Jeszcze 3 minuty czytania

Klara Cykorz

GADANIE: Kalejdoskop Arabelli

Klara Cykorz

Klara Cykorz

„Mogę cię zniszczyć” to jeden z najlepszych i „najważniejszych”, jak to się mówi, seriali roku. Michaela Coel relacjonuje walkę z pamięcią o seksualnej traumie, brakiem języka i jednoczesną nadwrażliwością na język

Zaczyna się tak: Arabella ma deadline na rano i koncentrację w plasterkach. Jej pierwsza książka była zbiorem wpisów z Twittera (na tyle popularnego, by czytelniczki zaczepiały ją na ulicy w centrum Londynu), druga jednak powstaje po bożemu: Arabella gapi się w pustą stronę w Wordzie. Fajek, telefon po przyjaciela, huśtanie na krześle, wpisywanie dziwnych rzeczy do Google’a, w końcu „krótka przerwa”, to jest wypad z kumplem do baru, „tylko na godzinę”, aplikacja odmierza czas. Tyle czasu do rana! Jako doświadczona prokrastynatorka chylę czoła przed Arabellą, a potem, czytając kolejne recenzje „Mogę cię zniszczyć”, widzę, że nie ja jedna, i jaką frajdę sprawia wszystkim szczegółowe opisywanie tego obijania się od ścian w biurze wydawnictwa. Widzę, jak sprytnie Michaela Coel (scenarzystka, reżyserka, odtwórczyni głównej roli) wślizgnęła się do serc krytyków poprzez wierną reprezentację banalnych w końcu praktyk odwlekania i samooszukiwania. Oczywiście „krótka przerwa” potrwa znacznie dłużej; czas zapadnie się w czarną dziurę, pozostawiając po sobie obity łuk brwiowy, siatkę pęknięć na smartfonie i strzępy flashbacków, bolesnych i jakby nierealnych, należących do kogoś innego.


Życie Arabelli właśnie się rozleciało, ciało zachowuje się dziwnie, rzeczywistość nie chce złożyć się do kupy. Dużo się jeszcze wydarzy. „Mogę cię zniszczyć” to jeden z najlepszych i „najważniejszych”, jak to się mówi, seriali roku (bardzo Zeitgeistowy, symbolizuje zmianę i jest zmianą). Z jakiegoś jednak powodu ta banalna w gruncie rzeczy sekwencja o prokrastynacji okazuje się istotna dla widzów – a w każdym razie tych widzów, którzy też piszą. Budzi krępujące poczucie identyfikacji, ale pozwala też jeszcze przez chwilę nie pisać o tym, co najtrudniejsze. Jak Annie Ernaux w „Mémoire de fille” (tytuł jeszcze świeżego tłumaczenia na angielski: „A Girl’s Story”) i Édouard Louis w „Historii przemocy”, dwóch innych, zanurzonych w autobiografiach opowieściach o seksualnej traumie, Michaela Coel w „Mogę cię zniszczyć” rozdrapuje proces pisania, relacjonuje walkę z własną pamięcią, brakiem języka i jednoczesną nadwrażliwością na język. Po to potrzebna jest jej gadatliwa bohaterka, głośno komunikująca potrzebę i problem z mówieniem o swoim doświadczeniu. (Serial jest fikcją, ale napaść podobna do tej, która przydarza się bohaterce w serialu, przydarzyła się Coel podczas pracy nad debiutanckim serialem „Guma do żucia”). Fajek, telefon po przyjaciela, huśtanie na krześle: ostatnie momenty przed utratą niewinności, zanim język stanie się prawdziwym polem minowym. Prokrastynacja odwleka zarówno moment obnażenia, jak i wzięcia odpowiedzialności za słowo.

Michaela Coel urodziła się w 1987 roku w Londynie, dorastała na osiedlu w dzielnicy Tower Hamlets z widokiem na neoliberalizm w pigułce – bliskie sąsiedztwo to niezamożne i imigranckie bloki, za to dalej wyrastają nowe wieżowce City i psychotyczne Canary Wharf. W telewizji debiutowała adaptacją swojego monodramu „Chewing Gum Dreams” (z tytułu serialu odpadają „Dreams”) w 2015 roku, w prehistorycznej epoce, kiedy jeszcze kolejnym młodym twórczyniom przypadał w medialnej mielonce zaszczyt bycia „następną Leną Dunham”. „Guma do żucia” (jak wiele seriali kanału Channel 4 dostępna w Polsce na platformie Netflix) opowiadała o perypetiach pewnego napalonego dziewczęcia imieniem Tracey. Tracey kombinowała, knuła i spiskowała w jednym dobrze sprecyzowanym celu: pozbycia się Cnoty, co, pomimo niewyczerpanej wyobraźni i wszechstronności w snuciu intryg, koniec końców okazywało się dość problematyczne. Co było przeszkodą nie do przekroczenia? Warkoczyki Tracey czy jej przytłaczająca Osobowość? „Guma do żucia” przyniosła Coel dwie Bafty, ale była serialem „brzydkim”, wręcz brudnym, nakręconym w krzykliwej estetyce żarówiastych kadrów i nadekspresyjnego aktorstwa. Opresyjne normy związane z kanonami urody i seksem zagęszczały się w nieprzyjaznej dla oczu formie.

„Guma do żucia” była krępująco blisko ciała, nie była niewinna, nie była też sexy. Była też ostentacyjnie osobna i autorska, pomimo wszystkich trudności, z jakimi musiała borykać się Coel jako debiutantka i jako czarna młoda artystka, której „dano szansę” (opowiadała o tym później ze szczegółami w głośnym wykładzie na edynburskim Festiwalu Telewizji w roku 2018). Dziś w sieci hula wywiad udzielony „The New York Magazine” – a w nim opowieść o odrzuceniu netflixowego dealu na milion dolarów, ale bez kasy z copyrightów, i przejście pod skrzydła BBC, z zachowaniem praw i absolutną kontrolą kreatywną nad projektem. Coel uparła się też, aby kolejne odcinki serialu trafiały na streaming BBC równolegle z tradycyjną emisją w telewizji (brytyjskie stacje zaczęły ostatnimi czasy, na szczęście wybiórczo, wrzucać pełne serialowe paczki w momencie premiery w TV). I słusznie: trudno „Mogę cię zniszczyć” oglądać w ciągu. Może to tylko subiektywne wrażenie, ale ja widzę w tym jakąś próbę oporu wobec kultury binge-watchingu. „Mogę cię zniszczyć” potrzebuje czasu na oddziaływanie. 

„Mogę cię zniszczyć”

Napisałam najpierw „na rozmowę”, a potem – „na dyskusję” i coś zaskrzypiało dydaktycznie. Dyskurs publicystyczny, jak również aktywistyczny jest w „Mogę cię zniszczyć” obecny na wielu poziomach – Coel ma zacięcie działaczki, oj, ma – ale ani „rozmowa”, ani „dyskusja” nie pasują do temperatury serialu, tego, gdzie i jak bije jego serce. Angelica Jade Bastién z „Vulture” nazywa „Mogę cię zniszczyć” „listem miłosnym do przyjaźni”, i trafia w dychę; jeśli reakcja na przemoc seksualną jest głównym tematem serialu, to jego najintymniejszym wątkiem jest to, jak wpływa ona na relacje przyjaciół.

Arabella jest istotą nader towarzyską, dominującą, ale też otwartą, potrafi zagaić do każdego, czy to będzie centrum Londynu, czy boisko w Ostii; odnawia też znajomość z Theo (Harret Webb), prowadzącą grupy wsparcia koleżanką z gimnazjum – łączy je historia szkolnej przemocy, w której stały po dwóch stronach. Ale najbliższych przyjaciół Arabella ma dwoje. To Terry (Weruche Opia), kumpela ze szkolnej ławy i podwórka, aktorka, ciągle w biegu na kolejny upokarzający casting do ról typu „jedna kwestia w rzekomo feministycznej kampanii na temat czegoś tam”. I Kwame (cudowny Paapa Essiedu), introwertyk przyklejony do Grindra, łagodna męskość o delikatnych ruchach, trochę schowana w sobie. Tak jak Arabelli, im też w trakcie rozwoju akcji przytrafiają się rzeczy dwuznaczne, śliskie lub po prostu straszne, nie zawsze jednak podłączone do właściwego słownika. W serialu są dwie sceny, w których bohaterowie sprawdzają w telefonie, czy coś, co im się przytrafiło, kwalifikuje się jako gwałt.

Ale aktualizacje słowników nie dzieją się tylko w Google’u, dzieją się w prywatnych rozmowach, które zawieszają się lub eksplodują. Ktoś czegoś nie dopowiedział i wymiana zdań przechodzi w awanturę, w emocjonalny szantaż, który przez straszną, zbyt długą chwilę grozi rozpadem relacji. Coel przygląda się nie tylko temu, jak ludzie szukają języka w kontekście publicznych dyskursów, ale tym momentom, kiedy słowniki najbliższych sobie osób wchodzą w kolizję i nieprzewidziane napięcia, które z tych kolizji się rodzą. Napięcia natury moralnej stawiają sprawę na ostrzu noża, jednocześnie rozpuszczając pojęcia „racji” czy „prawdy” jak w kwasie. Piękno Arabelli jako postaci polega na tym, że mówi, głosi, grzmi i krzyczy – chrypy Coel nie sposób wyrzucić z głowy – możesz spojrzeć na nią z boku, oczami przyjaciół, i możesz się na nią słusznie, bez wyrzutów sumienia, wkurwić. To, co daje Arabelli jej siłę – ekspresyjność i brawura – odbija się czasem czkawką impulsywnych nieprzemyślanych decyzji, głupich, bynajmniej nie niewinnych żartów. Irytacja nie wyklucza empatii.

„Mogę cię zniszczyć” odpowiada na głód historii o zwyczajnych zatorach komunikacyjnych wokół #MeToo, bez stawiania sprawców w centrum narracji. Głód historii o tych, którzy mówią, i o tych, którzy milczą; o tych, którzy znaleźli jakiś język i umieją go używać, i o tych, którzy zupełnie tego nie potrafią. O tym, że najbardziej słuszny dyskurs też można przedawkować, bo, hej, wpuszczenie sobie streamu z Twittera prosto w świeżą ranę może być zarówno emancypujące, jak i toksyczne. Coel niczego nie relatywizuje, ale naciska palcem miejsca obolałe, chociaż mniej widoczne, wygrzebuje resentymenty i poczucie bezradności, kiedy prawo do mówienia o krzywdzie ześlizguje się w obowiązek. Tak samo jak zabieranie głosu, interesuje ją milczenie – a także kłamstwa i kłamstewka, kręcenie, chachmęcenie, puchnące nadużycia, obracanie kota ogonem, wszystko w gronie osób najbliższych i w momentach największej podatności na krzywdę. Wywlekanie tajemnic i życie z tajemnicami, niekoniecznie swoimi własnymi. Brzmi to może strasznie przygnębiająco, ale tak naprawdę mnóstwo tu czułości i wsparcia. Nie jest to opowieść o konflikcie, tylko o trudach troski.

Serial ma dwanaście półgodzinnych odcinków i porwaną, nielinearną strukturę – tu odcinki retrospekcje, tam skoki czasowe i zmiany perspektywy. Niektóre epizody krążą wokół konkretnego tematu, inne wydają się dryfować, otwierają jakieś dygresje, do których później opowieść wraca lub nie. Nie każdy wątek znajduje konkluzję, postaci, które po pierwszych odcinkach wydawały się kluczowe dla fabuły, po prostu znikają. Jest w tym coś z kalejdoskopu – kolejne wariacje na temat wielkiego tematu, czasem bardzo krótkie, przypadkowe, przelotne. Finał, oparty na pewnej przewrotce formalnej, której tu nie zdradzę (nadwyrężyłam brew, zanim wszystkie puzzle wskoczyły na swoje miejsce), problematyzuje niemożliwość postawienia jednej ostatecznej kropki. Arabella ma głos mocny i charakterystyczny, ale „Mogę cię zniszczyć” rozwidla się, strzępi na wszystkie strony, na kolejne opowieści i echa.