In code we trust
fdecomite / Flickr CC

In code we trust

Jaromir Bogacz

Oficjalne hasło Bitcoin Foundation obiecuje uwolnienie ludzi, aby mogli robić interesy na własnych warunkach. Jasne jest, kto według bitcoinowców zagraża wolności – państwo i banki

Jeszcze 4 minuty czytania

Wolność słowa, wolność transakcji

28 listopada 2010 roku WikiLeaks opublikowało słynne depesze amerykańskich ambasad. Trzy dni później senator Joe Lieberman wezwał do bojkotu organizacji. Zaraz po tym kolejno PayPal, Mastercard i Visa zamknęły konta WikiLeaks, efektywnie odcinając je od funduszy bez żadnego wyroku sądowego. Te wydarzenia pokazały, że niewielka liczba korporacji kontroluje niemal wszystkie transakcje finansowe w internecie i, co więcej, jest bardzo podatna na naciski rządowe. Yochai Benkler, jeden z najbardziej znanych amerykańskich prawników, uznał tę formę pozaprawnej cenzury za poważne zagrożenie dla wolności słowa. Julian Assange apelował o zagwarantowanie trzech rodzajów wolności: komunikacji, przemieszczania się oraz właśnie ekonomicznych interakcji.

Dla WikiLeaks wyjściem okazało się przyjmowanie wpłat w bitcoinach. Bitcoin to waluta działająca w sieci peer-to-peer, technologii kojarzonej dotychczas przede wszystkim z wymienianiem się pirackimi plikami. Zresztą sam Bitcoin początkowo pojawiał się w prasie głównie w roli środka płatniczego obowiązującego na Silk Road – internetowej czarnej giełdzie, na którą dostać można było się jedynie za pomocą szyfrowanych połączeń sieci Tor, wykorzystywanej głównie do handlu narkotykami (2 października 2013 Silk Road został zamknięty, a właściciel serwisu – aresztowany). W ostatnim czasie Bitcoin skutecznie opuścił strefę cienia i wszedł do głównego nurtu ekonomii. Jeden BTC (bitcoin), który u swoich początków nie był wart nawet grosza, w wyniku niedawnych zawirowań ekonomicznych osiągnął zawrotną wartość ponad 600 zł, by w trakcie pisania tego artykułu ustabilizować się w okolicach 300 zł. Ogólna wartość gospodarki bitcoinowej to już ponad bilion dolarów, a jej kurs jest śledzony przez największe instytucje finansowe z agencją prasową Bloomberg na czele. Słynny amerykański ekspert od bezpieczeństwa Dan Kaminsky skomentował to następująco: „Jak powinniśmy zareagować na fakt, że udało nam się zbudować globalną ekonomię na systemie zoptymalizowanym do wymiany kocich obrazków?”.

W ramach waluty bitcoin można dokonywać transakcji za pośrednictwem grupy nieznających się, anonimowych osób, które uczyniły swoje komputery węzłami wirtualnej sieci. Nie ma tu żadnego centrum, nikt nie ocenia wiarygodności użytkowników. Pozostawiając na razie otwartą kwestię, czy bitcoin jest w stanie zapewnić wolność interakcji ekonomicznych, czy wręcz wypowiedzi, warto zadać bardziej fundamentalne pytanie: jakim cudem w ogóle działa? Bo że działa, nie ma wątpliwości.

Pierwsze kroki

Wystarczy założyć portfel, w którym będą przechowywane wirtualne pieniądze. Portfel jest programem działającym jak prywatny bank – można w nim zakładać konta i dokonywać z nich lub między nimi transakcji. Skąd w ogóle bierze się bitcoiny? Analogicznie do każdej innej waluty – można kupić je w jednym z kantorów internetowych (największym z nich jest MtGox).

Trzeba jednak uważać: transakcje w Bitcoin są nieodwracalne, więc jeśli ktoś skutecznie włamie się do portfela i dokona przelewu, oszczędności znikną na zawsze. Dobrym pomysłem może być zabezpieczenie portfela hasłem, ale jeśli hasło przepadnie, nie ma możliwości jego odzyskania. Można skorzystać z ofert jednego z portali oferujących tzw. portfele zewnętrzne. Tu co prawda też może zdarzyć się kradzież, ale zazwyczaj konsekwencje portal bierze na siebie.

Po co w ogóle ryzykować korzystanie z bitcoin, jeśli każdej operacji możemy w miarę wygodnie dokonać przy pomocy banku? Sprawa WikiLeaks sugeruje pierwszą odpowiedź – żadna instytucja nie może z dnia na dzień zlikwidować nam konta. Po drugie – wszystkie transakcje są anonimowe. Ten argument był decydujący dla bywalców Silk Road, ale może trafić do przekonania również tym, którzy w czasach programu PRISM wciąż wierzą w istnienie sfery prywatnej. Tutaj konieczne jest jednak zastrzeżenie – eksperci są w zasadzie zgodni, że system nie jest w stanie skutecznie przeciwdziałać próbom deanonimizacji użytkowników.

fot. Zach Copley / Flickr CC

Bitcoin ma również zalety czysto ekonomiczne – umożliwia na przykład dokonywanie bardzo szybkich i niemal bezprowizyjnych transakcji w dowolnym miejscu na świecie. Wraz z popularnością waluty rośnie również liczba miejsc, w których można dokonać transakcji w bitcoinach, jednak poza Silk Road (które jeszcze w 2011 roku odpowiadało według szacunków badaczy za od 5 do 10 procent wszystkich transakcji w bitcoinach) są wciąż raczej ciekawostką. Dla wielu posiadaczy nie stanowi to jednak problemu, bo nic z pieniędzmi nie zamierzają robić. Bitcoin w założeniach miał być walutą deflacyjną, czyli zyskującą z czasem na wartości.

Nawet gdyby nie te zalety, waluta miałaby zwolenników. Trzon środowiska bitcoinowców stanowią libertarianie, którzy widzą w wirtualnej walucie obietnicę gospodarki wolnej od ingerencji polityki.

Autor zredukowany

W zgodnej opinii komentatorów twórca Bitcoina, posługujący się pseudonimem Satoshi Nakamoto, jest geniuszem – projektując system, wykazał się znajomością m.in. kryptografii, programowania w sieciach rozproszonych oraz ekonomii. Co jeszcze ważniejsze, wydaje się niemal nie popełniać błędów. Wspomniany Dan Kaminsky tak opisywał swoje próby złamania systemu: „wymyślałem fantastyczne podejścia, ale za każdym razem, kiedy zabierałem się za kod, znajdowałem linię napisaną specjalnie po to, żeby je zablokować”. Wykorzystanie jednej takiej luki w początkowych latach funkcjonowania waluty mogłoby szybko zakończyć jej karierę.

Projekt bankomatu bitcoin / fot. Zach Copley / Flickr CC

Kim jest ten geniusz? Tego nikt nie wie. Spowijająca go – lub ich – aura tajemnicy pomogła projektowi przebić się na łamy prasy. Kilku dziennikarzy próbowało uchylić rąbka. Analizowali teksty Nakamoto i jego wypowiedzi na forum: czy użycie brytyjskiego słownictwa jest jakąś wskazówką, czy jedynie zasłoną dymną? Jakie znaczenie ma pseudonim (magazyn „Motherboard” przełożył go jako „myślący jasno u źródeł”)?

Niektórzy zgadywali. „New Yorker” wytypował błyskotliwego 23-letniego Irlandczyka. Ten zaprzeczył, choć od razu zażartował, że nawet gdyby stworzył Bitcoin, oczywiście by się nie przyznał. Portal „Fast company” zauważył, że w momencie publikacji systemu trzech informatyków złożyło wspólnie wnioski o patenty na technologie przypominające te użyte w projekcie wirtualnej waluty.

Najbardziej fascynującą teorię wysunął Ted Nelson, ojciec hipertekstu. Wskazał Shinichiego Mochizuki – genialnego i niezwykle ekscentrycznego japońskiego matematyka. Mochizuki zasłynął tym, że w 2012 roku opublikował dowód twierdzenia poszukiwany przez matematyków od dziesięcioleci. Problem w tym, że dowód oparł na swojej teorii, którą rozwijał w samotności przez ostatnią dekadę. Materiał potrzebny do jego zrozumienia jest tak obszerny i złożony, że jak dotąd nikt nie był w stanie ani potwierdzić, ani odrzucić dowodu. Sprawy nie ułatwia fakt, ze sam Mochizuki konsekwentnie odmawia dalszych wyjaśnień.

keep_bitcoin_real / Flickr CC

Teoria Nelsona oparta jest na bardzo wątłych przesłankach (oczywista inteligencja autora i podobne, bardzo ekscentryczne, metody działania). Kimkolwiek by się jednak okazał Nakamoto, jego nieuchwytność idealnie wpisuje się w filozofię projektu. Stawia bowiem w centrum sam system, zamiast zaufania do jakiejkolwiek jednostki lub instytucji. Każdy może sam przeanalizować dowody – kod dostępny jest w internecie. Autor jako gwarancja intencji jest tu zupełnie zbędny.

Architektura

Architektura Bitcoin wspiera się na dwóch fundamentach: opartej na systemie hashcash metodzie uzgadniania historii dokonanych transakcji między użytkownikami oraz szyfrowaniu asymetrycznym. Obecnie szyfrowanie asymetryczne jest powszechnie stosowane do przesyłania wszystkich poufnych wiadomości w sieci, ale w swoim czasie pojawienie się tej technologii było prawdziwą rewolucją. Chodziło o przedzielenie klucza szyfrującego na dwie połowy – wiadomość, która została zaszyfrowana jedną z nich, mogła być odczytana jedynie przy pomocy drugiej. Z punktu widzenia matematyki system opierał się na iloczynie dwóch bardzo dużych liczb pierwszych. Jedna z nich nazywana jest kluczem prywatnym, druga publicznym. Jedną użytkownik powinien trzymać w ukryciu, drugą może ogłosić. W ten sposób każdy, kto posiada klucz publiczny i jest w stanie odczytać zaszyfrowaną wiadomość, może być pewien, że przyszła od osoby posiadającej klucz prywatny – nikt inny nie byłby w stanie jej zaszyfrować. W przypadku Bitcoin algorytm jest trochę bardziej złożony, ale idea ta sama – szyfrowanie asymetryczne pozwala nam sprawdzić, że przelew dostaliśmy od rzeczywistego właściciela pieniędzy.

fot. Zach Copley / Flickr CC

Fakt, że niezależni twórcy w rodzaju Nakamoto mogli skorzystać z tej technologii, wcale nie był od początku oczywisty. Upowszechnienie się silnej kryptografii przez długi czas spędzało sen z powiek amerykańskim służbom specjalnym. NSA postanowiło nawet stworzyć własny algorytm szyfrujący. Od używanych obecnie różnił się jedynie tym, że miał tylną furtkę, pozwalającą agencji na odczytanie każdej wiadomości. Początkowo rząd USA nosił się z pomysłem zakazania wszystkich innych technologii, później zamierzał jedynie uczynić z niego standard obowiązujący w przemyśle. Nic takiego się nie stało, bo wcześniej powstało rozwiązanie oddolne – nazywało się Pretty Good Privacy. Autor, Phil Zimmermann, został natychmiast oskarżony o przekazanie wrogom technologii wojskowej. Ostatecznie po długiej batalii został uwolniony, przy czym ważne okazały się kwestie niemal filozoficzne: czy kod komputerowy jest maszyną, czy raczej słowem (i jako taki podpada pod pierwszą poprawkę)? Zimmermann poprosił nawet MIT o włączenie do wydawanej książki całości kodu źródłowego PGP, by wzmocnić tą drugą interpretację.

W obronę Zimmermanna bardzo zaangażowała się grupa tak zwanych szyfropunków (cypherpunks). Była to przedziwna mieszanina przedsiębiorców, naukowców i hakerów o poglądach w większości skrajnie libertariańskich. Ich motywację można streścić w jednym zdaniu: już pod koniec lat 80. przewidzieli rewelacje Edwarda Snowdena i zaczęli szukać ratunku. A znaleźli go w pionierskich pracach kryptografa Davida Chauma. Do niedawna zapomniany, ostatnio powrócili do publicznej świadomości za sprawą jednego z byłych członków grupy – Juliana Asange’a, który w tamtych czasach znany był raczej z hakerskich wyczynów dokonywanych pod pseudonimem Mendax. Jego kontakty z szyfropunkami nie były przypadkiem. To właśnie w dyskusjach toczonych na ich liście mailingowej omawiane były projekty kryptograficznych systemów mających zapewnić garstce potrafiących ich użyć wolność od powszechnej inwigilacji. Te idee wyewoluowały z czasem w systemy, które dziś znamy pod takimi nazwami jak WikiLeaks, Tor czy właśnie Bitcoin.

fot. Michael Holden / Flickr CC

Bezpośrednim łącznikiem między szyfropunkami a Bitcoin jest system b-money, który stanowił dla Nakamoto jedno z głównych źródeł inspiracji. Jego twórca, Wei Dai, tak rozpoczął opis swojego projektu: „Jestem zafascynowany ideą kryptoanarchii Tima Maya [twórca manifestu szyfropunków]. W przeciwieństwie do społeczności, jaką tradycyjnie kojarzymy ze słowem «anarchia» w kryptoanarchii rząd nie podlega tymczasowej destrukcji, ale jest permanentnie wykluczony i permanentnie niepotrzebny. To społeczność w której zagrożenie przemocą nie ma mocy, ponieważ przemoc jest niemożliwa, a jest niemożliwa, bo członkowie nie mogą zostać skojarzeni ze swoimi prawdziwymi imionami i lokalizacjami”.

Kod jest prawem

Oficjalne hasło Bitcoin Foundation obiecuje „uwolnienie ludzi, aby mogli robić interesy na własnych warunkach”. Jasne jest, kto według bitcoinowców zagraża wolności – przede wszystkim państwo i banki. Jeśli jednak spojrzeć na projekt z nieco szerszej perspektywy, łatwo możemy to rozszerzyć na wszystkie społeczne instytucje. Bitcoin można uznać za jedną z pierwszych prób stworzenia instytucji, która nie byłaby zależna od zaufania do żadnego z jej członków. Swoją reputację zawdzięcza jedynie precyzyjnym i jasno zdefiniowanym matematycznie regułom.

Jak rozumiana jest owa wolność? Nietrudno przecież znaleźć przykład sytuacji, w której korzystanie z Bitcoin wręcz zawęża pole manewru – żeby wspomnieć tylko o absolutnej nieodwracalności transakcji. Zresztą jest to zrozumiałe – aby rzesza nieznających się jednostek mogła skutecznie koordynować swoje działania i opierać się próbom nadużyć, musi istnieć jakiś kodeks koordynujący działania. W przypadku Bitcoin zgodnie ze słynną maksymą Lawrenca Lessiga „kod jest prawem”. System określa dostępne możliwości działania (afordancje) podobnie jak ulice wyznaczają możliwe drogi przez miasto. Porównanie nieprzypadkowe, bo odnosi nas do wykładów Michela Foucaulta, który na przykładzie urbanistyki opisywał działanie „urządzenia bezpieczeństwa”. Dla francuskiego filozofa była to jedna z trzech metod sprawowania władzy, obok suwerennie stanowionego prawa (i związanego z nim systemu kar), oraz dyscypliny kształtującej podmioty poprzez wpajanie norm. Urządzenie bezpieczeństwa pozostawia jednostkom wolność działania, tak kształtując środowisko, aby – przy założeniu ich racjonalnego działania – negatywne skutki mieściły się w granicach bezpieczeństwa.

keep_bitcoin_real / Flickr CC

Ten zaczerpnięty z teorii gier sposób myślenia nieobcy był niewątpliwie Satoshiemu Nakamoto. Twórca Bitcoin tak projektował system, aby próby ogrania go były po prostu nieopłacalne. W swoim artykule dowodził, że przy tych samych zasobach zysk z przyłączenia się do sieci i wydobywania nowych bitcoinów zawsze będzie większy niż uzyskany z prób zmiany historii transakcji.

Foucault pisał, że w takim środowisku wolność staje się „korelatem urządzenia bezpieczeństwa” – jest wyznaczana przez środowisko. Kod Bitcoina nie tylko zabezpiecza przed nadużyciami, ale też wyznacza konkretną politykę systemu (choćby założonej deflacyjności). Oczywiście w przypadku Bitcoin zawsze pozostaje opcja odłączenia się, lub nawet założenia własnej waluty (wielu tak zrobiło, tworząc tzw. altcoiny). Można jednak wtedy liczyć się z tym, że jej użyteczność kurczy się. Jest bowiem ściśle związana z liczbą osób z niej korzystających (ten „efekt sieciowy” dotyczy zresztą większości usług internetowych).

W porównaniu z opisami Foucaulta zaszła jednak istotna zmiana – niegdyś kształtowanie środowiska było domeną rządów (wystarczy wspomnieć opisy przebudowy Paryża, jakie możemy znaleźć na przykład u Waltera Benjamina). Obecnie tworzenie wirtualnych enklaw chronionych silną kryptografią staje się podstawowym narzędziem oporu. Nie zmienia to jednak faktu, że trudno sobie wyobrazić system bardziej odległy od opartych na silnych więzach i luźno negocjowanych zasadach anarchistycznych komun. Bitcoin to system tak dobrze uregulowany, że nadzorca przestał być potrzebny. Bezosobowe reguły gry są jasne, takie same dla wszystkich i bezwzględne, ale dzięki temu konsekwencje działania stają się przewidywalne. Jeśli możemy mówić o wolności, to jedynie w sensie negatywnym – jako o niezależności od czyichkolwiek arbitralnych decyzji, a nie poszerzenia pola możliwości. Pod wieloma względami mamy do czynienia z materializacją ideału ekonomicznego liberalizmu.

Przyszłość

Te rozważania stają się jednak coraz mniej aktualne – część środowiska uznała bowiem, że Bitcoin odchodzi od swoich ahierarchicznych korzeni: anonimowości i decentralizacji. Pierwszą oznaką ma być koncentracja władzy w rękach tak zwanych kopalni (mining pools). Wcześniej indywidualny użytkownik udostępniał moc obliczeniową swojego komputera do szyfrowania systemu transakcyjnego i w zamian za to dostawał pulę bitcoinowych monet – taka aktywność nosi miano „wydobywania monet”. Kiedy indywidualne wydobywanie monet stało się mało opłacalne, wydobywcy zaczęli działać razem, zakładając kopalnie. Większość wydobycia kontroluje kilka największych. W rezultacie mają one duży wpływ na decyzje o akceptacji konkretnych zmian. Pojawiły się też obawy, że mogą wykorzystać swoją pozycję do odmowy włączania określonych rodzajów transakcji do wydobywanych bloków – na przykład tych o zbyt niskiej wartości. Z drugiej strony oczywiste jest, że to one, poprzez inwestycje w sprzęt i energię, dają całej społeczności ochronę przed atakami na walutę.

fot. Henri Bergius / Flickr CC

Kolejnym punktem spornym jest propozycja wprowadzenia do wersji 0.9 klienta Bitcoin tak zwanych Bitcoin Payment Messages, które umożliwiłyby sklepom internetowym wystawianie żądań zapłaty. Zawierałyby one prawdziwe dane kontrahentów, dzięki czemu łatwiejsze stałoby się dopasowanie wirtualnej waluty do wymogów prawodawstwa finansowego. Pojawiły się obawy, że oznaczałoby to praktyczny koniec anonimowych transakcji.

W efekcie powstał projekt wprowadzenia radykalnych zmian w protokole, zawarty w manifeście „Bitcoin 2: Freedom of Transaction”. Celem zmian miałoby być przede wszystkim ograniczenie siły kopalni i narzucenie anonimowości transakcji. Problem w tym, że nawet autorzy przyznali, że nie wierzą w powodzenie zmian. Ekonomia Bitcoin stała się zbyt duża, żeby mogła być dłużej ignorowana przez prawo. W tej sytuacji wprowadzenie Bitcoin 2 ponownie zepchnęłyby walutę do strefy cienia, w której odbywają się transakcje na Silk Road. Żeby stać się realną siłą poza internetem, Bitcoin musi dopasować się do zhierarchizowanych reguł: oddać więcej władzy w ręce tych, którzy ponoszą koszty architektury (wydobywców) i zapewnić bezpieczeństwo tym, którzy decydują o jej wartości (handlarzom). Ostatecznie przecież to właśnie oparcie systemu na bodźcach ekonomicznych, a nie ideowo zaangażowanej społeczności było fundamentem sukcesu projektu Nakamoto.