Czarne perły
fot. pixelhut CC

Czarne perły

Michał Karpa

Coraz więcej ludzi ceni jakość odsłuchu muzyki, a to wpływa na wzrost zainteresowania winylem

Jeszcze 3 minuty czytania

Słyszeliśmy to nieraz: zmierzch analogowego krążka miał nadejść wraz z narodzinami kasety magnetofonowej, a już ostatecznie – płyty kompaktowej. Winyle przetrwały jednak próbę czasu – duża w tym zasługa didżejów oraz producentów muzyki elektronicznej i hiphopowej – śmiertelnego ciosu nie zadała im nawet digitalizacja muzyki połączona z masowym rozpowszechnianiem nielegalnych plików mp3. Nic nie wskazuje również na to, aby zostały zmiecione na śmietnik historii przez internetowe serwisy streamingowe. Chyba zawsze bowiem istnieć będą ludzie uważający – podobnie jak twórca doskonałego filmu dokumentalnego „Winylomania. Gramofon kręci światem” Paolo Campana – że „aby posłuchać muzyki, nie wystarczy wcisnąć guzik”.

Dużo, ale mało
Opublikowany niedawno raport Międzynarodowej Federacji Przemysłu Fonograficznego (IFPI) daje powody do zadowolenia. Wynika z niego, że globalny rynek sprzedaży płyt analogowych wart był w ubiegłym roku 177 mln dolarów, osiągając poziom, jakiego nie notowano od piętnastu lat. Potwierdzają to opracowania przygotowane przez instytucje działające w poszczególnych krajach. Wedle Amerykańskiego Zrzeszenia Wydawców Muzyki (RIAA) w Stanach Zjednoczonych w ubiegłym roku sprzedano 7,1 mln długogrających winyli, podczas gdy w połowie poprzedniej dekady (w czasie kryzysu, jaki dotknął branżę) zaledwie 1 mln. Podobnie sytuacja wyglądała w Niemczech, Wielkiej Brytanii czy Japonii – choć dynamika wzrostu sprzedaży w ostatnich latach była tam mniejsza niż w USA, trudno kwestionować kierunek zmian. Czy taka tendencja się utrzyma? „Wierzę w to, choć widowiskowe liczby dotyczą raczej rynków zagranicznych niż polskiego” – przekonuje Wojtek Żdanuk, właściciel warszawskiego sklepu płytowego Side One. Ze statystyk Związku Producentów Audio-Video wynika, że w ubiegłym roku sprzedano w Polsce 80 tys. czarnych longplayów – to optymistyczny wynik w porównaniu z 2007 rokiem, kiedy nabywców znalazło zaledwie 10 tys. egzemplarzy. „Rośnie liczba ludzi ceniących jakość odsłuchu muzyki, a to wpływa na wzrost zainteresowania nośnikiem, jakim jest winyl. Nie ma jednak wątpliwości – ta grupa to nadal ułamek promila wśród wszystkich słuchaczy. Można ich porównać do bibliofili polujących na pierwsze wydania książek albo kolekcjonerów sztuki, którzy kupują oryginalne obrazy, szerokim łukiem omijając reprodukcje” – wyjaśnia Igor Pudło z wrocławskiego duetu Skalpel. 

„That’ll Be the Day”/„In Spite of All the Danger” grupy The Quarrymen

Zyskowna lokata
Czarne płyty są przedmiotem pożądania nie tylko melomanów, ale również... inwestorów. Analitycy specjalizujący się w tzw. inwestycjach alternatywnych coraz częściej namawiają do lokowania oszczędności w znaczkach, monetach czy właśnie analogowych krążkach. Patrząc na zestawienie opublikowane na łamach prestiżowego magazynu „Record Collector”, trudno nie przyklasnąć temu pomysłowi. Pierwszą pozycję na liście najbardziej wartościowych winyli zajmuje pochodzący z 1958 roku singiel „That’ll Be the Day”/„In Spite of All the Danger” grupy The Quarrymen, która dała początek Beatlesom. Płyta wyceniana jest w tej chwili na – bagatela – 200 tys. funtów szterlingów, a jedyny istniejący egzemplarz posiada Paul McCartney. Drugie miejsce zajmuje kopia wspomnianego wydawnictwa z 1981 roku, którą wytłoczono w 50 egzemplarzach. Jej wartość oszacowano na 10 tys. funtów, podobnie jak singla „God Save The Queen"/„No Feelings" The Sex Pistols, który wypuszczono w nakładzie 300 sztuk. Wysokie ceny nie odstraszają potencjalnych nabywców. Kolekcjonerów z zakusami na prawdziwe rarytasy nie brakuje także w naszym kraju. „Znam mnóstwo takich osób, chociaż one same nie zawsze się ujawniają – opowiada Wojtek Żdanuk. – Wbrew pozorom, winylowe inwestycje wymagają niemałej wiedzy, ale potrafią przynieść bardzo wymierne korzyści. Cieszymy się z faktu, że specjaliści doradzają lokowanie środków w ten nośnik, to pozwala nam przetrwać” – dodaje szef Side One.

Limitowanych edycji moc
W kontekście inwestycyjnym szczególnego znaczenia nabiera Record Store Day. Impreza po raz pierwszy odbyła się w USA w 2008 roku (w Polsce obecna jest od 2011; inauguracyjna edycja miała charakter nieoficjalny), a jej pomysłodawcom zależało na scementowaniu środowiska prawdziwych miłośników muzyki, którzy doceniają piękno analogowego brzmienia, wspierają niezależne wytwórnie muzyczne i kupują płyty, nie zaglądając do wielkich sieciówek. Idea chwyciła. Patronat nad wydarzeniem objęli członkowie zespołu Metallica, kolejnymi ambasadorami zostali m.in. Ozzy Osbourne oraz Iggy Pop, natomiast „twarzą” tegorocznej odsłony Record Store Day jest Jack White – lider grup The Raconteurs i The Dead Weather, który sam posiada wytwórnię, sklep muzyczny, kolekcjonuje winyle i słynie z zamiłowania do wyrazistego, organicznego brzmienia. Wydarzenie z roku na rok coraz bardziej zyskuje na znaczeniu – w trzecią sobotę kwietnia w największych miastach świata można nie tylko posłuchać muzyki, porozmawiać z artystami, ale i oczywiście zakupić limitowane wydania płyt. „Wytwórnia Ninja Tune przygotowuje na tegoroczną edycję Record Store Day specjalny krążek, który ukaże się w 750 egzemplarzach. Znajdzie się na nim miedzy innymi nowy, niepublikowany jeszcze numer Skalpela, zatytułowany «If Music Was That Easy»” – mówi Igor Pudło. W tym roku wśród kilkuset atrakcji wydawniczych warto zwrócić uwagę również na singel „The Stars (Are Out Tonight)” Davida Bowiego wytłoczony na białym winylu, purpurową płytę z numerem „Frank Freeman's Dance Club" grupy Captain Beefheart and The Magic Band, który w 1968 roku zarejestrował John Peel, czy też wydawnictwo Nick Cave and The Bad Seeds z kawałkiem „Animal X”, który nie zmieścił się na ostatnim albumie „Push The Sky Away”, ale teraz ujrzy światło dzienne na siedmiocalowym, jednostronnym tzw. winylu obrazkowym.

Legacy Music Belgium

Wydawane w taki sposób płyty nie we wszystkich wzbudzają jednak zachwyt. Krytycy często wysuwają argument o przeroście formy nad treścią. Najbardziej radykalni oponenci twierdzą, że współczesne winyle nie są już prawdziwymi płytami, tylko gadżetami. „To sprawa dyskusyjna, bo jakość produkcji jest dziś bardzo różna. Efekt końcowy zależy w dużej mierze od tłoczni i wykorzystanego materiału. Niektóre krążki robione są z tzw. virgin vinyl, inne z materiału po recyklingu” – objaśnia wrocławski producent, który w swoich zbiorach ma ok. 10 tys. czarnych płyt. „Owszem, można trafić na niestarannie wykonane egzemplarze, które jednak znajdą nabywców, przykuwając uwagę ciekawą okładką czy też niekonwencjonalnym kolorem nośnika. W ostatnich latach na rynek trafia coraz więcej takich wydawnictw. Dużo łatwiej przecież zabarwić winyl niż w odpowiedni sposób nagrać na nim muzykę” – podsumowuje szef Side One, przyznając jednocześnie, że wśród jego klientów opinie na temat tego typu produktów są podzielone. 

Paleta doznań
Potencjał drzemiący w rynku winylowym docenili właściciele serwisów aukcyjnych, korporacyjnych sklepów muzycznych i oczywiście dużych wytwórni, które już kilka lat temu zogniskowały na analogowym nośniku część swoich planów wydawniczych. W 2008 roku nakładem Sony BMG ukazała się seria „Kultowy winyl”, w ramach której wznowiono m.in. „Blood On The Tracks” Boba Dylana, „Kind Of Blue” Milesa Davisa, ale też „Bad” Michaela Jacksona czy „Ten” zespołu Pearl Jam – łącznie ponad dwadzieścia tytułów, będących kamieniami milowymi muzyki drugiej połowy XX wieku. Nie była to oczywiście pierwsza tego typu inicjatywa. Rok wcześniej Polskie Nagrania wydały „Czarne perły”. Reedycje klasycznych polskich albumów z lat 60., 70. i 80. pilotowały krążki „Astigmatic” Krzysztofa Komedy i „Dziwny jest ten świat” Czesława Niemena. „Postanowiliśmy stworzyć ekskluzywną kolekcję, w której zmieszczą się tylko najlepsze, najwspanialsze, jak mówimy dziś – kultowe – płyty z dawnych lat” – reklamowali serię przedstawiciele Polskich Nagrań.

Zgoła inne cele przyświecają dziś młodym, niezależnym wydawcom, będącym obecnie siłą napędową polskiego rynku winylowego (większość z nich zaprezentuje się podczas tegorocznego Record Store Day). Takie wytwórnie jak U Know Me Records czy Thin Man Records tłoczą co prawda niewielkie ilości czarnych płyt, które jednak – dzięki wysoko ocenianej zawartości muzycznej – bez problemu znajdują nabywców w kraju i zagranicą. Wystarczy wspomnieć rewelacyjne (i rewelacyjnie wydane) winyle Teielte i Kixnare'a czy wysoko oceniany i równie piękny najnowszy longplay gorzowskiego zespołu UL/KR.

Mówiąc o winylach, nie należy jednak zapominać o wadach tego nośnika – kolekcjonerzy najczęściej zwracają uwagę na rozmiar płyt, ich wagę czy podatność na zarysowania. Mimo to nadal uzupełniają swoje zbiory, twierdząc, że dzięki analogowym krążkom muzyka pozostaje sztuką, którą można odbierać niemal wszystkimi zmysłami. „Często kupuję stare winyle, które w bardzo bezpośredni sposób pozwalają mi dotknąć historii. Kiedy słucham debiutanckiego albumu Beatlesów z 1963 roku, mogę poczuć, jakie dźwięki wywołały beatlemanię” – przekonuje Igor Pudło. Poza jakością brzmienia czy oprawą graficzną, pasjonaci zachwycają się również... zapachem płyty. Czasami potrafi on być wyjątkowo oryginalny. „Jakieś dwadzieścia lat temu w moje ręce trafiła płyta francuskiego zespołu Rosa Crux. Pamiętam, że winyl pachniał wędzonym mięsem” – śmieje się Wojtek Żdanuk. Kto wie, może podczas nadchodzącego Record Store Day będzie można znaleźć płyty oferujące równie ekstremalne doznania sensoryczne. 


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.