Różowe kino
Nikkatsu Studio

Różowe kino

Rafał Tomański

Gdy Izanami odezwała się jako pierwsza do Izanagi, z ich związku powstały upośledzone dzieci. Kiedy to bóg zagadał pierwszy, z miłosnych igraszek narodziły się japońskie wyspy. Czy ktoś jeszcze ma jakieś wątpliwości, dlaczego tak bardzo dręczy się kobiety w japońskim różowym kinie?

Jeszcze 2 minuty czytania

Z prawdziwą przyjemnością powitałem na polskim rynku tłumaczenie książki Jaspera Sharpa, specjalisty od japońskiego kina. Wieloletni redaktor znakomitego portalu o kinematografii kraju kwitnącej wiśni stworzył bowiem książkę wybitną. Prawdziwe kompendium wiedzy o temacie trudnym, nieznanym w kulturze Zachodu i bardzo hermetycznym. Zacytuję autora: «Zachód nie wie zupełnie nic o tych filmach, i słusznie» — stwierdził swego czasu Donald Richie, nestor krytyki japońskiego kina. Niniejsza książka pokazuje, że powinno być inaczej”. „Te” filmy to kino erotyczne, pornograficzne – zwane dalej różowym.

Dlaczego różowym? Pewien dziennikarz zaproponował nagrodę właśnie w tym kolorze dla filmu, który byłby całkowitym przeciwieństwem „inteligentnego” kina (w Japonii nagradzanego co roku Niebieską Wstęgą). Róż zapowiadałby, że na ekranie pokaże się trochę ciała. Niby prosta recepta na przyciągnięcie na seans widzów, ale w praktyce wcale nie było łatwo.
W Kraju Kwitnącej Wiśni od wieków podchodzono do erotyki dość swobodnie. Ani przywieziony buddyzm, ani rdzennie japoński shintoizm nie postrzegały seksu jako czegoś wstydliwego, dlatego gdy kraj otwierał się na świat po kilku wiekach izolacji, Japonię czekała prawdziwa rewolucja. Dzielnice kurtyzan i sklepowe wystawy pełne drewnianych fallusów szokowały cudzoziemców. A Japonia bardzo chciała być szanowana i poważana na świecie. Zmieniano zatem wszystko w ekspresowym tempie, reformowano wojsko, konstytucję, a także ten rozpasany wedle przyjezdnych seks. Powstał nawet specjalny przepis, który zakazywał pokazywania włosów łonowych.

Japońska cenzura trzymała rękę na pulsie i czuła się zgorszona nawet, gdy na ekranie pokazano pierwszą w historii scenę pocałunku (w 1946 roku!). Co prawda para bohaterów całowała się ukryta za parasolem, ale sam fakt, że na ekranie robi się to, co jeszcze rok wcześniej było prawnie zakazane (w Japonii zakaz całowania się w miejscach publicznych wprowadzono w 1920 roku i zniesiono dopiero wraz z zakończeniem wojny) wywołał poruszenie porównywalne do afery z niesfornym sutkiem Janet Jackson podczas finału Super Bowl. Na pamiątkę tego wydarzenia data premiery filmu „Hatachi no seishun” (czyli „Dwudziestolatki”) funkcjonuje w Japonii jako Dzień Pocałunku (23 maja).

Ale jeden pocałunek wiosny nie czyni. Cenzura działała i eksterminowała wszystko, co potencjalnie nieprzyzwoite. Znane są historie babć wydrapujących w Japonii drażliwe miejsca na rozkładówkach erotycznych pism przywożonych z Zachodu. Waisetsu (czyli „nieprzyzwoitość”) musiało zostać przykryte bokashi (czyli „zamazywaniem”). Podobnie jak z polskim kabaretem wznoszącym się na wyżyny w czasach PRL-u, japońska kultura poruszająca się w ostro nakreślonych granicach stworzyła nową jakość. Tak właśnie powstało „różowe kino” czyli pinku eiga.

Jasper Sharp, „Za różową kurtyną.
Historia japońskiego kina erotycznego”
.
Przeł. Jagoda Murczyńska, Kaja Klimek, Gabriela
Żuchowska, Międzynarodowy Festiwal Nowe
Horyzonty/Korporacja Ha!art, Kraków,
525 stron, w księgarniach od lipca 2011
Na początku lat 60. to telewizja wydawała się większości ciekawsza i to z nią pinku eiga musiało walczyć o widzów. Trzeba było dawać ludziom to, czego na domowym ekranie telewizora próżno było szukać. Wytwórnie przegrywały pierwszą rundę tej walki, a budżety na filmy automatycznie się zmniejszały. Aż pewnego razu okazało się, że przy mniejszym budżecie też da się zrobić ciekawe kino. Udało się to znakomicie w 1962 roku filmowi „Nikutai no ichiba” („Targowisko ciał”), uważanemu za pierwszy różowy film w historii japońskiego kina. Wywołał takie obyczajowe poruszenie, że cenzura zdejmowała go z ekranów zaledwie kilka dni po debiucie. Kina organizowały jednak nielegalne seanse i tak, krok po kroku, pinku eiga zdobywało terytorium. Powstawały sceny gwałtu, filmy o więźniarkach, bohaterami różowych filmów stawali się gangsterzy z yakuzy wyżywający się na kobietach i okrutni samurajowie katujący swoje gejsze. Idealnie pasowało to do filozofii kraju, w którym według legendy, gdy bogini (Izanami) odezwała się jako pierwsza do boga (Izanagi), z ich związku powstały upośledzone dzieci. Kiedy naprawiono ten błąd i to facet zagadał pierwszy, z miłosnych igraszek narodziły się japońskie wyspy. Czy ktoś jeszcze ma jakieś wątpliwości, dlaczego tak bardzo dręczy się kobiety w japońskim różowym kinie?

Przed reżyserami stało naprawdę trudne zadanie. Nie dość, że niewielkie pieniądze, jakie mieli do dyspozycji (inną nazwą „różowych filmów” było też sanbyakuman’en eiga czyli dosłownie „filmy za 3 mln jenów”), automatycznie zakładały krótszy czas filmu, to jeszcze by utrzymać erotyczny charakter produkcji, co kilka minut musiała pojawić się scena seksu. Trudno było jednocześnie stworzyć ciekawą fabułę, zadbać o w miarę wiarygodną grę aktorów i jednocześnie dostarczyć odpowiednią dawkę erotyki.

Pinku eiga
były prawdziwą szkołą kreatywnej kinematografii dla japońskich reżyserów. W tym gatunku pierwsze kroki stawiali tacy twórcy jak Kiyoshi Kurosawa (specjalista od horrorów), Takashi Ishii (nakręcił „Gonin”, pierwszy film z Takeshim Kitano wracającym do zdrowia po wypadku motocyklowym), czy Shun’ya Itō (jego seria filmów o więźniarce nr 701 inspirowała Tarantino przy pracy nad „Kill Billem”). Wielokrotnie to nagromadzenie przeróżnych „dziwności” na ekranie przynosiło ciekawe rezultaty i potrafiło inspirować innych. Japońskie różowe kino zdołało wspiąć się ponad przeciętność i z wulgarnej pornografii stworzyło produkcje, które momentami są w stanie otrzeć się o sztukę. Ten delikatny opis jest jak najbardziej na miejscu. Wystarczy przyjrzeć się kilku wybranym tytułom z różowej kategorii: „Zboczona rodzina: Narzeczona starszego brata” („Hentai kazoku: aniki no yomesan”), „Przewodniczka bez majtek: pragnę cię ściskać” („Nōpan tenjōin: anata o nigiritai”), czy „Wilgotna gospodyni domowa: Fartuszek bez majtek” („Omorashi okusan nōpan kappōgi”). To kino wymaga dużego dystansu i w miarę otwartej głowy na zrozumienie, skąd potrzeba pokazywania seksu na ekranie w tak nietypowy sposób.

Jeana-Luc Godard powiedział kiedyś: „Film to także chłopcy robiący zdjęcia dziewczętom”. Kino erotyczne wyostrza te elementy do perfekcji. W tym momencie jeszcze się ze mną zgodzicie, ponieważ to podejście zachodnie, do którego jesteśmy przyzwyczajeni. Ale dzięki różowemu kinu obcujemy z kulturą zgoła odmienną, która sprawy oczywiste zaczyna pokazywać na sposób przedziwny. Kolejny cytat rozjaśnia sprawę. Pokazanie wspominanego pierwszego pocałunku w japońskim filmie było spowodowane sugestią amerykańskiego eksperta z Instytutu do Spraw Informacji i Edukacji (Civil Information and Education Service – w skrócie CIE), odpowiedzialnego za cenzurę produkcji filmowych. Ów ekspert, David Conde, uzasadniał to następująco: „Japończycy mają skłonność do działania ukradkiem; powinni zachowywać się bardziej otwarcie”.

Według obserwacji poczynionych przez Jaspera Sharpa, filmowcy próbowali nawiązywać więź z męskim widzem jedynie przy pomocy bardzo ograniczonych środków. Jeżeli nie można było pokazywać prawie niczego, co wywoływałoby oczywiste skojarzenia, wtedy jedną z metod pozostawało prowadzenie narracji oczyma głównego bohatera. Towarzyszenie mu podczas wszystkich sytuacji miało dawać możliwość widzowi zespolenia się z tym, co pokazywane na ekranie. Idąc dalej tym dedykcyjnym tropem, skoro nie widać emocji na twarzy głównego bohatera, bo generalnie nie widzimy jego twarzy, a nią patrzymy, emocje muszą grać na twarzach kobiet. To już prosta droga do sięgania po przesadne środki wyrazu. Wszystko, by zaadaptować się do zastanych realiów. 

Ciekawy wniosek nasuwa także fakt, że różowe produkcje należały do jednego z głównych nurtów kinematografii. Ponownie sięgnijmy do Sharpa: „W Anglii i Ameryce źródłem stopniowej erozji cenzorskich granic były filmy importowane oraz lokalne przestrzenie alternatywnych produkcji: kina studyjne, grindhouse, prywatne kluby filmowe i kina samochodowe. W Japonii zaś były to filmy głównego nurtu”.

Serdecznie polecam „Za różową kurtyną” Jaspera Sharpa i zdaję sobie całkowicie sprawę, że ta recenzja jest daleka od obiektywności. Wszystkich z Państwa, którzy chcieliby choć odrobinę wątpić w sens zapoznawania się z japońskim różowym kinem, odsyłam do książki. 459 gęsto zapisanych tekstem stron (podwójnymi kolumnami!), a do tego masa aneksów, skorowidzów, zdjęć i bibliografii. Pozycja ucieszy każdego fana kina, a także pozwoli rozszerzyć sposób patrzenia na światowe produkcje. A do tego wszystkiego – co mnie osobiście cieszy najbardziej – pozwoli znakomicie wczuć się w sposób myślenia Japończyków i dostrzec zakamarki ich mentalności, która na co dzień jest tak pilnie strzeżona wśród ograniczeń narzuconych przez społeczeństwo.