Kolejne po „Staroście kaniowskim” i „Trylogii” premiery festiwalu „re_wizje/sarmatyzm” to efekt zmagań dwójki młodych reżyserów z tekstami, które stawiają ogromny opór – „Pijakami” Franciszka Bohomolca i „Kupcem” Mikołaja Reja. Obierając zupełnie przeciwne strategie, obydwoje odnieśli sukces, tworząc spektakle błyskotliwe, oryginalne, dowodzące świetnego panowania nad teatralną materią.
Franciszek Bohomolec „Pijacy”,
reż. Barbara Wysocka.
Stary Teatr w Krakowie,
premiera 26 kwietnia 2009Po niezwykle wyrafinowanym intelektualnie i kryształowo czystym formalnie „Kasparze”, spektaklu perfekcyjnie skomponowanym muzycznie i genialnie zagranym, oczekiwania wobec Barbary Wysockiej były ogromne; wybór utworu zupełnie innego kalibru wydaje się więc posunięciem całkiem rozsądnym. Reżyserka potraktowała „Pijaków” – płaską, naiwną, niezręcznie napisaną umoralniającą komedię oświeceniową – tak, jakby był to niezwykle ważny, kanoniczny tekst, mieszczący w sobie najistotniejsze kody naszej kultury. Bo też zaiste sztuka Bohomolca dotyka kwestii dla polskiego społeczeństwa wszystkich czasów fundamentalnej, a jakoś dziwnie nieobecnej w naszej literaturze – pijaństwa. Polski Dionizos ma siatkowy podkoszulek, plerezę i wąsy, trudno więc, by stanowił inspirujący materiał dla teatru. Ale właśnie dlatego samo mierzenie się z tym tematem, szukanie dla niego odpowiedniej teatralnej formy jest czymś tak ciekawym.
Pijaństwo w najrozmaitszych odmianach i wariantach, bardzo sugestywnie wygrywane przez zespół aktorski, staje się w przedstawieniu Wysockiej, nomen omen, spiritus movens. Zrazu niemrawa historyjka o dwóch konkurentach do ręki posażnej panny – jeden dobry (abstynent Sobrecki) a drugi zły (agresywny pijak Iwroński) – w której pojawiają się nachalne w swojej plakatowości cytaty i nawiązania (a to aluzje do „Ojca chrzestnego”, a to piosenki – od zgrzebnej Ayi RL po wspaniałe songi Toma Waitsa), nabiera z każdym kieliszkiem coraz większego tempa.
Początkowo werystyczna scenografia przedstawiająca ohydne miejskie podwórko z garażami, trzepakiem, starą wanną i grillem nabiera z czasem coraz bardziej ekspresjonistycznego charakteru (hipnotyczna scena ze spływającymi z góry szyldami i neonami), w aktorach grających marionetkowe typy ludzkie pojawia się zaś dziwne pęknięcie. Właśnie w aktorach, nie w postaciach. Intryguje Krzysztof Zawadzki (Iwroński), który – skutecznie rozbijając swoje emploi amanta – coraz bardziej napięty, wypełniony potężną a destrukcyjną alkoholową energią, zgniatającą go od wewnątrz, głębiej i głębiej zatapia się w tragikomicznym determinizmie wydarzeń. Na przeciwnym biegunie plasuje się postać opiekuna panny na wydaniu, Pijakiewicza. Juliusz Chrząstowski czaruje publiczność niezgrabnym, nieco rubasznym wdziękiem, upija się jowialnie i – pozornie – nieszkodliwie, a przecież w stanie upojenia mógłby oddać byle komu rękę wychowanicy i majątek, bez problemu łamie dane słowo i kwestionuje cały dotychczasowy porządek.
Sceny z udziałem tych dwóch aktorów rozsadzają formułę wartko i gładko toczącej się farsy, rozbijają atmosferę niefrasobliwej, pomysłowej żonglerki ponaddwuwiekowym tekstem. Ze zderzenia konwencji, przywodzącej na myśl nowoczesną wariację na temat komedii dell’arte, z tematem, jakim jest (tylko i wyłącznie – trudno znaleźć drugi tak monotematyczny tekst w polskim dramacie, co w gruncie rzeczy jest fascynujące) pijaństwo, rodzi się dramatyczne napięcie, którego brakowało samej sztuce. I jest trochę tak, jak w przypadku komedii dell’arte, gdzie śmianiu się z kolejnych, coraz bardziej makabrycznych chorób, na które zapadają bohaterowie, i coraz bardziej groteskowych metod, jakimi są leczeni, towarzyszy pewien dyskomfort – tym silniejszy, im głośniejszy rechot. Zabawa „Pijakami” nie jest bynajmniej taka niewinna, jak mogłoby się wydawać.
Mikołaj Rej „Kupiec”, reż. Michał Zadara.
Stary Teatr w Krakowie, premiera 8 maja 2009Również Michał Zadara bardzo poważnie podszedł do tekstu „Kupca”. W jego pracy widać fascynację i podziw dla bezkompromisowości Reja, który stworzył bezprecedensowy na polskim gruncie gigantyczny traktat teologiczny, nie przejmując się ani ograniczeniami, jakie stawiają dramatopisarzowi forma dramatyczna i teatralna, ani możliwymi konsekwencjami politycznymi. Efektu nie chce nazywać spektaklem ani widowiskiem – o tyle słusznie, że w przypadku jego „Kupca” najważniejsze jest to, czego nie widać. Świat nieprzedstawiony i nieprzedstawialny.
Tadeusz Różewicz napisał przed laty „Przyrost naturalny”, który określił jako „biografię sztuki teatralnej” (nigdy niepowstałej, choć może właśnie w swojej potencjalności całkowitej). Można powiedzieć, że Zadara – który przez kilka miesięcy wraz z Pawłem Sztarbowskim badał sztukę Reja, podczas wykładów i radiowych wywiadów analizując strukturę i problematykę ideową tekstu – projektując dla niego scenę nieograniczonych możliwości, stworzył biografię spektaklu teatralnego.
Publiczność śmieje się głośno, gdy streszczający tekst „Kupca” aktorzy (świetni Krzysztof Zarzecki i Zygmunt Józefczak) raz po raz podkreślają, czego tego wieczora nie będzie, czego oni nie zagrają a publiczność nie zobaczy: scen batalistycznych z setkami rycerzy na koniach, cudów i nadziemskich interwencji, z naturalistyczną dokładnością opisanej na przestrzeni kilku tysięcy wersów agonii tytułowego bohatera, wreszcie – ogromu tego najdłuższego polskiego dramatu, który i w skali światowej nie ma chyba dużej konkurencji. Paradoksalnie jednak właśnie to, czego „nie będzie” w spektaklu (zresztą, samego spektaklu też właściwie „nie będzie”), jest najbardziej widoczne, ma szczególny ciężar i dotkliwość. Ciężar próby, jaką podjął Rej, próbując zawrzeć w swoim tekście całość prawdy o krańcowych doświadczeniach egzystencjalnych.
Szkoda trochę, że ostatecznie złagodzeniu uległ wątek dotyczący umierania, mocno eksponowany w wykładach – Rej z niezwykłą, szokującą dosłownością i szczegółowością opisał proces agonii, ze wszystkimi fizjologicznymi i psychologicznymi aspektami. Sam temat podróży ku temu, co nieznane, ciemne i irracjonalne, brzmi jednak nadal mocno. Groteskowe dubbingowanie „Czasu Apokalipsy” tekstem „Kupca” jest tylko jednym ze sposobów na podjęcie tego tematu. Innym jest sama forma przedstawienia – kolażowa, złożona z komentarzy, pytań, wątpliwości, otwarta na przypadek, pomyłkę, błądzenie.
Widzowie siedzą w sali Muzeum Starego Teatru, spora część akcji dzieje się na ulicy, za wielkim oknem. Teatr staje się camera obscura, do wnętrza której docierają jedynie zniekształcone dźwięki i obrazy, wizerunki protagonistów i cienie przechodniów, którzy podczas długiego naświetlania weszli w kadr. To chyba dobra metafora teatru Zadary, który jest z jednej strony tak racjonalny, jak fotografia, z drugiej – chętnie operuje skrótem, ciemnymi plamami, niestandardowym kadrowaniem; dopuszcza przypadek, niepewność co do tego, co ostatecznie ma się znaleźć na zdjęciu. Bada uparcie to, co się racjonalnemu badaniu nie poddaje – podobnie, jak czynił to w swoim traktacie-manifeście Rej.
Bada również sam teatr i jego elementy składowe – tekst, przestrzeń, zwłaszcza aktora. I to zarówno w aspektach czysto technicznych (wykonawcy „przymierzają” różne rodzaje aktorstwa, z których żaden nie okazuje się wystarczający), jak kontekstach filozoficznych. W myśl średniowiecznych teorii o ludzkim życiu jako boskiej sztuce wygrywanej na scenie teatru świata, ale też w myśl zupełnie współczesnych teorii dotyczących performatywnego charakteru egzystencji, Zarzecki i Józefczak, dyskutując o Bogu, diable, śmierci, przyjmują perspektywę błazeńską lub tragiczną, zdystansowaną lub empatyczną, konkurują o uwagę lub wchodzą w dialog, traktują rzeczywistość jako scenę i scenę jako rzeczywistość. W analogicznej sytuacji postawieni zostają widzowie. Sukces Zadary w przypadku „Kupca” polega na tym, że zamiast dawać im gotowe recepty, zmusza ich do odbycia podobnej drogi, co on sam i jego aktorzy.