarze pod budowę misji zabrali jednak miejscowym kawałek ziemi, na którym wypasali kozy – i nie uważają tego za coś nagannego.
Jest w sauperowskim obrazie Sudanu coś niesłychanie prawdziwego – i to nie dlatego, że filmuje z góry afrykańskie wioski czy pokazuje maszerujacych facetów z kałasznikowami. To atmosfera i klimat – tak jak w scenie z knajpy, w której ci, którzy mają pieniądze, przepijają je w towarzystwie miejscowych kobiet, a w tle z telewizora Hillary Clinton namawia do inwestowania w Afryce. Rzeczywistość humanitarnego gadania jest czymś zupełnie innym od rzeczywistości na miejscu: przepaść pomiędzy nimi jest gigantyczna.
„Jesteśmy waszymi przyjaciółmi”, reż. Hubert Sauper.
Austria 2014, w kinach od 4 grudnia 2015W głębszej warstwie film Saupera próbuje odpowiedzieć na odwieczne pytanie: „skąd zło?”. Sudańczycy mówią mu, że zło przyszło z Europy, wraz z Brytyjczykami i Francuzami, którzy chcieli podbić Sudan pod koniec XIX w. W ich opowieści zło zawsze przychodzi z zewnątrz. Kiedy wiele lat temu pisałem książkę o epidemii AIDS w Afryce, moi rozmówcy na miejscu zawsze twierdzili, że epidemia przyszła do ich kraju z zagranicy: w Kenii – że z Ugandy, w Ugandzie – że z Konga. W najgorszej sytuacji byli Kongijczycy, bo nie mieli już na kogo wskazać. Kongo jest jednak ogromnym krajem: w jednym miejscu mówili więc, że epidemia przyszła „z góry rzeki”, a w innym – że „od morza”. Pod tym względem film Saupera jest znacznie mniej życzliwy wobec Afrykanów niż może się to wydawać. Zło jest także w nich, nie zostało przyniesione z zewnątrz i zaszczepione w niewinnym kraju. W Sudanie ludzie zabijali się z niesłychanym okrucieństwem „od zawsze”. Spod fabuły o neokolonializmie wyłania się film o ludzkiej naturze.
„Jesteśmy waszymi przyjaciółmi”, podobnie jak i „Koszmar Darwina”, jest więc filmem głęboko pesymistycznym – mimo surrealistycznych dialogów i olśniewającego naturalnego piękna Sudanu. Zło jest niezbywalne i nieusuwalne, świata nie da się naprawić. W „Koszmarze Darwina” również nie ma żadnej nadziei: nic i nikt nie jest w stanie zbawić biedaków żyjących z połowu ryb w Jeziorze Wiktorii albo wegetujących bez nadziei w wielkim portowym mieście Mwanza. Afryki nie da się „naprawić” ani „uzdrowić” – mówi nam Sauper – a ratunek, o ile jest w ogóle możliwy, musi przyjść od niej samej.
Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).