Jeszcze 3 minuty czytania

Klara Cykorz

GADANIE: Tam, wtedy, tu, teraz

Klara Cykorz

Klara Cykorz

„Trygonometria” i „Tacy właśnie jesteśmy” rozplątują swój melodramatyczny potencjał na dwa różne sposoby, ale podobnie pozostawiają widzów z najlepszym rodzajem cliffhangera: frajdą z oczekiwania na kontynuację opowieści, przyjaźni, miłości, zmian, dla odmiany, pełnych radości

Para z kilkuletnim stażem zakochuje się – równocześnie, szaleńczo, z wzajemnością – w swojej sublokatorce. Dwoje nastolatków, dzieci wojskowych stacjonujących w bazie amerykańskiej na weneckim wybrzeżu, zaprzyjaźnia się prawie „od pierwszego wejrzenia”, a właściwie – podejrzenia.

Dwie proste opowieści, w których fabularnie, jak na serial, niewiele się już wydarzy. To „Trygonometria” i „Tacy właśnie jesteśmy” – ten drugi tytuł wydaje mi się dość niefortunnym tłumaczeniem angielskiego „We Are Who We Are”, jakby po polsku ktoś chciał na siłę określić rozgotowane tożsamości nastolatków, zatrzymać proces zmiany, poszukiwania, sprawdzania. Odcinki serialu noszą podtytuły „Right Here Right Now”, co podkreśla znaczenie czasu, chwilowość, fragmentaryczność narracji, brak stabilności, poczucie, że w każdej chwili grunt może osunąć się spod nóg, niepewność dzieciaków, wykorzenienie ich rodziców. Ten podtytuł pasowałby też do „Trygonometrii”. Prekaryjność jest tu wszechobecna: Gemma jest kucharką i właścicielką niewielkiej knajpy, której nieustannie grozi zamknięcie, Kieran jest ratownikiem medycznym, a Ray, nowa sublokatorka, właśnie zakończyła karierę pływaczki synchronicznej, pracuje najpierw na słuchawce, potem jako stewardesa. Serial miał premierę na ostatnim festiwalu w Berlinie, ostatnim wielkim festiwalu filmowym przed pandemią, trudno wyrzucić to z głowy, patrząc na Gemmę, która i tak boksuje się walcem gentryfikacji rozjeżdżającym Londyn, na Kierana, który walczy o każdą godzinę snu, na Ray, która próbuje ułożyć sobie nowe życie pomiędzy lotniskiem a basenem, gdzie trenuje drużynę seniorów. Kiedy ostatni raz pomyśleliście o fikcyjnych postaciach: gdzie są teraz, co się z nimi dzieje?

Ten tekst miał dotyczyć głównie „Tacy właśnie jesteśmy”, ale „Trygonometria”, emitowana w BBC w marcu i dostępna na polskim HBO od października ciągle wyłaziła mi z notatek, jakby te dwa seriale splotły się raz na zawsze w sojuszu telewizyjno-arthouse’owym i postanowiły, że będą się wspierać, oświetlać, obrastać razem w konteksty i sensy. To dwa seriale stworzone w dużej mierze przez ludzi kina, którzy zaskakująco dobrze wiedzą, po co im inne medium, po co im wielogodzinna opowieść pokrojona na epizody. „Tacy właśnie jesteśmy” jest właściwie artystycznym blockbusterem – to serial Luki Guadagnino, którego zapowiedzi sugerowały (fałszywie) powtórkę z „Tamtych dni, tamtych nocy”. „Trygonometrię” w większości wyreżyserowała „nowohoryzontowa” grecka reżyserka Athina Rachel Tsangari, a znana z jej „Attenberga” Ariane Labed gra jedną z trzech głównych ról. (Stoi za tym debiutujący duet scenarzystów, Effie Woods i Duncan Mcmillan, którym w normalnych okolicznościach wróżyłabym karierę, bez względu na wybór medium).

Tym, co splata „Trygonometrię” i „Tacy właśnie jesteśmy”, nie są jednak filmowo-telewizyjne mariaże same w sobie, a te konkretne mariaże, np. autorzy zdjęć, którzy są tak bardzo „z kina”: Yorick Le Saux, Fredrik Wenzel, Sean Price Williams. Intensywna zmysłowość, która w kontekście pandemicznym uderza z siłą bomby tlenowej – niekoniecznie jako obrazy „sprzed”, tylko właśnie opowieści wybitnie wrażliwe na przestrzeń, otwartą i zamkniętą, na pogodę, na powietrze. W przypadku „Trygonometrii” jest to przytulna ciasnota londyńskiego mieszkania (z typowo angielską klatką schodową, stromą jak drabina, bóg wie czemu wyłożoną wykładziną), maleńki ogródek za knajpą, w ogóle Londyn, ale taki boczny (z centrum widzimy tylko przelotem dworzec Waterloo), dużo cegły, galerie bloków mieszkalnych, zapuszczone miejsca wzdłuż rzek i kanałów. Kamera dryfuje blisko bohaterów. W „Tacy właśnie jesteśmy”, dla odmiany, dużo panoramicznych, szerokich ujęć: małomiasteczkowe zabudowania w okolicach Chioggii i sama Chioggia, „mała Wenecja”; płaski i wilgotny krajobraz okolic laguny, plaże, ale przede wszystkim chaszcze; brzydkie, klockowate osiedle domków w bazie wojskowej; pawilon handlowy z takimi oznakami amerykańskości jak pizzeria Domino’s; stacje kolejowe podczas podróży do Bolonii, które sprawiły, że pomyślałam sobie: no cóż, późną jesienią podróż po północnych Włoszech nie różni się tak bardzo od podróży po zachodniej Polsce, podobne proporcje zabytkowej cegły, kwadratowych domów i drucianych ogrodzeń.

„Trygonometria”

Ta wrażliwość dotyczy oczywiście też dotyku – nie tylko chemii seksualno-romantycznej, choć w „Trygonometrii” triada złożona z Ariane Labed (Ray), Gary’ego Carra (Kieran) i teatralnej aktorki Thalissy Teixeiry (Gemma) jest oszałamiająca. Właściwie od pierwszej wspólnej sceny materializuje się między nimi erotyczna zawiesina, ale też bomba czułości, cielesnej figlarności i komfortu jednocześnie. Aktorom udaje się też odnaleźć równowagę pomiędzy wspólnym życiem Kierana i Gemmy, ciężarem ich wspólnej historii a nowym rozdziałem, który otwiera swoim pojawieniem się neurotyczna Ray. Proces przejścia od bycia we dwoje do bycia we troje jest rozłożony w czasie i nie abstrahuje od przeszłości – to Ray odczyta na ślubie pozostałych dwojga, głosem trochę drżącym i bardzo zakochanym, „stary list, który Kieran napisał do Gemmy, kiedy stacjonował w Indonezji, a ona mieszkała na skłocie, pracując w knajpie swojej byłej dziewczyny”. Uwaga, jaką serial poświęca wszystkim niezręcznościom i olśnieniom, ma jednak moim zdaniem także wymiar uniwersalny – jest w nim radość odkrywania drugiego człowieka, niespodziewane poczucie wolności.

W „Tacy właśnie jesteśmy” to poczucie niesie ze sobą porozumienie pomiędzy cudakiem Fraserem (Jack Dylan Grazer) a zamkniętą w sobie Caitlin (Jordan Kristine Seamón). Guadagnino poświęca dwa odcinki, aby doprowadzić do ich właściwego spotkania, a potem – złośliwiec! – odwraca wzrok. Tydzień później Fraser i Caitlin są już rozpoznanym przez rówieśników duetem enigmą, włóczą się gdzieś razem albo wylegują z laptopem w łóżku chłopca. Dzieciaki i dorośli zachodzą w głowę: chodzicie ze sobą czy nie? To głupie pytanie. Fraser i Caitlin, która bywa też chłopcem imieniem Harper, obiecują sobie, że nigdy nie będą się całować. Mają swoje sekrety, do których widz zyskuje dostęp po kawałeczku, z dystansu. Jakby opowieść sprawdzała, czy zasługujemy, by dopuścić nas do tej bliskości. W obu serialach queer unosi się w powietrzu jak tlen, azot i dwutlenek węgla. Nie pamiętam, czy kiedykolwiek widziałam w telewizji obraz biseksualności tak otwarcie przegadywanej jak w przypadku Gemmy – Gemmy, która jest bardzo, bardzo bi także wtedy, kiedy siedzi nago na swoim facecie albo bierze z nim ślub w białej sukience. Nie ma tu też poczucia braku – Gemma i Kieran są w swoim związku kompletni, nawet jeśli czasem nerwowi z niewyspania, i miłość do Ray też przydarza im się jako ludziom, którzy są razem.

Fraser ma dwie matki; jedna z nich nawiązuje zresztą przelotny romans z matką Caitlin-Harpera. Jest rok 2016, czyli zasada „don’t ask, don’t tell”, obowiązywała jeszcze pięć lat wcześniej – utrwalony oficjalny status tej rodziny jest więc czymś stosunkowo świeżym, ale nikt o tym nie mówi głośno, zresztą nie jest to specjalnie rozgadany serial. Rozgotowane gendery dzieciaków dzieją się w obrazie: to Fraser z jego tlenioną czupryną, pomalowanymi paznokciami i ekscentrycznie kolorową garderobą i Caitlin-Harper, którego widzimy i w wersji posągowo-dziewczęcej, i niezręcznie chłopięcej, w kobiecym kostiumie kąpielowym i w za dużej kurtce, z domalowanym zarostem. To ta dziwność łączy, ale też to, że rozumieją się w działaniu, bez słów. Zresztą Harper ucieka za każdym razem, gdy ktoś przypisuje jej jakąś określoną tożsamość. Fraser jest inny – skacze po filmikach na YouTubie, organizuje operację golenia głowy na zero, coś tam sobie gada, ale jego paplanina niczego nie narzuca. Fraser podsyca w spokojnej Caitlin ogień odkrywania siebie, wchodzi w rolę szalonego pomagiera. Fraser (rocznik 2003) ma zresztą w sobie coś trickstersko-diabelskiego, porusza się miękko, jakby nie przestawał tańczyć, kończyny sobie, tułów sobie, nie wspominając o szczeniackim wąsiku. Fraser jest urodzonym performerem, dzieciakiem, który sam dla siebie jest jednoosobową trupą teatralną (bez przerwy przywodził mi na myśl Konrada Bitnera z „Dziecka piątku” Musierowicz). Ale największą radość chłopiec czerpie z samej potencjalności zmiany, w której współuczestniczy, będąc przy Caitlin-Harperze.

„Tacy właśnie jesteśmy”

W „Trygonometrii” jest taki moment, w którym Gemma mówi, że każdy z jej coming outów był piekłem. Ten kolejny jednak nie będzie – rozejdzie się jak fala energii po otaczających trójkę bohaterów bliskich, jak zaklęcie wolności, refleksji, odwagi. Jest w tym jakaś magia prawdy, w którą mało kto dzisiaj wierzy, koleżanka musiała mi na to zwrócić uwagę, inaczej bym przegapiła: kolejne osoby pod wpływem coming outu bohaterów zaczynają mierzyć się ze swoimi problemami, rozgadywać je, podejmą decyzję, by coś ogarnąć w swoim życiu, coś zmienić. Uznałabym to za strasznie naiwne, gdyby nie fakt, że jest tak mocno zanurzone w pierdołach codzienności – od wspólnego mycia zębów po wspólne łatanie budżetu.

„Trygonometria” debiutowała w BBC w marcu, synchronicznie z lockdownem, i może przez to zamieszanie przeszła niemal niezauważona przez krytykę (kiedy lockdown na dobre się rozgościł, tytuł najbardziej napalonego serialu covidowej wiosny zagarnęli bezprawnie biali heterycy z Irlandii, czyli „Normalni ludzie”). Emisja „Tacy właśnie jesteśmy” rozpoczęła się z kolei we wrześniu, kiedy to dziwne pandemiczne lato zaczęło przechodzić w jesień, o której wiemy, że wkrótce przejdzie w bardzo długą zimę; akcja serialu dzieje się pod koniec kampanii prezydenckiej 2016. Te synchronizacje niosą ze sobą poczucie niesamowitości, dotykają lodowatym paluchem jakiegoś newralgicznego splotu. Ekscytacja rozpoznania przechodzi szybko w melancholię – to przecież opowieści o zakochiwaniu, a w tym roku trochę trudno się było zakochać czy zupełnie z przypadku zaprzyjaźnić po uszy. Paradoksalnie lub nie, prawie wszystkie z moich ulubionych seriali w tym roku kończą sceny podjęcia decyzji o byciu lub nie byciu razem, przekorne wariacje na temat wielkiego finałowego pocałunku. „Trygonometria” i „Tacy właśnie jesteśmy” rozplątują swój melodramatyczny potencjał na dwa różne sposoby, ale podobnie pozostawiają widzów z najlepszym rodzajem cliffhangera: frajdą z oczekiwania na kontynuację opowieści, przyjaźni, miłości, zmian, dla odmiany, pełnych radości.