Lukrowanie

Lukrowanie

Anna Diduch

Inscenizacja Adama Sajnuka spłyca tekst Levina. Powleka kolorowym lukrem kryjące się w tekście „Dziwki z Ohio” niewygodne emocje

Jeszcze 1 minuta czytania

Dotychczas na „Dziwkę z Ohio” nie było w Polsce chętnych. Po pierwsze nie należy ona do szczególnie udanych. Tekst jest krótki i w wyjątkowo mało finezyjny sposób operuje Levinowskimi „punktami stałymi”, czyli mieszaniną patosu z groteską i biologizmu z duchowością. „Dziwka z Ohio” nie jest nawet szczególnie śmieszna. Oto 70-letni mężczyzna w dniu swoich urodzin postanawia zażyć płatnej, fizycznej miłości i wydaje 100 szekli na prezent, którego nie jest nawet w stanie skonsumować. Tak naprawdę nie chodzi oczywiście o seks, tylko o zbliżenie się do drugiego człowieka.

Drugi powód jest obyczajowy: w Polsce nie mówi się chętnie w teatrze o problemach z erekcją, a już szczególnie z erekcją u starszych mężczyzn. Podobno Jan Peszek poproszony o zagranie głównej roli, powiedział, że jej nie przyjmie, bo tekst jest zbyt wulgarny w wymowie. Kiedy się go czyta, faktycznie można odnieść takie wrażenie. Tymczasem na scenie WarSawy sztuka Levina zmieniła się w ciepłą opowieść o pociesznych nieudacznikach. Ciepłą i nieznośnie tkliwą, bo podaną w oprawie inscenizacyjnych rozwiązań, które Adam Sajnuk z powodzeniem stosował wcześniej w „Kompleksie Portnoya” oraz „Zaklętych rewirach”. Sajnuk to twórca obdarzony niebywałą wyobraźnią, myślący w teatrze filmowo. Nie wykorzystuje właściwie cięć w strukturze spektaklu, jego narracja jest zawsze linearna: każda scena przechodzi płynnie w drugą. Wszystko jest tu jednocześnie realne i magiczne.

Hanoch Levin „Dziwka z Ohio”, reż. Adam
Sajnuk
. Teatr WarSawy, premiera 16 grudnia 2013
I tak w „Dziwce z Ohio” ceglana ściana sugeruje podwórko, na którym Broncacki przyjmuje klientów, ale już na przykład stojący na tym podwórku kubeł na śmieci okazuje się  jednocześnie jej domem (z drzwiczkami, z garderobą w środku i wymalowaną na zewnątrz twarzą blondyny). Obskurne mieszkanie głównego bohatera z odłażącą tapetą i wypłowiałymi plakatami wygląda całkiem normalnie, dopóki nie pojawia się w nim  Hojbitter w zniszczonym fraku kloszarda. Wtedy zaczyna przypominać scenografię z „Opowieści wigilijnej” Dickensa. Z kolei wózek inwalidzki, na którym sadza go syn Hojmar, to jakaś fantazyjna wersja fotela Hamma z „Końcówki” Becketta.  

Zaproponowana przez Sajnuka inscenizacja spłyca tekst Levina. Powleka kolorowym lukrem kryjące się w tekście niewygodne emocje: poczucie przegranego życia, irytację z powodu niemożności dogadania się z najbliższą rodziną (ojciec i syn właściwie nie rozmawiają ze sobą, tylko równolegle monologują), czy beznadzieję wywoływaną brakiem pieniędzy. Widać, że aktorzy „Dziwki” czują się przytłoczeni narzuconym im disneyowskim sztafażem.

Oczywiście, świat sztuk Levina, rozpięty pomiędzy nędzną codziennością a barwną krainą nigdy niezrealizowanych marzeń, kusi, by bawić się obrazem, jednak Levin lepiej smakuje w ascetycznej oprawie. To zresztą reguła sprawdzająca się w wielu sztukach gadanych. Na tym oparł „Kruma” Warlikowski, tę metodę widać w inscenizacji „Końcówki” Becketta w Teatrze Polskim w Warszawie, czy nawet w klasycznym „Hamlecie” z Borysem Szycem w warszawskim Współczesnym. Podobnym kluczem Marek Kalita wyreżyserował w Imce „Ichś Fiszera”. I chociaż również ten spektakl nie należy do szczególnie udanych, to wolę oglądać biologizm żenujący niż pocieszny. 

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.