Nimfy przeciwko harvesterom
Matki Polki na wyrębie, fot. Tomasz Wiech

12 minut czytania

/ Ziemia

Nimfy przeciwko harvesterom

Jaś Kapela

Obrona Puszczy zaktywizowała artystów i artystki wizualne. Czy sztuka może uratować przyrodę? Nie wiem, czy może. Wiem, że musi

Jeszcze 3 minuty czytania

Polska ma trudną, lecz szczerą relację ze swoim środowiskiem naturalnym i jego ochroną. Dobrą metaforą naszego obecnego stosunku do przyrody jest fakt, że w roku 1999 Ministerstwo Ochrony Środowiska, Zasobów Naturalnych i Leśnictwa zmieniło nazwę na Ministerstwo Środowiska. Ta teoretycznie czysto administracyjna zmiana świetnie ukazuje, jak „ochrona” przyrody i klimatu wyleciały z pola naszego widzenia i zainteresowania. Skończyły się czasy chronienia środowiska, zaczęła epoka zarządzania nim. Tak oto powitaliśmy antropocen, na dobrą dekadę przed tym, jak termin ten stał się modny.

„Ochrona” zniknęła z nazwy Ministerstwa Środowiska po ponad dwóch latach urzędowania kontrowersyjnego ministra Jana Szyszko, miłośnika polowań i sceptyka klimatycznego. Wsławił się on między innymi wydaniem zgody na budowę obwodnicy Augustowa przez Dolinę Rospudy, w wariancie wyjątkowo szkodliwym dla unikalnej przyrody tego największego i miejscami jeszcze nienoszącego śladów działalności człowieka torfowiska w Europie. Mimo wszystko urzędował łącznie jako minister środowiska w pięciu gabinetach przez 2545 dni. Nie sposób jednak odmówić zasług jego bucie i arogancji. Niektórzy ekolodzy uważają wręcz, że należałoby mu wystawić pomnik, bo nikt tak jak on nie przyczynił się do zaktywizowania ludzi i zwiększenia zainteresowania ochroną przyrody.

Najpiękniejsza katastrofa

kurator: Jakub Gawkoski,  współpraca kuratorska: Katarzyna Kalina, CSW Kronika, Bytom, do 4 stycznia 2019

Całkiem niedawno antropocen świętowaliśmy na 24. szczycie klimatycznym, trzecim zorganizowanym w Polsce. Pod patronatem Jastrzębskiej Spółki Węglowej, Lasów Państwowych i prezydenta wierzącego, że mamy węgla na 200 lat i sprowadzanie go z Rosji jest gwarancją naszej suwerenności, odbywały się obrady reprezentantów z 196 państwa świata, którzy mają wymyślić, jak mamy powstrzymać zmiany klimatyczne. W tym wymyślaniu nie przeszkodził im fakt, że do Katowic przylecieli samolotami (turystyka odpowiada za 10% emisji), a w menu mogą znaleźć wołowinę pieczoną w boczku (hodowla przemysłowa to 14,5% emisji). Trudno się dziwić, że społeczeństwo obywatelskie może czuć się odrobinę zniesmaczone. Artyści i aktywiści starają się dać odpór propagandzie władzy. Tym bardziej, że rabunkowy stosunek do przyrody jest najwyraźniej niezależny od partyjnych podziałów i oparty na głębokiej wierze, że człowiek jest miarą wszechrzeczy, a przyroda należna jest mu szacunek i posłuszeństwo.

Tak oczywiście nie jest i wiedzą o tym coraz szersze rzesze aktywistów i artystów chcących uchronić przed działalnością człowieka ostatnie skrawki dzikiej przyrody. Obrona Puszczy zaktywizowała aktorów i aktorki, piosenkarzy i piosenkarki, poetów i poetki, ale też oczywiście artystów i artystki wizualne. Czy sztuka może uratować przyrodę? Nie wiem, czy może. Wiem, że musi. A ponieważ nie sposób działać racjonalnie, bo merytoryczne argumenty to w Polsce za mało, to być może sztuce uda się wykreować skuteczne i przemawiające do ludzi emocje i energie.

Pamiętam, że gdy pierwszy raz przyjechałem do Obozu dla Puszczy, miałem okazję przysłuchiwać się rozmaitym pomysłom, co można zrobić, żeby zatrzymać harvestery. Poza przykuwaniem się do maszyn i blokowaniem miejsc wycinki pojawiały się też idee z pogranicza społecznego performansu. Myślano na przykład o tym, żeby las patrolował człowiek przebrany za księdza albo żeby na miejscach zrębu podrzucić krucyfiks, figurę Matki Boskiej czy wręcz jakoś spreparować ukazanie się Maryi płaczącej nad ściętymi drzewami. O ile tych pomysłów ostatecznie nie udało się wdrożyć, to zrealizowane zostały całkiem podobne. Doświadczona w bronieniu natury artystka Cecylia Malik zorganizowała akcję „Matki Polki na wyrębie”, podczas której kobiety karmiły dzieci piersią, siedząc na pieńkach wyciętych drzew. To oczywiste odwołanie do Piety stanowiło mocny wizualny gest sprzeciwu wobec polityki Lasów Państwowych i Ministerstwa Środowiska, która szkodzi nie tylko nam, ale również przyszłym pokoleniom.

Matki Polki na wyrębie / fot. T. WiechCecylia Malik, „Matki Polki na wyrębie” / fot. T. Wiech

Ostatecznie wycinkę w Puszczy udało się, co prawda chwilowo, zatrzymać dzięki wyrokowi Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości. Harvestery musiały wyjechać z lasu, a nowy minister środowiska Henryk Kowalczyk obiecywał dogadać się z obrońcami przyrody. Najwyraźniej jednak chęć ścinania drzew jest silniejsza niż jakakolwiek racjonalność, bo pomimo szumnych haseł o zalesianiu jako innowacyjnej polskiej metodzie pochłaniania CO2, aktywiści podczas patroli ciągle natykają się na kolejne wycinki.

Kolejnym absurdalnym i szkodliwym dla środowiska pomysłem prawicowej władzy jest plan uregulowania rzek, aby mogły służyć żegludze śródlądowej, w tym zbudowania w Siarzewie, niedaleko Ciechocinka, tamy na Wiśle. Projektowana zapora wodna nie tylko zniszczy siedliska lęgowe rzadkich ptaków, teoretycznie objęte ochroną w ramach programu Natura 2000, ale również – wbrew temu, co twierdzi resort środowiska – może zwiększyć zagrożenie powodziowe. Tym planom sprzeciwia się Koalicja Ratujmy Rzeki oraz wymyślony przez Cecylię Malik i aktywistki z kolektywu Matki Polki na Wyrębie projekt „Siostry rzeki”. Ponieważ niestety wciąż jedynym gatunkiem, który ma realny wpływ na zmianę świata, jest człowiek, artystki i aktywistki wybierają sobie imiona od swoich ulubionych polskich rzek i stają się ich personifikacjami. Rzeki same się nie obronią, więc potrzebują swoich nimf wodnych, które będą walczyć w ich imieniu.

Zapewne z podobnego założenia wychodził duet Syrenki, czyli Ewelina Jarosz i Zofia Nierodzińska, które podczas Obozu dla Klimatu zorganizowały dla chętnych ekoseksualny performans zaślubin z Jeziorem Wilczyńskim. Po odczytaniu manifestu stworzeń słodkowodnych złożyliśmy wodzie przysięgę wierności i połączyliśmy się z nią w miłosnym pocałunku.

„Siostry rzeki”Cecylia Malik, „Siostry rzeki”

Pierwszy w Polsce Obóz dla Klimatu zorganizowany został w gminie Świętne w okolicach Wilczyna, gdzie od 70 lat działają destrukcyjne dla przyrody, okolicznych mieszkańców i klimatu kopalnie odkrywkowe. Poziom wód gruntowych spada z roku na roku, malownicze jeziora wysychają, a krajobraz zdobią niezrewitalizowane postapokaliptyczne hałdy. Oprócz wykładów i warsztatów na Obozie praktycznie codziennie odbywały się jakieś akcje artystyczne. Dobrawa Borkała napisała na tę okazję „Partyturę oddechową dla klimatu”, polegającą na wspólnym wykonaniu serii ćwiczeń oddechowych. Hubert Wińczyk zorganizował spacer akustyczny, w ramach którego dzięki zaawansowanej technologii można było zanurzyć się w głosach otaczającej nas natury. Z kolej Diana Lelonek i Piotr Macha z gałęzi, śmieci i innych odpadów kapitalistycznej kultury zbudowali postironiczny i postapokaliptyczny szałas. Patrząc na szałas i rozrzucone wokół niego poradniki, można było odnieść wrażenie, że pewnie tak właśnie będzie kończył się świat. Nie z trzaskiem, lecz ze skomleniem i zaśmieceniem.

Nieudolna rekultywacja terenów po kopalniach odkrywkowych stała się inspiracją dla kolejnego projektu Diany Lelonek. Ponieważ ziemia na terenach poodkrywkowych jest słabo zrekultywowana i bardzo jałowa, to nie rośnie tam prawie nic, poza gatunkami przywykłymi do kwitnięcia na piachu. Taką rośliną jest rokitnik. Sadzony przez pracowników kopalni na hałdach, stworzył w tej postapokaliptycznej scenerii prawdziwe gaje. Choć w okolicy wysychają studnie, jeziora i lasy, mieszkańcy mogą się przynajmniej cieszyć jedną pozytywną rzeczą: łatwym dostępem do owoców rokitnika, znanego ze swoich prozdrowotnych właściwości. Korzystając z tego urodzaju, artystka postanowiła stworzyć sok z rokitnika, który prezentuje podczas Szczytu Klimatycznego w Katowicach w galerii Kronika. Miała go także pokazywać w katowickim pawilonie „Dobry klimat”. Niestety nikt jej nie uprzedził, że przestrzeń będzie dzieliła z edukatorami Jastrzębskiej Spółki Węglowej, Lasów Państwowych i McDonald's. Z ulotek JSW mogliśmy się przekonać, że węgiel jest „czysty”. Że hamburgery to kwintesencja zdrowego posiłku, wie chyba każdy, kto kiedykolwiek odwiedził restaurację McDonald's. Podobno prowadzący pawilon nie wiedzieli, jaki będzie program, choć o udziale McDonald's i JSW prasa pisała, zapraszając na szczyt. W efekcie Lelonek zdecydowała się zabrać swoją pracę z pawilonu, żeby nie legitymizować działań tych firm. „Dobry klimat” się zepsuł i trochę zaczęło w nim śmierdzieć – smogiem i kłamstwem.

Diana Lelonek, Najpiękniejsza katastrofa, Galeria KronikaDiana Lelonek, „Najpiękniejsza katastrofa”, Galeria Kronika

Lelonek od dawna zwraca naszą uwagę na przyrodę w antropocenie, m.in. kolekcjonując porośnięte mchem znalezione w lesie przedmioty czy tworząc fotomontaż tego, jak zapewne będzie wyglądać budynek polskiego Ministerstw Środowiska, jeśli uda mu się zrealizować swoją niewyartykułowaną otwarcie misję ostatecznej anihiliacji gatunku homo sapiens. 50 lat po tym, jak wyginie człowiek, na całym świecie rozkwitnie piękna puszcza. Przed nadchodzącą destrukcją uratować mogą nas chyba już tylko syrenki i nimfy. Tylko czy jest to w ich interesie?

W poszukiwaniu odpowiedzi na to pytanie możemy wybrać się do galerii Kronika na wystawę „Najpiękniejsza katastrofa”, na której artyści starają się przemyśleć modele międzygatunkowego współżycia. Niestety odpowiedź nie wydaje się specjalnie optymistyczna. Wchodząc do galerii, natykamy się między innymi na chlebek upieczony z pyłu, jaki prawdopodobnie w ciągu swojego życia wciągnęła bytomska babcia artystki, Sary Czyż. Zamiast smoka, mamy smog.

W tej samej sali możemy zobaczyć wideo Vladimira Turnera „Nothing left behind”, na którym widzimy dwóch jeźdźców przemierzających ekologicznie zdegradowany krajobraz. Film nawiązuje do sytuacji, gdy podczas pierwszego czeskiego Obozu dla Klimatu zatrzymano stu aktywistów sprzeciwiających się bezmyślnej eksploatacji przyrody. Wideo odwołuje się też do tradycyjnego malarskiego motywu konnego jeźdźca. Można tu też widzieć echa protestu rdzennych Amerykanów, walczących z budową gazociągu przez teren rezerwatu Standing Rock. Konny jeździec może być zarówno policjantem pilnującym, żeby biznes się kręcił, jak i Indianinem broniącym swojej ziemi.

Widoki wystawy „Najpiękniejsza katastrofa” w Kronice

Taki obraz nasuwa jeden z plakatów Tamása Kasása z cyklu „Sci-Fi Agit Prop Bulletin Board”. Na czarno-białej grafice widzimy oponę masywnego auta przebitą strzałami z łuku oraz napis „Expect Resistance”. Walka o Standing Rock stała się symbolem oporu rdzennych mieszkańców przeciwko zagarnianiu cennych terenów przez chciwe korporacje, a także przykładem dla kolejnych zarzewi oporu. Grafiki Kasása odwołujące się do plakatów propagandowych i anarchistycznych ulotek świetnie pokazują, jak mogą wyglądać konflikty przyszłości.

Warto zajrzeć też piętro wyżej, gdzie można zobaczyć rysunki Krzysztofa Junga przedstawiające ludzko-owadzie hybrydy (które być może dzięki biotechnologii przestaną być tylko domeną surrealistycznej wyobraźni artystów, a staną się częścią naszej codzienności) czy film Michala Kindernaya  „Transformation, Vapours, Melanosis”. Choć rytm obrazu wyznacza uspokajający przepływ wody, to z opisu dowiadujemy się, że chodzi w nim o wyciekające z elektrowni zanieczyszczenia. To, co początkowo wydaje się medytacją nad pięknem natury, okazuje się zobrazowaniem jej nie zawsze dostrzegalnej degradacji.

Czy w takiej wodzie będą chciały jeszcze mieszkać syrenki i rusałki?

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych)