Sztuka na targowisku
„Azyl”, Ksenia Makała, fot. Jan Hromadko

17 minut czytania

/ Teatr

Sztuka na targowisku

Agnieszka Berlińska

Największy na świecie festiwal poświęcony scenografii i przestrzeniom performatywnym nie jest przeglądem wybitnych scenografów, tylko jednym wielkim performansem z widzami w roli głównej

Jeszcze 4 minuty czytania

Wyłączyć w sobie „znawcę”, który wszystko wie i wszystko już widział, włączyć otwartość dziecka. Takiego, co zajrzy przez dziurkę, wciśnie guzik i pokręci korbką. Na Praskim Quadriennale to najlepsza strategia. Największy na świecie festiwal poświęcony scenografii i przestrzeniom performatywnym nie jest przeglądem wybitnych scenografów, tylko jednym wielkim performansem z widzami w roli głównej. Tu się wystaw nie ogląda, tu się uczestniczy i doświadcza.

Czy są już wszyscy? – upewnia się performerka. Możemy zaczynać. Siadamy w kręgu i zamykamy oczy. Zadaje nam pytania. Jaki był wasz ostatni posiłek? Jaki to miało smak? I czy czujecie go jeszcze? Czy to było ciepłe czy zimne? Miękkie czy twarde? A może to był płyn? Skąd to pochodziło? Jakie ciała – ludzkie i nie-ludzkie – były zaangażowane w produkcję? Gdzie to się znajdowało, zanim trafiło na wasz talerz? Mamy odpowiadać na nie w myślach, bez zastanawiania.

Tu, gdzie jesteśmy, kiedyś była miejska rzeźnia. Targowisko Holešovice to kilkadziesiąt zabytkowych budynków rozrzuconych wokół placu i wzdłuż kilku brukowanych uliczek. Każdy miał jakąś funkcję: skup, poczekalnia, ubojnia, rozbiór mięsa, suszarnia skór. Nie wszystkie budynki są dziś zajęte, rewitalizacja trwa. Działają już galerie i teatr eksperymentalny, hala targowa, w której sprzedają rolnicy i lokalni producenci, punkty usługowe, piekarnia, sklepiki. Kilka knajpek i barów, lodziarnia. Centrum handlowe z elektroniką, a nawet myjnia samochodowa.

Tegoroczne Quadriennale zajmowało trzy niewyremontowane hale, ale interwencje artystyczne odbywały się na całym tym terenie. Uliczny lodziarz okazał się artystą z Nowej Zelandii, a lody, które rozdawał z lodówki na kółkach – projektem DNA „Popsicle Cart”. „Co ty wiesz o DNA?” – zagadywał przechodniów lodziarz artysta. Zamrożona woda z owocami była pretekstem do rozmowy o tym, co łączy nas, ludzi, z roślinami.

Lokalizacja PQ 2023 nie była przypadkowa. Czescy kuratorzy tegoroczną edycję zatytułowali „Rare”. Unikalne, rzadkie, wyjątkowe. Markéta Fantová, dyrektor artystyczna, w liście programowym do twórców zwracała uwagę, że przez ostatnie cztery lata, które minęły od poprzedniego Quadriennale, nasz świat zmienił się diametralnie. Wybuchła wojna, a wcześniej pandemia. Tym, co rzadkie i wyjątkowe, okazały się relacje i kontakty międzyludzkie. „Przenieśmy się z przestrzeni wirtualnych do miejsc, które dają możliwość doświadczenia się wzajemnie na żywo – postulowała Fantová. – Chcemy zaprosić państwa do dzielenia się tym, co RZADKIE/UNIKALNE: sztuką budzącą się z pomysłów, materiałami, różnorodnymi podejściami i praktykami twórczymi, dzięki którym możemy nawiązać połączenie z innymi ludźmi z poziomu naszego własnego otoczenia, ze swoim genius loci i wyjątkowością”.

Czy może być lepsze miejsce do takiego spotkania niż targ? I teatr na targu?

Do średniowiecznych tradycji obwoźnych trup teatralnych z przymrużeniem oka nawiązywali w tym roku Norwegowie. Ich pawilon miał kształt zamkowej wieży i był sceną codziennie innej zabawy w teatr ludyczny. Ze Śmiercią przebraną za młodą dziewczynę i rycerzami, którzy staczali walki na plastikowe miecze.

Look around

„Otwórzcie oczy – mówi teraz performerka. – Rozejrzyjcie się wokół. Co to za miejsce? Załóżcie słuchawki, włączcie aplikację. Zabieram was na spacer”. 

Idziemy przez zabytkowy targ w stronę wyjścia. Mijamy łódź ze sztuczną palmą na pokładzie. To „Traffic Island”, pawilon Belgów, ostentacyjnie ulokowany poza główną przestrzenią. „Niezależne terytorium” – napisali w programie kuratorzy. Raz jest sceną rockową i studiem radiowym, a raz wyspą, na której można schować się przed festiwalowym gwarem. Codziennie jest czymś innym. „Stop making sens” – napisał ktoś kredą przy wejściu na trap.

Pawilon belgijski, fot. David KumermannPawilon belgijski, fot. David Kumermann

Mijamy stoisko z bazarową tandetą. Para zmęczonych Azjatów wkłada towar do wózków między kramami. Powtarzalne gesty, miękkie ruchy, wspaniała choreografia. Czy to na pewno sklep, czy znowu jakiś happening?
Mijamy dzieci grające w piłkę i ludzi z zakupami. Modną knajpkę i kilka food trucków. Pachnie rozgrzanym brukiem i burgerami. W to zwyczajne bazarowe życie wtopiły się grupki roześmianej młodzieży z różnych stron świata. Dyskutują, popijając czeskie piwo. Uczestnicy Quadriennale.

Ścieżka dźwiękowa do spaceru to słuchowisko z pogranicza field recordingu i muzyki elektronicznej. Dziewczyński głos opowiada historie o ludziach i zwierzętach – jak było kiedyś i jak jest dzisiaj. O jedzeniu mięsa i produkcji przemysłowej. O związanych z tym odczuciach i konsekwencjach.

Spacery po terenie dawnej rzeźni (i okolicach) to część projektu polskiego pawilonu „Look Around”. Pracował nad nim interdyscyplinarny kolektyw: Zuzanna Berendt, Ludomir Franczak, Magdalena Franczak, Michał Fronk, Anna Majewska, Sára Märc i Ida Ślęzak. Na projekt złożyły się trzy elementy: ekspozycja w ramach Wystawy Krajów i Regionów, interaktywne spacery dźwiękowe i publikacja.

Przestrzeń wystawy jest wysypana piachem. Na nim ślady butów i opon, kamienie, patyki, śmieci i różne znaleziska znad pobliskich brzegów Wełtawy. Strzępy tkanin i faktury odciśnięte na kawałkach płótna, z których powstała rzeźba-totem. Na ścianach dokumentacja fotograficzna. Wszystko, co składa się na historię tego miejsca, genius loci.

Pawilon polski, fot. Viktor Tucek

Ekspozycja to tylko wierzchołek góry lodowej. Żeby objąć całość – o ile w ogóle się da – widz musi sam dokopać się do znaczeń. Tak jak wcześniej grzebał w piachu polski zespół. Pomaga w tym dołączona książka, trzeci element układanki. Są w niej ćwiczenia terenowe, inspiracje i lektury, mapa myśli. Można prześledzić cały proces twórczy. Odkrywanie miejsca warstwa po warstwie to musiała być fascynująca praca. Jednak nie każdemu, kto stanie na piasku w polskim pawilonie, chce się w tym grzebać. Na Quadriennale – jak to na targu – każde stoisko czymś wabi i przyciąga, pawilony konkurują o uwagę. „Look Around” to dla odbiorcy bardzo wymagająca wystawa. Jest wiele łatwiejszych.

Plusz i ruiny

Największa kolejka ustawia się do pawilonu Portugalii. Niektórzy wracają po kilka razy. Kubik, do którego wchodzi się pojedynczo, z zewnątrz obłożono pomarańczowym „misiem”, włochatą i miłą w dotyku tkaniną. Przed wejściem stoi biurko z lampką i krzesłem. Wyglądają równie miło i puchato – ręka sama wyciąga się, żeby pogłaskać. Auć! To nie tkanina, tylko kolczatka z długich cienkich gwoździków. Porusza się i pulsuje, podłączona do drucików elektrycznych. W środku kubika jest czarownie. To wąski, ciemny labirynt wyłożony świecącymi włoskami, które przyjemnie miziają przechodzące ciało. Muzyka potęguje wrażenia. Można się tu poczuć jak Alicja po drugiej stronie lustra. Za „czystą radość z odkrywania nieznanej przestrzeni” jury nagrodziło Portugalczyków w kategorii „Dzieci”.

Instalację, która zdobyła główną nagrodę – Złotą Trygę (Golden Triga) – łatwo było przeoczyć, bo stała w przejściu do puchatego portugalskiego kubika. Nie była ani tak urocza, ani tak śliczna. Była poważna i wstrząsająca. „Spectators in a Ghost City” z Cypru to trzy metalowe konstrukcje-postumenty, na których ustawiono niepokojące makiety budynków. Metal jest skorodowany, konstrukcje przypominają schody przeciwpożarowe. Za każdą z makiet – jakby zza okien – widać ekran z projekcją. Trzy różne filmy przedstawiają sceny z życia pewnego miasta. To Famagusta na Cyprze, która została wysiedlona po inwazji tureckiej w 1974 roku. Powstała tu martwa zona.

Na górze: pawilon cypryjski, fot. David Kumermann, na dole: pawilon portugalski, fot. Jan Hromadko

Na pierwszym ekranie oglądamy archiwalne nagrania sprzed inwazji. Normalne życie miasta – kawiarnie pełne ludzi, parada uliczna. Na drugim – miasto widmo – Famagusta po inwazji. Opuszczone domy, puste ulice. Trzecie nagranie pochodzi z października 2020 roku – na wyludnionych ulicach widać grupki turystów. Wbrew zakazowi zwiedzają miasto z przewodnikiem. Jak starożytne ruiny czy – może raczej – Czarnobyl. Miasto, które jednocześnie istnieje i nie istnieje. Jest równocześnie żywym modelem i makietą.
Najpierw podglądamy życie mieszkańców, potem turystów, którzy oglądają ślady po tym życiu. I sami też jesteśmy podglądani. Gdzieś jest ukryta kamerka, bo na czwartym ekranie nagle wyświetla się obraz nas, widzów, w czasie rzeczywistym. „Wychodząc poza czysto estetyczną fascynację ruinami, z szacunkiem dla traumy, proponujemy odwrócenie twórczego procesu” – tłumaczyli kuratorzy w opisie projektu. „W jaki sposób możemy doświadczać realnych miejsc jako przestrzeni dramatu? Jak tworzą się narracje alternatywne do istniejących?”.

Jury doceniło cypryjską instalację za wieloznaczność i korzystanie ze scenograficznych narzędzi w badaniu „złożonej narracji geopolitycznej”.

Zabawa i katastrofa 

Dwa pawilony – portugalski i cypryjski – wskazują dwa kierunki wystaw na tegorocznym Quadriennale. Z jednej strony zachwyt teatralną iluzją, zabawa w wyczarowywanie światów i zaglądanie za kulisy teatru, z drugiej – scena zaangażowana, w której odbija się rzeczywistość. Skutki pandemii, uchodźcy, prawa człowieka. Katastrofa klimatyczna, globalizacja, mniejszości. Wojna widziana oczami cywilów.

Porządki mieszały się, wątki przeplatały. Bułgarzy codziennie robili show z aukcją rekwizytów i kostiumów, których żywotność kończyła się razem ze spektaklem. „Dajcie im drugie życie. Są tego warte!” Katalończykom stare kostiumy i rekwizyty z Teatru Narodowego posłużyły do zupełnie innej opowieści. O apokalipsie. Rok 2053, zostały po nas sterty ubrań, na których żyją grzyby i rośliny. O tym, co się wydarzyło, opowiadały krótkie słuchowiska z życia kostiumów z teatralnej garderoby. „CROP” to katalońskie „The Last of Us” zainscenizowane na pięciu metrach kwadratowych.

Od lewej: pawilon grecki, pawilon bułgarski, fot. Jakub Hrab

Bułgarzy żegnali widzów toastem whisky. „Proszę się nie obawiać, jesteśmy w teatrze” – mówili zaskoczonym odwiedzającym. Whisky ma smak herbaty. U Greków też wznosiliśmy toast, ale wódka była prawdziwa. Pawilon Grecji – kolebki europejskiego teatru – to sklepik z pamiątkami dla turystów. W przeszklonych gablotach figurki słynnych starożytnych posągów. Niestety, wszystkie wyprzedane, więc, proszę, na pocieszenie, kieliszek zimnej rakii – smak wakacji w Grecji. Można tu także nadać pocztówkę z pozdrowieniami. Za kartki pocztowe służą zdjęcia ze spektakli. Później pojadą z Pragi do Grecji i stamtąd zostaną wysłane.

Francuzi przywieźli 16 ton piasku. Rzeźba, która z niego powstała, wygląda jak stanowisko archeologiczne, tyle że zamiast pozostałości po starożytnych ruinach odsłania wnętrzności naszej cywilizacji. Wyschnięte rury kanalizacyjne. „Postindustrialne bebechy ziemi” – jak je nazwali twórcy. Piach jako materiał, bez którego nie byłoby przemysłu, i kanalizacja jako symbol ekspansji człowieka. Pośrodku stanowiska mokra plama – źródło wody wyschło, została pustynia. Twórcy „Gut City Punch” wrócili do Francji z nagrodą specjalną.

Czeski artysta David Možný także zbudował świat, którego już nie ma. Jego „Limbo Hardware” to siedem bardzo wąskich pomieszczeń (na oko z pół metra), umieszczonych w boksie, jedno obok drugiego. Każde przypomina inne wnętrze: klatkę schodową z windą, hotelowy korytarz, salon gier, biuro, drzwi do pokoju w jakimś mieszkaniu, ciemność, w której błyska jarzeniówka. Wszystkie zbudowane są w skali 1:1. Ale coś dziwnego dzieje się z percepcją, bo pomieszczenia wyglądają, jakby boczne ściany ktoś zsunął albo przyciął. Miejsca wydają się znajome, a jednocześnie trudno jednoznacznie określić ich funkcję. Na przykład hotelowy korytarz – skąd wiem, że to hotel, skoro drzwi nie mają numerów pokoi? Skąd wiem, że to biuro, skoro widać tylko kawałek żaluzji? Dokąd prowadzą drzwi w mieszkaniu? I skąd w ogóle wiem, że to mieszkanie? Možný spreparował te wnętrza, usuwając z nich ślady życia. Jesteśmy w limbo, jesteśmy w bardo.
Oprócz nagrody w kategorii „Najlepszy zamysł” artysta otrzymał nagrodę głównego sponsora dla „Najbardziej zrównoważonej wystawy”. Wszystkie pomieszczenia wykorzystane w projekcie to autentyki – pochodzą z już wyburzonych budynków.  

Od lewej: pawilon czeski, fot. Libor Galia; pawilon francuski, fot. Jakub Hrab

„Azyl”

Główny plac zabytkowego targowiska oddano studentom. Przez dziesięć dni, od rana do wieczora, studenci z 46 krajów wystawiali tu instalacje angażujące publiczność.

Najbardziej spektakularne wejście mieli adepci Estońskiej Akademii Sztuki z pokazem antymody. Trzy modelki na oczach widzów przebierały się w zaimprowizowane stroje. Dla każdej części garderoby znajdowali zaskakujące zastosowania: rękawy na nogi, torba na głowę, piłki tenisowe w majtkach. Co outfit, to inna historia. Nie do wiary, że kostiumem można tyle opowiedzieć. „Chcemy zakwestionować obowiązujący model komunikacji – werbalnej i coraz bardziej uproszczonej” – tłumaczyli twórcy pokazu, a jury uznało „You Have Only a Moment” za najlepszy performans studencki.

Główną nagrodę otrzymali studenci z Libanu. Z fragmentów ruin i rzeczy ocalałych po wybuchu w Bejrucie w 2020 roku skonstruowali instalacje ilustrujące ludzkie dramaty. Na przykład: patelnia, kilka pogiętych garnków i łyżka związane sznurkami, za które można było pociągać, a wówczas te rekwizyty zmieniały się w biedaorkiestrę. Do tego podpisy z historiami, na przykład taką: „W tym domu się wychowywałem, zbudował go mój dziadek. Wybuch wypchnął z framug stare okna i drzwi i rozrzucił po okolicy. Miejscowy stolarz pozbierał je i cudem złożył do kupy”.

Wśród nagrodzonych wystaw studenckich był też polski „Azyl”. To praca Kseni Makały, studentki ostatniego roku Katedry Scenografii na Wydziale Malarstwa ASP w Katowicach. Projekt został wyłoniony w konkursie Instytutu Teatralnego. Temat – „Piąta pięćdziesiąt pięć czasu moskiewskiego” – odnosił się do wojny w Ukrainie. O tej godzinie Rosja zaatakowała 14 lutego 2022 roku.

„Azyl” to podłużny balon wypełniony helem. Unosi się nad ziemią, jest kompatybilny z pogodą. Kiedy świeci słońce, rzuca cień, w którym można schować się przed gorącem. Kiedy pada, chroni przed deszczem. Powiewa na wietrze, widać go z daleka. Zamyka nad głową przestrzeń, dając poczucie bezpieczeństwa. Pod balonem artystka rozstawiła stół, a na nim termosy z kawą i herbatą, podpisane po ukraińsku i angielsku. Można było się częstować. Oczywiste jest skojarzenie z punktami pomocy na granicy i na dworcach po wybuchu wojny w Ukrainie.

„Azyl”, Ksenia Makała, fot. Jan Hromadko

„Azyl” szybko stał się naturalnym punktem orientacyjnym i kontaktowym. Tu przychodziła nie tylko publiczność PQ, ale też studenci z innych pawilonów, a także ochroniarze – na kawę. Dzięki temu można było różne sprawy załatwić szybciej. Serbowie potrzebowali młotka, ktoś inny kawałka sznurka – przychodziło się do „Azylu”. Dzieci siadały w cieniu i rysowały kredą. Obok położył się pies i drzemał. „O to mi chodziło – cieszy się Ksenia. – Lubię projektować społeczne sytuacje, a ten balon prowokuje, żeby go dotknąć, zatrzymać się przy nim. Może kawy?”

Co chwilę ktoś podchodzi, gratuluje nagrody, robi sobie selfie z „Azylem”. Gadamy. Przyłącza się do nas studentka czwartego roku scenografii na warszawskiej ASP. Jest drugi raz na Quadriennale. Mówi, że tutaj scenografię traktuje się inaczej niż w szkole. „Nie mam nic przeciwko makietom do «Zemsty», one też są potrzebne, ale tu, w Pradze, widać, że dużo większy sens ma scenografia instalacyjna, która działa w połączeniu z widzem. Scenografia performatywna”.

*** 

Kończymy spacer, dalej iść się nie da. Nowa kładka dla pieszych, którą można przejść na drugą stronę Wełtawy, miała być skończona, ale nie jest. Brakuje dosłownie metra do końca budowy. Tu się urywa ostatni spacer dźwiękowy „Look Around”. Rozejrzyj się, jesteś w wyjątkowym miejscu. Granica, gdzie kończy się teatr. Słuchowiska o tutejszej dzikiej przyrodzie posłucham już w domu.

Producentem polskich wystaw w ramach programu głównego PQ 2023 jest Instytut Teatralny im. Zbigniewa Raszewskiego.